Rozdział 6 - Nim będzie za późno

Harry zamarł. Patrzył prosto w wielkie, zielone oczy gada zastanawiając się jak mógł nie zauważyć jego pobudki. Dopiero teraz dała mu się we znaki cisza, jaka panowała, gdy wąż przestał oddychać. Nie trwało to jednak długo, bo po chwili stworzenie uniosło głowę, przymierzając się do ataku.

- Stój! - krzyknął Potter, nie ruszając się nawet o krok, ale wystawiając przed siebie ręce, aby pokazać, że nie ma w nich różdżki. Z ulgą zobaczył, że wąż zatrzymał się w połowie ruchu, jakby zaskoczony tym, że usłyszał język, który rozumiał.

- Mówca? - zaciekawił się, powoli badając go ze wszystkich stron. - Kim jesteś, Mówco? - spytał, zatrzymując się w końcu, ale nadal nie porzucając bojowej postawy.

- Nazywam się Harry Potter - odpowiedział spokojnie widząc, że dopóki nie zrobi czegoś głupiego, nic nie powinno mu grozić. - A ty?

- Sanguis - odsyczała potrząsając ogonem. - Wężyca Salazara Slytherina.

I wtedy Harry'ego olśniło. Już wiedział dlaczego wydawało mu się, że nie widzi tego węża po raz pierwszy. Była dokładnie taka sama jak na portrecie pilnującym jego aktualnych komnat.

- Powiedz mi, co tu robisz, Harry Potterze?

- Zszedłem do Komnaty Tajemnic w poszukiwaniu jakichś informacji na temat Zaklęcia Nieśmiertelności - powiedział zgodnie z prawdą.

Gdy tylko skończył, już wiedział, że popełnił błąd. Wężyca zasyczała wściekle, obnażając kły i zbliżając się do niego na niebezpieczną odległość. Jeśli jej teraz nie uspokoi, może się to dla niego bardzo źle skończyć.

- Nie wolno ci! Mój pan zostawił mnie tu abym pilnowała tego miejsca i nie pozwolę przejść nikomu! Nawet Mówcy, Harry Potterze!

- Posłuchaj mnie do końca! - poprosił, cofając się o krok. - To nie tak, że pojawiam się tu bez zapowiedzi. Rozmawiałem o tym z Salazarem i sam kazał mi tu przyjść po niezbędne dla mnie informacje.

- To niemożliwe! - zaprotestowała Sangius, zbliżając się coraz bardziej. - Mój pan nie żyje od wieków!

- Może i tak – zgodził się Harry. - Ale na górze wisi jego portret, z którym można porozmawiać – wyjaśnił. - Mogę cię do niego zabrać, jeśli chcesz - zaproponował. - Będziesz wtedy mogła sama z nim porozmawiać i zrozumieć o co mi chodzi. Co ty na to?

Harry zamilkł, czekając cierpliwie. Nie miał zamiaru pospieszać wężycy, więc oparł się jedynie o szafkę i patrzył na nią ostrożnym wzrokiem. Od jej decyzji zależało, czy wyjdzie z tego pomieszczenia w jednym kawałku.

***

Remus Lupin, pomimo groźnej aury jaka go otaczała ze względu na jego przypadłość, znany był z wiecznego spokoju i racjonalnego myślenia. Czasem jednak nawet on miał problem z utrzymaniem powagi. Tak stało się właśnie wtedy, kiedy usłyszał o najnowszym pomyśle Ministra. Szybko przepraszając dyrektora, skierował się prosto do Zakazanego Lasu, gdzie spędził następne godziny uspokajając swoje pierwotne instynkty. Bardzo cieszyło go, że nikt go nie widzi, bo nagle poczuł się niezwykle zawstydzony. Zauważając, że zrobiło się już bardzo późno, a księżyc świecił wysoko na niebie, powrócił do zamku, zmierzając do przydzielonych mu na tę noc komnat, gdy doleciał do niego bardzo dobrze wyczuwalny zapach niepokoju. Kierując się jego tropem dotarł aż do pokoju, w którym aktualnie mieszkał Harry. Czyżby coś się stało?

