Rozdział 42 - Czym jest dla ciebie normalność?
- Harry! Co się dzieje?!
Zaniepokojony głos pani Weasley był pierwszą rzeczą jaką usłyszał po niezapowiedzianym pojawieniu się w salonie rudzielców.
- Hogwart został zaatakowany – odpowiedział szybko, bez zastanowienia ruszając w kierunku, z którego wyczuwał magię swoich przyjaciół. – Przez uczniów – dodał. – Proszę się nie przejmować – rzucił kobiecie poważne, zdeterminowane spojrzenie. – To pierwszy i ostatni raz kiedy ktoś dopuszcza się czegoś takiego za mojego panowania.
Ron i Hermiona leżeli w identycznej pozycji, w jakiej ich widział po raz ostatni. Oboje przykryci czystą pościelą, najprawdopodobniej za sprawą Molly.
- Czy cokolwiek niecodziennego wydarzyło się podczas mojej nieobecności? – spytał.
- Nie, Wasza Wysokość – zapiszczała Różyczka, kłaniając się nisko i stając w jednym z kątów pokoju, z którego obserwowała dalszy rozwój sytuacji.
- Co wam się stało? – spytał w przestrzeń Harry, mimowolnie oczekując jakiejś odpowiedzi, jednak gdy ta nie nadeszła, pochylił się nad dziewczyną, dotykając jej czoła i zagłębiając się w najbliższe wspomnienia.
Natychmiast znalazł się na znajomym już korytarzu w zamku, gdzie wcześniej znalazł nieprzytomnych przyjaciół.
- I nie zapomnij, Ron – mówiła Hermiona, trzymając w rękach stertę książek. – W ostatniej bitwie pomiędzy goblinami i ogrami wygrały elfy. Tak ciężko to zapamiętać?
- Jaki to ma w ogóle sens? – Weasley poczochrał swojej i tak już nieułożone włosy, rzucając najbliższemu obrazowi spojrzenie proszące o szybką pomoc. – Przecież elfy nawet nie brały w tym udziału!
- Ile razy mam ci tłumaczyć? – Gryfonka była wyraźnie zirytowana. – To wszystko dlatego, że...
Jednak jej prawdopodobnie długi wywód został gwałtownie przerwany. Równie zaskoczony nagłą ciszą Ron spojrzał na dziewczynę w momencie, kiedy książki wyleciały jej z rąk, a ona sama chwyciła się za głowę.
- Co się dzieje? – chłopak wyciągnął do niej ręce jednak sam natychmiast musiał podeprzeć się o ścianę, aby utrzymać równowagę.
- Im... Imperius – wykrztusiła w końcu Gryfonka. – Czujesz to, prawda?
- Coś... coś karze mi zaatakować Harry'ego – powiedział Weasley, patrząc z przerażeniem jak oczy Hermiony na przemian tracą ostrość i na nowo ją zyskują. – I zabić Malfoya. Co się dzieje?
- Ktoś rzucił na nas Imperiusa. Ja... nie jestem w stanie tego powstrzymać. To musi być Dumbledore... Nawet Moody całkowicie nie pozbawił nas wolnej woli, ale teraz...
- Nie chcę atakować Harry'ego! – krzyknął rudzielec, chwytając się za włosy i ciągnąc, jakby miało go to z niego wyciągnąć działanie zaklęcia. – Nie jestem mordercą i nie stanę się nim nawet przez Ślizgona.
- Ja... Nie sądzę, aby udało nam się powstrzymać działanie tego zaklęcia, Ron – powiedziała nagle cicho dziewczyna. Kolana się pod nią ugięły, jednak nie zwróciła na to uwagi, panicznie przegrzebując szaty w poszukiwaniu różdżki.
- Co robisz?
- Unieruchomię nas. Jest zaklęcie, które może wprawić w stan podobny do spetryfikowania. Nic nam nie będzie, jednak nie tak łatwo będzie nas obudzić i wykorzystać – wyjaśniła, zamykając oczy i skupiając się na czymś usilnie. – Ufasz mi?
- Oczywiście – odpowiedział bez zawahania Weasley, opadając koło niej. – Wolałbym spędzić resztę życia jako Ślizgon niż zrobić krzywdę Harry'emu.
