Rozdział siódmy.

...W mgnieniu oka przypominam sobie wszystko, co się wtedy zdarzyło.

Puszczam jego dłoń i bez zastanowienia wybiegam z pomieszczenia. Czuję jak pani Keith, dziwnie na mnie patrzy, ale nie potrafię się zatrzymać, biegnę przed siebie. Korytarze wydają się jakby ciągnęły się w nieskończoność. Dopiero gdy wybiegam na zewnątrz tracę dech w piersiach, zwalniam. Serce wali mi jak szalone. Zatrzymuję się i upadam na kolana. Trawa jest dziś taka ciepła od promieni słońca, co sprawia mi przyjemność i na chwilę skutecznie odwraca moją uwagę. Lecz tylko na chwilkę, bo gdy widzę pana rektora, a może raczej Ericka, wszystko powraca. Przypomina mi się wszystko. Jego dotyk, ból głowy, moje wspomnienia i jego wspomnienia, w których widziałam, że jest...

- Wszystko w porządku? - pyta czule. - Tak szybko wybiegłaś!

- Eee, jaa... - Nie mogę wydusić z siebie słowa. Przecież nie mogę mu teraz powiedzieć, że wszystko sobie przypomniałam. Muszę udawać! - Tak proszę pana, wszystko w porządku. Przepraszam, ja... ja po prostu źle się poczułam. Musiałam zaczerpnąć świeżego powietrza.

- Możesz wstać? Może zawołam pielęgniarkę? - pyta przejęty.

- Nie trzeba, już jest dobrze. Poradzę sobie.

Gdy ponownie wyciąga dłoń w moją stronę, waham się. Po krótkiej chwili jednak podaję mu swoją rękę. Na szczęście tym razem wszystko jest w porządku. Brak bólu, brak wspomnień. Uśmiecham się i powoli unoszę swoje ciało. Czuję na sobie jego wzrok, lecz nie zerkam na niego. Nie potrafię spojrzeć w jego oczy, nie po tym co sobie przypomniałam.

- Przecież on jest wampirem! - Strach ogarnia moje ciało. Choć ciężko mi w to uwierzyć, czuję, że to prawda. Do tego te jego wspomnienia, on obserwuje mnie od dawna!


Gdy orientuję się, że wciąż jestem blisko niego, zbyt blisko, pośpiesznie się odsuwam. Moje ciało, nie wiem dlaczego, krzyczy, żebym tego nie robiła. Czuję, jakby drobinki naszych ciał, przyciągały się! Jak to jest możliwe? Niechętnie, ale robię krok w tył. Ponownie lekko się uśmiecham i przypadkiem natrafiam na jego wzrok, który sprawia, że na chwilę zapominam o wszyskim.

- Ja... ja muszę już iść, do domu. Mama będzie się martwić - jąkam niezrozumiale.

- A czy to ty nie chciałaś przypadkiem ze mną rozmawiać? Wiesz, jestem zajęty, nie wiem kiedy ponownie będę miał czas - mówi, jakby chciał wybadać całą tę sytuację, unosi przy tym słodko jedną brew.

Kurde, zapomniałam o tym wszystkim. Jak ja mam go pytać, skoro już wszystko wiem?

- Ja, przepraszam za moje zachowanie. Przestraszyłam się, że znowu zemdleję. No wie pan, tak jak ostatnio.

- Rozumiem, ale już jest wszystko w porządku? - pyta czułym głosem.

- Tak, wszystko dobrze. Świeże powietrze dobrze mi robi. - Uśmiecham się.

- To jakie chciałaś zadać pytania?

Nosz kurde, nie odpuszcza. Milczę przez chwilę, nie wiedząc co powiedzieć. Jak zadać pytanie, żeby się nie domyślił. Nagle do głowy przychodzi mi pomysł!

- Co pan pamięta z dnia kiedy zemdlałam? Bo ja niestety nic, a chciałabym wiedzieć co się stało - rzucam, oczekując jego odpowiedzi, a moje serce bije tak szalone.

- Szczerze to nie wiem. - Wzrusza ramionami. - Gdy zemdlałaś, szybko zabrałem cię do pielęgniarki, później to ona się tobą opiekowała. Z tego co wiem, że to przez ten ból głowy, podobno migrenowy czy coś. - Nerwowo przeczesał dłonią swe włosy.

