Rozdział 43 - Nie miałem matki i jak skończyłem?

Panika.

To była główna rzecz jaką się kierował.

Jak to było w ogóle możliwe? Przecież doskonale pamiętał, że zostawił nieprzytomnego chłopaka pod czujną ochroną Królowej Driad i Króla Chochlików! To niemożliwe, żeby Dumbledore jakoś przedostał się na schowaną w środku lasu wyspę, pozbył się całej straży, porwał chłopaka, wrócił i czekał na niego we Wrzeszczącej Chacie cały czas utrzymując zaklęcie Imperiusa na setkach osób!

Prawda...?

Potrząsnął głową. Spodziewali się wszystkiego, dosłownie wszystkiego, jednak... dlaczego nie pomyślał, że mężczyzna może posunąć się do czegoś takiego?

Harry dawno nie biegł tak szybko. Widział jak ledwo trzymające się drzwi do Chaty zbliżają się w zastraszającym tempie i już wyciągał różdżkę, żeby wysadzić je w powietrze, kiedy nagle, przed dziury w ścianach i najbliższe okna zaczęli wychodzić uczniowie, po zauważeniu go ponownie wpadając w szał rzucania zaklęć. Zaskoczony Potter ledwo zdążył ochronić się tarczą, kiedy uderzyły w nią pierwsze czary, blokując mu pełnię widoczności.

On jednak nie miał na to czasu.

Nie zważając na nic przepchnął się do środka, zaczynając przeszukiwać wypełnione po brzegi nastolatkami rozsypujące się pomieszczenia.

- Draco! Draco, gdzie jesteś?

- Wiedziałem, że użycie pana Malfoya to dobry pomysł – odezwał się spokojny, ale przepełniony magią głos z sąsiedniego pokoju, wybijając się ponad krzyki uczniów. Głos, który Harry doskonale znał. – Niezależnie od sytuacji, zawsze będziesz Złotym Chłopcem, który przekłada dobro innych ponad swoje własne, zwłaszcza – tu nastąpiła pauza i Potter mógłby przysiąc, że dosłyszał prychnięcie. – osób, na których ci zależy.

Biorąc głęboki wdech, powoli i tym razem rozglądając się bacznie dookoła, Harry opuścił pozostałości kuchni, w której właśnie się znajdował i wszedł do zagraconego salonu, gdzie na jedynym w pełni odrestaurowanym fotelu siedział spokojnie Dumbledore, popijając herbatę.

- Witaj, mój drogi chłopcze – powiedział dyrektor, kiedy tylko przekroczył próg. – Herbaty?

Herbaty? Czy ten człowiek już totalnie oszalał?

- Nie? – odpowiedź musiała być wystarczająco dobrze czytelna na jego twarzy, bo starzec w końcu opuścił własną filiżankę i odstawił na chyboczący się stolik. – W takim razie przejdźmy do rzeczy.

- Gdzie jest Draco? – spytał cicho Harry, zatrzymując się na środku pokoju.

- Pan Malfoy nie ma nic wspólnego z naszą rozmową – powiedział Dumbledore. – Mam jednak dla ciebie propozycję.

- Propozycję?

- Nigdy nie planowałem żebyś się wszystkiego dowiedział – kontynuował dyrektor, jakby wcale go nie słyszał. – Wierz mi bądź nie, ale przez te wszystkie lata naprawdę zacząłem traktować się jak własnego wnuka – pokręcił głową z udawaną żałością. Harry miał ochotę prychnąć, jednak powstrzymał się, nie wiedząc do czego zmierza ta rozmowa. – Nie spodziewałem się jednak, że możesz pochodzić z rodu tych Potterów i jesteś następcą tronu. To nieco pokrzyżowało moje plany, bo oznaczało, że prędzej czy później dowiesz się wszystkiego, co chciałem, aby pozostało tajemnicą. Dlatego właśnie, mój drogi chłopcze, przygotowałem inne wyjście z tej niewygodnej sytuacji.

- Co masz na myśli? – sytuacja w której się znajdował już teraz była totalnie absurdalna, jednak Harry obawiał się, że będzie tylko gorzej.

