Rozdział 5 - Może powinieneś to opatentować?
- Jakie efekty? - spytała ubrana na czarno kobieta, wstając z fotela, na którym jeszcze przed chwilą siedziała i zbliżając się do przybysza, zakłócającego jej spokój.
- Zgodnie z życzeniem, pani – powiedział nerwowo niski mężczyzna, męcząc swoje nakrycie głowy w dłoniach. - Ustawa zdecydowanie się mu nie spodobała i najpewniej to właśnie na niej się teraz skupi.
- Wyśmienicie – skomentowała, wracając na swój fotel i przywołując skrzata. - I widzisz? - dodała. - Jesteś w stanie coś zrobić samodzielnie z pozytywnym wynikiem.
- Dziękuję, pani – pokłonił się jej nisko.
- Nie dziękuj przedwcześnie – warknęła, najwyraźniej tracąc nim całe zainteresowanie. - Skontaktuję się z tobą później. Możesz odejść.
Mężczyzna pokłonił się po raz kolejny i szybko opuścił dom, marząc aby nigdy więcej do niego nie powrócić. To jednak nie była jego decyzja.
***
- Harry! - chłopak odwrócił się na swoim miejscu w Wielkiej Sali, które od trzech dni było przy stole Slytherinu, gdy tylko usłyszał znajome wołanie. Od razu rozpoznał osobę kierująca się automatycznie w stronę stołu Gryfonów i natychmiast zerwał się z krzesła.
- Tutaj, Remusie! - zaczął machać ręką, aby zwrócić na siebie uwagę wilkołaka.
Lupin zatrzymał się jak wryty i obrócił powoli w jego stronę, nie do końca rozumiejąc co jest nie tak. Chłopak nie czekając na jakąkolwiek inną reakcję, zerknął na siedzącego obok niego Draco.
- Idziesz ze mną? - spytał.
- Miałbym zostać z Parkinson? - sarkastyczna odpowiedź Ślizgona nadleciała błyskawicznie.
- Kto co woli – zaśmiał się Potter, wyciągając ręce i sadzając go na swoim biodrze. - Coś ci się ostatnio przytyło – zauważył. - Chyba zaczniesz chodzić samodzielnie.
- Chyba, to ty masz coś nie tak z poczuciem wagi – zaprzeczył Malfoy, rzucając mu urażone spojrzenie.
- Nieważne jak przerażające by to było, taka prawda, Draco.
Harry musiał przyznać, że odkąd nie rzucali w siebie obelgami na lewo i prawo, bardzo dobrze mu się z blondynem rozmawiało. Każde zdanie z jego strony było niezwykle inteligentne i przemyślane, i to stanowiło tak wielką różnicę od standardowego pobudzenia (a nawet czasami nawet nieokrzesania) Gryfonów z jakim do tej pory miał do czynienia, że czasami sam zaczynał jakąś dyskusję, na najmniejsze tematy, tylko po to, aby posłuchać jak chłopak się wypowiada. Dziwiło go, że nie zauważył tego wcześniej. Tłumaczył sobie jednak swoją nieuwagę ważniejszymi sprawami, takimi jak usilna próba wymyślenia odpowiedniej riposty.
- Chodź za mną, Remusie – powiedział, wskazując głową na wyjście z sali i ruszając w stronę schodów, a nie do końca orientujący się w sytuacji wilkołak, podążył za nimi.
***
- Co tu się dzieje, Harry? - spytał Lupin, siedząc na kanapie z niepewną miną. - I co to za dziecko? Czyżby to... to był... twój syn?
Zamrugał.
Zamrugał jeszcze raz.
Nie wytrzymał. Zaczął się śmiać. I to nie tylko on. Siedzący tuż obok na fotelu Ślizgon zwijał się ze śmiechu już od jakiegoś czasu, całkowicie porzucając zasady dobrego wychowania jakie wyniósł z domu.