- Jeśli nas słyszysz, Harry - to Dumbledore. Nikt inny nie byłby w stanie aż tak zawładnąć tyloma osobami. Proszę cię, uważaj na siebie i nie daj się nam skrzywdzić, dobrze?
Błysnęło i Pottera natychmiast otoczyła ciemność. Ostatnią rzeczą jaką usłyszał przed powrotem do nieużywanej sypialni Weasleyów był cichy dźwięk upadającej na posadzkę różdżki.
***
Był sam. Po raz pierwszy, odkąd dowiedział się, że istnieje coś takiego jak magia, był całkowicie zdany tylko na siebie. Nie mógł pozwolić sobie na wkręcenie w całe to zamieszanie kolejnych niewinnych osób. Kolejnych osób, które nie miały się jak bronić. Jednak... Co tak właściwie mu pozostało? Nie mógł nikogo skrzywdzić, nie mógł nikogo powstrzymać. Mógł się jedynie bronić i mieć nadzieję, że jego bariery wytrzymają setki rzucanych w niego zaklęć. Ale co potem? Samo znalezienie dyrektora było jednym problemem, ale co ma zrobić jak już go znajdzie? Czy rozkaz będzie wystarczający? Czy magia nie uzna tego za pogwałcenie wolnej woli?
- Nagini? Jesteś tutaj?
Jego pierwszym celem była Komnata Tajemnic. To właśnie tam ukrył Nagini do czasu kiedy sytuacja się rozwiąże, a ona będzie mogła bezpiecznie żyć u boku małego Toma. Wężyca była w stanie zapewnić sobie pożywienie, dzięki szczurom mieszkającym w kanałach, raz na jakiś czas otrzymując od hogwardzkich skrzatów bardziej godne magicznego węża pożywienia. Dodatkowo, nie była sama, szybko dogadując się z Sanguis, która była dziwnie zadowolona z nieplanowanego towarzystwa. Nie żeby Harry narzekał, rozwiązując tym samym kilka problemów jednocześnie.
- Wasza Wysokość – syknęła Sanguis, podnosząc leniwie łeb z puchowego dywanu leżącego przed kominkiem, na którym wygrzewały się razem z Nagini.
- Cześć, dziewczyny – zaczął, kucając koło nich i wyciągając rękę, aby pogładzić łuski na ich głowach. – Potrzebuję waszej pomocy.
W przeciwieństwie do czarodzieja lub zwykłego zwierzęcia, słabego psychicznie i łatwo podatnego na zaklęcia, opętanie lub chociażby skrzywdzenia magicznego węża nie było takie proste. Tak, Nagini znalazła się raz pod Imperiusem, jednak była względnie młoda i wydarzyło się to zanim Dumbledore uaktywnił zaklęcie rzucone na wszystkich uczniów. Dyrektor był potężny, nie mógł temu zaprzeczyć, ale nie posiadał nieskończonych zasobów magii. Jednoczesne utrzymywanie i kontrolowanie zaklęcia na tak wielkiej ilości osób musiało być niesamowicie męczące. Potter miał nadzieję, że na tyle, aby nie miał już możliwości przebić się przez twardą barierę otaczającą wężycę. Sanguis natomiast była w pełni chroniona przez samego Salazara i nawet on miałby problem z dostaniem się do jej umysłu, czy jakimkolwiek jej skrzywdzeniem. Wpływała na to nie tylko jej własna magia, zaklęcie Slytherina, ale także bardzo sędziwy wiek. Nie żeby nazywał ją starą.
***
Gdzie on jest?
Kto by się spodziewał, że Dumbledore schowa się przed Mapą Huncwotów? Jedyne miejsce w zamku, którego nie pokazywała dokładnie to był Pokój Życzeń jednak Harry upewnił się, że to magiczne pomieszczenie jest odpowiednio okupowane i nie może zostać wykorzystane przez nikogo innego. Więc gdzie jest dyrektor? Nie mógł się zbytnio oddalić, bo wtedy Imperius straciłby większość swojej mocy, a uczniowie nadal byli w pełni sił i nadal strzelali w niego z każdej strony, co nieco utrudniało mu poruszanie się.
- Harry!
Zaskoczony chłopak odwrócił się na pięcie tylko po to, aby zobaczyć przeciskającego się w jego stronę Remusa.
