Rozdział 33 - Był kompletnie bezbronny

- Mogę wiedzieć, po co to zrobiłeś?! - w stronę mężczyzny poleciał kieliszek z winem. Nie uchylił się przed nim, nie lubiła tego. Pozwolił aby uderzył go w pierś, zostawiając na jego koszuli czerwone plamy, a następnie spadł na ziemię, gdzie zamienił się w ostre kawałki szkła. - Jeszcze tego nam brakowało! Nie wystarczająco już mamy problemów?!

- Pani, Draco jest niezwykle ważny dla Pottera. Pewnym jest, że w takiej sytuacji bardziej skupi się na znalezieniu go niż na zmianach zachodzących w szkole...

- Powinieneś wiedzieć, że zniszczenie Hogwartu przestało być tak ważne odkąd dowiedzieliśmy się, że mój Pan żyje! - krzyknęła, wstając z fotela tak gwałtownie, że siedzące za oknem na drzewie ptaki zerwały się przerażone do lotu. - Zaklęcie Nieśmiertelności przepadło! Jedynym powodem, dla którego nadal interesuję się tym budynkiem jest destrukcja i panika jaka zapanuje wśród uczniów kiedy wreszcie dokończysz swoje zadanie!

- Rozumiem, pani. Zrobię wszystko co w mojej mocy aby nie zawieźć.

- Proś Merlina żeby tak było. Nie zapominaj, że wbrew wszystkiemu Potter nie jest skończonym idiotą. Jeśli twoje działanie sprowadzi go bezpośrednio do tego miejsca, skończysz jako moja kolacja, zanim on się do ciebie dobierze.

- Rozumiem, pani – powtórzył mężczyzna, kłaniając się nisko. - A teraz proszę mi wybaczyć, pójdę zobaczyć jak się trzyma więzień.

***

Harry czuł pustkę.

Nie skakał z radości – to było pewne. Na złość zdecydowanie nie miał w tym momencie siły. Poczucie winy już dawno mu się znudziło. Smutek nie opisywał jak bardzo tak naprawdę cierpiał. Nie było też możliwości, aby nie czuł nic. Wbrew wszystkiemu zawsze należał do ludzi ekspresywnych, więc nicość nie wchodziła w grę. Pozostała mu więc pustka. Irytująco mocno odczuwalna pustka, tam gdzie powinno znajdować się słońce, napędzające go do działania. Jego własne, prywatne słoneczko. Czasami świecące za bardzo, czasami nie tam gdzie tego potrzebował, jednak nadal najcenniejsze dla jego serca.

Ale go nie było.

Zostało mu brutalnie odebrane i to była całkowicie jego wina. Jednak czasu nie cofnie. Nie był tak głupi żeby po raz kolejny ingerować w jakikolwiek sposób w to, co już się wydarzyło. Nie. To mogłoby mieć o wiele gorsze skutki niż można by przypuszczać. A on nie mógł na to pozwolić. Kiedyś najprawdopodobniej nawet by się nie zastanawiał, wszystko aby tylko ocalić tych, na którym mu zależy, ale teraz... Teraz nie był odpowiedzialny tylko za siebie. Miał pod sobą cały świat. Nie mógł skupić się jedynie na własnym.

Dlatego postawił sobie inny cel.

Zamierzał odzyskać swoje słoneczko zanim cokolwiek mogłoby zakłócić jego blask. Odrzucił żałoby i inne bezczynnie bezsensowne zachowania, skupiając się na czystym, konkretnie nakierowanym działaniu. A jego przyjaciele mu w tym pomagali.

Harry nie był głupi, a przynajmniej miał taką nadzieję. Wierzył, że magia nie wybrałaby go na Władcę, gdyby całkowicie się do tego nie nadawał, gdyby był całkowicie bezużyteczny. Zaczął więc myśleć. I wtedy, tak szybko, że aż jego samego to zdziwiło, dotarło do niego, że odpowiedź jest bardzo blisko.

