Rozdział dziewiąty.
Jego ciepła dłoń obejmuje moją talię, druga zaś splata się z moją ręką. Czuję, jak mój żołądek ściska się, a ciało lekko drży. Gdy zaczyna grać muzyka, a my poruszamy się w jej rytmie, jego oddech muska moją szyję, zamykam oczy. Czuję, jak jego dłoń delikatnie głaska moje ciało, co sprawia mi ogromną przyjemność i zapominam o wszystkim. Unoszę powieki, próbuję wrócić do rzeczywistości, próbuję wziąć się w garść. Gdy napotykam zazdrosny i wściekły wzrok Ericka moje ciało drętwieje.
Co on tu robi?
— Wszystko w porządku? — pyta John, próbując przywołać mnie do rzeczywistości.
— Em, tak chyba tak — mówię, nabierając głęboki oddech.
Dłoń chłopaka czule dotyka mojej twarzy. Czuję jego wzrok na sobie. Zerkam na niego i ku mojemu zaskoczeniu widzę u niego przerażenie.
— Czy zrobiłem coś nie tak? — szepcze.
— Nie, przepraszam. Po prostu zobaczyłam właśnie kogoś, kogo zupełnie się tu nie spodziewałam. Przepraszam, wszystko jest w porządku — odpowiadam w końcu, wyrywając się z osłupienia.
— To chyba ktoś, kogo nie lubisz, patrząc na twoją reakcję?
— Zacznijmy tańczyć, bo ludzie zaraz zaczną na nas patrzeć — mówię, próbując odwrócić uwagę, żeby nie odpowiadać na pytanie.
— Nie lubisz być w centrum zainteresowania, prawda?
— Nie bardzo.
Gdy kończy się piosenka, John dziękuje mi za taniec, w odpowiedzi tylko delikatnie kiwam mu głową. Oddalam się w zaciszny kont, by nie rzucać się w oczy. Jednak blondyn podąża za mną.
— Co ty robisz? — mruczę pod nosem, aby nikt oprócz szarookiego mnie nie słyszał.
— Odprowadzam cię. Kultura wymaga, a mama patrzy.
Ma rację, gdy zerkam w ich kierunku, widzę, że oczy naszych rodziców skierowane są prosto na nas. To pewnie dla tego jest dla mnie taki miły! Uśmiecham się grzecznie do nich i przyspieszam. Gdy znajdujemy się w kuchni i oczy naszych bliskich już nas nie widzą, oddycham z ulgą.
— Dziękuję za odprowadzenie — uśmiecham się — możesz już iść. Spełniłeś swoją powinność, już nikt nas nie obserwuje — mówię lekko poirytowana.
— Ale może ja nie chcę iść. Nie znam tu nikogo, a poza tym dobrze mi tu z tobą. — Uśmiecha się figlarnie.
Zakłopotana przegryzam wargę, nie powinnam być taka niemiła.
— Seksownie wyglądasz, gdy to robisz? — rzekł z lekką chrypką w głosie i podrapał się po głowie.
— Em, to co teraz? — mówię, dopiero po chwili.
— Nie wiem — wzrusza ramionami — to twój dom. Zaproponuj coś.
— Choć — mówię z uśmiechem, łapię jego dłoń i prowadzę go przez kuchnię do drzwi balkonowych.
Chłód wieczoru sprawia, że przez ciało przechodzi mi dreszcze, a może to przez dłoń Johna i jego bliskość?
Co się ze mną dzieje?
Znajdujemy się na tyłach domu, kilka osób kręci się po ogrodzie. Na szczęście nikt nie zwraca na nas uwagi.
— To, co tu robimy? — pyta zaciekawiony.
— Cii, bo nas usłyszą! Choć za mną i nie marudź tak.
Niepostrzeżenie udajemy się na sam koniec posesji, gdzie znajduje się gabinet mamy. Na jednej ze ścian rosną piękne róże, które pną się po bardzo wysokiej pergoli. Spoglądam w górę, a następnie z uśmiechem zdejmuję buty.
— Co ty robisz? — szepnął.
— Jak to co, zdejmuję buty. Nie widać? — Śmieję się.
