Rozdział trzynasty.
Wchodząc do szkoły, czuję się dziwnie. Wciąż obserwuję i wypatruję czy nie ma gdzieś Johna, albo Ericka. Mój świat stanął na głowie. Nie wiem, czy miejsce, w którym do tej pory żyłam, jest prawdziwe. Tak wiele dzieje się rzeczy wokół nas, których nie zauważamy, o których nie wiemy. Tak wiele tajemnic.
Jak przez te wszystkie wieki udało im się utrzymywać w tajemnicy? Ile osób może być kimś, kim nie jest? Ile przed nami ukrywają?
Czuję wielki ciężar, nosząc to w sobie. Sama nie wiem, komu mogłabym o tym powiedzieć. Kto byłby w stanie mi uwierzyć?
— Li, możemy porozmawiać? — Z rozmyślań wybudza mnie czyjś głos.
— Hm — mówię, a następnie zerkam na postać stojącą obok mnie.
— Czy możemy porozmawiać? — pyta blondyn, lekko poddenerwowany.
Widząc go, wstrzymuje zaskoczona powietrze.
— Przecież rozmawiamy. O co chodzi? — dodaję, po chwili patrząc na niego.
— Nie tutaj. — Zaciska szczękę. — Po wykładach, możemy się spotkać? — pyta, pocierając dłonią brodę.
— Czy coś się stało? Wyglądasz na zdenerwowanego — wtrącam, próbując nie zdradzić, że widziałam go w sobotę.
— Dasz radę, czy nie? Muszę z tobą porozmawiać — ciągnie dalej.
— Dobrze, dam radę — mówię zaskakująco spokojnym tonem.
O godzinie piętnastej kończę wykłady. Wychodzę z auli mocno poddenerwowana. Przez te kilka godzin zastanawiam się, czy John powie mi prawdę, kim jest? A może jednak mnie nie widział i będzie chciał wytłumaczyć, dlaczego uciekł. Nie wiem, której wersji mam się spodziewać, przez to nerwy mnie zżerają.
Będąc na dworze, dostrzegam blondyna opartego o samochód. Zerka w telefon i mruczy coś pod nosem. Gdy mnie dostrzega, nerwowo się krzywi.
Super, aż tak działam na facetów?
Podchodzę niepewnie, a on rozgląda się na boki i lekko popycha mnie dłonią.
— Wsiadaj. — Pospiesza.
— Co się dzieje? Czy powinnam się martwić? Jak coś mi się stanie, Bella wie, że umówiłam się z tobą — mówię szybko.
— Nic ci nie grozi, uwierz mi — szepcze, pochylając się w moją stronę, a jego dłoń delikatnie głaska mój policzek.
Zamykam oczy na ten gest, bardzo przyjemny gest i kiwam głową, zgadzając się jechać z nim.
Jedziemy w ciszy. John zdecydowanie walczy z sobą, widzę to po kierownicy, bo zbyt mocno ją ściska. Nie odzywam się i nie komentuje, bo nie wiem, co on chce mi powiedzieć.
W pewnym momencie szybkim ruchem kierownicy John zjeżdża na pobocze, zmieniając kierunek jazdy. Ostro hamuje, co powoduje, że moje ciało przechyla się do przodu.
— Wiem, że mnie widziałaś — mówi, nie patrząc na mnie. — Pewnie dla ciebie to nic dziwnego, ale ja nie kontroluje jeszcze swojej mocy. Po prostu, gdy jestem przy tobie, moje hormony buzują i nie potrafię tego powstrzymać. Teraz też boję się, że to się znowu powtórzy!
— Ale, jak to? — pytam, robiąc wielkie oczy i nerwowo poprawiam się na siedzeniu.
— Taka czarownica jak ty, ma to zapewne w jednym paluszku, ale ja sobie z tym nie radzę.
— John, o czym ty mówisz? Czarownica? — Spoglądam na niego zaskoczona. — Ja... ja nie jestem, tym za kogo mnie masz? — dodaję.
— Ty chyba sobie ze mnie żartujesz! Jak to nie jesteś? — Mruży oczy i unosi jedną brew do góry, jakby zupełnie nie rozumiał, co do niego mówię.
— Naprawdę, nie wiem, o czym ty mówisz! — powtarzam wolno, unosząc przy tym brwi wysoko.
John milknie, chyba tak jak ja nie rozumie, co się dzieje.
— Czyli, nie wiesz, że pochodzisz z rodu największych czarownic? — pyta ostrożnie, a ja z każdym jego słowem kręcę z niedowierzaniem coraz mocniej głową. — Jak to możliwe?
