Rozdział siedemnasty.
Dwa dni mijają, a ja czuję się jak więzień. Samotne przebywanie w komnacie, staje się nieznośne. Niedługo zacznę tu wariować. Nikt mnie nie odwiedza, nie mówiąc już, że nadal nie widziałam się Erickiem. Kilka razy rozmawiałam z Johnem przez telefon, wciąż przekonuje mnie, abym o wszystkim powiedziała mamie i opuściła posesję wampirów. Oczywiście nadal mu odmawiam, bo, mimo że strasznie mi się tu nudzi, to wiem, że jestem tu bezpieczna.
Czując delikatny powiew na mojej skórze, od razu obracam się w stronę drzwi. Napotykam wzrok Ericka. Jego zazwyczaj czarne oczy, tym razem przybrały kolor czerwieni. Wygląda na zdenerwowanego. Po moim ciele od razu przechodzą ciarki.
— Musimy porozmawiać — rzuca nerwowo.
— Czy coś się stało? — pytam przejęta. — Mam się bać?
— Idą po ciebie? — dodaje, przestraszonym głosem.
— Erick, kto idzie? Keljanie? — pytam, a po ciele ponownie przechodzi mi dreszcze.
— Tak Keljanie! Mamy niewiele czasu, chodź — rzekł skruszonym głosem. — Tak dużo musisz się dowiedzieć, ale nie teraz.
— Auć, to boli! Erick co tu się dzieje? Mówiłeś, że jestem tu bezpieczna! — Zatrzymuję się, choć to nie jest łatwe, gdy czuje się opór wampira.
Gdy kończę, do pokoju wchodzi mężczyzna. Lekko siwy, z wąsem i o tych samych szmaragdowych oczach co moje.
— Nie ma czasu Lilian, musimy się ukryć — mówi, tak jak by znał mnie od dawna.
— Kim pan jest? — pytam, patrząc na niego oburzona.
— Odpowiemy na wszystkie twoje pytania, ale nie teraz. Musimy cię ukryć. — Gdy dotyka mojego ramienia, aby pociągnąć mnie do przodu, doznaję wizji.
Uśmiechnięty mężczyzna trzyma w objęciach kobietę. Są szczęśliwi, bo właśnie wrócili ze szpitala z dzieckiem. Malutkim i takim bezbronnym. Kobieta jest tak samo ruda jak ja, trzyma na swych dłoniach niemowlę. Mężczyzna natomiast z zielonymi oczami takimi jak moje, wpatruje się w nich jakby byli całym ich światem.
— Li, nic ci nie jest? — pyta Erick, mocno potrząsając moim ciałem. — Wszystko dobrze? — rzekł, przestraszony moim wyglądem.
— Czy on jest moim ojcem? — Spoglądam na mężczyznę, który stoi przede mną.
Zakłopotanie Ericka, odpowiada na moje pytanie jeszcze przed jego słowami.
— Tak, to twój ojciec. Wszystkiego się dowiesz, obiecuję, ale teraz musisz iść z nami.
Czy wszyscy wokół, mnie okłamują?
Najpierw mama, ukrywa przede mną magię i tajemnice naszej rodziny. Erick, ukrywa wszystko związane z Arią. Teraz na dodatek, dowiaduję się, że mój ojciec żyje!
— Cii... chyba tu idą — mówi mężczyzna o szmaragdowych oczach, odrywając mnie od natłoku myśli.
— To ktoś inny. — Krzywi się brunet. — Najpierw musimy załatwić inną sprawę! — dodaje do swojego towarzysza, spoglądając na mnie niepewnie.
W tym samym czasie w pomieszczeniu rozlega się wielki huk. Drzwi wejściowe łamią się w drobny mak. Jego części roztrzaskują się na milion kawałków, kierując się prosto na nas. Kilka małych odłamków mija mnie, lekko raniąc. Ból i siła uderzenia sprawia, że osuwam się na dół. Do pomieszczenia pewnym krokiem wkracza grupka ludzi. Tusz za nimi słyszę syk gotowych do walki wampirów.
— Scott! — głos kobiety, rozległ się chyba po całym zamku. — Dlaczego ona tu jest?
— Mama? — pytam zaskoczona.
Tłum ludzi rozsuwa się, a moim oczom ukazuje się Eliza Baker.
— Erick! — mówi moja mama, pewnym i zdecydowanym głosem. — Wiesz przecież, że jej tu nie powinno być. Mieliśmy umowę.
— Uznałem, że to lepsze miejsce niż wasz dom — rzekł, pewnym głosem.
Kobieta otwiera usta, aby wydać dźwięk, ale mój głos jej przerywa.
— Mamo, ale ja jestem tu z własnej woli — mówię, podnosząc się powoli z małą pomocą czarnowłosego.