Skontaktował się ze strażą, pilnującą jedynego wejścia na tereny Hogwartu, prosząc o udostępnienie listy wejść z ostatniego miesiąca. Nie znalazł tam wielu nazwisk. Najczęściej były to powtarzające się osoby takie jak Amelia Bones, czy Percy Weasley, ale także kilku rodziców, odwiedzających swoje dzieci z różnych powodów. Co najważniejsze, każda jedna osoba została zarówno w bariery wpisana, jak i wypisana. Oznaczało to jedno. Porywacz znajdował się wśród osób stale przebywających na terenie zamku.

Było to jednocześnie ułatwiające jak i utrudniające wszystko odkrycie. Lista ta praktycznie się nie zmieniała, bardzo zawężając grono poszukiwanych, jednak jednocześnie mogła zwrócić wszystkich przeciwko sobie. W końcu osoba odpowiedzialna za porwanie mieszkała z nimi w jednym budynku, codziennie przemierzała te same korytarze, mogła nawet śmiać się z nimi przy stole, a oni nie mieli o tym pojęcia. Stanowiło to zagrożenie dla wszystkich obecnych. W tym momencie przestało to być jedynie jego prywatne zadanie, oparte na osobistych uczuciach. Jako Władca miał w obowiązku pilnować bezpieczeństwa wszystkich istot magicznych, więc nie mógł pozwolić, aby porywacz żył spokojnie wśród uczniów. Jeśli zrobił coś raz, oznaczało to, że nie miał problemu z powtórzeniem wykroczenia. W końcu pierwszy krok zawsze był najtrudniejszy.

A Harry nie chciał zawalić ledwo po trzech tygodniach panowania. Przegrywanie nie leżało w jego naturze, więc nie wahając się, od razu sięgnął po najcięższy kaliber, wzywając do siebie Hermionę. Jeśli ktoś miał połączyć odpowiednie fakty i złożyć porządny, a także prawdopodobny wniosek to tylko ona.

Dlaczego nie zrobił tego sam? Dlaczego nie stanął na środku Wielkiej Sali, żądając aby zamieszana w to osoba się ujawniła? Odpowiedź była prosta i logiczna (jak się później okazało, tylko dla niego). Nie chciał niszczyć więzi zbudowanych wcześniej przez uczniów. Jeśli ktokolwiek dowiedziałby się, że wśród nich przebywa zdrajca, bo inaczej tego nazwać nie można, natychmiast w jego głowie zaczęłyby się pojawiać nie tylko podejrzenia, ale i bezcelowe myśli takie jak „A co jeśli ktoś z kim rozmawiam każdego dnia też nie jest ze mną całkowicie szczery?". Ostrożność była ważna, jednak dzieci zbyt często przechodziły ze skrajności w skrajność. Albo ufały każdemu, zdradzając swoje tajemnice na prawo i lewo, albo bały się przedstawić właśnie poznanemu rówieśnikowi. Nie chciał aby tak to się skończyło. Nie zamierzał ryzykować. Zaufanie było podstawą budowania relacji, zwłaszcza w często podzielonym Hogwarcie i tak miało pozostać. Dorastające w murach tego zamku dzieci miały nauczyć się budować wszelkiego rodzaju związki, zrozumieć jak rozróżniać kłamstwo od prawdy, jak znaleźć i rozpoznać prawdziwego przyjaciela. A nie chodzić ze spuszczoną głową, zastanawiając się, czy właśnie mijana osoba nie wykorzysta twojego wizerunku przeciwko tobie.

Po wydaniu kilku poleceń i próśb zajął się pozbywaniem śladów jego nieplanowanej utraty panowania nad sobą. Puścił po szkole plotki, że takie nagłe i gwałtowne napływy magii bardzo często związane są z tworzeniem się nowego artefaktu, który musiał pojawić się gdzieś na terenie szkoły. Tym samym zajął umysły większości, jednocześnie zaciekawionej i rządnej przygód młodzieży. Było mu ich trochę żal, wiedząc, że szukają czegoś co nie istnieje, dlatego uznał, że może, kiedy to wszystko się skończy, naprawdę schowa coś fajnego gdzieś na terenie zamku tak aby najbardziej zaangażowani w poszukiwania uczniowie zostali nagrodzeni.

