Część I: Wyrwana z Ciemności; Brakujący element

Almarin - Kamdia, dwudziesty piąty dzień miesiąca piątego, roku trzytysięcznego po tęczy.

Ciężko oddycham. Łapię mocniej oparcie kanapy, stojącej przede mną. Ciągnie mocniej.

Gorset jest ciasny. Wywołuje duszności.

Prostuję się i zaciskam palce lewej dłoni na mojej talii, prawej na ukos na ramieniu. Czuję smak wymiocin w ustach. Blednę, pozbawiona powietrza.

Stelaż założony na mnie przez Cedrika jest niewygodny. Czuję jego dłonie jak poprawia jego ułożenie.

Kolejna jest na mnie narzucona warstwowana suknia, o przesadnie dużym dekolcie i dole składającym się z niebiesko-kremowych połów materiału, każdego obszytego cieniutką warstwą różowej koronki. Blond dziewczyna, może rok młodsza ode mnie, zaciąga sznureczki sukni silnie i ścisło.

Czyli jednak. Piękno boli. I odbiera oddech.

W danym stroju miałam wydać się lekka i wyglądać jak dama.

Lecz nie wyglądam. Wyglądam zwyczajnie sztucznie.

Na szyję Cedrik zapina mi srebrny naszyjnik z malutkim serduszkiem, wykończonym różowym klejnotem.

Włosy parę dni temu kazano umyć i przyciąć. Teraz, sięgają mi do szyi i wyglądają zdrowo. Upięto je lekko.

Wzdycham. Mówiono mi, że się do tego przyzwyczaję, lecz mam wrażenie, że z każdym dniem jest gorzej.

Patrzę na swoje odbicie w lustrze i nie rozpoznaje się.

Myśli, że w ten sposób Ich oszuka. Że mój wygląd i uprzejme zachowanie pozwoli dalej Ich zwodzić.

- Pięknie wyglądasz - stwierdza Amir, wchodząc powoli do pokoju.

Odwracam się w jego stronę. Wrażenie, że lustrzana ja wciąż na mnie patrzy, jest absurdalne, a jednak męczy mnie w tej chwili.

- Nie, wcale nie. Nie wyglądam, jak... ja. To nie jestem ja. W tamtym życiu nie byłoby mnie stać na taką suknię. Mają dla mnie suknię na każdy dzień tego tygodnia. I kolejnego. Rozumiesz, Amirze? Każdy. Ja miałam raptem trzy proste sukienki, uszyte własnoręcznie, w ogóle. A starczyły mi na lata każda.

Śmieje się. Widzę jednak w jego oczach tę niepewność. Wzdycha.

- To nie jest tamto życie. Nic już nigdy nie będzie takie samo. Świat się zmienił. Ty się zmieniłaś.

Wzdrygam się. A może ma rację...? Może rzeczywiście wszystko się zmieniło?

Przez wszystkie te lata chciałam tylko wrócić. Może nie ma powrotu?

- Mnie też przebierze. Mają dla nas nauczycieli. Chcą zrobić z ciebie damę, a ze mnie twojego towarzysza.

- Tylko po co? Żeby później z powrotem zamknąć mnie w pokoju bez okna na świat? Chce o mnie przypomnieć, tylko po to, żebym później zniknęła na zawsze?

- Idź - odpowiada tylko, spuszczając wzrok. - Masz stawić się w sali tronowej. Nie płacz. Nie warto.

Kręcę lekko głową, by zatrzymać łzy, zanim spłyną po moich policzkach. Nie mogę zniszczyć "dzieła", którego dokonano maścią bielącą i innymi kosmetykami.

Wychodzę z pokoju, kompletnie ignorując brak butów. Poruszam się powolutku.

Przez pierwsze dwie godziny tamtego dnia, musiałam przyzwyczajać moje nogi do ruchu. Wówczas każdy krok, sprawiał mi ból.

Czemu ja? - ta myśl na początku nie mogła dać mi spokoju. Czemu ja, skoro w tym zamku jest tylu Uzdolnionych? W końcu jednak doszło to do mnie. Byłam pierwsza. Pierwsza schwytana przez Księżniczkę Uzdolniona o mocy pisania. Od tego czasu schwytano nas cztery.

Raptem cztery. Może się ukrywają? Może jest nas więcej? Czemu im się udało, a ja mam być wykorzystywana?

Wzdycham.

Przemierzam biały korytarz.

Ten sam, co pięć dni temu.

Tym razem jednak nikt nie zwraca na mnie uwagi. Idę, ubrana w elegancką, piękną suknię, uczesana. Nie wyglądam tak samo, jak wtedy. Ręce mam założone na piersiach. Skrepowana przez samą siebie.

Patrzę na mieszkańców pałacu.Kręcą się wokół mnie, robiąc to, co do nich należy.

To prawda. Każdy z nich wygląda na szczęśliwego. Idealnie maskują wszelkie emocje. Albo po prostu są szczerze szczęśliwi - ta myśl przecina błyskawicznie mój umysł. Nie. Takie szczęście nie istnieje.

Staję przed drzwiami - tymi samymi, co pięć dni temu.

Patrzę na jej wygrawerowaną podobiznę. Nie była w stanie oddać jej piękna. Jest jedynie wydmużką tego, jaka ona jest. "Eleonora V Pogromczyni". Pani Almarinu. Jedyna praworządna.

Prostuję się, a ręce wyciągam wzdłuż ciała. Patrzę przed siebie.

Unoszę dłoń.

Pukam delikatnie w drzwi, a wówczas, one zostają otwarte od środka i wygląda na mnie strażnik, otwierając je od razu na całą szerokość.