- Moje oczy! - krzyknął Gryfon, chwytając się za twarz. - Moje biedne oczy! Nie chciałem tego zobaczyć.
Słysząc jego rozpaczliwe wołania, Malfoy zaczął śmiać się jeszcze bardziej, prawie spadając na dywan.
- Dość! Starczy! - wycharczał blondyn, trzymając się za brzuch.
Chwilę trwało zanim udało im się uspokoić na tyle, że byli w stanie skupić wzrok na nadal całkowicie nierozumiejącym sytuacji wilkołaku.
- Przepraszam, Remusie - wydyszał Harry, ocierając łzy z oczu. - To jest... To wszystko przez za dużą wyobraźnię – wskazał na Ślizgona. - To Draco Malfoy. Pewnie teraz rozumiesz dlaczego aż tak to nas rozbawiło. Tak w ogóle – zwrócił się do blondyna. - Ty jesteś ode mnie starszy, nie?
- Niewiele.
- To robi z tego jeszcze bardziej nieprawdopodobną sytuację – stwierdził Potter, zaczynając analizować fakty. - Musiałbym cofnąć się w czasie, na przynajmniej rok przed swoimi narodzinami, narazić się twojemu ojcu, przeskoczyć delikatnie w przyszłość żebyś miał już kilka lat, porwać cię i przenieść w czasy obecne. Oczywiście zakładając, że moja podróż nie zmieni żadnego faktu z teraźniejszości, co niby jest możliwe, ale niezwykle trudne do wykonania. Hmm...
- Nawet nie waż się tego głębiej rozważać – ostrzegł go Malfoy, pół żartem, pół serio. Był pewny, że, gdyby chciał oczywiście, Harry byłby w stanie to zrobić, dla samego sprawdzenia czy teoria jest prawdziwa. - Lepiej skup się na teraźniejszości i wytłumacz profesorowi co się dzieje.
Rozmowa nie trwała jakoś długo. Tak właściwie to nie było też jakoś wiele do opowiadania, bo przecież ile można mówić o wybuchających kociołkach?
Gdy tylko skończył, przez chwilę trwała niezmącona niczym cisza aż w końcu Remus schował głowę w rękach i westchnął.
- Nie było mnie dwa tygodnie - powiedział. - Dwa tygodnie – powtórzył. - A ty, przez ten krótki okres, zdążyłeś wpakować się w kolejne bagno. Ja nie wiem, Harry, to chyba jest jakaś wrodzona umiejętność. Może powinieneś to opatentować?
***
- Wspominałeś coś o tym, że Stróżka jest nieśmiertelna - przypomniał sobie nagle Harry, odkładając podręcznik do eliksirów na stół i przekręcając się na kanapie w taki sposób, aby móc bez problemu patrzeć na Salazara. Było już bardzo późno i Draco od dłuższego czasu spał, więc poza jego cichym oddechem, panowała całkowita cisza.
- Wspominałem – potwierdził Slytherin, a na jego twarzy od pojawił się zadowolony uśmieszek.
- Jak to możliwe? - zapytał Potter. Podczas wakacji bardzo dużo czasu spędził na studiowaniu najróżniejszych potężnych zaklęć, ale o tym nigdy nie słyszał. Nawet magia miała swoje ograniczenia.
- Na Stróżkę zostało rzucone Zaklęcie Nieśmiertelności.
- Zaklęcie Nieśmiertelności? - powtórzył, autentycznie zdziwiony. - Pierwszy raz o takim słyszę. Gdzie mogę znaleźć jakieś informacje na jego temat?
- Nie sądzę żebyś cokolwiek odszukał w oficjalnie wydanych książkach, a już na pewno nie w podręcznikach. To nie jest coś, co zostało upublicznione – wyjaśnił Salazar. - Ja je stworzyłem.
CO?!
