Rozdział ósmy.

Kolejne dni na uczelni mijają spokojnie, ani razu nie spotykam Ericka, ani Johna. Mimo to i tak jestem zestresowana i spięta. Oczywiście moja przyjaciółka od razu to zauważa.

— Li, czy coś się dzieje? Śledzi cię ktoś, a może coś zrobiłaś? — żartuje, przy czym śmieje się w głos.

— Ja... ja tylko — mówię szybko zmieszana.

—  Oj żartuję przecież, co tak się spinasz.

Razem z Bellą spędzamy dzisiejszy dzień razem. Pewnie zastanawiacie się, czy coś powiedziałam jej o Ericku. Oczywiście, że nie, nic jej nawet nie wspomniałam. Sama nie wiem co mam o tym myśleć. Przecież nie wierzę w stworzenia nadnaturalne, choć o nich czytam czy oglądam je w telewizji.

No wiecie, spór o istnienie wampirów jest wiecznie żywy — podobnie jak one same. Kim są wampiry? Czy uosobieniem pomiotu diabła, ohydnym i cuchnącym, niczym potwory? A może, zimne i fascynujące stworzenia nocy? Nigdy nie śpiące, nigdy nie śniące, niebezpieczne i seksowne...

Zostawiam ten temat dla siebie. Jak na razie nie dzielę się tą informacją z nikim.

— O czym tak myślisz? — moje myśli przerywa zatroskany głos szatynki.

—  Hm... — zerkam na nią zaskoczona.

— Li, tu ziemia — mówi i macha mi dłonią przed twarzą. — Co się z tobą dzieje? Ciągle bujasz gdzieś w obłokach!

— Przepraszam, ale naprawdę ostatnio źle sypiam. — Zakłopotana przegryzam wargę.

—  Wciąż te dziwne sny? — pyta, mrużąc przy tym oczy.

— Można tak powiedzieć — waham się.

— To znaczy, kochana możesz mi powiedzieć? — Zerka na mnie, tymi swoimi wielkimi ślicznymi oczkami.

— Nic się nie dzieje. Naprawdę. To tylko  głupie sny. Nie musisz się o mnie martwić. — Uśmiecham się, by upewnić ją, że wszystko jest w porządku. — To jak idziemy do galerii?— Szybko zmieniam temat.

— Oczywiście! — Klaszcze podekscytowana. — To, czego dziś szukamy? 

— Prezentu dla mojej mamy i jakieś kiecki. Tylko, oczywiście nie może być wyzywająca. — Ostatnie zdanie wypowiadamy razem, śmiejąc się przy tym. — W weekend mama ma urodziny i po raz kolejny pojawi się mnóstwo gości. Czyli zapowiadają się nuuudy...!

— Oj nie marudź. Twoja mama zna wielu wpływowych ludzi, może poznasz jakiegoś bogatego przystojniaka? — mówi, ruszając przy tym śmiesznie brwiami.

— Daj spokój, przecież chłopaki nie są najważniejsi. Wiem, że ty sobie bez nich świata nie wyobrażasz, ale dla mnie, na tę chwilę, liczy się tylko nauka — rzucam, spoglądając na nią z uśmiechem, następnie zdejmuję kaptur z głowy, gdyż jesteśmy już w środku galerii.

— Lilian Becker, ty nigdy się nie zmienisz — rzekła Izabell i pewnym krokiem wkroczyła za mną na teren budynku.

___________

Zieleń sukni idealnie pasuje do moich rudych włosów, do tego te obłędne cieliste szpilki. Po prostu trudno mi uwierzyć wyglądam tak pięknie, że aż sama sobie się podobam. A to rzadko się zdarza. Isabel nieźle się spisała.

Impreza już się zaczęła, a ja stoję i wpatruję się w swoje odbicie. Powinnam już od dawna być na dole i razem z mamą witać gości, ale jakoś nie mogę. Przedłużam, ile tylko mogę, by jak najpóźniej się tam pojawić. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że odizolowałam się od świata. Na dodatek dzień przed urodzinami, mama poinformowała mnie, że do naszego miasta wróciła jej dawna przyjaciółka. Ma pojawić się na przyjęciu wraz z mężem i synem, którym mam się zaopiekować. No wiecie " jest tutaj nowy, nikogo nie zna" i inne takie bzdury. Co ja jestem niańka? Niech sobie sam radzi! Podobno z niego już duży chłopak!

