Rozdział 40 - Mamy czas
- Mam dość nic nie robienia!
- Harry, kochanie, minął niecały kwadrans od twojej ostatniej audiencji, szóstej w ciągu ostatniej godziny, jeśli potrzebujesz aby ktoś ci przypomniał.
- To się nie liczy... Dawanie rad i słuchanie problemów innych nie jest męczące.
Draco pokręcił głową i wstał, chwytając w ręce stertę książek, leżących na stole. Od obejrzenia wspomnień Nagini minął niecały tydzień, który Ślizgon, z pomocą chłopaka, spędził nadrabiając wszystkie szkolne zaległości. Kiedy tylko nie miał lekcji, każdą wolną chwilę poświęcał na czytanie podręczników i notatek Hermiony, która bez wahania pożyczyła mu je na czas nieokreślony. Tak było też dzisiaj. Z racji niedzieli, większość zamku nadal spała, jednak oni nie chcieli marnować cennego czasu, jedząc śniadanie w praktycznie pustej Wielkiej Sali i jak zwykle kończąc w bibliotece. Teraz, po prawie trzech godzinach ciszy, przerywanej raz na jakiś czas przez kolejne magiczne stworzenie potrzebujące rady od Władcy lub Różyczkę przynoszącą jakiś ważny dla świata dokument do podpisania, blondyn uznał, że właściwie to on też ma jej już dość. Nie uciekał od nauki, zawsze wysoko w klasyfikacjach rocznych i semestralnych, jednak...
Wyjrzał przez okno. Pomimo masy świeżego śniegu, który wziął wszystkich z zaskoczenia i napadał w nocy, dzień wydawał się naprawdę przyjemny. Świeciło słońce, niebo było radośnie niebieskie, a drzewa w Zakazanym Lesie nieruchome. Głupotą by było z tego nie skorzystać.
- Idź się ubierz w coś ciepłego – odezwał się nagle do Harry'ego, zwracając na siebie jego uwagę - Idziemy na spacer.
- Na... spacer? - powtórzył chłopak, mrugając kilkukrotnie. - Do tego? - wskazał na śnieżne zaspy, częściowo przysłaniające widok za oknem.
- Dokładnie tak – przytaknął Draco, nie przejmując się przerażoną miną Gryfona, wieszając sobie torbę na ramieniu i kierując się do wyjścia z biblioteki. - Będę czekać przy drzwiach.
***
To nie tak, że Harry nie lubił śniegu. Co to, to nie. Śnieg może i był zimny, mokry, ale był też biały (zazwyczaj), magicznie padający z nieba, jak na dworze robiło się zimno, lepiący się lub sypki. Jednak przede wszystkim był praktycznie niekończącym się materiałem, rekwizytem do masy różnych zimowych aktywności. Każdy, kto miał w sobie chociaż odrobinę wyobraźni, mógł wykorzystać go na swój sposób. Więc, nie. Harry'emu kreatywności nie brakowało i zdecydowanie lubił śnieg.
Czasami jednak miał pewne przeczucie, mówiące mu, że odpuszczenie sobie zabawy nie jest głupim pomysłem. Zazwyczaj zdarzało się to podczas jego pobytu w Norze, kiedy bliźniaki Weasley emitowały podejrzanie radosną aurą pewności siebie. Tak było i dzisiaj, i pomimo tego, że na horyzoncie nie było ani jednej rudej głowy, coś mu mówiło, że nie powinien tracić czujności.
Tak jak podejrzewał, to on pierwszy dotarł do drzwi. Może i musiał przejść dwa razy większą odległość z biblioteki do Wieży Gryffindoru, potem do swojego dormitorium, wynaleźć gdzieś w kufrze zapomniany zimowy płaszcz, rękawiczki i jedną z czapek produkcji pani Weasley, zmienić buty na swój najnowszy prezent świąteczny od Malfoyów, bez wątpienia specjalnie na takie okazje, a potem obudzić Rona, którego brzuch głośno domagał się jedzenia, przywitać z połową Gryfonów i zejść te kilka pięter w dół do sali wejściowej, jednak Draco to Draco. Chłopak nigdy nie wyszedłby z pokoju bez świadomości tego, że wygląda nieskazitelnie. A nieskazitelny wygląd, w standardach tego Ślizgona, w połączeniu z obecnie panującą pogodą musiał być nie lada wyzwaniem. On sam wiedział, że nie wyglądał najgorzej. Przynajmniej nie przypominał wielkiej, puchowej kulki, robiącej wszystko, żeby tylko zachować w sobie resztki ciepła. W duchu dziękował za najprostsze zaklęcia ocieplające, nieustannie oplatające go od stóp do głów. To dzięki nim nie musiał zakładać kilku swetrów i niezwykle grubych szalików, będących pewną przeszkodą w swobodnym poruszaniu się. Nienawidził kiedy coś utrudniało mu ruchy.