Harry był pewny, że gdyby wiadomość o takim cudzie nauki magicznej została dana do użytku publicznego, najpierw spowodowałaby ogólne zamieszanie, następnie wybuchła by wojna, a wszystko zakończyłoby się wyniszczeniem społeczności brytyjskich czarodziejów. Tak niebezpieczna wiedza nie powinna trafić do jego pamięci, jednak teraz, gdy już był świadomy jej istnienia, nie mógł się oprzeć, aby dotrzeć do większej ilości szczegółów.
Jakby widząc do jakiego wniosku doszedł, Slytherin jedynie uśmiechnął się ze zrozumieniem i pogłaskał węża znajdującego się na jego kolanach.
- Odpowiadając na twoje pytanie – zaczął. - Nie, nie mogę ci powiedzieć więcej. To nie tak, że nie chcę, bo jestem świadomy kim jesteś na tle politycznym i nie uważam, że wykorzystałbyś je do złych celów, ale nie wiem czy pamiętasz o pewnym małym szczególe. Jestem jedynie obrazem. Prawdziwy Salazar Slytherin przekazał mi odrobinę siebie, abym mógł jako jedno z jego odbić przekazywać podstawową wiedzę o jego osobie, ale nie posiadam żadnych konkretnych wiadomości na ten temat. Podejrzewam jednak, że już wiesz, gdzie mógłbyś je znaleźć.
Miał rację. Mózg Harry'ego pracował szybciej niż zazwyczaj, doprowadzając go w końcu do jedynego miejsca na całym świecie, gdzie mogły zostać przechowane jakiekolwiek informacje na temat tego zaklęcia. Jakim szczęściem został obdarzony, mając je tuż pod nosem?
***
Nie tracąc czasu, jeszcze tej samej nocy, Potter wyszedł cicho z komnat i, dzięki Pelerynie Niewidce, bez problemu przemierzał korytarze Hogwartu, kierując się w jedno, bardzo dawno przez niego nieodwiedzane miejsce. Nie sądził, że kiedykolwiek tam wróci, jednak okoliczności były takie jakie były, a on nie był sobie w stanie odmówić takiej dawki wiedzy, nawet za cenę niezbyt przyjemnych wspomnień. Czyżby powoli zamieniał się w Krukona? Najpierw polubił eliksiry, teraz poświęca się dla nauki, za chwilę zacznie pisać dodatkowe prace domowe i pomagać nauczycielom sprawdzać eseje!
Bez zawahania, jakie prawdopodobnie gościło by w głowie każdego chłopaka, raźnym krokiem wszedł do łazienki dla dziewczyn i pozbył się Peleryny. Nie miał za dużo czasu, bo jeśli nie wróci do piątej, Draco zauważy jego nieobecność i znowu wywoła jakąś awanturę. Wiedział, że to nie była wina blondyna, ale szczerze mówiąc, nie miał na nie siły. W końcu kto byłby zadowolony z wiecznych kłótni?
- Kto tam? - usłyszał płaczliwy głos Jęczącej Marty, która po chwili ukazała się jego oczom, wyłaniając się z jednej z kabin. Gdy jednak spostrzegła kto się pojawił, jej twarz rozjaśnił uśmiech, całkowicie zmieniając jej wizerunek. Potter był boleśnie świadomy tego, że duch dziewczyny się w nim podkochiwał, ale nie miał pojęcia dlaczego. - Harry! Co za miła niespodzianka! Czyżbyś w końcu zdecydował się zostać ze mną na zawsze?
Nie miał nic do Marty, ale to, jak łatwo właśnie proponowała mu śmierć przyprawiało go o ciarki. Rozumiał, że dla ducha sprawa ta wyglądała inaczej niż dla istoty żywej, ale jednak coś w sposobie, w jakim na niego patrzyła go niepokoiło.