— No dobra Li weź się w garść — szepcze do lustra. Poprawiam rude włosy ostatni raz i udaje się do drzwi.

Wchodząc na schody, rozglądam się uważnie. Widzę wiele znajomych twarzy, uśmiecham się delikatnie, tak jak mama mnie uczyła i zaczynam schodzić stopień po stopniu. Jak dama.

Gdy natrafiam na twarz Johna, zatrzymuję się zaskoczona. Co on tutaj robi? Na dodatek jego wzrok jest w stu procentach skoncentrowany na mnie. Czuję, jak centymetr po centymetrze lustruje moje ciało, przez co jestem zażenowana i lekko się rumienię. Ruszam z miejsca, schodek po schodku. Kontroluję każdy swój ruch i skupiam się na każdym stopniu, gdyż boję się, że moje nogi poplączą się i spadnę, robiąc sobie przy tym wielki wstyd. Gdy jestem na dole, od razu oddycham z ulgą. Gubię spojrzenie blondyna, gdy natrafiam na rozgniewany wzrok mamy.

— Kochanie, gdzieś ty była? Czekam na ciebie od pół godziny.

— Przepraszam mamo — mówię, opuszczając lekko głowę.

— Chodź, przedstawię cię państwu Hert. 

Zimna dłoń Elizy objęła zbyt mocno moje ramię, co sprawia mi ból. Ale nie ma co się dziwić, moja mama jest wściekła za moje spóźnienie. Musiała sama przyjmować gości, a bardzo tego nie lubi.

— Freya, Albert to moja córka Lilian. — Dwoje starszych ludzi obraca się do nas, z życzliwymi uśmiechami.

— Bardzo mi miło — mówię, oddając uśmiech i lekko przy tym dygając.

— Nam również skarbie — odpowiada kobieta, a następnie przytula mnie mocno na powitanie. — Śliczna z ciebie dziewczyna, a jak ty urosłaś.

Ciepło które czuję, chyba bije od niej na kilometr. Zapewne jest jedną z tych miłych, słodkich istotek.

— Dziękuję, proszę pani.

— Ooo kochanie, choć, choć poznasz tę miłą dziewczynę — mówi Freya, blond włosa kobieta i macha delikatnie dłonią, przywołując kogoś za moimi plecami.

Zapewne to ich syn, ciekawe czy jest tak samo słodki jak jego mama? Gdy obracam się, napotykam twarz Johna, w idealnie skrojonym granatowym garniturze. Chyba widać moje zaskoczenie, gdyż na jego twarzy wyskakuje wielki, drwiący uśmiech. Moje zażenowanie sprawia, że się rumienię, serce wali mi jak oszalałe. Czy to musiało akurat mi się przydarzyć?

— My się już chyba znamy — mówi lekko ochrypniętym głosem, podając mi swą dłoń.

— Naprawdę! — odpowiada zdziwiona Freya.

— Tak, poznaliśmy się w szkole, wpadliśmy na siebie. — Jego twarz przekręca się w moją stronę, a jego wzrok skupia się na mnie. — Li, prawda? — pyta, z całkiem poważną miną.

— Tak zgadza się. John? — tak samo jak on, zadaję pytanie, które on potwierdza skinięciem głowy.

— Miło, że zapadłem w twej pamięci — szepcze, pochylając się delikatnie w moją stronę. Ponownie na moich policzkach pojawia się rumień. Dlaczego tak na niego reaguję?

— John, poproś pannę Lilian do tańca! Nie stójcie tak — mówi kobieta, szturchając blondyna w ramię.

— To jak, zatańczymy? — Chłopak delikatnie kłania się i wyciąga rękę w moją stronę.

Jak przystało na grzeczną córkę, przewracam oczami i kiwam głową na zgodę, również podając mu swą dłoń.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top