Część I: Wyrwana z Ciemności; Dotyk duszy
Almarin - Kamdia, dwudziesty ósmy dzień miesiąca piątego, roku trzytysięcznego po tęczy.
Przełykam ślinę. Próbuję się nie ruszać.
Źle się czuję w tej pozycji.
Dotyka spokojnie mojego ramienia i głośno chrząka.
- Spróbuj się rozluźnić - mówi. Przełykam głośno ślinę.
Przyciąga do swojego ramienia moją prawą dłoń. Jego własna delikatnie obejmuje moją talię. Łączy moją lewą dłoń ze swoją.
Chrząka po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku minut. Dźwięk ten zaczyna mnie dobijać.
- Możesz - stwierdza w kierunku gramofonu, nie patrząc na odbiorcę wiadomości.
Niski chłopaczek, który na imię ma bodajże Edbert, włącza gramofon. Melodia wypływa z niego leniwie.
- Ja cię poprowadzę.
Robi pierwszy krok, a ja staram się go śledzić. Udaje mi się to raczej marnie. Kilka razy jedno z nas prawie staje drugiemu na stopę, za każdym razem udaje nam się tego jednak uniknąć.
- Możesz się rozluźnić - powtarza. Ja jednak nie jestem chyba w stanie go wysłuchać.
Błękitne - uszyte specjalnie dla mnie - buty są niewygodne i uciskają mi boleśnie palce.
Z każdym wykonanym przeze mnie krokiem jest coraz gorzej.
Próbuję przynajmniej patrzeć na swoje własne kroki. Wszystko, by nie musieć na niego spojrzeć. Wszystko, by nasze oczy się nie spotkały. Stres robi swoje, a ja czuję mdłości na tę myśl.
- Unieś wzrok - jego głos przerywa moje myśli, dezorientuje mnie i powoduje, że stawiam niezdarny krok prosto na jego stopę. Patrzę mu w twarz i widzę jego skrzywienie.
- Przepraszam - mówię cicho. Brak odpowiedzi z jego strony.
Wpierw muzyka deformuje się i traci rytm. Chwilę później, cichnie całkowicie.
Ktoś zaczyna głośno klaskać. Po chwili dołącza do tego śmiech. Jedyny w swoim rodzaju, który mógłby należeć tylko do jednej osoby. Patrzę w stronę drzwi i znów staję na palcach partnera.
Ten odsuwa się ode mnie ze zdenerwowaniem.
- Witam... pani - mówi i podchodzi do kobiety. Wyciąga do niej rękę, kłaniając się, a gdy ona wkłada swoją dłoń w jego, on składa na niej delikatny pocałunek. Kłaniam się. Tak, jak mnie tego nauczył. Jak kukiełka w jego rękach.
- Och, widzę, że nauka ci nie idzie - stwierdza złośliwie kobieta i poprawia złote loki.
- A tobie, Wasza Wysokość? - Pomimo tego, że stoi tyłem, jestem w stanie sobie wyobrazić jak jego prawa brew się lekko unosi. Jego nawyk, którego nie da się pominąć.
Eleonora chichocze i kręci pukiel włosów wokół palca, jakby znów była małą dziewczynką.
- Mój uczeń jest bardzo... - Uśmiecha się szyderczo. - Pojętny. - Mruga do mężczyzny urokliwie.
Przełykam ślinę. Jego wzrok przerzuca się na mnie, po czym z powrotem na Księżniczkę.
- Uczę ją teraz tańca, pani. Nie mamy czasu na tego typu rozmowy - stwierdza niepewnie. - My... - waha się, gdy jego wzrok delikatnie się na mnie ześlizguje. - Zobaczymy się później.
Czuję jak krew spływa mi z twarzy i moje nogi zaczynają drżeć. Mam wrażenie, że staję się wręcz zielonkawa. Kobieta uśmiecha się słodko.
- Zobaczymy - powtarza, patrząc wprost na mnie, nie zmieniając wyrazu twarzy.
Odwraca się i wychodzi, a ja kłaniam się ponownie.
Patrzę na niego. Opiera się o krzesło. Jedną ręką przeciera twarz. Widać, że gorączkowo rozważa kilka możliwości.
Chłopiec, który nam pomagał, zamiata podłogę, zupełnie nie przejmując się całą sytuacją.
- Ja... - zaczyna , ale wyraźnie nie wie co powiedzieć.
- Nie - przerywam mu, dość pewnie. - Nie tłumacz się. - Krzywię się. Nie chcę tego od niego słyszeć. Dokładnie wiem, co by mi powiedział.
- Możemy... - zwleka chwilę. - Przerwać na ten moment?
Wzdrygam się.