- Nic innego się nie wydarzyło? - dopytuję.

- Nie nic. A czy coś innego pamiętasz? - pyta, mrużąc przy tym oczy.

Kurde, kurde, kurde!

- Nie, ja niczego nie pamiętam. Już przecież panu mówiłam. - Dobra Li, skończ już tę rozmowę, bo jeszcze zacznie coś podejrzewać. - Chcę jeszcze osobiście podziękować za pomoc. Za panią Agnes. Naprawdę to najlepsza pielęgniarka na świecie - mówię, nabierają głęboki oddech.

- To prawda. Jest dobra. Cieszę się, że udało jej się sprostać twoim oczekiwaniom.

- Tak, była niesamowita. Dzięki niej ten czas spędzony w domu minął miło i szybko.

- Bardzo się cieszę. - Kolejny raz, na jego twarzy pojawia się zadowolenie.

O nie, i znowu ten słodki uśmiech. Jak z moich snów. Ogarnij się Li.

- To ja, dziękuję za spotkanie. Naprawdę muszę już iść - mówię, trzymając opuszczoną głowę, by nie pochłonęło mnie ponownie jego spojrzenie.

- To do zobaczenia. Mam nadzieję, że niedługo.

- Tak, tak. Do zobaczenia.

Wracając do domu, nie mogę wyrzucić go z głowy. Te wspomnienia, ten głos i jego dotyk. Czuję, jakby należały do mnie, ale jakim cudem?

Wchodząc do domu, zastaje mnie cisza. Budynek jest pusty, czyli mamy nie ma w domu. Smutna zdejmuję buty i udaję się do kuchni. Sięgam obiad z lodówki i wkładam do piekarnika. Następnie powolnym krokiem idę do swojego pokoju. Gdy otwieram drzwi, pierwsze co widzę to swoje wielkie łóżko, uśmiecham się i od razu rzucam na nie.

Zamykam oczy i widzę Ericka. Smutnego, zamyślonego. Siedzi na wielkim krześle, w swoim wielkim gabinecie. Ciekawe, o czym myśli? Podchodzę bliżej, zastanawiając się, czy mnie widzi, ale gdy macham mu dłonią przed twarzą, nie reaguje. Opieram swe ciało o biurko i przyglądam się mu uważnie. Przystojny brunet z brązowymi oczami. Włosy ma trochę dłuższe, zaczesane do tyłu. Pewnie często je przeczesuje dłonią, bo wyglądają na potargane.

Nie zauważam od razu, kiedy moja ręka zaczyna zbliżać się do niego. To przez to przyciąganie, muszę go dotknąć! Gdy moje opuszki palców stykają się z jego policzkiem, czuję mrowienie. W tym samym momencie jego oczy spoglądają na mnie.

- Lilian? Jak, co ty tu robisz?

Przerażona podskakuję i odsuwam się od biurka. Wszystko powoli zaczyna znikać, a w mojej głowie słyszę tylko głośne pikanie. Zatrzymuję się i zakrywam dłońmi uszy, wtedy budzę się ze snu.

Otwieram oczy, rozglądam się. Jestem w swoim pokoju, a to pikanie, to dźwięk mojego piekarnika. Co to do cholery było? Schodzę na dół i wyłączam to wkurzające pikadełko. Biorę szmatkę i wyjmuję gorący pojemnik z jedzeniem. Powoli przekładam na talerz. Z szuflady wyciągam widelec i siadam do stołu. Jem w ciszy, ale wciąż myślę o śnie i całym tym dniu. Patrzę w okno, jakby nic przed chwilą się nie stało. W głowie mam mętlik. Automatycznie wykonuję kolejne czynności, a następnie udaję się do pokoju.

Siadam przy oknie. Biorę koc i mocno się nim otulam. Zerkam przez nie. Drzewa, domy, samochody. Wszystko wygląda tak jak dawniej, a jednak jest inaczej! Ja jestem inna. Coś się ze mną dzieje? Może ja, oszalałam? Myślę, że rektor to wampir! Jeśli wierzyć tym wszystkim informacjom, jakimi nas karmią, te istoty nie mogą chodzić w dzień, a gdy spotkałam Ericka, było słońce. Jak wytłumaczyć zmieniające się kolory oczu, do tego te wszystkie sny? Czy może być jeszcze dziwnej?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top