Rozdział piętnasty.

Rankiem budzi mnie deszcz, co sprawia, że nie mam ochoty wstać z łóżka. W nocy, ze snu wyrywało mnie przeczucie, jakby zbliżało się niebezpieczeństwo.  Do tego ta cała sytuacja z Erickiem. Jak to się dzieje, że w snach ląduję w jego prawdziwym życiu? Czy to możliwe, że moja rodzina pochodzi z rodu wielkich czarowników? Dopóki John nie uzyska jakichś informacji, to wszystko zostaje dla mnie jednym wielkim znakiem zapytania.

Podnosząc głowę z łóżka, oczy mam jeszcze zamknięte. Natłok myśli powoduje, że ostatnio słabo sypiam. Gdy jednak uda mi się zasnąć, to po chwili, przynajmniej tak mi się wydaje, dzwoni budzik.
Z szafki wyjmuję dziś grubsze ubrania, czyli dżinsy i grubą bluzę. Rozczesuje bujną fryzurę, a tuszem podkreślam rzęsy. Nic więcej nie robię, bo szczerze nie mam na to sił.

Pierwszy wykład przebiega dość szybko. Nie ma dziś Izabell, ale wyjątkowo mi to nie przeszkadza. Mogę przynajmniej pobyć sama i spokojnie pomyśleć. W przerwie między kolejnym wykładem udaję się do mojej ulubionej kawiarenki nieopodal uczelni.

Gdy otwieram drzwi, od razu słyszę dzwoneczek, który oznajmia nowego klienta. Kilka spojrzeń kieruje się w moją stronę. Jednak nie zwracam na to uwagi. Zajmuję swoje ulubione miejsce, które jakimś cudem dziś jest wolne. Spoglądam przez duże okno i po raz kolejny podziwiam przepiękny widok gór. Dziś widać jak śnieg pokrył ich wierzchołek. Lekka mgła i deszcz trochę utrudniają ich zobaczenie, ale mimo wszystko dla mnie to zjawiskowy krajobraz, w którym zakochałam się od razu.

— Piękne mamy dziś widoki, prawda? — pyta, miły głos kelnera.

— Zgadza się — odpowiadam z uśmiechem.

— To, co zawsze, Li — dodał, a ja od razu kiwam głową zgadzając się z nim. — Latte z karmelową pianką, coś do tego? Polecam jabłecznik z bitą śmietaną, jest po prostu przepyszny.

— Poproszę, Zack — mówię, śmiejąc się lekko.

Zack, to kelner, który dorabia tu na studnia. Jest tu codziennie i zawsze potrafi poprawić mi humor. Uroczy blondyn, z bujną fryzurą, za którym ogląda się nie jedna dziewczyna. Niestety on gustuje w innej płci, co powoduje wiele złamanych serc.

Gdy wyjmuję z torby kilka książek i zeszyt czuje na sobie czyjeś spojrzenie. Rozglądam się po stolikach i nie zauważam nic, ani nikogo niepokojącego. Żadna z osób znajdujących się w pomieszczeniu nie zwraca na mnie uwagi. Jednak niepokój, który czuję, sprawia, że moje serce przyspiesza.
Próbuję się uspokoić, więc nabieram kilka uspakajających oddechów. Otwieram książkę i skupiam się na czytaniu. Ważne notatki zapisuję w zeszycie.

Uważaj, obserwują cię.

— Erick? — rzucam zaskoczona. Rozglądam się uważnie, ale nigdzie go nie wiedzę.

Wszystko wygląda tak samo jak wcześniej. Każdy jest zajęty swoimi sprawami, nikt nie zwraca na mnie uwagi. Skąd, więc dochodzi ten głos?

Uciekaj!

Ponownie spoglądam za siebie, w bok i nic cisza. Kręcę głową. — Pewnie tylko mi się wydaje.

Zerkam w książkę, próbując skupić się na tekście. Gdy słyszę dźwięk dzwoneczka, automatycznie spoglądam w ich stronę.
Do kafejki wszedł wysoki facet, ubrany w długi czarny płaszcz. Na twarzy ma lekki zarost i małą bliznę na policzku. Włosy długie, ale zadbane. Mężczyzna uważnie rozgląda się po pomieszczeniu, gdy natrafia na moją osobę, zatrzymuje swój wzrok.

Uciekaj! — Ponownie odzywa się głos w mojej głowie.

