Rozdział jedynasty.
Gdy tylko Erick wychodzi, od razu siadam na łóżku. Każdy ruch boli, przez co jestem spowolniona, nie uda mi się stąd wydostać. Co ja mam zrobić? Nie chcę tu zostać!
Odgłos głośnego pukania rozchodzi się po pomieszczeniu. Spoglądam w bok na duże mosiężne drzwi.
No nie, przecież kazałam mu spadać! Gdy mam już krzyczeć, żeby sobie poszedł, uprzedza mnie kobiecy głos.
— Panienka Lilian, to ja Agnes.
Gdy tylko rozpoznaję jej głos, uśmiech pojawia się na mojej twarzy. Jak miło, że do mnie przyszła.
— Proszę, proszę, wejdź — odpowiadam pospiesznie.
— Ojej, jak panienka strasznie wygląda. Król mówił, że źle się czujesz, ale nie myślałam, że aż tak.
— Król? Mówił? On tu panią przysłał?
— Oczywiście skarbie, a myślałaś, że kto?
— Ja...
— Oj już, już. Proszę się wygodnie położyć — mówi poważnym tonem i poprawia mi poduszkę. — Po południu ktoś przyniesie jedzenie, ale teraz musisz odpoczywać.
— Dziękuję — odpowiadam zmieszana i powoli układam się do snu.
Otwieram drzwi, wielkie i ciężkie. Chyba w każdym pomieszczeniu są takie. Wchodzę, zastanawiając się, co jest za nimi. Czuję niepokój i lekki strach, ale gdy jestem już w środku, zastaję pusty gabinet. Rozglądam się uważnie. Przede mną stoi wielkie drewniane biurko z ogromnym krzesłem. Pomieszczenie jest ciemne i ponure. Okno zasłonięte, przez co panuje w nim mrok. Podchodzę do biurka i zastaje na nim porządek. Wszystko po porządkowane i poukładane. Moją uwagę przykuwa niewielka drewniana ramka na zdjęcie. Biorę ją w dłonie i przyglądam się kobiecie, która wygląda bardzo podobnie do mnie! Na dole małą czcionką napisana jest dedykacja.
Dla mojego ukochanego, Aria.
Huk budzi mnie ze snu. Otwieram zaspane oczy i zerkam w bok. Miła twarz kobiety wita mnie uśmiechem. W rękach trzyma tace, zapewne z posiłkiem. Spoglądam na nią i uświadamiam sobie, że jestem bardzo głodna, tym bardziej że zapach zdążył już roznieść się po pokoju.
— Mam nadzieję, że panienka jest głodna?
— Tak, bardzo. Dziękuję — mówię z uśmiechem.
— Specjalność naszego kucharza. Smacznego — mówi i opuszcza pokój, zostawiając mnie samą.
Posiłek jest pyszny, ale wciąż myślę o moim śnie. Czy to, co widziałam, może być prawdą? Czy ta kobieta na zdjęciu to naprawdę Aria? Dlaczego tak bardzo jestem do niej podobna?
Czy to dlatego nazywał mnie Królową(?), ale przecież ja nią nie jestem. Jestem Lilian, a nie Aria jego ukochana. Czy to o niej i o nim mówią te wszystkie legendy? Ile tak właściwie on ma lat? Przecież historia, którą nam opowiadano, była w tysiąc sto trzydziestym piątym roku o ile dobrze pamiętam, więc on musi mieć jakieś Osiemset Osiemdziesiąt Pięć Lat!
Kilka dni leżę w łóżku i tym razem dość szybko dochodzę do zdrowia. Erick, czy może raczej Król mnie nie odwiedza. Na szczęście Agnes powiedziała mi, że gdy tylko wyzdrowieję, wrócę do domu, więc nie mogę się już doczekać. Codziennie rozmawiam z mamą, która myśli, że jestem w prywatnym szpitalu.
Poproszono mnie, abym nie informowała mamy o tym gdzie tak naprawdę przebywam.
Szczerze, i co ja bym jej miała powiedzieć. Że przebywam w pałacu rektora, który jest na dodatek wampirem? Pewnie od razu, by mnie do wariatkowa zawieźli.
— Hej kochanie i jak tam pozwolono ci dziś wyjść? Bo wiesz rozmawiałam z Freyą i John może cię odebrać. Ja dziś naprawdę nie dam rady. Martwię się, jak sobie poradzisz.
— Tak dziś wychodzę. — Robię krótką przerwę. — Mamo nie trzeba, poradzę sobie. Dobrze się czuję, więc wrócę taksówką. Nie musisz się martwić, jestem już dużą dziewczynką.
— No dobrze, ale jak coś to dzwoń! Ok?
— Dobrze mamo — odpowiadam i przewracam oczami.