Patrzę na nią przez ułamek sekundy, od razu później jednak spuszczam wzrok. Wpatruje się w szarą, kamienną podłogę, gdy podchodzę przed jej tron - przerażona i niepewna tego, co postanowi.

Staję przed tronem i kłaniam się.

Widzę jej uśmiech, pomimo tego, że boję się na nią wprost spojrzeć.

Włosy ma rozpuszczone. Długie fale opadają na jej ramiona i piersi. Przed wpadaniem do oczu, chroni srebrna opaska, ozdobiona rubinem. Ubrana jest w czerwoną, prostą, suknię, wykończoną srebrem.

Siedzi, wyprostowana i zerka na mnie.

Do jej tronu wciąż przypięta jej Widząca. Mogę się jednak tym razem jej przyjrzeć.

Długie brązowe włosy, spięte są dziś w warkocz. Duże oczy ma przymknięte. Śpi, oparta o nogę tronu. Wciąż wydaje mi się nie starsza niż dziesięć lat.

Odwracam wzrok.

Znów patrzę na nią, jednak nie prosto w twarz. Czasem powyżej, w jakiś punkt na jej tronie, czasem z prawej, lub lewej na ścianę, a czasem na jej szyję. Byle tylko nie musieć patrzeć jej w oczy.

- Mam dla ciebie idealnego nauczyciela - stwierdza, ze słyszalnym entuzjazmem w głosie, unosi dłonie i klaszcze. - Wpuśćcie go! - krzyczy w stronę dwóch strażników pilnujących wejścia.

Drzwi otwierają się, a za nimi pojawia się mężczyzna. Patrzę na niego, gdy wchodzi do sali energicznie, lecz nie zbyt szybko. Nie rozgląda się. Idzie prosto przed siebie.

Idealnie... - ta myśl pojawia się znikąd. Jest idealny.

Półdługie, ciemne włosy, ma gładko uczesane. Strój - elegancki, lecz nie przekombinowany, układa się niesamowicie na jego ciele. Jest wysoki, lecz nie tak jak Amir.

Staje przed nią i kłania się nisko. Ukłon ten jest tak perfekcyjny jak reszta jego osoby.

Księżniczka wskazuje na mnie, lekkim ruchem głowy i opada głębiej w tron.

Wpatruje się we mnie. Jego wzrok pali mnie od środka. Surowe i sceptyczne spojrzenie.

- Jak już mówiłam, masz tydzień. Dasz radę?

- Czemu miałbym nie dać? - głos zimny i piękny. - A ten...

- Amir? - Chichocze lekko. - Dla niego mam oddzielną nauczycielkę. - Mruga do niego porozumiewawczo. Przechodzą mnie dreszcze.

Mężczyzna uśmiecha się słabo.

- Oczywiście... pani. - Kłania się nisko. - Chodź za mną - mówi na odchodne, odwraca się i rusza w stronę wyjścia.

Niezdarnie kłaniam się i szybkim, miarowym krokiem bosych stóp opuszczam jej salę.

Dochodzę, krok w krok za nim do komnaty. Otwiera kluczem drzwi i wpuszcza mnie pierwszą do środka. Rozglądam się. W kącie jest półka z książkami, zamknięta na klucz. Bliżej mnie, na stoliku stoi wyglądający na nowy gramofon. Patrzę na niego. Nasza sąsiadka, Noris, miała podobny. Lubiła wieczorami odsłuchiwać starych pieśni. A razem z nią słuchali wszyscy inni. Oprócz tego, w pokoju były jedynie dwa krzesła.

Staję przed moim nowym nauczycielem. Wpatruje się we mnie.

- Zaczniemy od podstaw. Nauczę cię poruszać się zgrabnie i delikatnie. Zapamiętaj. Oni - stawia akcent na to słowo, tak jakby jego wypowiedzenie paliło jego podniebienie. - Będą obserwować każdy twój ruch. Musisz więc być... - wydaje by się, że szuka słowa, lecz wątpię by tak było. - Idealna.

Podchodzi do mnie bliżej. Staje parę centymetrów ode mnie. Bierze pasemko moich włosów i zakłada mi za ucho.

- To zabawne - stwierdza, jakby pod wpływem impulsu, co wydaje się tak dziwne i nienaturalne. Ludzie tacy jak on, wydają się, że mają wszystko rozplanowane. - Ona ma wobec ciebie plan, ale... kompletnie nie mogę go zrozumieć. - Wzdycha i uśmiecha się.

Pachnie czymś dziwnym - pięknym i przerażającym zarazem. Jego zapach mnie dusi.

Odsuwa się i ogląda mnie jeszcze raz. Zatrzymuje wzrok na moich stopach.

- Czy ty jesteś boso?! - pyta, wyraźnie wściekły.

Przytakuję i spuszczam głowę.

- Wciąż mam problem z przyzwyczajeniem się do nich.

Widzę, jak kręci głową, uśmiechając się jednak pod nosem.

- Źle. Po pierwsze, musisz się przyzwyczaić do butów, nie pójdziesz tam w końcu boso. Po drugie, dama nigdy nie żałuje. Musisz udawać, że każda twoja porażka jest sukcesem, lub natychmiast ją ukryć. Nie zaprzeczaj, ani nie zrzucaj winy na innych. Obróć wszystko w żart. Spróbujmy jeszcze raz. Czy ty jesteś boso?! - podnosi głos, wypowiadając to pytanie.

Unoszę głowę, odrzucam włosy i śmieję się teatralnie.

- Och, to tylko iluzja wizualna. Przecież nie wypada...

- Świetnie - stwierdza. - Szybko się uczysz.

----------------------------

Dzięki za czytanie, komentarze i gwiazdki! Jestem Wam super mega wdzięczna za każdą gwiazdkę, każdy komentarz i każdy przeczytany przez Was rozdział.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top