- Stój! – zawołał natychmiast Gryfon, skutecznie unieruchamiając mężczyznę w miejscu, i wyciągnął przed siebie dłoń, gotowy w każdym momencie zareagować. – Co ty tutaj robisz? Dlaczego...?
- Udało mi się uwolnić spod Imperiusa – przerwał mu Lupin, unosząc ręce do góry w geście poddania. – Wiem, że ciężko jest ci teraz zaufać, zwłaszcza po tym, co się ostatnio wydarzyło, ale chociaż mnie wysłuchaj.
Potter zawahał się. To, o czym mówił Remus było mało prawdopodobne, jednak... Jeśli okazałoby się to prawdą, jego sytuacja byłaby nieco bardziej korzystna. Bardzo chciałby wierzyć w to, że istnieje jakaś nadzieja, której mógłby się trzymać, ale nie powinien postępować pochopnie.
Jego wewnętrzną kłótnię przerwała kolejna fala zaklęć, rozbijająca się na jego barierze jak śnieżki na oknie. Miał tego dość. Podjęcie odpowiedniej decyzji normalnie było czymś trudnym, a w warunkach ciągłego migotania różnokolorowych zaklęć i wykrzykiwanych najróżniejszym tonem głosu zaklęć doprowadzało go do załamania nerwowego.
- Spotkajmy się w miejscu, gdzie mój ojciec pozbawił Severusa spodni – powiedział w końcu Harry, patrząc na Lupina znacząco. – Będę czekać.
I zniknął, natychmiast materializując się na jednej z gałęzi potężnego drzewa, stojącego w połowie drogi z zamku do Hogsmeade, z którego był znakomity widok na całe błonia.
Minęło kilka minut zanim przez drzwi wejściowe do zamku nie przedostała się mała postać, idąca prosto w jego kierunku, jednak chłopak nadal nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś może pójść totalnie nie tak. Nawet jeśli Remus jakimś cudem był w stanie się kontrolować, jaką to dawało mu gwarancję, że to się nie zmieni? Jak wielką pomocą jest jeden profesor w walce z setkami uczniów, których nie można zranić? Tak, w przeciwieństwie do niego Lupin mógł „przez przypadek" unieszkodliwić przeszkadzający mu tłum, ale czy to było tego warte? Czy włącznie mężczyzny do jego bardzo luźno splecionego, głównie improwizowanego planu napędzanego adrenaliną było warte ryzyka?
- Harry?
Chłopak spojrzał w dół, w jasnobrązowe oczy człowieka, który był jednym z niewielu członków jego rodziny i westchnął.
- Mów.
- Dwa dni temu była pełnia – poinformował go Remus.
Chłopak zamrugał. To tyle? Jeszcze przed chwilą mężczyzna wydawał się zdesperowany, aby Potter mu uwierzył, a teraz ofiarował mu jedynie jedno zdanie wyjaśnienia? Co to właściwie miało do rzeczy? Co wilkołak ma wspólnego z Imper...
No tak.
Gdyby nie to, że siedział na drzewie, Harry z całą pewnością uderzyłby się porządnie w czoło. Jak mógł być tak głupi?
Wilkołaki to magiczne stworzenia, dokładnie tak samo jak Sanguis i Nagini. W okresie pełni ich moc drastycznie wzrasta, co automatycznie czyni je bardziej chronionym i mniej podatnym na jakąkolwiek kontrolę. Jeśli wziąć dodatkowo pod uwagę, że wilkołaki z natury nie są posłusznymi stworzeniami...
- Jeśli po tym wszystkim nadal będę twoim nauczycielem, możesz być pewny, że bez problemu zaliczysz mój przedmiot, Harry – odezwał się z ziemi Remus, uśmiechając się do niego z zadowoleniem. Zrozumienie musiało być tak bardzo widoczne na jego twarzy, że nawet nie musiał nic mówić, aby mężczyzna zrozumiał.
- Dobrze cię widzieć – powiedział jedynie Potter, zeskakując z gałęzi i po raz pierwszy mierząc Lupina badawczym spojrzeniem. – Jak się czujesz?
