Rozdział szesnasty.
Między nami zapada cisza. Każdy z nas pochłonięty jest swoimi myślami.
Gdy przypominam sobie jego wzrok, to przerażenie w jego oczach. Wyglądał, jakby bardzo martwił się o mnie, nie potrafię zrozumieć, dlaczego on mi pomógł? Dlaczego, tak bardzo obawia się o moje życie? Czy chodzi mu o moją rodzinę, o moją babcię? A może przez to, że widzi we mnie Arię? Bo przecież, o co by innego mogłoby mu chodzić?
— Odprowadzę cię do domu — mówi brunet, przeczesując nerwowo włosy, wyrywając mnie tym z myśli.
— Nie trzeba, poradzę sobie — milknę na chwilę, by nabrać powietrza. — Dziękuję za pomoc, ale muszę wrócić na kolejny wykład, na uczelnię — dodaję, zakładając przy tym ręce na biodra, próbując pokazać, że nie zmienię zdania.
— Nie ma mowy. Właśnie próbowali cię zabić, albo porwać, mogą znów to zrobić. — Macha nerwowo dłońmi. — Jestem rektorem, usprawiedliwię cię.
— Nie ma takiej opcji. — Kręcę głową. — Dość już odpuściłam wykładów. Będę miała zbyt dużo nieobecności.
— Twoje życie jest ważniejsze. Z kim masz teraz wykład? — Spogląda na mnie tym swoim władczym wzrokiem.
— Em... Z profesorem Jeffreyem Brockiem.
— To mój podwładny, więc sprawa załatwiona — mówi, wyjmując telefon z kieszeni. — Nie wpisze ci nie obecności, tego możesz być pewna. Chodź, musimy się pospieszyć, nie wiemy, czy znów cię nie obserwują. — Jego zimna dłoń, lekko popycha mnie do przodu.
— Obserwują? — Robię wielkie oczy. — Przecież uciekłeś im, chyba z prędkością światła. — Macham nerwowo dłońmi, próbując pokazać tempo, w którym się poruszaliśmy.
— Pamiętaj, że oni też są wampirami — prycha, popychając mnie nadal do przodu. — Szybcy, zwinni i wściekli, wszystkiego możemy się po nich spodziewać.
— Przecież ty też jesteś wampirem, do tego królem! Nie powinieneś mieć nad nimi przewagi? — Unoszę lekko brwi, oczekując odpowiedzi.
— Zgadza się. Choć jestem najszybszy, najsilniejszy, to nie wiem, czy podołałbym zgrai rozwścieczonych wampirów. Wolę tego nie sprawdzać! — mówi brunet, lekko rozzłoszczony.
— Nie chcę wracać do domu — rzucam szybko i zatrzymuje się w miejscu, opuszczając przy tym głowę. — Nikogo tam nie ma. Czy to nie tam będą mnie od razu szukać?
— Wampir bez pozwolenia właściciela nie wejdzie do domu, więc będziesz tam bezpieczna.
— Jak długo mam tam siedzieć. Jeden dzień ok, ale przecież nie pozbędziecie się ich tak szybko.
— Racja — zauważył. Również zatrzymał się i ponownie przeczesał ręką włosy. — Może wprowadzisz się do mnie? Będziesz tam bezpieczna. W tym czasie spróbujemy odszukać kryjówkę Keljan.
Znowu ci Keljanie! Skądś znam to słowo, tylko nie mogę sobie przypomnieć.
— Nie mogę, mama będzie się martwić — odpowiadam szybko.
— Przecież twoja mama wyjeżdża w delegację, nie będzie jej kilka dni — mówi z dziwnym uśmieszkiem. Jakby wiedział o mnie wszystko.
— Skąd ty... ?
— Ja wiem wszystko. — Uśmiecha się jeszcze szerzej i wzrusza ramionami.
— Ale dlaczego chcieli mnie zabić, albo porwać, to już nie wiesz! — Odgryzam się.
Nagle jego telefon za wibrował. Gdy spojrzał na ekran, spoważniał. Czytając wiadomość, na chwilę zamilkł.
— Zaraz będzie tu auto. Podjedziemy pod twój dom, będziesz mogła zabrać kilka potrzebnych rzeczy — dodał.
— Przecież jeszcze się nie zgodziłam!
— Przepraszam, to jak, wprowadzisz się do mojego pałacu?
— Chyba nie mam wyboru — odpowiadam, przywracając przy tym oczami.
Kilka sekund później, podjeżdża czarne audi. Erick otwiera mi drzwi i ręką wskazuje, abym weszła do środka. Oczywiście wykonuję tę czynność, nie mając innego wyjścia. Czarnowłosy robi to samo. Po chwili ruszamy.
