Rozdział 7 - Rychło w czas się orientujesz, geniuszu
Następnego dnia, Harry obudził się wcześnie, zwalając swoją nową umiejętność na zazwyczaj budzącego go Dracona. Wyplątując się z objęć Ślizgona, który przez sen tracił całą świadomą nieśmiałość i oplatał go jak ośmiornica, wpadł na cudowny pomysł. Na spokojnie przygotował się do pokazania światu, aby z szerokim uśmiechem wpaść do salonu, prosto na swojego ojca chrzestnego, który nadal stał w miejscu, gdzie poprzedniego dnia go zatrzymał i nadal piorunował wzrokiem Snape'a, najwyraźniej próbującego utrzymać się w pełni przytomnym. Czy oni byli aż tak zaślepieni? Miał wielką ochotę uderzyć głową w ścianę, ale powstrzymał się ze względu na znajdujący się tam cenny mózg. To, że unieruchomił ich tak dawno to było jedno, to, że użył do tego całkiem dużej ilości mocy to było drugie, to, że obaj byliby w stanie przełamać to zaklęcie przy odrobinie wysiłku, nawet bez użycia różdżek to było trzecie, a to, że nie wykonali w tym kierunku nawet ruchu było po prostu żałosne. Jak upartym trzeba być żeby dać się unieruchomić na tak długi czas, tylko przez to, że jest się zbyt zajętym przeklinaniem wroga z dzieciństwa? No cóż. Ich problem.
- Dzień dobry profesorze, Syriuszu! - zawołał radośnie, specjalnie mówiąc o wiele głośniej niż zazwyczaj. Jego uśmiech poszerzył się, gdy zauważył, że oboje skrzywili się na tak głośny dźwięk. Zachowywali się prawie tak samo jak po całkiem dobrze spędzonej nocy w klubie. - Mam nadzieję, że dobrze spaliście! - był pewny, że jego entuzjazm doprowadza ich do szału. - Niestety wybieram się teraz do dyrektora, więc nie mogę dłużej dotrzymywać wam towarzystwa, ale z tego co widzę to macie siebie nawzajem, więc nie może być tak źle, prawda? - ignorując ich miny, podszedł do portretu, ledwo powstrzymującego śmiech Salazara. - Byłbym bardzo wdzięczny, gdybyście poinformowali Dracona, gdzie się udałem. A teraz już nie przeszkadzam. Bawcie się dobrze!
I uciekł, odprowadzany przez nagłe wrzaski obojga, szybko zastąpione bolesnymi jękami. Jego uśmiech poszerzył się.
***
- Harry, mój drogi chłopcze! - powitał go rozradowany jak zwykle głos dyrektora. Dla staruszka nie miało znaczenia, która była godzina. Szeroki uśmiech nigdy nie opuszczał jego twarzy. Na ile był prawdziwy, było już tematem na inną dyskusję. - Co cię do mnie sprowadza tej pięknej niedzieli?
Potter przewrócił oczami i chwycił za czekającą na niego herbatę, przyniesioną chwilę wcześniej przez Zgredka.
- Chodzi o profesora Snape'a i Syriusza – zaczął. - Mam wrażenie, że ich zachowanie już dawno przekroczyło wszelkie granice rozsądku i należałoby coś z tym zrobić.
Opowiedział w skrócie wszystko co się wydarzyło, urozmaicając opis szczegółowym objaśnieniem swojego porannego pomysłu.
- Może powinienem być bardziej zaniepokojony tym, że jeden z moich nauczycieli i głowa rodu Black stoi związana zaklęciem na środku twojego salonu, Harry – podsumował wszystko Dumbledore. - Ale bardziej ciekawi mnie jak to się skończy.
Jego oczy błyszczały oczekującym rozbawieniem, a cała postawa wskazywała na to, że bardzo mocno powstrzymywał się od śmiechu. I ten człowiek był dyrektorem jednej z najlepszych szkół magii na świecie?