- Wyczyszczę ci pamięć – oznajmił Dumbledore. – Nie musisz się obawiać, jestem w tym całkiem sprawny, pozbędę się tylko tych wspomnień, które są dla mnie niewygodne. Dzięki temu wrócimy do stanu, w którym byliśmy jeszcze jakiś czas temu. Ty będziesz wiódł swoje normalne życie z młodym Malfoyem, nadal będziesz Władcą i zwyczajnym uczniem, a ja zachowam swoje sekrety dla siebie i wszyscy będziemy zadowoleni.

Zapadła cisza. Tak wielka cisza jaka może zapaść w pomieszczeniu wypełnionym przez niekończących się, zawziętych do spełnienia swojego jedynego zadania uczniów. Harry był, delikatnie to ujmując, w szoku. Czy on na pewno dobrze wszystko usłyszał?

- Chcesz żebym się zgodził na usunięcie własnej pamięci i pozwolenie ci na dalsze swobodne zakłócanie praw natury i losu? – powtórzył. – Mój Merlinie... - złapał się za głowę. Jeśli kiedykolwiek miał do czynienia z sytuacją absurdalną, ta przebiła wszystkie. – Wiedziałem, że jesteś szalony, ale nigdy nie spodziewałbym się, że nawet pomyślisz, że się na to zgodzę! Naprawdę uważasz, że pozwoliłbym, abyś chociażby wyciągnął różdżkę w mojej obecności?

- Ależ skąd, mój drogi chłopcze! – mężczyzna wstał, otrzepując ręce o szatę na wysokości kolan i zrobił krok w jego kierunku, momentalnie sprawiając, że wszystkie zmysły chłopaka wyostrzyły się na jego osobie. – Czyż nie powiedziałem wcześniej, że jestem świadomy, że nigdy się nie zmienisz? – zacmokał karcąco, jakby właśnie zobaczył go z paczką ciastek przed obiadem. – Potrzebowałem jedynie troszeczkę twojej uwagi, abyś zagłuszył ten cały chaos, dziejący się wokół nas.

- Zagłuszył cha...?

Przeszywający ból jaki odczuł w tym momencie był nie do opisania. Pytanie urwało mu się w połowie, kiedy zszokowany spojrzał w dół, na wystający mu z piersi ociekający jego własną krwią koniec miecza. I to nie byle jakiego miecza. Został przebity Mieczem Gryffindora.

- Co...? – wycharczał, kaszląc i plując krwią, której nagle w płucach miał o wiele więcej niż powinien.

Odwrócił się na pięcie i zamarł. Przed nim stał Draco. Nadal z ręką obandażowaną kolorowymi liśćmi używanymi przez driady jako opatrunki, nadal przerażająco blady i nadal posiniaczony, ale bez wątpienia, otaczająca go magia należała tylko do jednego człowieka.

- Co...? – powtórzył, nie mogąc spuścić spojrzenia z niewyraźnego wyrazu twarzy Ślizgona.

- Czyż to nie ironiczne? – usłyszał gdzieś w tle głos Dumbledore'a. – Najsilniejszy magicznie Władca Czarodziejskiego Świata, umrze zabity mugolską bronią, mieczem, który go wybrał zaledwie kilka lat wcześniej i to z rąk nikogo innego jak własnej Władczyni. Ah... Przewrotny jest los, nieprawdaż Harry?

- Dra... co... - świat wokół niego zaczął zanikać, pochłaniany przez czerń. Nie był w stanie zebrać myśli, ciało paliło go czystym ogniem, czuł, że zapada się w nicość, nie będąc w stanie tego powstrzymać.

I wtedy, na granicy przytomności, usłyszał krzyk. Przeraźliwy, pełen bólu i przerażenia skowyt, praktycznie nieprzypominający dźwięku, jaki jest w stanie wydobyć z siebie człowiek.

Zapadła ciemność.

***

Kiedy tylko wskazał Harry'emu na mapie, że poza Dumbledorem we Wrzeszczącej Chacie znajduje się jeszcze młody Malfoy, Remus wiedział, że cała sytuacja nie skończy się dobrze. Oczywiście, rzucił się za nim w pościg, jednak nawet z siłą i zręcznością wilkołaka nie był w stanie dogonić napędzonego czystą paniką chłopaka. Kiedy w końcu dotarł pod drzwi chaty, wszędzie roiło się od uczniów, a ze środka słyszalne były krzyki Harry'ego, nawołujące blondyna.

