Rozdział dwunasty.

Wchodząc do domu, czuję miły i przyjemny zapach. Zapach dzieciństwa. Woń, która unosi się w powietrzu, sprawia, że wreszcie mam poczucie bezpieczeństwa. Czuję, że wreszcie mogę odetchnąć. Uśmiecham się, bo po tak długim czasie przebywania u "Króla" wreszcie jestem u siebie.

Dom okazuje się pusty. Zostawiam, więc klucze przy drzwiach na półce, kładę torbę w kąt i wędruję od razu do swojego pokoju, bez zastanowienia rzucam się na łóżko. Tak bardzo stęskniłam się za swoim pokojem.

Po krótkim odpoczynku udaję się do łazienki i przygotowuję kąpiel. Gorąca woda, dużo piany, to jest to czego teraz potrzebuję. Odprężenie przychodzi od razu.

Gdy zamykam oczy, wciąż widzę spojrzenie Erica. Czuję, jakby wnikał we mnie, próbując mnie zrozumieć. Czuję jego dotyk, ten prawdziwy, nie ten ze snu. Nie mogę przestać o nim myśleć i o słowach których mi powiedział.

Po godzinnej kąpieli ubieram się i schodzę na dół. W kuchni zastaję mamę.

— Hej kochanie, dobrze wyglądasz. Jak ja się cieszę, że jesteś już w domu, tęskniłam — mówi z wielkim uśmiechem i przytula mnie na powitanie.

— Ja też mamo. — Wtulam swe ciało w jej ramiona.

— Nie rób tego więcej. Wiesz, że tylko ciebie mam — ostrzega.

— Wiem mamo, przepraszam.

— Zrobiłam obiad. Choć pomożesz mi nakryć do stołu.

Biorę talerze, sztućce z szafki i rozkładam na stole. Mama w tym czasie wyjmuje jedzenie z piekarnika. Siadamy w ciszy, ale takiej przyjemnej, delektując się smacznym posiłkiem i swoją obecnością.

Wieczorem razem z Isabel, Dominikiem i jego dziewczyną Emmą, która studiuje na innej uczelni, idziemy do pobliskiego pubu.
Mama miała wątpliwości co do tego wyjścia, ale jak widać mam niesamowity dar przekonywania.

Miejsce to jest obłędne. Biało czarne ściany, czerwone sofy i świetna muzyka. Gdy tylko wchodzimy do pomieszczenia, ogarnia nas tłum. Rozglądam się, ludzi jak zawsze jest pełno. Udajemy się od razu do zarezerwowanej loży. Po drodze moją uwagę przykuwa jedno zgromadzenie. Przy jednej loży jest masa ludzi. Widać, że świetnie się bawią, gdyż już same radosne okrzyki i głośny śmiech o tym świadczą. Aż sam uśmiech pojawia się na mojej twarzy. Gdy przechodzę obok nich, zauważam Johna, a wokół niego sporą liczbę dziewczyn. Szybko odwracam wzrok, modląc się, żeby mnie nie zauważył.

— Widzieliście tych ludzi? Niezłą mają zabawę — krzyczy Dominic, ponieważ jest bardzo głośno.

My w odpowiedzi tylko kiwamy głową.

— Li był tam też John, widziałaś? — mówi w moją stronę szatynka i lekko szturcha mnie przy tym ręką.

Oczywiście, że opowiedziałam Belli o całym zajściu z blondynem i o wypadku. Nic, a nic nadal nie wspomniałam o Ericku, ani o tym, że byłam przez ten cały czas u niego.

— Wiem, widziałam. — Uśmiecham się krzywo. — Ten tłum dziewczyn wokół niego też.

— Nie martw się, widocznie to jeden z tych niegrzecznych chłopców, którzy tylko przy rodzicach udają aniołków.

— Najwidoczniej — krzyczę do ucha przyjaciółki, a następnie upijam łyk drinka, którego właśnie donieśli nam Dominik z Emmą. — Nieważne, przyszłam się tu dobrze bawić, a nie myśleć o Johnym! — przypominam.

I o Ericku! — dodaję sobie w myślach.

Gdy Dominik łapie za moją dłoń, a Emma za Belli i próbują zaciągnąć nas na parkiet, mocno się uśmiecham. Uwielbiam ich! Nasza paczka jest świetna. Z nikim nigdy nie czułam się tak dobrze, nie wiem, co bym bez nich zrobiła.

Uwielbiam tańczyć, zamknąć oczy i zapomnieć o wszystkim. Wtedy jestem jakby w innym świecie, bez problemów, bez smutku.

Nawet nie wiem kiedy, zostaję sama na parkiecie. Nie dziwi mnie to, bo często się tak zdarza. Ja mogę tańczyć całą noc, moi przyjaciele niestety nie. Wzruszam ramionami i kontynuuje taniec. Gdy czuję czyjeś ręce na swoich biodrach, lekko się wzdrygam, ale tańczę dalej.

