Rozdział dwudziesty drugi.
Drzewa, niebo i słońce próbujące prześlizgnąć się przez gałęzie. Spokój, i cisza, słychać tylko śpiew ptaków i lekki szum drzew. Leżę na trawie i spoglądam w górę. Uśmiech, który mam na twarzy sprawia, że wiem, że jestem szczęśliwa. Spoglądam w bok i widzę JEGO. Eric jak gdyby nic się nie stało, leży obok mnie, a nasze ręce splecione są w jedność.
— Jesteś bezpieczna? — pyta spokojnie, jakby miał do tego prawo.
— Tak. Nic mi nie jest — od razu odpowiadam, choć nie wiem dlaczego. Przecież nadal jestem na niego zła.
— Teraz musisz się obudzić, bo idą po ciebie. Czas przypomnieć sobie, kim naprawdę jesteś, Ma Królowo.
___________
Budzę się od razu po jego słowach. Jestem spokojna, ale i też zdezorientowana. Czy ja właśnie... połączyłam się w śnie z Erickiem? Przecież nawet o nim nie myślałam, więc jak to mogło się stać?
Gdy kończę się ubierać w szaty, które otrzymałam wczoraj, słyszę pukanie do drzwi. Słowa bruneta się potwierdzają, czyli to nie był tylko zwykły sen, znów powróciło połączenie między nami?
— Proszę — odpowiadam na ponowne pukanie do drzwi.
— Panienko Lilian, wielka rada prosi panią do sali głównej. — Nieznajomy mężczyzna lekko dyga przede mną.
— Dobrze, jestem gotowa. Może pan prowadzić. — Nie reaguje na to co zrobił, ponieważ nie znam tutejszych zwyczajów, nie wiem, jak oni się tu zachowują, choć muszę przyznać, że dziwnie się poczułam.
Nie marnując czasu, od razu ruszamy. Całą drogę rozglądam się uważnie po budynku. Zdecydowanie to stare miejsce, co już wcześniej mogłam zauważyć po mojej komnacie. Stare mury, interesujące zabytkowe rzeźby.
Ciekawe ile ten zamek ma już lat? — moje myśli na chwilę odrywają mnie od rzeczywistości, bo gdy mój przewodnik zatrzymuje się, moje ciało wpada prosto na niego.
— Oj, przepraszam — mówię, a moje policzki przybierają kolor czerwieni. — To piękne miejsce, rozglądałam się i nie zauważyłam kiedy pan stanął.
— Nic nie szkodzi. — Uśmiecha się życzliwie. — To prawda, to miejsce jest przepiękne i pełne tajemnic, każdego dnia nie mogę uwierzyć, że tu jestem.
Odwdzięczam uśmiech i ponownie rozglądam się po holu. Długi, otwarty na ogród i pełen słońca.
— Czas na panienkę, czekają już wszyscy w środku — mówi, pokazując dłonią w stronę ogromnych mosiężnych drzwi.
— Dziękuję — odpowiadam, a mężczyzna kłania się i odchodzi.
Nabieram kilka uspakajających oddechów, zanim naciskam klamkę. Wchodzę do ogromnego pomieszczenia, który wypełniony jest niesamowicie dużą ilością kwiatów i świec. Garstka ludzi siedzi przy wielkim stole i wpatruje się we mnie. Są to najstarsi i najmądrzejsi członkowie z całego zakonu.
— Siadaj kochana, czas przywrócić ci moce — mówi Anizjusz donośnym głosem.
Głośno przełykam ślinę ze stresu, ale ruszam do przodu. Zajmuję jedyne wolne miejsce, które znajduje się naprzeciwko tych wszystkich osób. Siadam wygodnie i spoglądam na ludzi, którzy przyglądają się mi ze zdziwieniem.
— Czas, aby rytuał rozpoczął się — okrzyk Anizjusza rozległ się po pomieszczeniu, a jego klaśniecie, chyba po całym zamku.
W kilka sekund sala zapełnia się ludźmi w maskach. Czarownicy, którzy siedzą przede mną, również ukryli swe twarze. Maski przedstawiają różne zwierzęta. Muszę przyznać, że są dość straszne. Czuję strach i niepewność. Nie znam tych ludzi, a jeśli chcą zrobić mi krzywdę?
Gdy jeden z mężczyzn podchodzi do mnie, powoli podnoszę swe ciało do pozycji stojącej. Spogladam na niego i bez słów udaję się za nim. Przechodzimy obok najstarszych i kierujemy się w stronę wąskiego korytarza. Na końcu dostrzegam światło, jednak gdy wchodzimy do kolejnej komnaty, okazuje się, że to światło jest tylko od świec. Rozglądam się uważnie. Sala jest pusta i bez okien. Znajdują się w niej tylko świece i ołtarz, który stoi na samym środku. Zatrzymujemy się przy nim. Jest zimny i wilgotny, aż dreszcz przeszywa moje ciało.