I wtedy zrobiło się cicho.

Nie wiedząc, czy dobrze robi, Lupin usuwał sobie z drogi ignorujących go uczniów, uważając, aby przez przypadek nie zrobić tego zbyt brutalnie, aż w końcu dotarł na próg salonu i zamarł. Tyłem do niego, wpatrzony w dyrektora, na środku pomieszczenia stał Harry, głuchy na wszystko co się działo wokół niego, przed jednym z foteli stał zbyt zadowolony z siebie Dumbledore, jak na sytuację, w której się znajdował, jednak to nie ta dwójka zwróciła na siebie jego uwagę. Tuż za Harrym, w nieco obdrapanym, ale stabilnym stanie stał Draco. Draco z uniesionym mieczem, wyglądając jakby miał zaraz...

Nie zdążył nawet krzyknąć. Jedynie zamarł, patrząc jak ostrze przebija Gryfona na wylot, najprawdopodobniej zahaczając nie tylko o płuca, ale i bezpośrednio o serce chłopaka.

- Nie! – wykrztusił w końcu, ale albo nikt tego nie usłyszał w ogólnym chaosie, albo nikt nie zwrócił na niego uwagi.

Nie. To się nie mogło...

Z przerażeniem, nadal wbity w podłogę w miejscu, w którym stał, obserwował jak chłopak odwraca się powoli i w końcu zauważa, kto...

Remus był pewny, że wyraz twarzy Harry'ego, w momencie, w którym zobaczył kto przed nim stoi, będzie go nękać w koszmarach sennych do końca życia.

I wtedy chłopak upadł, najwyraźniej tracąc resztki sił i raniąc się ostrzem jeszcze bardziej.

Draconem zatrzęsło, jego oczy nabrały ostrości, a po chwili wypełniły się skrajnym przerażeniem. Upadł na kolana.

- Nie! Nie, nie, nie, nie! Nie! Harry!

- Nie wysilaj się – odezwał się chłodno Dumbledore, kierując swoje spojrzenie na blondyna, który drżał na całym ciele, napędzany jedynie adrenaliną. – Niezależnie kim jest, nadal posiada ludzkie ciało i umysł. Śmierć z ręki kogoś komu się w pełni ufało, z użyciem narzędzia niszczącego wszystko co zwyczajne, jest druzgocząca. Nawet on nie jest na tyle zdeterminowany żeby...

- Zamknij się – syknął Ślizgon przez zaciśnięte zęby. – Zamknij się! To wszystko... To wszystko twoja...!

- Moja wina? Czy to ja przebiłem go mieczem? – prychnął dyrektor, odwracając się na pięcie i zwyczajnie opuszczając pomieszczenie.

Uwaga blondyna natychmiast wróciła do chłopaka. Pochylił się nad nim, usilnie starając się zahamować wypływającą z rany krew, pomimo drżących niepowstrzymanie rąk, samemu rozcinając sobie dłonie.

- Nie, nie, nie! Harry! Harry! Musisz się obudzić, Harry! Hary, proszę! Proszę... Nie zostawiaj mnie... Błagam, Harry!

Nie wiedział co go wcześniej powstrzymywało, jednak dopiero desperackie wołania Malfoya obudziły go na tyle, że dopadł do nieruchomego ciała, natychmiast przyciskając mu do szyi dwa palce.

- Co pan tu...? – zignorował zachrypnięty głos Ślizgona, skupiając całą uwagę na miejscu, w którym najlepiej dało się wyczuć jakikolwiek puls.

Ale... Nie poczuł nic.

Było za późno.

- Nie... To niemożliwe! – warknął, czując jak zamiast smutku zaczyna wypełniać go wściekłość. – To niemożliwe, aby świat dał się pozbawić swojego Władcy w tak prosty sposób!