Niepewnie podszedł bliżej i delikatnie zapukał w ramę obrazu.

- Przepraszam, panie Slytherin?

Postać natychmiast drgnęła i spojrzała na niego czujnym okiem.

- Miło widzieć, panie Lupin – powiedział Salazar, a oplatająca go wężyca zasyczała.

- Czy mógłbym wejść? - zapytał uprzejmie, mając nadzieję, że dostanie się do środka.

- Nie ode mnie to zależy – mężczyzna zniknął na chwilę, aby po chwili obraz odsunął się ukazując siedzącego na kanapie, wyraźnie zaniepokojonego młodego Dracona. Nikogo więcej w komnacie nie było.

- Panie Malfoy? - chłopak uniósł głowę, patrząc na niego pytająco. - Gdzie jest Harry?

W momencie, w którym zadał to pytanie, już wiedział, że nadepnął na minę. Twarz blondyna stężała, a w jego oczach pojawił się złowrogi błysk.

- Niech mi pan profesor uwierzy, że też chciałbym to wiedzieć – warknął. - To już drugi raz kiedy tak znika bez śladu! I nic mi po tym, że wiem gdzie jest, bo nie jestem w stanie nawet się tam dostać!

Remusowi przed oczami przeleciały wszystkie te momenty, kiedy widział dwójkę swoich najlepszych przyjaciół, po raz kolejny pakujących się w kłopoty. Ile razy powtarzał im, że źle to się skończy? Przestał liczyć po przekroczeniu sześćdziesięciu. Westchnął.

- Doskonale cię rozumiem – powiedział, siadając obok niego na kanapie. - Może chciałbyś mi wszystko opowiedzieć?

***

- Harry!

Ledwo przekroczył próg komnat, został praktycznie powalony przez rozpędzonego Ślizgona, który rzucił się na niego z pięściami. Szybko uniósł lewą rękę poza zasięg ciosów, aby spoczywająca tam wężyca miała okazję odejść na bezpieczną odległość.

- Czy ty się dobrze czujesz?! - krzyknął blondyn, chwytając go za koszulkę i szarpiąc nią na wszystkie strony. - Nie będę już nawet wspominać, o tym, że po raz kolejny zostawiłeś mnie samego, ale schodzić samotnie do Komnaty Tajemnic? To trzeba mieć naprawdę niepoukładane w głowie! Nie przyszło ci na myśl, że nasze połączenie może ukrywać coś więcej? - Harry jedynie pokręcił głową, z niepewnością, nie mając pojęcia do czego chłopak zmierza i skąd wiedział, gdzie był. Zaskoczył go jednak widok, spokojnie pijącego herbaty Remusa, z rozbawieniem obserwującego jego cierpienia. - Cierpienia to ja zaraz mogę ci zafundować! - głupie czytanie w myślach. - A żebyś wiedział, Potter – warknął, opuszczając w końcu ręce i prostując się. - Widziałem każdy moment w Komnacie odkąd się w niej znalazłeś – wyjaśnił. - W snach – dodał. - Musiałeś opuścić bariery, uważając, że nie są potrzebne, a tymczasem zafundowałeś mi pełnometrażowy film na żywo.

- W życiu bym się tego nie spodziewał – przyznał Harry, unosząc się do siadu. - Znając działanie snów, prawdopodobnie przerwał się zanim zacząłem rozmawiać z Sanguis, prawda?

Malfoy jedynie skinął głową, wyraźnie uspokojony i wypompowany z całej skumulowanej wcześniej energii.

- Wybacz – powiedział Gryfon, kładąc dłoń na włosach chłopaka i targając je delikatnie. - Naprawdę tego nie przewidziałem. Chęć wiedzy przeważyła nad logicznym przygotowaniem i wybiegłem stąd bez zastanowienia nad tym co robię.