Jak zawsze, Harry najpierw wyczuł zbliżającą się magię chłopaka zanim go zobaczył i usłyszał. Odwrócił się na pięcie, odpychając od ściany, o którą się opierał i opadła mu szczęka. Całkiem dosłownie.
Mój Merlinie, miej mą nieczystą duszę w opiece.
Draco musiał usłyszeć o czym pomyślał, bo zachichotał, zatrzymując się tuż przed nim.
- Idziemy?
Nie czekając na odpowiedź, chwycił go za rękę i wyciągnął na zewnątrz.
- Co...? - zaczął w końcu Potter, mając nadzieję, że reszta zdania sama do niego przyleci, jednak kiedy tak się nie stało, zamrugał kilkukrotnie i skupił się na omijaniu większych zasp śnieżnych, porozrzucanych po całym dziedzińcu. Tylko to mógł teraz zrobić.
Nie sądził, że ten dzień kiedyś nadejdzie, ale zabrakło mu słów.
Widząc, że poruszają się teraz nieco szerszą ścieżką, stworzoną najprawdopodobniej przez Hagrida, zerknął w prawo, po raz kolejny mierząc Malfoya spojrzeniem od góry do dołu. Pomijając buty, które wyglądały praktycznie jak jego własne, chłopak miał na sobie bardzo zwyczajne, może nieco przyciasne spodnie, chyba najbardziej puchową kurtkę jaką w życiu widział, spod której wystawał jego własny zielony sweter (prezent od Hermiony, która uznała, że pasuje mu do oczu), nieco na Ślizgona za duży, bo rękawy przysłaniały mu palce, proste rękawiczki, szalik w kolorze swojego domu i równie puchatą co kurtka czapkę. Nic wielkiego, naprawdę. Jednak... Jednak coś w tym stroju było takiego... groźnego. Dla niego, oczywiście. Łączył w sobie elementy nadający Draco jednocześnie łagodny, dziecięcy, wręcz uroczy, ale też niebezpieczny, prowokujący i sugestywny wygląd, i Harry sam nie wiedział co gorsze. Wiedział jedynie, że prawdopodobieństwo tego, że ten dzień nie skończy się dobrze gwałtownie wzrosło.
- Przestań pożerać mnie wzrokiem i patrz pod nogi – odezwał się nagle Malfoy, skręcając nieco w lewo i zwalniając krok.
Jak na zwołanie Harry potknął się o nieco gęstsze powietrze i szybko wyciągnął ręce na boki, żeby odzyskać równowagę. Towarzyszący mu blondyn zaśmiał się radośnie, wypuszczając w powietrze kłębki pary, a następnie wzmocnił uścisk na jego dłoni.
Przeszli następne kilka minut w milczeniu przedzierali się przez śnieg aż w końcu Draco zatrzymał się pod jednym z drzew, unosząc głowę.
- Co się...? - zaczął Potter, samemu też patrząc w górę, jednak wtedy jego widoczność przysłoniła biel, kiedy prawie cała śnieżna pokrywa spadła z drzewa prosto na niego.
Zamarł zaskoczony, plując tym, co dostało mu się do ust i mając nadzieję, że nic nie wpadnie mu za kołnierz, spoglądając przed siebie tylko po to, żeby zobaczyć śmiejącego się w głos blondyna, obejmującego się w pasie ramionami, jakby chciał się w ten sposób utrzymać w pionie.
Harry nie musiał się dwa razy zastanawiać zanim podjął decyzję.
- Na twoim miejscu – zaczął z groźnym błyskiem w oku, przerywając tym samym śmiechy chłopaka. - Nie marnowałbym czasu tylko zaczął uciekać. Nie masz pojęcia z kim zadarłeś.