Spojrzał na nieruchome, blade ciało chłopaka, jego nie całkowicie zamknięte oczy i pełen bólu wyraz twarzy i poczuł, że budzi się w nim jego wilkołak. Jego wewnętrzne ja, przez wiele lat pilnowane, aby nigdy nie wyszło na wierzch.

Czerwień przysłoniła mu widoczność.

Ostatnią rzeczą jaką pamiętał było śliskie, silne ciało, owijające się wokół niego i delikatne ukłucie na prawym nadgarstku.

***

Syriusz wiedział, że coś jest nie tak. Nie był w stanie tego logicznie wytłumaczyć, ale jego przeczucie nigdy go nie zawiodło i był pewny, że i tym razem ma rację. Różnica polegała na tym, że po raz pierwszy w życiu nie miał zamiaru rzucać się w nieznane impulsywnie. Spakował więc Toma i teleportował się do Nory, wiedząc, że jeśli ktokolwiek będzie w stanie go naprowadzić na właściwe tory, będzie to Molly.

- Syriuszu? Co ty tutaj robisz? – zawołała kobieta, kiedy bez pukania wpadł do kuchni, rzucając na pobliskie krzesło torbę i odstawiając Toma na ziemię.

- Mam przeczucie, że dzieje się coś złego, Molly – poinformował kobietę bez owijania w bawełnę. – I podejrzewam, że ty wiesz co.

- Syriuszu...

- Proszę cię, Molly. Znasz mnie. Nie mogę siedzieć bezczynnie kiedy inni się narażają – prosił. – Muszę wiedzieć jak mogę pomóc.

- Ale Harry...

- Dokładnie dlatego muszę wiedzieć, Molly – przerwał jej stanowczo. – Przecież doskonale wiesz, że jeśli dzieje się coś bardzo złego to Harry będzie robił wszystko żeby nikt inny nie ucierpiał, prawda? Rzuci się na całe zło samotnie. Nie mogę pozwolić na to żeby coś mu się stało. Proszę cię, Molly.

Wyraźnie widział walkę jaką prowadzi ze sobą kobieta, jednak czuł, że ją wygra. Nie ma lepszej broni na żadną matkę niż powiedzenie jej, że jedno z jej dzieci jest w niebezpieczeństwie.

- No dobrze – westchnęła w końcu, odkładając szmatę i kierując się do salonu, gdzie usiadła w jednym z foteli przed kominkiem. – Tom, w ogrodzie jest Artur, może mógłbyś mu pomóc z...

- Nie.

To nie był Tom.

Oboje spojrzeli na chłopca stojącego w progu do kuchni, patrzącego na nich uważnie swoimi czerwonymi oczami i natychmiast doskonale wiedzieli, że mają do czynienia z kimś innym.

- Co się dzieje? – spytał zimno Voldemort, podchodząc bliżej i sprawiając, że kobietę przeszył zimny dreszcz. – Black, może i jesteś jedynie kundlem na posyłki, twoja intuicja przejawia się z pokolenia na pokolenie, więc jeśli przeczuwasz, że coś jest nie tak, najprawdopodobniej tak jest.

Syriusz zamrugał. Czy właśnie został mimochodem pochwalony przez Czarnego Pana? I czy powinno go to tak bardzo satysfakcjonować?

- Pospiesz się z tym tłumaczeniem – tym razem Riddle spojrzał na panią Weasley. – Utrzymywanie się przy świadomości nie jest takie proste.

Molly spojrzała na Syriusza z szeroko otwartymi oczami, najwyraźniej nie wiedząc co robić, ale on jedynie skinął jej głową żeby mówiła. Nie mieli siły, czasu i jakichkolwiek szans na walkę z Voldemortem, a z tego co się ostatnio dowiedział, mężczyzna może być bardziej przydatny niż im się wydaje.

- Dumbledore ma pod władzą zaklęcia Imperius cały Hogwart. Ron i Hermiona zrozumieli co się dzieje zanim ich całkowicie przejął i spetryfikowali się zaklęciem, aby nie wykonać rozkazu – zaczęła, patrząc mimowolnie w sufit, gdzie najprawdopodobniej leżała dwójka Gryfonów. – Kazał im zaatakować Harry'ego i zabić Draco. Harry'emu udało się jakoś uciec i zabrać całą trójkę ze sobą, jednak gdzieś w trakcie Draco ucierpiał, więc zostawił go pod opiekę driadom, a Rona i Hermionę powierzył nam. Potem sam wrócił do zamku, chcąc rozprawić się z dyrektorem. Usłyszałam jedynie, że planuje odwiedzić Komnatę Tajemnic, ale nie wiem dlaczego...