Odwracam wzrok od nieznajomego, przerywając tym samym kontakt wzrokowy. Mój niepokój wzrasta. Postanawiam posłuchać głosu. W pośpiechu chowam książki do torby, co powoduje, że upuszczam podręcznik. Szybko schylam się, szurając przy tym krzesłem. Wzrok ludzi skupia się na mnie.

Uciekaj! — powtarza wciąż.

Szybko ją podnoszę i chowam do torby. Wychodząc zza stolika, wpadam na Zacka.

— Czy coś się stało? Właśnie niosę twoją kawę i ciasto!

Uciekaj!

— Przepraszam, zapomniałam o czymś ważnym. Muszę już iść.

Nie czekając na odpowiedź, ruszam do wyjścia. Omijam nieznajomego i szybko wybiegam z pomieszczenia. Nie oglądam się. Po prostu szybko idę przed siebie.

Po jakimś czasie zwalniam. Zdyszana, spoglądam za siebie i nie widzę nikogo. Oddycham z ulgą. Wyobraźnia widocznie płata mi figle. Nikt mnie nie śledzi(!), więc co to był za głos? Skąd się wziął?

Rozgoryczona ponownie wracam wzrokiem przed siebie. Kilka metrów przed sobą dostrzegam dwie postacie. Jedną z nich jest ten sam mężczyzna co w kafejce. Moje serce zatrzymuje się, tak samo jak moje ciało.

Uciekaj! — Ponownie odzywa się głos Ericka w mojej głowie.

Słyszę ten głos i staram się poruszyć, ale nic nie mogę zrobić. Moje ciało zastygło ze strach. Nie potrafię ruszyć nawet palcem. Widzę, jak mężczyźni zbliżają się do mnie, a ja stoję jak idiotka i wpatruje się w nich. Ich głupie uśmieszki tylko potęgują mój strach.

— Wybierasz się dokądś ślicznotko? Nie bój się nas — prychnął mężczyzna, a z jego ust wysunęły się kły.

Nagle coś odrywa mnie od ziemi, a raczej ktoś. W zwrotnym tempie poruszamy się, mijając drzewa, domy, a nawet samochody. Zamykam oczy i wtulam się w wybawiciela, nie rozumiejąc do końca, co tak właściwie się dzieje.
Po zaledwie kilku sekundach, a może minutach, nie jestem dokładnie pewna, zatrzymujemy się. Powoli otwieram powieki. Zerkam w śliczne brązowe oczy Ericka, w których dostrzegam przerażenie.

— Nic ci nie jest? Nic ci nie zrobili? — pyta, przejętym głosem, oglądając mnie przy tym dokładnie. — Mówiłem, że masz uciekać. Czemu się mnie nie słuchasz?

— Nic mi nie jest — odpowiadam pospiesznie. — Nawet nie zdążyli się do mnie zbliżyć. Byłeś szybszy!

— Jesteś pewna? — pyta, nadal obserwując mnie uważnie.

— Tak!

Po mojej odpowiedzi Erick się rozluźnia. Spogląda na mnie i delikatnie muska mój policzek, wpatrując się w moje oczy.

— Martwiłem się — szepcze.

— Kim oni byli? — pytam niecierpliwie.

Moje pytanie sprawia, że czarnowłosy odsuwa się ode mnie. Chłód przechodzi przez moje ciało. Wiem, to dziwne, przecież on jest wampirem, a każdy wie, że wampiry są zimne, ale mi w jego ramionach tak miło i przyjemnie. Sama nie wiem jak to opisać.

— To Keljanie. Złowrogi klan wampirów.

— Keljanie? Złowrogi?

— Tak, lepiej nie wchodzić im w drogę.

— Myślałam, że jesteś królem? Czy oni nie powinni cię słuchać?

— W każdym świecie, są dobrzy i źli. Ci akurat są tymi złymi. Wybryki, którzy gardzą ludźmi i nie stosują się do naszych praw. Staramy się ich pozbyć, ale to nie takie proste. Od tysięcy lat to robimy.

— Pozbyć?

— No wiesz, zabić. Mamy surowe kary za brak niesubordynacji.

— Czy to musi być aż tak surowa kara?

— Li, to są wampiry. Bezwzględni. W ułamku sekundy mogą nawet sto osób zabić. Mogli cię skrzywdzić, a ty ich bronisz?

— Przepraszam, rozumiem już — mówię, lekko zażenowana. — Czego oni mogli chcieć ode mnie?

— No cóż, na to pytanie tylko oni znają odpowiedź.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top