— Skąd ty...? — zaczęła, ale nie dałam jej skończyć.
— Nikt nie trzyma mnie tu siłą. Zgodziłam się, ponieważ uważam, że jestem tu bezpieczna.
— Skarbie, przepraszam. Musiałam wyjechać. Erick miał cię pilnować, a nie więzić.
— On mnie nie więzi! — krzyczę poddenerwowana.
— Uspokójcie się! — krzyk ojca odwraca naszą uwagę. — To nie jest czas na kłótnie, oni już tu są.
— Jacy oni? — zdezorientowany głos mamy, rozbrzmiewa w pomieszczeniu.
— Ciii... — Scott ucisza nas palcem przy buzi. — Keljanie tu są skarbie. Musimy być ciszej i trzeba ukryć Li.
Skarbie?
— Moi ludzie próbują ich zatrzymać, ale jest ich zbyt dużo — wtrącił Erick przejętym głosem. — Muszę im pomóc! — Gdy czarnowłosy chce wyjść z komnaty, zatrzymuje go głos Elizy.
— Nie, zostań z moją córką. Schowajcie się, Ty znasz ten zamek lepiej — rzuca stanowczo mama. — Pomożemy wam — dodaje i jednym ruchem ręki, sprawia, że ludzie wychodzą. Eliza i Scott wychodzą za nimi.
— Mamo zostańcie, proszę! Oni są niebezpieczni. Ja...
Nie dokańczam zdania, bo gdy mama podchodzi do mnie. Głos mi się łamie.
— Poradzimy sobie kochanie, ukryj się. Musisz być bezpieczna.
Kiwam tylko głową. Nic z tego nie rozumiem. Dlaczego, wszyscy tak bardzo poświęcają się dla mnie?
Ich postacie znikają, a z moich oczy zaczynają wypływać łzy. Nie mogę ich stracić.
— Li, musisz być dzielna. Oni to robią dla ciebie, wrócą, zobaczysz. — Dłoń czarnowłosego obejmuje moje ramię.
— Tak bardzo się boję. Ja nawet nie wiem, co się dzieje, czego oni chcą ode mnie i dlaczego wszyscy walczą dla mnie.
— Obiecuję, wszystko ci wyjaśnimy, ale teraz musimy już się ukryć. Przepraszam, ale tak będzie szybciej. — Jego ręce w zwrotnym tempie unoszą mnie. W mgnieniu oka lądujemy na drugim końcu komnaty, gdzie znajduje się ogromny regał.
— Potrzebuję odrobiny twojej krwi — mówiąc to, sięga po moją dłoń.
— Jak to krwi? — pytam, zaskoczona unosząc wysoko brwi.
— Tylko troszkę. Nie bój się. Wiesz, że nie mógłbym zrobić ci krzywdy.
Spoglądam w jego oczy, czuję, że powinnam mu wierzyć. Oddaję więc mu rękę, którą on delikatnie obejmuje. Wyciąga palec wskazujący i przebija kłem jego opuszek. Gdy pojawia się krew, dotyka znaku księżyca, którego wcześniej nie widziałam i przekręca lampion w bok. Słyszymy, jak mechanizm otwiera tajemne przejście.
Obserwuje każdy jego ruch, on jest taki przystojny i silny. Tak bardzo troszczy się o mnie.
— Możesz mnie już puścić. — Uśmiecha się cwanie. — No, chyba że wolisz się poprzytulać.
Gdy docierają do mnie jego słowa, odskakuję od niego jak poparzona. Czuję, jak ogromny rumieniec wkrada się na moje policzki. Opuszczam wzrok, aby choć trochę ukryć zawstydzenie.
— Nie wstydź się mnie. Pięknie wyglądasz z tymi zarumienionymi policzkami, ale to niepotrzebne — mówi z lekko uniesionym kącikiem ust. Jego dłoń dotyka moją brodę, unosząc głowę do góry.
Zerkam mu w oczy, a potem spoglądam na jego usta, które właśnie oblizuje. Ten gest sprawia, że moje podniecenie wzrasta i jego chyba też, bo jego dłonie otulają moje ciało. Zapominam o wszystkim, co dzieje się na zewnątrz tych murów. Moje myśli i ciało skupia się tylko na nim, na Ericku.
— Keljanie uciekli, twoi rodzice się zbliżają — szepcze brunet. Jednak jego dłonie nie odrywają się ode mnie, a nasze twarze nadal są blisko siebie. — Dokończymy to, obiecuję.
Kiwam głową na zgodę i odsuwamy się od siebie. Powoli wychodzimy z tajnego pomieszczenia, w tym samym czasie, do pomieszczenia wchodzi mama. Jest lekko poobijana, ale na szczęście nic jej nie jest.
— Uciekli, ale to nie jest koniec, wrócą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top