- Zdążyłem cię na tyle poznać, że to zrozumiałem sam – westchnął Draco, pocierając czoło. - A teraz zanieś mnie do łóżka. Mamy coraz mniej czasu do śniadania, a ja dzisiaj prawie w ogóle nie spałem.

Harry uśmiechnął się jedynie i rzucił szybkie „Zaraz wracam" do Remusa, wstając i wykonując polecenie Ślizgona.

- Obudź mnie następnym razem – poprosił Malfoy, leżąc już zakopany w pościeli. - Nawet jeśli nie będę w stanie z tobą iść.

- Obiecuję – zgodził się Gryfon, odwracając do niego tyłem i wychodząc z pokoju. - Śpij spokojnie.

- Jak tylko nie zdecydujesz się na kolejną nocną eskapadę to wierzę, że tak będzie.

Harry prychnął rozbawiony, zamykając za sobą drzwi i opadł ciężko na jeden z foteli.

- Piętnaście minut – powiedział nagle Salazar, zwracając na siebie uwagę. - Tyle czasu zajęło mi przekonywanie go, że przecież nie zna odpowiedniego języka, więc nie może iść ci pomóc. Dobrego przyjaciela znalazłeś. Teraz jedynie zostało ci o niego dbać.

- Będę się starał jak tylko potrafię – zapewnił Harry. - A tak w ogóle to przyprowadziłem Sanguis – dodał. - Nie zgodziła się na zabranie twoich zbiorów, bez zgody, więc uznałem, że musi porozmawiać o tym z tobą.

Machnął ręką, przywracając jej oryginalny rozmiar i wskazał zachęcająco na obraz.

- Nie krępujcie się – syknął, odwracając się teraz do Lupina, nadal spokojnie pijącego herbatę. - Zastanawia mnie, co ciebie tutaj sprowadza, Remusie?

- Nic wielkiego – mężczyzna wzruszył ramionami. - Wracałem do swoich komnat, ale zwabił mnie tutaj silny zapach zaniepokojenia, więc wstąpiłem i spędziłem trochę czasu na rozmowie z panem Malfoyem, starając się go odciągnąć od czarnych myśli. Slytherin ma całkowitą rację. Trafił ci się naprawdę niezwykły przyjaciel i musisz zacząć o niego bardziej dbać, Harry. Nim będzie za późno.

***

Następne dwa tygodnie minęły im aż dziwnie spokojnie. Stworzyli sobie bardzo dobrze funkcjonujący plan dnia, którego się trzymali, jako jedynej pewnej w ciągu dnia. Każdego ranka Harry'ego budził wpadający do jego sypialni Draco, który krzyczał, że jest już strasznie późno i jak zaraz nie wstanie to mu w tym pomoże. Wiedząc, że jest ledwo po szóstej, Potter jedynie odwracał się wtedy na drugi bok, udając, że nic nie słyszał, a Malfoy wyciągał różdżkę, w pełni pokazując swoją prawdziwą ślizgońską naturę. Następne godziny spędzali razem na posiłkach i zajęciach, świetnie się bawiąc kosztem Parkinson, która najwyraźniej nie rozumiała, że to właśnie zbliżanie się do nich powoduje te wszystkie problemy z jakimi się w ciągu dnia spotykała. Ich wyobraźnia szalała, wymyślając coraz to nowe sposoby na odpowiedź dla dobierającej się do Dracona Pansy. Nie raz pomagali im w tym Gryfoni, a czasem nawet Ślizgoni, mający dość natrętnej współlokatorki.

Po lekcjach czekał ich szybki wypad do biblioteki, skąd zabierali wszystkie potrzebne do prac domowych książki i wracali do komnat, gdzie Malfoy zabierał się do roboty, a Harry będący w tym o wiele szybszy, spędzał wieczory nad czytaniem ksiąg Salazara i próbami nauczenia się pisania w wężomowie. Czasami odwiedzali ich też Ron i Hermiona, czasami Remus lub Blaise.