***
Draco od zawsze był rannym ptaszkiem. Zdziwiło go więc, kiedy po raz kolejny okazało się, że to on spał dłużej niż Harry, który w przeciwieństwie do niego, nigdy jakoś wcześnie nie wstawał. Zaspany udał się do salonu z nadzieją na kolejne, domowej roboty śniadanie, zastał jednak coś innego, równie cennego. Nie mogąc się powstrzymać, zaczął się śmiać. Olać etykietę, olać wszystkie możliwe zasady dobrego wychowania. W tym momencie, jedynym co było dla niego ważne to wyryć sobie w głowie ten obrazek. Już wiedział co w najbliższym czasie będzie źródłem jego Patronusa.
- Skończyłeś? - spytał chrapliwie Black, rzucając mu urażone spojrzenie.
- Tak – westchnął, prostując się i prosząc Stróżkę o śniadanie. - Jak wam minęła noc?
- Bardzo śmieszne – warknął po raz kolejny Syriusz, przewracając oczami. - Wy, Ślizgoni i to wasze poczucie humoru.
- Pan Potter chciał, aby ci przekazać, że udał się do dyrektora – tym razem odezwał się Snape, nie wyglądający ani trochę lepiej od Blacka.
- Skoro tak, to dziękuję – Malfoy rzucił im kolejne rozbawione spojrzenie i, jakby nigdy nic, wziął się za jedzenie.
- Draco! Nie śpisz, prawda? - zaskoczony upuścił widelec, nie spodziewając się tak gwałtownego połączenia.
- Nie – odpowiedział natychmiast, wstając. - Co się stało?
- Zaraz wpadnę do komnat z Dumbledorem – powiedział szybko Harry. - Problem jest taki, że zapomniałem o Sanguis. Możesz powiedzieć jej, aby schowała się w mojej sypialni? Poproś Salazara o pomoc. Tylko szybko. Zostały nam dwa piętra.
- Rychło w czas się orientujesz, geniuszu – przewrócił oczami. - Sazalarze!
***
Harry przekroczył próg komnat z ręką na sercu. Zauważając jednak uspokajający uśmiech Dracona i brak świszczącego oddechu gigantycznego węża, odetchnął z ulgą, opadając na kanapę koło chłopaka. Jakoś nie chciał, aby dyrektor się dowiedział, że trzymają w pokojach kilkumetrową wężycę. Nie dlatego, że uważał, że to będzie dla któregokolwiek z nich niebezpieczne, ale coś podpowiadało mu, że lepiej aby została na razie incognito.
- Moi chłopcy! - zawołał rozradowany ich widokiem Dumbledore, całkowicie nie przejmując się ich stanem i rozsiadając się wygodnie w fotelu. - Bardzo miło was widzieć! Słyszałem, że ostatnio nieco narozrabialiście.
Razem z Draconem obserwowali, jak wyżej wspomniana dwójka prawie kipi ze złości, ledwo powstrzymując się od wybuchnięcia nieopanowanym śmiechem. Całe szczęście, że emanująca radością postać Dumbledore'a ich zasłaniała.
- Harry, mój drogi – odezwał się ponownie dyrektor. - Byłbyś tak uprzejmy i uwolnił tych panów? Najwyraźniej nie są na tyle przytomni, aby zauważyć, że są w stanie zrobić to samodzielnie.
- Oczywiście – parsknął Potter, widząc miny obu chrzestnych i machnął delikatnie ręką. Widząc, jak rzucają się natychmiast z chęcią dobycia broni, szybko im ją odebrał, uśmiechając się niewinnie i nie zwracając uwagi na mordercze spojrzenia, posłane w jego kierunku.
- Usiądzie, moi chłopcy - polecił Dumbledore, chwytając za filiżankę herbaty, która przed chwilą pojawiła się na stoliku. Harry zaczął się zastanawiać, czy kiedyś się w niej nie utopi. W końcu pił jej tak dużo, że wcale by go to nie zdziwiło. Odstawiając jednak herbatę na bok, zauważył, że zaczyna się robić ciasno. Chwycił więc Malfoya za biodra i szybko przeniósł się z nim na drugi fotel, zostawiając chrzestnym kanapę tylko dla siebie, z czego oczywiście nie byli zbytnio zadowoleni, siadając jak najdalej od siebie.
- Masz coś przeciwko? - spytał Harry, trochę po fakcie, przyciągając blondyna bliżej, aby nie spadł z jego kolan.