***
Draco nie mógł oddychać. Leżał rozłożony w śniegu, wpatrując się w świeżo opadające płatki i dyszał ciężko, zastanawiając się kiedy ostatni raz znalazł się w takiej sytuacji.
- Nie mam siły ruszyć nawet palcem – usłyszał obok siebie równie pozbawiony powietrza głos Harry'ego, podobnie jak on zatopionego w białym puchu.
Po szaleńczej gonitwie, która jakimś cudem przerodziła się w prawdziwą, dwuosobową bitwę na śnieżki z wykorzystaniem magii, postanowili, że zbudują największego bałwana w historii, tworząc niemożliwie olbrzymiego kolosa, stojącego teraz dumnie obok zamku. Pomimo tego, że kilkunastokrotnie powiększona marchewka, trzymała się jego twarzy tylko dzięki zaklęciu rzuconego na nią przez Harry'ego i mieli nadzieję, że Hagrid nie zauważy straty jednej ze swoich doniczek, którą wykorzystali jako kapelusz byli niezwykle dumni ze swojego dzieła. Kiedy tylko uznali, że lepiej wyglądać już nie będzie, postanowili go nazwać, co wywołało niemały spór o imię bałwana, zakończony kolejną bitwą z wykorzystaniem dużej ilości śniegu. Teraz zmęczeni, dyszący i czerwoni nie tylko od piekącego ich policzki mrozu leżeli obok siebie na jednej z wielu zasp, starając się wyrównać oddech.
- Kiedy powiedziałeś, że chcesz iść na spacer – zaczął Potter, odwracając się na bok i opierając głowę na ręce. - Nie sądziłem, że tak to się skończy.
Draco przekręcił głowę, aby móc na niego spojrzeć i uśmiechnął się na widok zaczerwienionych policzków i błyszczących dziecięcą radością oczu chłopaka.
- Czyżby ktoś tu myślał, że skoro jestem Malfoyem to oznacza, że nie potrafię się bawić?
- Nie możesz zaprzeczyć, że większość raczej nie powiązałaby cię z niekontrolowaną bitwą na śnieżki i budowaniem kolosalnego bałwana – odpowiedział Harry i blondyn musiał, choć niechętnie, przyznać mu rację.
- Czy to zniszczyło całkowicie mój nieskazitelny wizerunek? - spytał cicho Draco, przygryzając przemarzniętą wargę.
Gryfon nie odpowiedział, jednak coś poza radością intensywnie zabłyszczało w jego oczach. Zanim spowolniony mrozem mózg Ślizgona zrozumiał co się właściwie dzieje, Potter pochylił się nad nim, opierając się jedną ręką o śnieg koło jego głowy i zbliżając się tak bardzo, że ich usta praktycznie się stykały, jednak nie można było tego nazwać prawdziwym pocałunkiem.
- A jak sądzisz? - odezwał się Harry, odpowiadając na pytanie, którego treść Draco już dawno zapomniał.
- Sądzę – zaczął, zarzucając ręce na szyję chłopaka i splatając tam własne palce, aby się nie ześlizgnęły. - Że powinieneś przestać się ze mną droczyć i w końcu...
Nie dokończył. Nie było takiej potrzeby.
Nie miał pojęcia kto zamknął tę minimalną przestrzeń pomiędzy nimi. Ciepło eksplodowało w jego brzuchu, jakby ktoś postanowił napełnić go żywą lawą. Leżący dookoła śnieg przestał być zimny, spadające z nieba płatki zwolniły, a wszystkie odgłosy dobiegające ich z dziedzińca przestały być słyszalne. Delikatny i niewinny pocałunek szybko nabierał intensywności. To nie był ich pierwszy i na pewno nie ostatni, jednak za każdym jednym razem Draco czuł się jakby właśnie tak było. Powinien się już przyzwyczaić do fali miłości i szczerej euforii jaka zalewała go za każdym razem, kiedy mieli możliwość zbliżyć się do siebie nieco bardziej, jednak niezależnie jak bardzo się starał Harry za każdym razem stawiał go przed jeszcze większym wyzwaniem. Czy było możliwe kochać i czuć się kochanym każdego dnia jeszcze bardziej? Czy było możliwe czuć tak wiele w jednym momencie i jednocześnie nie być w stanie wyrazić tego na głos? Czy...