- Nagini i Sanguis – odezwał się niespodziewanie Tom, zwracając na siebie ich uwagę. – Obie są magicznymi wężami i nie są zbytnio podatne na magię zwykłego czarodzieja, zwłaszcza kiedy jest tak nadwyrężony jak ten stary pryk, który postanowił kontrolować setki nastolatków. Chroni je starożytna moc, otaczająca każde magiczne stworzenie. Sanguis jest wężem Slytherina, starszym od niego samego. Na chwilę obecną praktycznie niezniszczalna. Harry musi o tym wiedzieć i najprawdopodobniej poprosił je o pomoc.

- Nie jesteśmy w stanie zawładnąć magicznym stworzeniem, tak? – upewnił się Syriusz, kiedy coś zaświtało mu nagle w głowie. – Czy wilkołaki się do nich zaliczają?

Voldemort spojrzał na niego jak na idiotę, ale pokiwał głową.

- Remus! – zawołał Black, zrywając się na równe nogi i podchodząc do kominka. – Dwa dni temu była pełnia! Zawsze po niej jego moc była silniejsza. Czy to możliwe, że jest w stanie, w którym nie da się go tak łatwo opętać?

- Istnieje pewne prawdopodobieństwo – zgodził się Riddle, drapiąc się po policzku. – Wszystko zależy od jego silnej woli.

- Jeśli ktokolwiek z nas wszystkich ma silną wolę, jest nim Remus – oznajmił Syriusz, w pełni wierząc w umiejętności swojego przyjaciela. – A to oznacza, że Harry nie jest tam sam.

- Naprawdę sądzisz, że jeden wilkołak zrobi jakąkolwiek różnicę? – spytał pełen ironii głos Toma.

- Dla Harry'ego? Tak. Harry jest wystarczająco silny magicznie, żeby sobie ze wszystkim poradzić, jednak potrzebuje wsparcia psychicznego. Czegoś, czego on sam nie może sobie ofiarować.

- Skoro tak uważasz, Black – Voldemort wzruszył ramionami i zachwiał się. – Potrzebuję energii – mruknął. – Rozumiem, że wybierasz się teraz do Hogwartu, tak? Zabierzesz mnie ze sobą, jednak żeby się utrzymać potrzebuję energii. Magii.

- Oddam ci moją – odezwała się nagle Molly, wstając z fotela i zbliżając się do Czarnego Pana ze zdeterminowanym wyrazem twarzy. – Jestem zaledwie matką, nie aurorem czy wyszkolonym do walki czarodziejem, ale jeśli mogę zrobić cokolwiek żeby pomóc swoim dzieciom, nawet poprzez oddanie swojej magii, zrobię to.

- Molly?

- Wiem co robię, Syriuszu – Black mógł przysiąc, że jeszcze nigdy nie widział jej takiej poważnej. – To nie pierwszy raz, kiedy pożyczam swoją moc komuś innemu. Dwa, trzy dni i wszystko wróci do normy, a wam będzie potrzebna bardziej.

Wyciągnęła przed siebie dłoń, wpatrując się w Voldemorta wyczekująco. Minęły dwie, bolesne sekundy zanim mały Tom pochwycił ją w swoją i zamknął oczy. Natychmiast otoczyło ich jasnozielone światło, tak jasne, że Syriusz musiał się odwrócić, aby nie oślepnąć. Nie wiedział ile to trwało, ale w końcu, kiedy jasność pomieszczenia wróciła do normalności, odwrócił się, aby zobaczyć delikatnie chwiejącą się Molly i zadowolonego rozwojem sytuacji Riddle'a. Natychmiast rzucił się, aby pomóc jej usiąść.

- Wszystko w porządku? – spytał.