- Tak dobrze jak może czuć się osoba, która straciła połowę swoich wspomnień z ostatnich sześciu miesięcy, a potem przeżyła kolejną pełnię, będąc wilkołakiem – odpowiedział Remus, przewracając oczami. – Ale nie dlatego cię szukałem. Jak tylko dotarło do mnie co się dzieje i udało mi się całkowicie zwalczyć zaklęcie Dumbledore'a uznałem, że może ci się przydać jakaś pomoc, głównie ze względu na twoje ograniczenia, których ja nie posiadam.
- Czy mamy całkowitą pewność, że naszym przeciwnikiem jest Dumbledore? – spytał Harry. To nie tak, że bronił dyrektora. Od dawna nawet nie miał do niego jakiegokolwiek sentymentu, zwłaszcza po tym do czego go zmuszał przez ostatnie lata, trenując go na osobę, która miała pokonać Voldemorta, chociaż był jedynie dzieckiem. Odkąd tylko, zarówno we wspomnieniach Riddle'a jak i dzięki Nagini, dowiedział się, że Albus nie jest tak święty jak to pokazuje, nie wiedział, co ma o tym myśleć. Jako Władca jednak pragnął sprawiedliwości. Nawet on, posiadający prawie nieskończoną moc i przywileje, musiał przestrzegać pewnych zasad, dlaczego więc ktoś, a w tym przypadku Dumbledore, uważał, że go nie dotyczą? Dlaczego sam ustalał jaką karę będzie komu wymierzał? Dlaczego wtrącał się w działanie losu i przeznaczenia? Harry nie był pewny, czy chce wiedzieć jak działa umysł tego człowieka. Wiedział tylko jedno – jego zadaniem było go powstrzymać. Nie, jako Chłopca-Który-Przeżył, ale jako osoby aktualnie odpowiedzialnej za harmonię tego co dobre i złe w świecie magicznym. Musiał się więc upewnić kto jest jego przeciwnikiem. Jeśli okazałoby się, że to nie Dumbledore, nie tylko straciliby czas, ale jeszcze zaatakowali niewinnego człowieka, a na coś takiego nie mógł sobie pozwolić.
- Tak – odparł Lupin, zmuszając Harry'ego do powrotu do rzeczywistości. – Znam głos dyrektora i to on właśnie namawiał mnie do ataku na ciebie i zabicia młodego Malfoya.
Potter westchnął po raz kolejny.
- Hermiona powiedziała dokładnie to samo.
Nie mieli wyboru. Znali swój cel. Wiedzieli co muszą zrobić.
Czy ktoś, niecały rok temu, przypuszczałby, że prawdziwa ostateczna walka z powodem wszystkich katastrof jakie wydarzyły się w ciągu ostatnich stu lat odbędzie się pomiędzy Harrym Potterem, Chłopcem-Który-Przeżył a Ikoną Jasnej Strony i Przywódcą Zakonu Feniksa, najbardziej szanowanym czarodziejem ostatniego wieku i najbardziej znanym dyrektorem Hogwartu Albusem Dumbledorem?
Na pewno nie Harry.
***
- Czyli rozumiem, że działamy bez planu? – podsumował Remus, unosząc brew, mimo wszystko nie wyglądając na zaskoczonego tą informacją.
- Czy plan w moim przypadku ma jakikolwiek sens? – spytał retorycznie Harry. – Nie mogę nikogo skrzywdzić, nie mogę też w kółko powstrzymywać, bo na dłuższą metę będzie to krzywdzące, Draco jest w śpiączce, Ron i Hermiona sami wyeliminowali się z gry, do pomocy mam dwa węże i zmęczonego wilkołaka, a przeciwko sobie armię nastolatków, kilkunastu nauczycieli i dyrektora – zamilkł na chwilę, spoglądając w niebo, na którym zaczęły pojawiać się niechciane chmury, zwiastujące rychłe opady wczesno wiosennego deszczu. – To brzmi tak absurdalnie. Czy nie powinienem się już przyzwyczaić, że w moim życiu nic nie może się dziać normalnie?
- Czym jest dla ciebie normalność, Harry?
Chłopak otworzył usta, chcąc stwierdzić oczywiste, jednak nic z nich nie wyleciało. Ani jedna sylaba, ani jedno zdanie.
Dlaczego?
Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc własnego zawahania.