- Oczywiście - mówię delikatnie i z udawanym spokojem. Tak, jak mnie nauczył. Nigdy nie okazywać emocji. Spokój zawsze jest najlepszą odpowiedzią.
- Oczywiście - powtarza, myśląc już zapewne o czymś innym.
Odwraca się i opuszcza pomieszczenie.
Patrzę na swoje odbicie w lustrze powierzonym wczoraj na ścianie za gramofonem.
Blada skóra, oprószona piegami. Chuda, choć powoli moja waga staje się w miarę odpowiednia.
Nic ciekawego. Nic niezwykłego.
Krótkie brązowe włosy. Próba zakręcenia ich nie powiodła się. Zamiast tego wyprostowano je i wpleciono malutkie koraliki.
Długa sukienka, koloru jasnego błękitu, przechodzącego u dołu w fiolet. Nie. Wciąż nieciekawa.
Zakładam włosy za ucho.
- Idzie panienka? - pyta asystent. Pod pachą trzyma nuty w ogromnym segregatorze, z którego ciężarem sobie wyraźnie nie radzi.
Dźwięk moich kroków niesie się po korytarzu.
Idę powoli.
Każdy ruch wydaje mi się udręką.
Każdy jest niezwykle bolesny, dla mojego zmęczonego ciała.
Myślę o balu. O balu, który ma się odbyć już niedługo. Jeszcze tylko cztery dni.
Jest niezwykle ważny.
Przynajmniej tak mi powiedziano.
Bo pomimo tego, że doskonale zdaję sobie sprawę z obecności na nim Ich, mam wrażenie, że to nie wszystko. Że Oni, nie są głównym powodem tego wszystkiego.
Czuję się jak mysz, którą w każdej chwili...
Zatrzymuję się. Odwracam głowę w swoje prawo.
Potrzebuję czegoś do pisania.
A wiem, że coś jest za tymi drzwiami. Za prostymi drzwiami z jasnego drewna. Za drzwiami, których jedyną ozdobą jest złota klamka.
Waham się.
Mogłabym...
Mogłabym stworzyć kogoś, kto odpowiedział by na moje pytania. Kto znałby wszystkie odpowiedzi.
W oczach wyobraźni widzę siebie, podchodzącą do drzwi i otwierającą je.
Zamiast tego, stoję tu i patrzę. Czemu są wyjątkowe i czemu wydaję mi się, że znajdę tu coś, czym wypiszę to, czego chcę?
Mieszka tu skryba. Jedyny. Najważniejszy. Skryba.
Odwracam wzrok.
Nie... Nie mogę.
Idę dalej. W stronę opuszczonego skrzydła, w którym mieszkam. Skrzydła, pełnego pustych pokojów.
Uchylam drzwi swojego lokum.
Stoi tam, wpatrując się w okno. Jest wysoki. Dużo wyższy ode mnie. Blond włosy są jedynym, co można zauważyć przez rażące słońce. Ręce ma skrzyżowane na piersi.
Odwraca głowę w moją stronę. Jego spojrzenie jest przenikliwe.
Podchodzi szybko i złącza nasze usta w pocałunku. Pocałunku, którego wiem, że nigdy nie zapomnę.
Odsuwa się, patrzy mi w oczy i przytula mnie mocno. Opiera brodę o moją głowę.
Stoję nieruchomo i nie wiem, co mam zrobić.
- Ona ma wobec ciebie plan - mówi wciąż wtulony we mnie. Nie odzywam się. Nie wiem co miałabym powiedzieć. - Chciałem choć odrobinę wszystko zepsuć.
I wychodzi.
Zostawia mnie samą, z jeszcze większą liczbą pytań bez odpowiedzi. Trzask wyciąga mnie z szoku. Mrugam ciężko. Odwracam się w stronę zamkniętych drzwi. Wciąż czuję jego zapach w pokoju, jakby nadal w nim był.
Przez chwilę stoję bez ruchu. Chwilę, w czasie której gęste powietrze mnie dusi. Wciągam głęboko powietrze. Zaczynam się dławić, łzy lekko spływają mi po policzkach, chcę krzyczeć. Stres odpuszcza razem z dławiącymi mnie łzami.
Gdy mija kolejna minuta, uspokajam się i kładę na łóżku. Leżę, nie śmiem się poruszyć.
Cisza bębni mi w uszach, a jej ciężkie objęcia łamią mi ramiona.
------------
Dzięki RuthLessTeam za reklamę ;).
-> I mean, pamiętam, że jakaś była. W chu sobie przypomnieć nie mogę gdzie (a czy wciąż jest, to też niepewne...). Dodane to było wcześniej tutaj, więc ten, zostawiam to.
Miłego czytania!
Dzięki za czytanie, gwiazdkowanie i komentowanie, you're the best <3.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top