- Dobrze cię widzieć, Marto – przywitał się, zmierzając w stronę odpowiedniej umywalki. - Niestety nie mam dzisiaj czasu na rozmowę. Pewne... okoliczności zmuszają mnie do pośpiechu – powiedział, po czym spojrzał na nią z najpiękniejszym uśmiechem na jaki było go stać. - Czy byłabyś tak miła i nie mówiła nikomu, że tu byłem? - poprosił.
- Oczywiście! - przytaknął gorliwie duch dziewczyny, siadając na parapecie jednego z okien. - Uważaj na siebie, Harry. Pamiętaj, że jakby co, zawsze jesteś tu mile widziany.
- Dziękuję ci, Marto – uśmiechnął się po raz ostatni i odwrócił przodem do umywalki. - Otwórz się!
Bardzo dobrze pamiętał jak cztery lata temu, gdy dopiero dowiadywał się, że zna wężomowę, nie był w stanie odróżnić jej od angielskiego. Sprawiało mu kłopot płynne przeskakiwanie pomiędzy językami i zawsze musiał wyobrażać sobie węża. Teraz używał jej bez większego problemu, nie myśląc nawet o tym. Stała się dla niego kolejną częścią ciała. Ciesząc się, że nie musi zjeżdżać obślizgłą rurą, szybko przeniósł się na dół za pomocą zaklęcia. Nie było go tu tak dawno, a wszystko wyglądało jakby ratował Ginny zaledwie wczoraj. Szedł tym samym korytarzem co ostatnio, pokrytym tą samą skórą, zawalonym w tym samym miejscu. Uśmiechnął się na wspomnienie Lockharta. Nauczycielem był beznadziejnym, umiejętnościom nie dorównywał nawet pierwszorocznym, całe jego życie było jednym wielkim kłamstwem, ale trzeba mu było złożyć gratulacje za najbardziej spektakularne zakończenie kariery wszech czasów. Oczywiście sprawa nie została nagłośniona, ale dla Harry'ego nie miało to znaczenia. On znał prawdę o tym człowieku i to mu wystarczało.
Tunel okazał się o wiele krótszy niż pamiętał. To już nie był kręty labirynt na wpół podmokłych korytarzy, gdzie w każdej chwili mógł pojawić się bazyliszek i zabić cię jednym spojrzeniem, a prosta trasa, zakończona ozdobnymi drzwiami do głównej komnaty.
Pierwszą rzeczą jaką zauważył po przekroczeniu progu było gigantyczne cielsko martwego potwora. Leżało w identycznej pozycji, w jakiej je Harry zostawił i nie wyglądało na to żeby miało się w najbliższym czasie zacząć rozkładać. Jak wielka musiała być moc stworzenia, że nawet po tylu latach od śmierci, nadal go ochraniała?
Potter musiał przyznać, że były takie dni, kiedy żałował jego zabicia. To nie tak, że chciał go oswoić, czy zrobić z niego zwierzątko na pokaz. Bazyliszek był pradawnym stworem, żyjącym w tej komnacie od lat, a on, dwunastoletnie dziecko, tak zwyczajnie zabiło dziedzictwo jednego z założycieli zamku. Z tego co wiedział, po kilkugodzinnej rozmowie z Charliem w trakcie wakacji, istniało kilka gatunków tego potwora i zaledwie jeden z nich nie był pod ochroną. Zapisując sobie w głowie aby porozmawiać z dyrektorem o możliwych opcjach wykorzystania ciała lub zakonserwowania go i wydania odpowiednim służbom, stanął w końcu przed posągiem Salazara. Nie wiedział co go tam prowadziło, ale pamiętał jedno – to właśnie stamtąd, cztery lata temu, wypełzł bazyliszek. Pomimo pierwotnego celu przechowywania potwora, jakim było zabijanie mugolaków, podejrzewał, że mogło w tym być coś więcej. I właśnie teraz miał zamiar dowiedzieć się co to było.