Noce były już mniej radosne, ale równie jednolite. Zasypiali w swoich pokojach, tylko po to, aby kilka godzin później Draco budził się po kolejnym koszmarze i wpakowywał Harry'emu do łóżka. Blondyn był głuchy na prośby Gryfona, żeby zwyczajnie zaczęli sypiać w jednym pokoju, bo przecież lepiej spać razem całą noc, niż budzić się w połowie tylko po to aby zmienić łóżko i odpowiadał, że niedługo mu przejdzie, nie uginając się pod sceptycznym wzrokiem Pottera. Dyskusje na ten temat były całkiem głośnym tematem przez wiele dni.

Tego poranka jednak wszystko zaczęło się inaczej. Gdy Draco wpadł jak zwykle do sypialni Harry'ego po porannej toalecie, łóżko, które jeszcze niedawno opuszczał pełne, było pościelone, a chłopaka nie było w pokoju. To była zdecydowanie niespodziewana sytuacja.

- Harry! - zawołał, zaglądając do łazienki. - Gdzie jesteś?

- W kuchni! - szybka odpowiedź z drugiego końca komnat uspokoiła powoli panikujący umysł blondyna.

- A co ty niby robisz w kuchni? - spytał, wchodząc do pomieszczenia, które dotąd zazwyczaj omijał, bo nie było mu potrzebne do codziennego funkcjonowania.

- Śniadanie – odpowiedział z uśmiechem Potter, kręcąc się przy blacie.

Malfoy podziwiał chłopaka za ilość energii jaką posiadał. Może i on budził się wcześniej, ale trochę trwało zanim się rozkręcał i był w stanie chociażby uśmiechnąć. Gryfonowi natomiast starczało otwarcie oczu i natychmiast zaczynała wypływać z niego ta wesoła aura, która towarzyszyła mu przez większość dnia.

- Umiesz gotować? - zdziwił się, siadając na krześle i dokładniej przypatrując się ruchom Harry'ego.

- Mogę bez oporu stwierdzić, że nawet bardzo dobrze mi to wychodzi – otrzymał kolejny szeroki uśmiech. - Wieloletnia wprawa – nastąpiła chwila ciszy, w trakcie której Ślizgon obserwował z jaką swobodą porusza się Potter, mieszając, krojąc i podrzucając jego przyszłe śniadanie na patelni, a jego podziw rósł z każdą chwilą. Wychowany w wysoko postawionej, arystokratycznej rodzinie, nigdy nawet nie skierował się w stronę kuchni, myśląc, że nie jest mu to potrzebne do życia, bo zawsze będzie pod ręką jakiś skrzat, który mu jedzenie zapewni. Dla niego większość rzeczy wykonywanych w tym momencie przez Gryfona była jak nieznany przez niego rodzaj magii. - Zaprosiłem dzisiaj profesora Snape'a na obiad - oznajmił znienacka Harry.

Co?

- Nie mówi się „co" tylko „proszę" – zaśpiewał Gryfon, rzucając mu w twarz jego własne słowa i kładąc przed nim talerz z naleśnikami.

- Zaprosiłeś Severusa? - powtórzył, nadal głęboko zszokowany, nie reagując na zaczepkę. - Ty? Tutaj? Dobrze się czujesz?

- Bardzo śmieszne – Harry przewrócił oczami, chwytając za widelec. - Nie jest pomiędzy nami tak źle – powiedział, otrzymując od niego sceptyczne spojrzenie. - No dobrze, czasami jest. Ale nigdy nie było tak źle jak w szkolnych legendach. Poza tym jest twoim ojcem chrzestnym, prawda? Zaprosiłem go żebyście mogli spędzić razem trochę czasu, nie tylko na lekcjach. Ostatnio oboje byliście bardzo zajęci i jestem pewny, że od rozpoczęcia całej tej sytuacji nie mieliście możliwości porozmawiać.