Pod mój dom podjeżdżamy po kilku minutach. Wchodząc do domu, czuję niepokój, taki sam co w kafejce. Panująca w nim cisza, jest nie do zniesienia. Szybko wyjmuję torbę spod łóżka i wkładam do niej najpotrzebniejsze rzeczy.
Gdy mój telefon zaczyna wibrować, podskakuję przestraszona. Spoglądam na wyświetlacz.
To John.
— To nie jest odpowiedni moment na rozmowę — mówię szybko, odbierając połączenie. Nie czekam na pytanie.
— Ale, ja mam bardzo ważne informacje. Przypadkiem dowiedziałem się, że polują na ciebie Keljanie. To taki wrogi klan wampirów, oni są bardzo groźni i....
— Wiem o tym. Właśnie próbowali mnie zabić, albo porwać. Sama już nie wiem — jąkam, próbując złożyć zdanie.
— Że co! Nic ci nie jest? — pyta, z przerażeniem w głosie.
— Nic mi nie jest — zapewniam. — Erick mi pomógł. To znaczy pan Eric.
— Dzwoniłaś do mamy?
— Nie. Nie chce jej martwić. A poza tym, ona nie wie przecież, że ja wiem o tych wszystkich rzeczach.
— Li, zadzwoń do niej. Keljanie są bardzo groźni. Grozi ci wielkie niebezpieczeństwo.
— Poradzę sobie. Erick, zaproponował mi nocleg, na czas gdy mamy nie ma w mieście. Zgodziłam się, będę tam bezpieczna.
— Co! Będziesz spać u tych wampirów. Nie ma mowy! Dzwonię do twojej mamy.
— Nie! Nie zgadzam się. Ja dotrzymałam twojej prośby. Teraz, ty jesteś mi to winny. Nie możesz do niej zadzwonić. Obiecaj mi?
W słuchawce zapada cisza. John zdecydowanie walczy ze swoimi myślami. Po chwili jednak odpowiada.
— Dobrze, nic nie powiem, ale proszę, uważaj na siebie. I pisz do mnie codziennie, bo inaczej nie będę mógł spać.
— Dobrze, to da się zrobić. Dzięki John. Muszę już kończyć. Pa.
— Trzymaj się piękna i uważaj na siebie.
Gdy wracam do auta, Erick siedzi nadal z telefonem w ręku. Nawet nie zwraca na mnie uwagi, gdy wsiada. Wygodnie zajmuję miejsce obok niego i zapinam pas. Spoglądam w jego stronę, gdy myślę, że już coś powie, on tylko podnosi dłoń, aby poinformować kierowcę, że może ruszać.
Nie pierwszy raz, jestem w jego pałacu. Można powiedzieć, że już je trochę poznałam. Jednak nie czuje się tu dobrze, te spojrzenia. Ostatnim razem, choć rzadko wychodziłam z pokoju, wciąż czułam, jakby mnie ktoś obserwował, zapewne przez to, że jestem człowiekiem. Pewnie to nie jest częste w tym pałacu. Ciągle po głowie chodziło mi, że nie jedne ząbki chciałyby wbić się w moją szyję. — Na samą myśl po moim ciele przechodzą ciarki z obrzydzenia.
Erick po wejściu do pałacu, od razu mnie zostawia. Nie odzywając się ani słowem, rusza przed siebie i znika w ciemnym korytarzu, pozostaje po nim tylko zapach jego męskich perfum. Zresztą przez całą drogę, nawet żadnego dźwięku nie wydał. Zostaję więc sama w ogromnym holu. Rozglądam się w poszukiwaniu kogokolwiek. W mgnieniu oka pojawia się przy mnie kobieta. Jest nią Laila, czarnowłosa służąca, którą poznałam ostatnim razem. Uśmiecha się na mój widok i dyga delikatnie, jakbym była jakąś królową.
— Witaj Lailo — mówię z uśmiechem, starając się nie zwracać uwagi na gest, który przed chwilą wykonała.
Dziewczyna nie odpowiada, tylko rusza do przodu. Prowadzi mnie do pomieszczenia, który zajmowałam ostatnim razem. Wchodząc do komnaty, czuję przyjemne ciepło. Promienie słońca, pokryły moją zimną skórę, co sprawia, że uśmiech pojawia się na mojej twarzy. Oglądam się, aby podziękować Laili, ale pokojówka zniknęła, ponownie zostaję więc sama. Rozglądam się uważnie po pomieszczeniu. Wszystkie moje rzeczy poukładane są już w odpowiednich miejscach. Zauważam nawet kilka nowych ubrań i kosmetyków.
Ach te wampiry, kto za nimi zdąży.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top