Zadarł głowę do góry i spojrzał prosto w kamienne oczy Salazara, powtarzając słowa, które przez długi czas nawiedzały go w koszmarach.
- Przemów do mnie Slytherinie, największy z czwórki Hogwartu!
Z głośnym zgrzytem, dolna szczęka posągu zaczęła się obniżać, tworząc wejście do jaskini. Harry pstryknął palcami, pojawiając się na szczycie. Szczerze nienawidził teleportacji dlatego, kiedy Moody pokazał mu ten stary sposób podróżowania, używany wieki przed jego narodzinami, natychmiast postanowił, że się go nauczy. Jego największymi plusami były brak okropnego uczucia przeciskania się przez wąską rurkę i całkowita cisza towarzysząca przemieszczaniu się. Nie był on jednak często stosowany, a z czasem stał się nawet zapomniany ponieważ nie można było z niego korzystać do podróży w miejsca, których się nigdy nie widziało, przy czym zdjęcia się nie liczyły.
Coś co z zewnątrz przypominało jaskinie, ku jego radości, okazało się być tunelem. Szybko rozświetlając okolicę różdżką, bez wahania zagłębił się w ciemność. Korytarz był idealnie prosty, co bardzo go denerwowało, bo miał wrażenie, że nie ruszył się z miejsca. Gdy w końcu dotarł do czegoś w rodzaju okrągłego przedsionka, westchnął z ulgą, bo nogi powoli zaczynały odmawiać mu posłuszeństwa. W ściany wbudowane było kilka par drzwi. Wszystkie identyczne. Miejsce było tak podobne do Departamentu Tajemnic, który odwiedził niecałe pół roku wcześniej, że zaczął się zastanawiać co powstało jako pierwsze. Czyżby Slytherin miał coś wspólnego z tamtym miejscem w Ministerstwie?
Po uprzednim sprawdzeniu, czy nie czeka na niego żadne niebezpieczne zaklęcie, otwierał każde drzwi po kolei. Gdyby nie fakt, że znajdował się głęboko pod jeziorem, w komnacie stworzonej wieki temu, w której na co dzień mieszkał wielki bazyliszek, uznałby, że znalazł się w zwyczajnym mieszkaniu. Sypialnia, łazienka, biblioteka, a nawet kuchnia. Wszystkie te pomieszczenia zachowane były w idealnym porządku, bez nawet grama kurzu, który powinien na wszystkim osiadać. Ciekawym dodatkiem okazały się okna, wpuszczające światło do każdego pokoju. Z każdego rozpościerał się inny widok, od piaszczystej plaży po górskie skały.
Ostatnie pomieszczenie okazało się gabinetem, którego tak usilnie poszukiwał. Pierwszym co rzuciło mu się w oczy było gigantyczne terrarium, zajmujące prawie cały stół, stojący w kącie. Szybko straciłby nim zainteresowanie, gdyby nie drobny fakt w postaci gigantycznego węża, znajdującego się w środku. Po chwili obserwacji zauważył, że gad porusza się systematycznie, najwyraźniej smacznie śpiąc. Czy Salazara pokręciło? Po co posiadać jednego, pradawnego potwora w postaci bazyliszka, jak można posiadać dwa! Miał nadzieję, że ten wąż, znajdujący się tak blisko niego, nim nie jest, bo jeśli tak było, Harry mógłby mieć malutki problem. Po dokładniejszym przyjrzeniu się zwierzęciu, coś w jego głowie przeskoczyło i uznał, że gdzieś już go widział. Niestety nie był w stanie sobie przypomnieć gdzie.