— Ale po co?
— Mam zamiar tam wejść. — Pokazuję na dach. — Idziesz?
— Pewnie! Panie pierwsze — mówi i wskazuje dłonią na pergole.
Biorę sukienkę i obwiązuje ją wokół nóg, następnie wspinam się na samą górę. Na szczycie rękoma podpieram się o kawałek betonu i lekko podskakuję.
— No dalej nim cię ktoś zobaczy.
Spoglądam w dół. John właśnie zdejmuje marynarkę i moim oczom ukazują się jego bicepsy, które dobrze widać nawet przez koszulę.
— Trzymaj — szepcze i rzuca do góry marynarkę, która ląduje idealnie w moich rękach.
Tylko chwilę zajmuje blondynowi, by znaleźć się obok mnie. Robi to gładko i bez wysiłku.
— To tu spędzasz czas gdy chcesz być sama? — Puszcza oko.
— Mhm.
— Przyjemnie tu.
— Dzięki. — Uśmiecham się, dumna z siebie.
Chwilę siedzimy w ciszy, spoglądając przed siebie. Widok, jak zawsze zapiera dech w piersiach. Widać stąd całe miasto, gdyż nasz dom, znajduje się na wzniesieniu.
Nigdy nie przebywałam z chłopakiem tak sam na sam, (nie licząc oczywiście Lucasa, ale to inna bajka) i to jeszcze z nieznajomym. Nie wiem co mam mówić i jak się zachowywać.
— To skąd jesteś? — pytam wreszcie po długiej ciszy.
— Z Farkrav — mówi, z uśmiechem spoglądając prosto w moje oczy. — Urodziłem się tu, ale gdy miałem dwa lata, wyjechaliśmy do Panamy.
— Pewnie ciężko było ci się tu przeprowadzić?
— Nie bardzo — szepną, będąc bardzo blisko mojej twarzy.
Centymetry, które nas dzielą, sprawiają, że przestaję myśleć i słuchać. Spoglądam na niego, oczekując kolejnego ruchu. Gdy nasze usta nie dzieli już ani milimetr, chłopak się odsuwa.
— Muszę już iść — mówi poddenerwowany.
Wstaje, podnosi marynarkę i zeskakuje z dachu. Robi to zwinnie i bez trudu. W kilka sekund znika z moich oczu.
Co to do cholery było!? — myślę głośno.
Jestem zdezorientowana, co tak właściwie przed chwilą się wydarzyło? Dlaczego on uciekł? O Boże! Może śmierdzi mi z ust? Szybko robię kilka wydechów do dłoni i stwierdzam, że nie jest źle. O co więc mu chodziło, czego się tak przestraszył?
Podnoszę się i powoli schodzę na dół, wciąż myśląc o blondynie. Niestety pergola okazuje się śliska, przez wieczorną pogodę. Moja sukienka zaplątuje się, a moje nogi zsuwają się po szczebelkach w dół. Zamykam oczy, przewidując bolesny upadek i nie mylę się. Uderzam mocno o ziemię, czuję, jak moje ciało odbija się od powierzchni, a głowa porusza się w każdą stronę. Ból jest okropny. Otwieram oczy i próbuje się podnieść. Nie jest to łatwe, ból całego ciała mi w tym nie pomaga. Zbieram wszystkie siły i powoli się unoszę. Idę może z kilka metrów, czując okropny ból, chyba w każdej części ciała. Gdy moje nogi odmawiają posłuszeństwa, poddaję się i upadam na ziemię. W głowie mi huczy, próbuję otworzyć oczy, ale one nie chcą ze mną współpracować.
Z oddali słyszę krzyk, to chyba mama. Chwilę później, czuję, jak ktoś mnie podnosi. Ponownie próbuję otworzyć oczy i chyba zaczynają ze mną współpracować, bo lekko je unoszę. Przyglądam się mężczyźnie, który właśnie trzyma mnie w swych ramionach. Choć zbyt wyraźnie go nie widzę, to i tak bez problemu go rozpoznaję.
Erick.
Tylko jego twarz widzę, bo ponownie moje oczy zamykają się, ale tym razem zasypiam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top