Rozłączam się i odkładam telefon na półkę obok łóżka. Wstaję i zaczynam się pakować. Nie mam pojęcia, skąd wzięły się tu moje rzeczy, kto je tu przywiózł. Muszę je dokładnie spakować, bo nie zamierzam tu wracać.
O godzinie dziesiątej do mojego pokoju wchodzi Agnes. Jej twarz jest smutna i przygaszona.
— Będę za tobą tęsknić — mówi zatroskanym głosem. — Uważaj na siebie! Dobrze?
— Dobrze, ale przecież możesz mnie odwiedzić.
— Gdy tylko będę miała czas, zrobię to na pewno.
Uśmiecham się do niej z wdzięczności. Uwielbiam tę kobietę. Ona odwzajemnia uśmiech i opuszcza pokój.
— Agnes!
— Tak, słucham?
— Możesz mi powiedzieć, gdzie jest Erick, to znaczy Król?
— Skarbie oczywiście. Król jest w swoim gabinecie, myślę, że czeka na ciebie — rzekła z uśmiechem i pewnym krokiem ruszyła do przodu.
Wpatrzona w oddalającą się kobietę, wzdycham z bezsilności. Stoję na korytarzu i nie wiem co robić. Gdzie ja mam znaleźć ten gabinet? Niebieskooka w pewnym momencie zatrzymuje się i macha do mnie dłonią. Jakby słyszała moje myśli.
— No chodź kochaniutka, zaprowadzę cię.
— Och, dziękuję. Sama nie dałabym rady.
Całą drogę rozglądam się, nie mogąc nadziwić się jaki ten pałac jest ogromny i piękny. Pełen różnych zabytkowych rzeczy. Większość z tych przedmiotów wygląda na stare, więc zapewne są bardzo wartościowe.
— Uśmiechnij się Li, on nie gryzie. To dobry wampir — zarechotała Agnes.
Spoglądam na drzwi. Te same co w moim śnie. Serce bije mi jak oszalałe. Co ja tu w ogóle robię?
Patrzę na Agnes, ona od razu rozpoznaje mój wzrok.
— Tyle dla panienki zrobił, trzeba podziękować — rzekła stanowczo.
— Dobrze o tym wiem — mruczę pod nosem. Nabieram bardzo głęboki oddech i mocno pukam do drzwi.
— Proszę — słyszę donośny głos zza drzwi.
Naciskam więc klamkę i powoli przekraczał próg pomieszczenia. Od razu napotykamy wzrok Ericka. Nieśmiało wchodzę i zamykam drzwi. Kontem oka zauważam Agnes, która z wielkim uśmiechem pokazuje mi dwa kciuki do góry. Lekko uśmiecham się na ten gest, stres jednak jest silniejszy, więc od razu usta opadają na dół. Gdy siadam na krześle, rozglądam się uważnie. To pomieszczenie wygląda zupełnie tak samo jak w moim śnie. Jak to możliwe, przecież nigdy wcześniej tu nie byłam? Tym razem jego biurko jest zagracone. Pełne papierów i innych przedmiotów. Jest również ramka, ale nie widzę zdjęcia. Gdy próbuje podejrzeć, Erick dostrzega, gdzie patrzę i od razu kładzie ją na leżąco, tak abym nie widziała, kto na nim jest.
— I jak się czujesz? — pyta swym zmysłowym zachrypniętym głosem.
Po ciele przechodzi mi dreszcz.
— Em, dobrze. Dziękuję.
— Mam nadzieję, że dobrze minął ci u nas pobyt, że i tym razem Agnes dobrze się spisała?
— Oczywiście, Agnes jest najlepsza.
— Cieszy mnie to — mówiąc te słowa, spogląda na mnie z uśmiechem, zerkając przy tym w moje oczy.
— Przyszłam, żeby panu podziękować za opiekę, jedzenie — zagaduję, by odwrócić jego uwagę.
— Nie masz za co dziękować i jestem Erick. Proszę, możesz tak się do mnie zwracać?
— Dobrze. — Kiwam delikatnie głową, na zgodę.
— To dziś wyjeżdżasz?
— Zgadza się. Przyszłam się również pożegnać. Choć i tak pewnie zobaczymy się na uczelni.
— Zapewne.
— To ja będę się już zbierać — mówię i podnoszę się do wyjścia. Czując, że powinnam jak najszybciej uciec z tego miejsca. — Jeszcze raz dziękuję.
Patrzę na niego zawiedziona, ale szybko przywołuje się do porządku. Żadnych słów już nie słyszę od niego. Wychodzę w ciszy. Ze słowami pozostawionymi w duszy. Pewnie on ma tak samo. Może tak jest lepiej?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top