Zdecydował zająć się najpierw przeszukiwaniem biurka. Robiąc to tak szybko i cicho jak tylko był w stanie po kilku minutach stwierdził, że nic ciekawego w nim nie ma, odwracając się w stronę półki z książkami. Wtedy jednak zauważył stertę papierów leżących w małej szparze pomiędzy szafami. Natychmiast je podniósł, zamiast angielskiego widząc dziwne szlaczki, przypominające rozwinięty makaron spaghetti. Wężo... Wężopismo? Wężofabet? Nie miał pojęcia jak nazwać zapisaną mowę węży. Uznając, że skoro kartki były zapisane w tym, a nie innym języku, mogą zawierać coś ciekawego, więc natychmiast schował je do kieszeni.
Po jakimś czasie, okazało się, że każda ze znajdujących się w pomieszczeniu książek była zapisana w wężomowie. Wiedząc, że nie da razy przejrzeć ich wszystkich, zajął się zmniejszaniem tomów i pakowaniem ich do małej torby, jaką miał przy sobie. Zadowolony z odkrycia, postanowił wrócić do zamku i tam zacząć analizę książek, więc odwrócił się na pięcie i zamarł. Stał twarzą w łeb z gigantycznym wężem, który, sądząc po cichym syku, jaki z siebie wydawał, nie był zbytnio zadowolony z jego obecności.
***
Draco miał tej nocy dziwne sny. Cały czas towarzyszyło mu poczucie, że czegoś szuka, a co chwilę pojawiały się nieznane mu urywki z jakiegoś miejsca, którego nie znał. Po bliższym przyjrzeniu się im, uznał, że musi znajdować się w jakiś lochach. W pewnym momencie do obrazu dołączył się syk, który w jakiś sposób chyba starał się mu coś przekazać, ale on nie miał pojęcia, o co może chodzić.
I wtedy sen się wyostrzył. Znalazł się w dużej, kamiennej komnacie, pełnej ociekających wodą ścian i płaskorzeźb węży. Była całkowicie pusta, gdyby nie liczyć wielkiego cielska, jakiegoś potwora. Był pewny, że krzyknął zaskoczony, ciesząc się, że nikt tego nie słyszał. Czyżby to był bazyliszek? W ciągu całego swojego życia nie raz widział obrazy tego pradawnego stworzenia, ale nigdy by się nie spodziewał, że będzie mu dane zobaczyć go na żywo. Albo we śnie. Czy to oznaczało, że znalazł się w Komnacie Tajemnic? Jakiś czas temu odbył na jej temat dyskusję z Harrym, który obiecał, że kiedyś go tam zabierze, ale dopiero jak wróci do swojej normalnej postaci. Jako wzorowego Ślizgona to miejsce go fascynowało i nie mógł zaprzeczyć dreszczowi ekscytacji, który przebiegł mu po plecach. Zaczął z niecierpliwością czekać na dalszy przebieg snu. Dopadły go jednak delikatne wyrzuty sumienia. Jak mógł kiedykolwiek uważać, że wszystko co Potter robił było dla sławy? Nikt normalny nie rzuciłby się na takie stworzenie dla kilku zdjęć i obszernego artykułu. I teraz o tym wiedział.
Po raz kolejny nastała ciemność, a Draco musiał się bardzo powstrzymać, aby nie wydać z siebie jęku zawodu. Tak bardzo chciał zobaczyć resztę komnaty! Jak na zawołanie znalazł się w gabinecie, tak różnym od poprzedniego miejsca, że musiał zamrugać, aby przestawić się na ten widok. Teraz patrzył na pomieszczenie z innej perspektywy, jakby z boku, nie mogąc się ruszyć. I wtedy zobaczył Harry'ego. Chłopak najpierw grzebał w biurku, by po chwili zająć się pomniejszaniem książek. Był tak zapatrzony w to co robi, że nie zauważył, jak z wielkiego terrarium, stojącego w rogu powoli wypełza gigantyczny wąż i zbliża się do niego. Chciał krzyknąć. Chciał go ostrzec, kazać mu się obejrzeć za siebie i zobaczyć co się dzieje, ale nie mógł. Otwierał i zamykał buzię nie będąc w stanie wydobyć z siebie głosu. I Harry w końcu się obrócił, a wtedy gad uniósł wyżej łeb i zaatakował.