- Ten człowiek jest niesamowity – odpowiedziała cicho, zapadając się w fotelu i opierając głowę na ręce. – Dokładnie wyczuł moment, w którym musiał przestać, bo inaczej stanowiłoby to dla mnie zagrożenie. Pierwszy raz widzę, żeby ktokolwiek miał taką kontrolę nad własną magią i tak dobrą wiedzę na temat świata i czarów. A on nawet nie posiada własnego ciała. Nie dziwię się, że tyle osób za nim podążało, Syriuszu.

Mężczyzna nie zdążył odpowiedzieć, bo tuż koło nich rozległo się chrząkniecie.

- Bardzo się cieszę, że zyskałem w twoich oczach, Molly Weasley, jednak powinniśmy już iść, Black. Twój chrześniak walczy z ikoną jasnej strony i trzeba mu pomóc – wtrącił się Voldemort, chwytając go za rękaw i ciągnąc w stronę drzwi. – Twoja pomoc jest nieoceniona, Molly Weasley – dodał, zatrzymując się w progu. – Bycie matką to trudniejsze i ważniejsze zadanie niż może ci się czasami wydawać. Nigdy nie przestawaj czuć się wartościowa za to co robisz i jak się poświęcasz. Spójrz na mnie – prychnął. – Nie miałem matki i jak skończyłem? 

***

Wylądowali w kominku u Madame Rosmerty, wzbudzając o wiele większe zainteresowanie niżby chcieli.

- Syriusz Black! – zawołała kobieta, podchodząc do nich z mokrą szklanką w dłoni, którą właśnie wycierała. – Dawno do nas nie zawitałeś, mój drogi! Miałam nadzieję, że odkąd możesz przemieszczać się bez ograniczeń to na nowo staniesz się naszym stałym klientem – westchnęła. – Pamiętam jak dziś jak wymykaliście się po nocach z zamku, żeby...

- Wybacz mi, Rosmerto – przerwał jej Syriusz, posyłając kobiecie przepraszający uśmiech. – Obiecuję się poprawić i odwiedzać cię częściej, jednak teraz mamy coś bardzo ważnego do załatwienia – położył znacząco dłoń na ramieniu Toma i popchnął go w stronę wyjścia, chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce.

- Kto to jest? – spytała Madame, unosząc brwi. – To chyba nie twoje...

- Ależ skąd, Rosmerto – sama myśl, co mogła sugerować sprawiła, że jego wnętrzności zaprotestowały. – Opiekuję się Tomem jedynie tymczasowo – dodał. – Poza tym... Doskonale wiesz, że to nie mój kierunek zainteresowań, prawda?

I wypchnął ich na dwór, korzystając z zamyślenia właścielki.

- Mógłbyś przestać mnie dotykać, Black? – odezwał się nagle Tom, otrzepując się z resztek nieistniejącej sadzy.

- Mógłbyś zachowywać się jak dziecko, a nie zabijać wszystkich dookoła spojrzeniem? – odpowiedział pytaniem Syriusz. – Nie wiem, czy pamiętasz, ale nie jesteś zbytnio mile widziany właściwie gdziekolwiek, więc przestań zwracać na siebie niepotrzebną uwagę.

Voldemort prychnął, nie mówiąc nic więcej, jednak po chwili jego rysy wygładziły się, nie przyjmując jakoś bardzo zachęcającego wyglądu, ale przynajmniej nie odstraszały już najbardziej zatwardziałych w boju aurorów.

- Jaki masz plan? – spytał Riddle, kiedy ruszyli automatycznie w stronę zamku.

- Plan? – powtórzył głupio Black. – Ahh! Plan, no tak!

- Nie masz żadnego, prawda?

- Nie.

I tyle by było z końcem działania impulsywnego.

- Gryfoni – mimo że Syriusz na niego nie patrzył, był pewny, że Czarny Pan przewrócił oczami. – Nie wiem co tam sobie wymyśliłeś w tej swojej ledwo pracującej główce, Black, ale jeśli chcesz żebym się w jakikolwiek sposób przydał, naszym pierwszym celem będzie znalezienie mojej różdżki.

- Co twoja różdżka robi w Hogwarcie?

- Spytaj się Dumbledore'a.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top