Kiedy mieszkał jeszcze z Dursleyami, nie mając pojęcia o istnieniu magii, często podglądał seriale, oglądane zachłannie przez ciotkę Petunię. Ładna kobieta, zazwyczaj blondynka, wychowywała się w normalnym domu, chodziła do szkoły, poznała chłopaka, zakochiwali się w sobie, brali ślub, zakładali rodzinę, pracowali, wychowywali dzieci, które same dorastały i... zazwyczaj w tym momencie kończyły się jakiekolwiek fabuły, jednak wtedy Harry nie miał problemu z wyobrażeniem sobie zakończenia, w którym stare już małżeństwo spędza resztę życia w małym domku, opiekując się wnukami i wspominając, aż w końcu umiera szczęśliwe z poczuciem spełnienia.
Jednak... Jeśli chłopak chciał uznać ten rodzaj życia za „normalny" to nie oznaczałoby, że był przegrany już na starcie? Pomijając oczywiste, że daleko mu było do wysokiej blondynki, w żadnym z seriali nie pojawiło się nawet wspomnienie o jakiejkolwiek magii. Harry nie dość, że nie był „normalny" ze względu na posiadanie w sobie pokładów energii, zdecydowanie nie wychowywał się w „normalnym" domu, jeśli w ogóle można nazwać jego dorastanie wychowywaniem się, jego chodzenie do szkoły nie było zwykłym odrabianiem zadań domowych, ale ciągłą walką o przetrwanie, a jedyna rzecz, którą można by jakoś podciągnąć było odwrócenie nieco ról i założenie, że przynajmniej jedna osoba w jego związku była blond (niech go Merlin broni żeby kiedykolwiek wspomniał Draco o przyrównaniu go do jakiejś mugolskiej bezimiennej aktorki).
Czy w takim razie jego definicja normalności nie powinna wiązać się bardziej z magią? A jeśli tak, to kogo najlepiej było spytać, czym jest czarodziejka normalność? Weasleyów? Malfoyów? Syriusza?
Problem polegał na tym, że każda z tych rodzin była całkowicie inna. Czy wybranie jednych jako „normalnych" nie uznałoby automatycznie tych drugich za przeciwieństwo?
Chłopak rzucił Remusowi bezsilne spojrzenie, niemo prosząc o pomoc.
- Posłuchaj mnie, Harry – zaczął wilkołak, kładąc mu rękę na ramieniu i ściskając w geście niemego wsparcia. – Każdy jest inny, historia każdego toczy się inaczej. Nawet jeśli w mugolskim świecie, jeśli by się uprzeć, można by stworzyć jakiś wzór względnej normalności to po magicznej stronie świata jest to niemożliwe. Moc każdego z nas jest inna, inaczej reaguję na bodźce z zewnątrz. Moja pozwala mi na bycie wilkołakiem i jednocześnie magicznym zwierzęciem w trakcie każdej pełni, twoja na rozmawianie z wężami. Czy jesteś w stanie stwierdzić, że coś z tego jest „normalne"? Nie, Harry. Każdy ma swoją normalność. Dla każdego czarodzieja istnieje własna definicja normalności. Tak jak dla ciebie, Harry, normalne jest to, że łatwo pakujesz się w kłopoty i możesz się już nastawiać na to, że zostaniesz zapisany na zawsze w kartach historii, dla Hermiony normalne jest to, że codziennie przed snem czyta książki z wiedzą, o której nigdy nie będziesz mieć pojęcia, dla Ronalda normalne jest dorastanie w dużej rodzinie i posiadanie rodzeństwa, a dla młodego Malfoya, że nie musi się przejmować brakiem pieniędzy, bo pochodzi z takiej rodziny, a nie innej. W twoim życiu większą nienormalnością byłoby, gdyby ktoś nie rozpoznał cię na ulicy niż walka z następnym Czarnym Panem i to nie jest nic złego. To twoja normalność, niezależnie od tego czy ci się podoba czy nie. Możesz ją zmienić. Nie każda zmiana będzie łatwa i możliwa, ale to nie tak, że utknąłeś w dołku, z którego nie możesz się nigdy wydostać, rozumiesz Harry? – mężczyzna poczekał aż chłopak skinie głową zanim kontynuował. – Nie możesz mieć tak dołujących myśli przed walką, Harry. Nie wiemy co się wydarzy, nie wiemy jak to wszystko się skończy, dlatego potrzebujemy jak największe pokłady nadziei, że będzie dobrze. Poza tym – Lupin uśmiechnął się nagle szeroko, pokazując swoje nie do końca ludzkie zęby. – Jesteś Harrym Potterem, normalnością dla ciebie jest dokonywanie czego nikt inny nie był w stanie, prawda?