Harry odsunął się nieco, żeby dać im obu możliwość zaczerpnięcia powietrza, przenosząc się z delikatnymi pocałunkami na jego policzki. W momencie, w którym jego usta zetknęły się z jedynym odsłoniętym fragmentem jego szyi, sam śnieg postanowił brutalnie pokrzyżować im plany. Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ręka, którą Gryfon podtrzymywał się nad nim zapadła się do łokcia, sprawiając, że chłopak wydał z siebie zaskoczony odgłos i poleciał na twarz, lądując ciężko na równie niespodziewającym się niczego Ślizgonie.
Przez kilka sekund nic się nie działo, jednak potem Draco zaczął się śmiać, szybko ocierając łzy z kącików oczu, aby przypadkiem nie przymarzły. Chwycił nadal nieco głupio wyglądającą twarz Harry'ego w obie dłonie i ponownie złączył ich usta w nieco koślawym pocałunku.
- Kocham cię – wyszeptał po chwili, odsuwając się jedynie na tyle, aby móc spojrzeć mu w oczy.
- Ja ciebie też – odpowiedział bez zawahania Potter, pocałował go po raz ostatni i bardzo niezgrabnie jak na kogoś tak wysportowanego podniósł się do pozycji stojącej. - Idziemy? - spytał, wyciągając do niego rękę. - Niezależnie jak bardzo lubię bawić się w śniegu, wolę to robić mając chociaż fragment ciała suchy.
***
- Gdzie wyście byli cały dzień?
Pierwszą rzeczą jaką zobaczyli po wejściu do zamku była obładowana książkami Hermiona, wychodząca właśnie z Wielkiej Sali. Na ich widok, dziewczyna zatrzymała się gwałtownie, mierząc ich spojrzeniem od góry do dołu i marszcząc brwi. Nie żeby Harry jej się dziwił. Praktycznie z nich kapało, ich czapki były przekrzywione, wystające z włosy zmierzwione, dłonie złączone, z zaczerwienionymi policzkami i nosami, podejrzanym błyskiem w oczach i w końcu samym, nierozpuszczonym śniegiem nadal piętrzącym się w niektórych miejscach ich odzieży musieli stanowić ciekawy obrazek.
- Na dworze – odpowiedzieli jednocześnie, wyszczerzając zęby.
- Wyglądałaś może przez okno od strony Zakazanego Lasu? - dodał niewinnie Draco.
- Nie miałam okazji – odpowiedziała powoli Gryfonka, kręcąc głową i rozpoczynając wspinaczkę po schodach. - Na waszym miejscu bym się ogrzała, chyba że chcecie skończyć chorzy.
- O to nie musisz się martwić, Hermiono – powiedział Harry też ruszając z miejsca i ciągnąc za sobą chłopaka. Wyprzedzili ją w drodze na pierwsze piętro, gdzie zatrzymał się na chwilę, rzucając dziewczynie znaczące spojrzenie. - Postaram się, żeby żadnemu z nas nie było dzisiaj zimno.
***
- Mówiłem ci żebyś przestał insynuować to na prawo i lewo! - westchnął Draco, uderzając Gryfona w ramię, kiedy tylko znaleźli się w bezpiecznych ścianach Pokoju Życzeń. - Nie rozumiem jak możesz czerpać z tego tak wielką przyjemność.
Harry syknął, pocierając bolące miejsce i zaczął się sprawnie rozbierać, czując przyjemne ciepło napływające w jego stronę z praktycznie wypełniającej pomieszczenie wanny.
- Jeszcze gdybyś miał jakiekolwiek podstawy... - usłyszał cichy głos Ślizgona i zamarł wpół ruchu, odwracając się do niego powoli. - Co? - spytał o wiele głośniej Malfoy, mierząc go pytającym spojrzeniem.
Gdyby Harry nie znał go tak dobrze to istniała możliwość, że nawet dałby się nabrać, ale po tak długim czasie blondyn nie był w stanie ukryć przed nim nawet najdrobniejszego gestu. Gryfon od razu zauważył nieco bardziej napiętą twarz, nerwowo patrzące w podłogę oczy i drżące ręce. I chociaż to ostatnie mogło być z zimna, podejrzewał, że wcale tak nie było.