- Nie – odpowiedział jedynie chłopak, opierając się o niego i ponownie zwracając spojrzenie na pole bitwy. - Jesteś całkiem wygodny.
- Mogę wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi, dyrektorze? - zapytał jako pierwszy Mistrz Eliksirów patrząc na niego wyczekująco.
- Miło, że pytasz, Severusie – zaczął Dumbledore, obrzucając ich spojrzeniem pełnym dezaprobaty. - Muszę wam pogratulować, chłopcy. Udało wam się wyprowadzić z równowagi pana Pottera, czego nie dokonał nawet Minister! Jest to niedopuszczalne, aby dwóch w pełni wykwalifikowanych czarodziejów, a także zdrowo myślących dorosłych, rozpoczynało potyczki na poziomie małych dzieci. Na szczęście pan Potter wymyślił idealne, moim skromnym zdaniem, rozwiązanie tego problemu. Wysyłamy was na wspólne wakacje!
Minęła chwila zanim do Syriusza i Severusa dotarło, co dyrektor do nich mówi. Harry, ledwo powstrzymując się od wybuchu śmiechu, obserwował jak ich miny, z podirytowanych i zmęczonych, powoli przeistaczają się w wyrażające skrajne przerażenie.
- Coś ty wymyślił? - spytał Draco, unosząc głowę, aby móc na niego spojrzeć. On też wyglądał na rozbawionego, a przecież nie znał nawet połowy jego cudownego planu.
- Nic wielkiego – odpowiedział niewinnie, uśmiechając się szeroko. - Czeka ich mała lekcja, a czy nie najlepiej uczy się na świeżym powietrzu, w ciszy i spokoju?
W oczach blondyna błysnęło zrozumienie.
- Jesteś podły – podsumował, poprawiając się na jego kolanach.
- Dziękuję.
- Celem tego wyjazdu będzie zażegnanie dawnych uraz oraz przywrócenie bezpieczeństwa osobom znajdującym się w pomieszczeniu z waszą dwójką jednocześnie – kontynuował niczym nie zrażony Dumbledore, najwyraźniej równie dobrze się bawiąc i nie zwracając uwagi na coraz bliższe wybuchu postacie chrzestnych. - Dziś wieczorem udacie się z Harrym do waszego nowego mieszkania. Nie będziecie musieli się niczym martwić. Jedzenia, czy ubrań wam nie zabraknie. Jedynie od waszej współpracy będzie zależeć, kiedy wrócicie do domu. Wszystkie szczegóły zostawiam Harry'emu na później.
- Co to będzie? - spytał momentalnie Malfoy.
- Opowiem ci za chwilę. Dyrektor nie rzucił jeszcze najlepszej informacji.
- A właśnie – starzec wstał, odkładając filiżankę na stół i zmierzając w stronę wyjścia. - Najważniejsze zostawiłem na koniec i prawie bym o tym zapomniał – uśmiechnął się do nich przez ramię. - Będziecie bez różdżek.
- Co? - pomimo prawie stoickiego spokoju na twarzy, myśli Harry'ego zalał niepohamowany śmiech Dracona.
- Czekają ich iście mugolskie wakacje.
***
- Jesteś geniuszem – podsumował wszystko Malfoy, gdy podczas obiadu objaśnił mu wszystkie szczegóły planu. - Bardzo podłym, złym i przebiegłym geniuszem.
- Usłyszeć takie słowa od szanowanego Ślizgona to zaszczyt – powiedział Harry, z dumą w głosie.
- Czyli na najbliższe miesiące straciliśmy Mistrza Eliksirów – stwierdził nagle Draco. - Wiesz, co dyrektor ma zamiar z tym zrobić? Znalezienie nauczyciela i to tak ciężkiego przedmiotu bez uprzedniego przygotowania nie jest łatwym zadaniem.
- Myślę, że Dumbledore ma już kogoś na oku – Potter włożył sobie do buzi kolejny pełny widelec, po czym zatoczył nim koło w powietrzu. - Wspominał coś o Horacym Slughornie. Podobno to jego stary znajomy, od jakiegoś czasu na emeryturze. Uczył w Hogwarcie lata temu.