— Z rodu największych czarownic? O czym ty mówisz? — krzyczę.
— Li, ja nie wiedziałem. Nikt mi nie mówił, że ty nie wiesz. Rodzice mnie zabiją — mówi, a jego twarz chowa się w dłonie.
— A ja chyba zabije swoją matkę, jeśli to prawda! Po prostu nie mogę uwierzyć, że przez tyle lat by ukrywała coś takiego przede mną. To jakiś żart, prawda?
— Żart? W ogóle prawda!? Oczywiście, że mówię prawdę! Przecież widziałaś, co potrafię, ty też powinnaś to umieć — mówi pewnym głosem.
Milknę, bo wciąż nie mogę pojąć słów, które przed chwilą usłyszałam. Ja czarownicą!
— Oni nie mogą się dowiedzieć, o tym, że ci coś powiedziałem. Na pewno jest jakiś powód. Proszę nie mów nikomu — błaga, marszcząc lekko czoło.
— Ale ja muszę wiedzieć. — Zerkam na szarookiego, przekrzywiając głowę i modląc się, że zrozumie, o co mi chodzi. — Tyle lat trzymano by to przede mną w tajemnicy? Muszę wiedzieć dlaczego!
— Odpowiem, na wszystkie twoje pytania. Przysięgam. — Łapie moje dłonie i lekko je ściska. — Jeśli mi obiecasz, że nie pójdziesz z tym do mamy! Daj mi czas. Spróbuję dowiedzieć się, dlaczego ukrywają to przed tobą.
Waham się, bo wiem, że mama byłaby osobą, która wszystko by mi wyjaśniła. Jednak zrobię to dla Johna. Poczekam. Choć nie wiem, jak długo wytrzymam.
— Zgoda.
Blondyn unosi lekko moje ręce i uśmiecha się szeroko. Dałam mu czas, ale musi mi odpowiedzieć na kilka pytań!
— Czyli hormony ci buzują przy mnie i nie potrafisz zapanować nad mocą?
— Mhm. — Kiwa głową z lekkim grymasem na twarzy.
— Dlaczego? Od kiedy ją masz?
— Gdy czarownicy osiągają dwadzieścia pięć lat, ich moce rosną albo pojawiają się nowe. Dary, bo tak na nie mówimy, są różne. Zależy od genów. Na początku jest ciężko. Trzeba ćwiczyć i to właśnie robię. Idzie mi dość dobrze, ale przy tobie wariuję. Nie potrafię sobie poradzić.
Zerkam w jego oczy. Pochlebia mi to, że tak bardzo na niego działam. Nigdy nie podobałam się tak komuś.
— To jakie ja mam geny? — pytam, choć boję się wyjaśnień.
— Jesteś czarownicą z najstarszego rodu. Twoi przodkowie byli zawsze najsilniejsi. Słyszałem, że twoja pra pra pra babka była kiedyś z wampirem i...
— Czekaj, czekaj — przerywam mu. — Ty wiesz o istnieniu wampirów? — I właśnie w tym momencie uderzam się mocno w głowę, nie wierząc we własną głupotę.
— No oczywiście. A ty skąd o nich wiesz?
— Ja... Może skończ opowiadać o mojej pra pra pra babce, to bardziej mnie ciekawi — mówię, próbując ominąć jego pytanie.
— Dobrze, ale wrócimy do tego pytania.
— Ok — rzucam, przywracając przy tym oczami.
— Twoja pra pra pra babka dawno temu zakochała się w wampirze. Podobno byli szczęśliwi, nawet ten wampir podzielił się z nią krwią. Mówi się, że to dlatego jej moc była taka silna. Gdy zmarł, załamała się i poprzysięgła, że nigdy już nie zakocha się w wampirze. Rzuciła klątwę na siebie i każdą kobietę z jej rodu.
— Klątwę? Czekaj, czekaj. Czyli mój ród jest przeklęty. Nie możemy zakochać się w wampirze?
— Mhm.
Od razu do mojej głowy wpadł Erick. To pewnie dlatego przy nim tak oddziaływałam. Ten ból głowy, omdlenia.
— Gdy się poznaliśmy, dotknąłeś mojego medalionu i wypowiedziałeś pewne słowo. Dlaczego?
— O czym ty mówisz? Nic takiego się nie zdarzyło. Gdy dotknąłem twojego medalionu, poczułem, że coś cię trzyma, więzi, ale to tyle.
— Hm... ciekawe.
To dzięki Johnowi wszystko sobie przypomniałam i przestałam czuć ból przy Ericku. Czy to możliwe, że Johnowi udało się złamać klątwę, tak prostym zaklęciem?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top