***
Malfoy obudził się z niemym krzykiem na ustach, prawie spadając z łóżka. Nie dbając o to, jak w tej chwili wyglądał, rzucił się biegiem do sypialni obok, z przerażeniem zauważając, że jest pusta.
Spokojnie, Draco. Przecież musi być jakieś logiczne wytłumaczenie.
Szybko sprawdził łazienkę i kuchnię, jednak Gryfona nigdzie nie było. Czyżby ten sen nie był tylko snem? Powoli zaczynała go ogarniać panika. Wtedy jednak dostał małego olśnienia. Była jedna osoba, która mogła mu powiedzieć, gdzie się znajdował Potter.
Wrócił pędem do salonu i zatrzymał się z poślizgiem na panelach.
- Salazarze? - zaczął, zyskując sobie uwagę portretu. - Czy Harry gdzieś wychodził?
- Wyszedł trzy godziny temu – powiedział mu Slytherin, sprawiając, że momentalnie przeszedł go zimny dreszcz. - Miał nadzieję wrócić zanim się obudzisz, ale jeśli stałoby się to co właśnie się stało, miałem ci przekazać, że udał się do Komnaty Tajemnic i będzie przed śniadaniem.
Draco upadł na kolana. A więc to co widział było prawdziwe.
I co teraz?
- Miałem coś w rodzaju wizji – szepnął w końcu, zakrywając twarz rękami. - Widziałem Harry'ego w Komnacie, widziałem martwego bazyliszka i widziałem jak atakuje go wielki, czarny wąż. Trzeba mu jakoś pomóc! - zerwał się na nogi, podskakując do obrazu. - Przepuść mnie!
- Pottera zaatakowała Sanguis? - powtórzył, a wąż oplatający go dookoła zasyczał. - Wiem, moja kochana, że ty byś go nie dotknęła, ale nie jestem pewny, czy twoja żywa przedstawicielka żywi do niego takie same uczucia jak ty.
- Ten wielki wąż, który spał w terrarium to ten sam wąż? - wskazał na namalowanego gada.
- Dokładnie ten sam – potwierdził Salazar, głaszcząc wielki łeb palcem. - I nie, nigdzie cię nie puszczę, bo narobisz niepotrzebnego zamieszania.
- Ale...!
- Nie dyskutuj – przerwał mu Slytherin. - I tak się tam nie dostaniesz, chyba, że opanowałeś mowę węży do perfekcji, umiesz się teleportować, a Komnatę Tajemnic znasz jak własną fryzurę.
Zamilkł. Mężczyzna miał rację. Odwrócił się do niego plecami i usiadł na kanapie, zakładając ręce na piersi. Będzie tu siedział i czekał. A jak Harry nie wróci...
- Przestań się pogrążać w czarnych myślach – odezwał się po raz kolejny Salazar. - Jesteś Ślizgonem. To Puchoni są strachliwi. Zastanów się chwilę o kim mówisz. To Harry Potter, dzieciak, który pokonał Lorda Voldemorta i zabił bazyliszka w wieku dwunastu lat! Z tego co mi wiadomo to jest o wiele więcej rzeczy, których dokonał, a których dokonania nikt się nie spodziewał, więc czym ty się martwisz? Ja wiem, że Sanguis jest wielkim i bardzo niebezpiecznym wężem, ale nie zapominaj, że Harry jest w stanie się z nią dogadać. Rozumiesz co próbuję ci przekazać?
Tak. Draco doskonale wiedział, co Salazar miał na myśli. Ciężko mu było jednak siedzieć i nic nie robić, wiedząc co się dzieje głęboko pod jeziorem. Zaczynał chyba doceniać Rudzielca i Granger za to, że wytrzymali z nim tyle lat.
*Sanguis - łac. krew
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top