- Mój ojciec kiedyś o nim mówił – przypomniał sobie blondyn. - Był jego uczniem. Właściwie mój dziadek też. Podobno zyskał kiedyś ksywkę „Kolekcjoner". Jego ulubionym zajęciem, zamiast uczenia, było szukanie talentów, nie tylko w dziedzinie eliksirów. Miał do tego oko. Większość z osób, jakie wokół siebie zgromadził skończyły jako znane postacie w magicznym świecie.
- O nie – jęknął Harry, a jego głowa opadła na stół, kiedy uświadomił sobie straszną prawdę. - Wiesz co to oznacza? Dumbledore robi to chyba specjalnie.
- Ależ oczywiście – złośliwy uśmiech zawitał na twarzy Ślizgona. - Slughorn nie spocznie dopóki nie znajdziesz się w jego kolekcji.
***
- Chyba powinienem się zbierać – stwierdził Harry, zjeżdżając z kanapy i próbując postawić się do pionu. - Tak mi się nie chce!
- To był twój pomysł – przypomniał mu Draco, rzucając mu ponaglające spojrzenie znad książki, z którą spędzał ten wieczór.
- No wiem – jęknął ponownie, zabierając z sypialni płaszcz i stając przed lustrem, aby poprawnie go założyć. Może się to wydawać dziwne, ale płaszcze czarodziejów były jakieś skomplikowane w użytkowaniu. A może to on po prostu nie był do końca sprawny umysłowo?
- Stawiałbym na to drugie – usłyszał zza pleców głos blondyna.
- Bardzo śmieszne – prychnął Gryfon, dopinając ostatnie guziki. - Przynajmniej w efekcie końcowym wyglądam świetnie – powiedział, obracając się twarzą do Malfoya. - Chyba, że nie umiem czytać z twarzy i twój wzrok oznacza, że masz wielką ochotę na naleśniki.
Blade na co dzień policzki Dracona poróżowiały nieco.
- Czyli jednak nie jest ze mną tak źle – podsumował Harry, uśmiechając się szeroko i podchodząc do niego, aby poczochrać mu włosy. Ślizgon tego nienawidził, a jemu podobało się jak się na niego denerwował. Na dźwięk tych wszystkich przekleństw jakie w niego rzucał wracały wspomnienia.
- Nie odezwę się – powiedział Malfoy, obrzucając go groźnym spojrzeniem. - Za ile wrócisz?
- To zależy od tamtej dwójki, ale nie zamierzam znowu przemykać się po ciszy nocnej. Chcesz im coś przekazać? Jakieś słowa wsparcia lub otuchy?
- „Bawcie się dobrze. Mam nadzieję, że się nie pozabijacie!"?
- Bardzo trafione – stwierdził Potter, odwracając się i ruszając w stronę portretu.
- Harry? - wołanie było tak ciche, że chłopak musiał się zastanowić, czy na pewno je usłyszał, czy nie były tylko wytworem jego wyobraźni. Poczuł jednak rękę zaciskającą się na połach płaszcza.
- Tak? - zerknął na niego przez ramię. Blondyn najwyraźniej próbował mu coś powiedzieć, jednocześnie nie chcąc wypowiedzieć tego na głos. Lub nie będąc w stanie.
- Uważaj na siebie – tym razem zdanie wpadło prosto do jego umysłu. Otworzył szerzej oczy, próbując złapać spojrzenie, starającego się tego uniknąć Dracona.
- Ależ oczywiście – powiedział w końcu delikatnie, kucając i chwytając Ślizgona za ramiona. - Poza tym, co śmiałoby w ogóle atakować wielkiego Harry'ego Pottera? Orędownika Światła, Chłopca-Który-Przeżył, Wybrańca, Pogromcę Voldemorta i jak mnie tam jeszcze nazywają?
- W krytycznej sytuacji, to nawet fani mogą stać się zagrożeniem.
- Tak właściwie to masz rację – stwierdził Harry, drapiąc się po głowie. - Voldemort to nic w porównaniu z tłumem rządnych autografów fanek. Dziękuję za ostrzeżenie. Miło, że się o mnie martwisz.