Kolejna osoba podchodzi do mnie z ogromnym kielichem w dłoniach. Spoglądam w jego oczy i tym razem dostrzegam znaną mi osobę. Szare oczy Johna rozpoznam wszędzie. Podnosi złoty puchar do góry i wypowiada nieznane mi słowa. Nagle wszyscy, którzy znajdują się w pomieszczeniu, mówią to samo.
— Nie bój się, wypij to i się połóż — znajomy głos Johna, uspokaja mnie.
Od razu biorę kielich w swe ręce i upijam łyk napoju. Wygodnie, o ile to możliwe, układam się na betonowym stole. Zamykam oczy, nadal słysząc wypowiadane przez nich słowa. Gdy zimne dłonie dotykają mojej głowy, wzdrygam się, ale nie otwieram oczu. Zaczynam czuć coś dziwnego, jakby mrowiło całe moje ciało. Na zmianę czuję ciepło i zimno. Nagle zapada ciemność, wokół mnie robi się cisza. Słyszę tylko swój oddech i bicie serca, które coraz bardziej zwalnia.
Głośny huk ożywia moje ciało. Sprawia, że podnoszę się do pozycji siedzącej. Otwieram oczy i rozglądam się w poszukiwaniu hałasu. W pomieszczeniu nikogo nie ma! Świece zgasły, więc wokół panuje mrok. Powoli schodzę z ołtarza i się rozglądam. Im bardziej przyglądam się ciemności, tym bardziej dostrzegam coś w oddali. Podchodzę bliżej, okazuje się, że są to drzwi. Przyglądam się im uważniej. Zwykłe, proste, białe drzwi. Spoglądam w bok, jest ich naprawdę dużo.
Pomieszczenie, w którym się znajduję, nagle się rozjaśnia. Rozglądam się, próbując zrozumieć, gdzie jestem, ale nie jest to łatwe. Nie mam pojęcia, gdzie mogę być, ani co to jest za miejsce.
Postanawiam otworzyć pierwsze drzwi, nie wiem, co mnie czeka, więc lekko trzęsie mi się dłoń. Klamka z łatwością opada na dół, a drzwi same się otwierają. Moim oczom ukazuje się dom rodzinny. Rodzice, którzy bawią się ze mną na podwórku. Wszyscy są roześmiani i szczęśliwi.
Kolejne drzwi.
Stoję przy tacie. Mój wzrok skupiony jest na łyżce.
— Musisz skupić się na przedmiocie, którym chcesz poruszyć. Patrz na niego, rozluźnij się i pomyśl, że chcesz go podnieść.
Łyżka lekko drga.
— Brawo skarbie, robisz postępy. — Ucieszona podskakuję i klaszcze w dłonie.
Kolejne drzwi.
Jest szary ponury dzień. Jestem smutna i łzy spływają po mojej twarzy. Tata przytula się do mnie na pożegnanie. Nie mogę znieść smutku, że po raz kolejny musi nas zostawić, więc uciekam do swojego pokoju. Jestem zła, strasznie zła! Krzyczę i za pomocą magii, w jednej chwili zrzucam wszystko, co znajduje się w moim zasięgu, a ziemia lekko drży. Zapewne o tym mówili moi rodzice. O wybuchach złości.
Ma Królowo — OBUDŹ SIĘ! — głos Ericka rozbrzmiewa w mojej głowie.
Rozglądam się zdezorientowana. Dlaczego mam się obudzić(?), przecież tu jest jeszcze tyle drzwi. Mogę tak wiele jeszcze zobaczyć. Nie potrafie się oprzec, wiec ponownie siegam do kolejnej klamki.
Kolejne drzwi.
Wchodzę do zamku, trzymając mocno dłoń mamy. Uśmiecham się, ponieważ uwielbiam to miejsce i tych ludzi. Gdy widzę Anizjusza podbiegam do niego, aby mocno go przytulić na powitanie. Nie rozumiem, dlaczego wszyscy są dziś tacy smutni. Kierujemy się do środka w ciszy. Wchodząc do wielkiego i zimnego pomieszczenia, ogarnia mnie strach. Nagle dłoń mamy puszcza mnie, zapada cisza i ciemność.
Li, obudź się! — słyszę głos Johna. Po chwili czuję też jakby szarpanie.
Otwieram lekko oczy, przede mną stoi pobladnięty John.
— Li, obudź się — krzyczy przerażony.
— Spokojnie — uspakajam go.— Już nie śpię.
Szarooki lekko podnosi mnie i przytula.
— Jezu Li, myślałem, że umrzesz. Zbyt długo nie oddychałaś.
— Naprawdę? Przepraszam — szepczę.
— Nie przepraszaj głuptasku, to nie twoja wina. — Uśmiecha się ze łzami w oczach.
— John, to wszystko było strasznie dziwne, ale przypomniałam sobie. Ja już wszystko pamiętam — szepczę do niego uradowana.
****
Przepraszam Was za moją nieobecność, ale na jakiś czas muszę zawiesić książkę.
Mam nadzieję, że do zobaczenia wkrótce ❤❤❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top