Nie mogąc się powstrzymać chłopak parsknął śmiechem.
- Dziękuję – powiedział w końcu, nadal nie mogąc pozbyć się uśmiechu z twarzy.
- Ależ nie ma za co, Wasza Wysokość. Chodźmy wymierzyć sprawiedliwość.
***
Niezależnie od tego jak łatwo to brzmiało, w praktyce okazało się o wiele bardziej frustrujące. Harry wolałby już walczyć z niezliczoną ilością przeciwników, nawet potężniejszych od siebie niż siedzieć i czekać na jakiekolwiek sygnały, zwiastujące, że Dumbledore pojawił się na Mapie Huncwotów. To nic nie robienie i presja jaka się z tym wiązała wyniszczały go od środka.
- Harry! – cichy szept Lupina wytrącił go z zamyślenia, zwracając jego uwagę na pergamin. – Zobacz. Wrzeszcząca Chata.
- Dlaczego Dumbledore nagle pojawił się akurat we Wrzeszczącej Chacie? – spytał Potter, wstając i otrzepując spodnie z ziemi. – Dlaczego teraz? Gdzie był wcześniej?
I chociaż chłopak wiedział, że nikt poza dyrektorem nie jest w stanie odpowiedzieć mu na te pytania, odpowiedź i tak nadeszła, chociaż nie taka na jakiej mu zależało.
- Nie wiem, Harry. Wygląda jednak na to, że nie zamierza wracać do zamku – wilkołak wskazał na nieporuszającą się kropkę i westchnął. – To pułapka.
- To oczywiste – powiedział chłopak, spoglądając w stronę Wierzby Bijącej, która niezmiennie odstraszała swoimi śmiercionośnymi gałęziami. – Nie zmienia to jednak nic. Nadal muszę tam iść. Ale nie chcę cię narażać bez powodu, więc jeśli wolisz zostać to...
- Chyba nie sądzisz, że puszczę cię samego, szczeniaku – prychnął Remus, przewracając oczami w bardzo syriuszowym stylu. – Chodźmy. Trzeba wyrównać rachunki.
Nie chcąc korzystać z tajnego przejście przy zabójczym drzewie, które skutecznie zmniejszałoby ich szanse w jakiejkolwiek walce, Potter przeniósł ich do Hogsmeade, skąd skierowali się w stronę wzgórza, cały czas nie spuszczając wzroku z nieruchomej kropki oznaczającej położenie dyrektora.
- Harry? – do jego skupionego na celu umysłu dotarł głos Lupina, jednak... brzmiał jakoś nieswojo, niepokojąco. Czując, że nie spodoba mu się to, co usłyszy, chłopak odwrócił się na pięcie z pytaniem w oczach. – Zobacz.
Nie mówiąc nic więcej, Remus wskazał palcem na miejsce, w którym znajdowała się na Mapie Wrzeszcząca Chata. Potter musiał wytężyć wzrok żeby zobaczyć co go tak bardzo zaniepokoiło, jednak kiedy już to zauważył, poczuł, że zaschło mu w ustach. Podniósł powoli wzrok, szukając potwierdzenia w oczach nauczyciela i mając nadzieję, że się myli.
- Mapa Huncwotów nigdy nie kłamie.
Nie.
Nie.
Nie, nie, nie, nie.
To nie tak miało być.
To. Nie. Tak. Miało. Być!
Czując jak zaczyna go ogarniać nieznany wcześniej poziom paniki, bez zastanowienia odwrócił się na pięcie, rzucając w kierunku górującego na wzgórzu domu, w myślach mając jedynie obraz małego diademu ze znanym mu już opisem – „Draco Lucjusz Malfoy, przyszła pełnoprawna Władczyni Czarodziejskiego Świata i Magii, A Także Wszystkich Istot Magicznych"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top