Draco nie wiedział co powiedzieć. Patrzył się więc na Gryfona wielkimi oczami, próbując zebrać słowa. Śmiech Pottera wytrącił go z równowagi.

- Dziękuję wystarczy.

***

- Miło pana widzieć, profesorze – przywitał się Harry, gdy równo z wybiciem czwartej do komnat wkroczył nikt inny jak sam Severus Snape, starający się zachowywać w miarę naturalnie, pomimo braku swoich standardowych czarnych szat.

- Panie Potter – odpowiedział sztywno mężczyzna, rozglądając się dookoła.

- Severusie! - o wiele bardziej entuzjastyczny głos Dracona, rozległ się gdzieś za nimi, a w zasięgu ich wzroku pojawił się chłopak.

Snape spojrzał na Harry'ego ostrzegawczym spojrzeniem, a potem zrobił krok do przodu i uśmiechnął się szeroko.

Chłopak zamarł. Co tu się właśnie stało?! Obrócił się na pięcie, obserwując jak witają się radośnie i nie wierząc własnym oczom. Ron wisi mu pięć galeonów. Jak on żałował, że jego oczy nie zapisywały obrazów na stałe. Może jednak uda mu się przekonać Dumbledore'a aby pożyczył mu Myślodsiewnię?

Malfoy słysząc jego niezabezpieczone myśli zaczął się śmiać, a na pytające spojrzenie chrzestnego, pokręcił jedynie głową i pociągnął go do kuchni.

- Nie chcesz wiedzieć – powiedział, wciąż chichocząc i wskakując na krzesło. - Ruszysz się w końcu, Harry? - zawołał, do nadal stojącego na środku salonu Gryfona. - Jestem głodny.

- Już biegnę, wasza wysokość – odpowiedział, ruszając w końcu za nimi i przewracając oczami.

Nie było nawet się nad czym zastanawiać. Nie ważne, ile wspomnień by zgromadził, nikt i tak by mu nie uwierzył.

***

Harry'emu całkiem przyjemnie oglądało się jak Draco z przejęciem opowiada chrzestnemu o swoich dniach. Mimo że uczestniczył praktycznie w każdej przedstawianej chwili, wysłuchiwanie wszystkiego z innej perspektywy było ciekawym doświadczeniem.

Niespodziewanie, od drugiej strony portretu, nadleciała do nich głośna rozmowa, a chwilę później pojawił się Salazar.

- Jakiś mężczyzna chce się dostać do środka, Harry – poinformował, całą swoją postawą od razu pokazując co o nim sądzi. To musiał być Gryfon.

- Myślę, że możesz go wpuścić – zdecydował Potter, unosząc rękę w pogotowiu. Pomimo śmierci Voldemorta, zawsze był gotowy na nadciągający znikąd atak.

- Harry!

No dobrze. Na coś takiego nie był przygotowany. Momentalnie odebrało mu oddech, gdy został zmiażdżony w uścisku przybysza, a jego nogi odmówiły posłuszeństwa, nieprzyzwyczajone do dźwigania takiego ciężaru. Sapnął jak po zderzeniu ze ścianą przy pełnej prędkości.

- Syriuszu? Co ty tutaj robisz? - wystękał, starając się uwolnić z objęć chrzestnego, bez większego skutku.

- Jak to co? - został w końcu puszczony, kosztem włosów, którymi teraz zajęła się ręka Blacka. - Usłyszałem od Remusa, że znowu wpakowałeś się w jakieś bagno, więc przyszedłem ci pogratulować!

Harry pokręcił głową z niedowierzaniem. I ten mężczyzna był pełnoprawnym dorosłym z doświadczeniem bojowym? Głową rodu jednej z najstarszych rodzin czystej krwi? Gdyby nie to, że znał go lepiej, w życiu by w to nie uwierzył.