- Czy ty...? - zaczął powoli Potter, jednak Draco szybko puścił właśnie ściągnięte spodnie i zatkał mu buzię ręką.
- Nie kończ, proszę – wyszeptał, wyraźnie zażenowany, z twarzą czerwoną bardziej niż kiedykolwiek.
Nie dając się zbić z tropu Harry delikatnie przechwycił jego dłoń, odciągając ją od twarzy i przykładając do swojego szybko bijącego serca.
- Draco, słońce – spróbował po raz kolejny, unosząc drugą rękę i przekręcając głowę blondyna na tyle, aby ich spojrzenia się złączyły.
- Tak?
- Czy masz na myśli to, co mi się wydaje?
Zapadła cisza, przerywana jedynie przez ich nierówne oddechy aż w końcu Malfoy prawie niezauważalnie skinął głową. Harry uśmiechnął się szeroko i szybkim ruchem zdjął przyklejoną do jego ciała mokrą koszulkę.
- Chodź – powiedział, pozbywając się reszty ubrań i wskakując do ciepłej wody. - Najpierw musimy się porządnie wygrzać, a potem... Potem zobaczymy jak to się skończy.
***
- Stary! Co ci się stało? - spytał na kolacji Ron, kiedy razem z Draco postanowili usiąść tym razem z Gryfonami. - Prawie nie da się na ciebie spojrzeć!
- Eee? - Harry nic nie rozumiejąc spojrzał pytająco na Hermionę, która pokiwała głową.
- Ron ma na myśli, że praktycznie promieniejesz, błyszczysz się, Harry. Ty i twoja magia. Bije od was taka olśniewająca energia. Tak jakby... - nie skończyła, zerkając na Ślizgona, a następnie obrzucając go znaczącym spojrzeniem. - Jakby wydarzyło się coś nadzwyczaj dobrego.
Potter natychmiast zrozumiał, co dziewczyna próbowała zasugerować i wyszczerzył się radośnie.
- Nie mam pojęcia, o co ci chodzi – powiedział, wiedząc że nie ma siły, która sprawiłaby, że mu uwierzy.
Hermiona jedynie uśmiechnęła się do niego wyrozumiale, mrugając znacząco do Draco i wróciła do jedzenia, podejmując rozmowę z siedzącym obok niej Nevillem.
- Ona wie – usłyszał w głowie Harry i poczuł lekko drżącą dłoń chłopaka na swoim udzie.
- Oczywiście, że wie. To Hermiona. Nic się przed nią nie ukryje – potwierdził Potter, przykrywając rękę Ślizgona swoją i łącząc ich palce. - Przeszkadza ci to?
- To nie tak, że czuję się z tym całkowicie swobodnie, ale... To naturalne, prawda? Nie zrobiliśmy nic nielegalnego. Nie zrobiliśmy nic złego, wręcz przeciwnie. Myślę, że po prostu muszę się z tym oswoić.
Harry zacieśnił uścisk na ich dłoniach, gładząc kciukiem kostki chłopaka.
- Nie musisz się z niczym śpieszyć, nie czuj się do niczego zobowiązany. Mamy czas. Tyle czasu ile tylko nam się zapragnie.
I Harry wiedział, że tak jest. Wiedział o tym, kiedy tego samego dnia wkradał się po raz kolejny w tym roku do lochów, a następnie sypialni szóstorocznych Ślizgonów. Wiedział o tym, kiedy owijał się wokół ciała zasypiającego już Dracona, który jak tylko go poczuł, obrócił się na drugi bok, robiąc mu miejsce i chowając się w jego ramionach. Wiedział o tym, kiedy przez następne kilka dni nie działo się nic innego poza zwyczajną codziennością pełną wypracowań, ćwiczeń i najróżniejszych prac domowych. Wiedział o tym, kiedy postanowił, że ma dość czekania, bo odpoczął już wystarczająco, a bez względu jak bardzo normalnie wyglądała ich rzeczywistość, tak nie było. I w końcu, wiedział o tym, kiedy przez następne tygodnie planowali w tajemnicy rozwikłanie sytuacji, skrupulatnie analizując wszystkie dane jakie posiadali i dopierając każdemu odpowiednią rolę.
Jednak wtedy brutalnie przekonał się, że nie miał racji, a ich czas od samego początku był ograniczony.
Ale wtedy było już za późno.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top