- Możesz zacząć się śmiać – rzucił blondyn, zakładając ręce na piersi w buntowniczej pozie. - Wiem, że się powstrzymujesz.
- Dlaczego niby miałbym? - zapytał Potter, rozumiejąc jednak tok myślenia Malfoya. - Jakbyś nie mógł zasnąć, to moja sypialnia jest zawsze otwarta – dodał, pochylając się nad nim i dając mu szybkiego buziaka w policzek. - Tylko nie przesadzaj z tym czytaniem. Pamiętaj, że może i umysł masz dorosły, ale ciało może nie wytrzymać zbytniego obciążenia.
Będąc dopiero jedną nogą na korytarzu, zorientował się co zrobił i obejrzał za siebie, na całkowicie zszokowanego Dracona, stojącego tam gdzie go zostawił, z otwartą buzią i czerwonymi policzkami.
- Ja... - zaczął, nie do końca wiedząc co powiedzieć.
I wtedy ich oczy się spotkały, a przez głowę przeleciało dokładnie to samo zdanie.
Pieprzony instynkt macierzyński.
***
Harry, po raz pierwszy w życiu, aportował kogoś więcej niż samego siebie, jednak z zadowoleniem stwierdził, że wszyscy dotarli na miejsce w całości, a on nie poczuł większej różnicy. Spore pokłady magii do czegoś się w końcu przydały.
Znajdowali się na leśnej polance przed małym, kamiennym domkiem. Budując go, Harry wzorował się na tych z mugolskich baśni, o których nie raz opowiadała mu Hermiona. Brakowało jedynie strumyczka, śpiewających ptaków i tęczy, a niejedna księżniczka na pewno chciałaby tu zamieszkać. Układ wewnętrzny nie był skomplikowany. Dwie sypialnie, łazienka i duży salon połączony z kuchnią. Na ganku, w wielkich donicach roiło się od kwiatów, których nie powinno już być, ze względu na szybko nadciągającą zimę. Na pierwszy rzut oka widać było, że w tak małej przestrzeni ciężko będzie się unikać.
- No dobrze – zaczął Harry, powiększając bagaże swoich ofiar i stawiając je obok kanapy. - Jak tylko skończę wam wszystko tłumaczyć, wybieram się do małej wioski za lasem, gdzie stacjonuje mały oddział aurorów, od dzisiaj odpowiedzialny za wasze różdżki. W linii prostej jest to niecały kilometr, więc nie jakoś strasznie daleko. Jak się do nich dostać? - kiwnął ręką, aby zanim podążyli i kazał zatrzymać się na ganku. Sam natomiast okrążył cały dom, rysując na ziemi grubą, wyraźnie widoczną, różową linię. - To jest wasza linia graniczna – oznajmił, wskazując swoje dzieło. - Ma wpisaną w siebie waszą sygnaturę magiczną, więc nawet nie myślcie, że będziecie w stanie ją przekroczyć, a ostrzegam, że leczenie w mugolski sposób trwa miesiące dłużej niż za pomocą czarów. Jest jednak jeden sposób, aby powiększyła teren jaki otacza. I tutaj właśnie rozpoczyna się wasze zadanie.
Podał im spore pudełko, prawie podskakując z ekscytacji.
Czyżby zaraził się czymś od Dumbledore'a?
Niepewni, co ich czeka, pochylili się nad wiekiem, gdzie namalowana została pełna detali mapa okolicy. Profesor Snape, bardzo powoli, jakby z obawą, że nagle wybuchnie, otworzył pudełko, tylko po to, aby znaleźć w środku tysiące różnej wielkości, kolorowych kawałków. Po ich minach, Harry wywnioskował, że nadal nie mieli pojęcia przed czym stoją.
- Ehh – westchnął. - Tak to jest jak wychowują cię z dala od świata mugoli – stwierdził, otrzymując jeszcze bardziej zmieszane spojrzenia. - Nawet najprostszych rzeczy nie jesteście w stanie rozpoznać. Pozwólcie mi więc przedstawić wam specjalnie zaprojektowany, jedyny w swoim rodzaju egzemplarz pojednawczych puzzli. A waszym zadaniem będzie je ułożyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top