Tracąc zainteresowanie jego włosami, Syriusz zaczął rozglądać się teraz zaciekawiony po pokoju aż jego wzrok padł na Severusa, nadal spokojnie siedzącego na kanapie i popijającego piwo. Natychmiast nastroszył się jak kot, co bardzo kłóciło się z jego psią naturą, i wystawił do przodu oskarżycielski palec, wskazując nim profesora.

- Co ty tutaj robisz, Smarkerusie? - spytał, po raz kolejny udowadniając wszystkim swoją dojrzałość.

- Siedzę - odpowiedział na pozór spokojnie Snape. - Twój mały móżdżek cofnął się już do tego stopnia, że nie jest w stanie tego stwierdzić, Black?

Harry zaczął przeczuwać jak to się skończy, więc wziął Dracona na ręce i przeniósł w odległy kąt pokoju, jak najdalej od podnoszących się mężczyzn, a jednak na tyle blisko aby móc go cały czas widzieć.

- Pod żadnym pozorem nie schodź z tego krzesła - polecił mu, rzucając dookoła kilka zaklęć mających go chronić. Odwrócił się na pięcie, słysząc trzask tłuczonej filiżanki, z której jeszcze chwilę wcześniej pił Mistrz Eliksirów. Teraz leżała ona pod stołem, a reszta jej zawartości plamiła dywan. Dwójka odwiecznych wrogów wpatrywała się w siebie z wściekłością i gotowymi do użycia różdżkami.

Jak dzieci.

Długo nie trwało zanim za słowami poleciały zaklęcia, a pomieszczenie zapełniło się wielokolorowymi iskrami. Na skraju cierpliwości, Potter zbliżył się do nich ostrożnie, pochylając się przed każdym zabłąkanym zaklęciem.

- Profesorze! Syriuszu! Przestańcie! - krzyknął. - Czy wy widzicie, co się dzieje?!

- Nie wtrącaj się! - jednoczesna odpowiedź od obojga, zdenerwowała go jeszcze bardziej niż jej brak. O nie. On się tak bawić nie będzie. Czy oni naprawdę oczekiwali, że da im się wyżyć na sobie nawzajem i będzie jedynie obserwować jak sprawiają zagrożenie dla Dracona, niepewnie przyglądającemu się całej sytuacji? Koniec tego dobrego. Odwrócił się na chwilę, uśmiechając delikatnie do Malfoya.

- Zamknij oczy – poprosił. - Nie chcę żebyś to widział.

Odpowiedziało mu kiwnięcie głowy.

- Powiedziałem – zaczął, będąc pewnym, że chłopak będzie bezpieczny. - Że macie PRZESTAĆ! - krzyknął, a jego niepowstrzymana teraz moc rozlała się po pokoju, sprawiając, że walcząca dwójka natychmiast znieruchomiała, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. - Spójrzcie na siebie – mówił dalej, głosem przesiąkniętym magią. - Zachowujecie się jak dzieci! Rozejrzyjcie się dookoła! Zobaczcie jakich szkód narobiliście przez waszą głupotę! Co zrobiliście z moim salonem? Pomyśleliście chociaż przez chwilę co by się stało, gdyby któreś z waszych zaklęć trafiło mnie albo Dracona? Gdybym nie potrafił nas osłonić? Jesteście dorośli, więc bardzo bym prosił, aby wasze czyny na to wskazywały – mrożący krew w żyłach chłód jego głosu, był o wiele lepszy w skutkach niż głośny krzyk. Pełen dezaprobaty, zawodu i złości przenikał jego ofiary do szpiku kości, zostawiając ich przepełnionych poczuciem winy. - Bardzo dziękuję wam za zniszczenie dzisiejszego wieczoru – dodał, podchodząc do siedzącego w kącie Dracona. - Już w porządku – powiedział, z pełną wprawą biorąc go na ręce i kierując się w stronę sypialni. - Dobranoc.

Ostatnią rzeczą jaką zauważył był szeroki uśmiech rozbawienia, posłany mu przez Salazara.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top