— Hej piękna — szepcze chłopak, pochylając się, przez co jego oddech delikatnie obwiewa moją szyję.

Obracam się i napotykamy szklisty wzrok Johna.

— Och. To ty — odpowiadam lekko zawiedziona.

— Spodziewałaś się kogoś innego? — pyta, unosząc jedną brew do góry.

Wzruszam tylko ramionami w odpowiedzi. Tańczymy jednak dalej.

— Widzę, że bawisz się dziś bardzo dobrze? — zaczynam po chwili.

— Zazdrosna? — pyta, unosząc lekko brwi.

— Ja nie, ale myślę, że one tak — mówię, pokazując głową w stronę loży.

— Olej to — westchnął.

Blondyn nie jest zbyt trzeźwy, jego szkliste oczy i luźne ruchy mówią same za siebie. Do tego po raz kolejny klei się do mnie.
Oddech mi przyspiesza, bo tak naprawdę bardzo podoba mi się John, ale nie jestem pewna czy tego chcę. Nie znam go przecież zbyt dobrze, do tego ten tłum dziewczyn wokół niego, nie chcę być jedną z nich. Zresztą miał już swoją szansę i zdecydowanie ją zmarnował.

Gdy moje oczy równają się z oczami szarookiego, John nie wytrzymuje. W ułamku sekundy skraca dzielący nas dystans, obejmuje mnie w tali i pewnym ruchem przyciąga do siebie. Między naszymi ustami nie są już dzielące centymetry, odległość zmieniła się w minimetry.

I wtedy czuję ból. Ktoś uderza mnie w bark i mocno na mnie wpada, co sprawia, że lecę bezwiednie na podłogę. Zamykam oczy jeszcze mocniej, czekając na upadek. Gdy jednak on nie nadchodzi, powoli otwieram powieki i widzę całkiem obcą mi osobę.

— Jezu, nic ci nie jest? Cała jesteś? Odezwij się? — pyta, nie dając mi nawet odpowiedzieć.

— Em, nie wiem. Postaw mnie, to sprawdzę.

— Oj przepraszam — mówi nerwowo i powoli stawia mnie na nogi.

Wokół nas pojawia się tłum. Prostuję się i nie czuję bólu, więc jest dobrze. Uśmiecham się i mówię.

— Jestem cała, nic mnie nie boli, ale uważaj następnym razem — ostrzegam.

— Przepraszam, zagapiłem się. Niezdara ze mnie — mówi, przeczesując nerwowo włosy. — Itan jestem.

— Li — mówię,  podając mu swą dłoń.

Rozglądam się w poszukiwaniu Johna, ale nigdzie go nie widzę. Kątem oka dostrzegam, jego blond czuprynę. Kieruje się na dwór, postanawiam iść za nim. Tym razem nie dam mu tak uciec.

— Przepraszam, muszę już iść — rzucam szybko do Itana.

— Rozumiem. Mam nadzieję, że wszystko w porządku?

— Tak, jest ok.

Ruszam szybkim krokiem w stronę wyjścia, nie chcąc zgubić Johna. Otwieram drzwi i zauważam, jak skręca za rogiem. Postanawiam iść dalej za nim.

— John — krzyczę, mając nadzieję, że usłyszy. Jednak chłopak jest zbyt daleko i nie reaguje.

Gdy dochodzę do rogu kamienicy, słyszę głośny huk. Wzdrygam się lekko z przerażenia, powoli wyglądam zza muru i dostrzegam postać blondyna.

Jego prawa dłoń wyciągnięta jest na wprost czterech ogromnych donic z kwiatami. Jedna donica, roztrzaskana jest już na małe kawałki. Ręka chłopaka przesuwa się na kolejną i po chwili, druga pęka z wielkim hukiem. Trzecia, czwarta! Co tu się właściwie dzieje? Jak on to zrobił?

Gdy próbuję się wycofać, zaczepiam nogą o butelkę, przez co dźwięk obitego szkła o mur słychać dość głośno. Szybko biegnę do pubu, modląc się, by John mnie nie zauważył.
Zdyszana wpadam do lokalu i od razu natrafiam na Belle.

— Chcę już iść do domu — rzucam bez zastanowienia.

— Coś się stało? — pyta, przyglądając się mi badawczo.

— Tak, nie, nie wiem. Po prostu nie chcę zobaczyć się z Johnem.

— Ok, choć powiemy Dominikowi. — Kiwam głową na zgodę i ruszam za szatynką.

Będąc w domu wciąż myślę o tym co dziś widziałam. Kim jest John? Bo to, co potrafi, na pewno nie jest normalne.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top