Następnie odnalazł wszelkie szkody jakie wyrządził i natychmiast je naprawił, a także odwiedził panią Pomfrey, przepraszając ją za wszystkich uczniów, którzy wpadli do niej z masą siniaków i uporczywymi bólami głowy, przeciążonymi nadmiarem magii. Nie zapomniał upewnić się, że tak naprawdę to nikomu nic wielkiego się nie stało, nie chciał być powodem cierpienia niewinnych dzieci. Nie kiedy jego zadaniem było sprawić odwrotnie.

Kiedy już skończył po sobie sprzątać pozostało mu jedno – odnaleźć brutalnie odebraną mu sprzed nosa własność. I zamierzał tego dokonać w rekordowym czasie.

***

Draco obudził pulsujący ból głowy. Przez chwilę nie wiedział nawet czy nadal znajduje się we śnie, czy na jawie, jednak podejrzewał, że marzenia senne nie mogłyby być tak bolesne. Nie miał ochoty wstawać. Jeśli Harry go jeszcze nie obudził, oznaczało to, że nie był tragicznie spóźniony na lekcje, jednak... Czy Gryfon kładł się z nim spać poprzedniej nocy? Praktycznie każdego wieczoru wkradał się do dormitorium Ślizgonów i po tym czasie Malfoy zaczął go traktować jakby było to całkowicie normalne, ale tym razem nie był tego taki pewny, zwłaszcza że nie słyszał koło siebie cichego oddechu chłopaka, a miejsce po jego prawej było zimne. To mogło oznaczać kilka rzeczy. Albo Harry się nie pojawił, co dawało mu pole do zamartwiania się o powód jego nieobecności, albo spędził z nim noc, ale już dawno łóżko opuścił. To z kolei tworzyło pytania, dlaczego go wtedy nie obudził.

Dlaczego aż tak bardzo bolała go głowa?

Nie mogąc się skupić, postanowił otworzyć oczy i sięgnąć po jeden z małych eliksirów przeciwbólowych, które zawsze trzymał w szufladzie obok łóżka. I wtedy coś do niego dotarło. Po jego prawej nie stała drewniana, zdobiona wyrzeźbionymi na jej ścianach wężami szafka. Jedynym co napotkała jego ręka była ściana. Niebieska ściana. Jedynym pokojem, który posiadał niebieskie ściany, a którego był świadomy, był jego mały, prywatny salon w Dworze Malfoyów. A ten fakt oznaczał, że coś jest nie tak, nawet jeśli miałby to być żart jego współlokatorów.

Chcąc zorientować się w sytuacji popełnił największy błąd, jaki mógł. Zerwał się z łóżka.

Natychmiast zakręciło mu się w głowie, a przed ledwo otwartymi oczami pojawiły mroczki. Opadł na pościel z jękiem, przeklinając swoją głupotę. Dlaczego zawsze o tym zapominał? Czy ludzie przypadkiem nie powinni się uczyć na błędach? Najwyraźniej od każdej reguły były wyjątki. A on był jednym z nich.

Odczekał chwilę, dając sobie tym razem więcej czasu na podniesienie się i przyzwyczajenie do nowej pozycji. Wierząc, że tym razem postąpił poprawnie, otworzył oczy po raz kolejny, utwierdzając się w przerażającym przekonaniu, że nie tylko kolor ścian był nie tak. Wszystko dookoła wręcz krzyczało do niego, że znajduje się gdzieś, gdzie wcale nie powinno go być.

Co się wydarzyło? Dlaczego obudził się w obcej sypialni?

Uniósł rękę, aby automatycznie przeczesać włosy, najprawdopodobniej okropnie sterczące mu z jednej strony, natychmiast otrzymując jednoznaczny przekaz, dlaczego tak bardzo bolała go głowa. Miał ją całkowicie zabandażowaną.

Teraz już nieco spanikowany jeszcze bardziej skupił się na tym, aby przypomnieć sobie co wydarzyło się zanim stracił przytomność. Był pewny, że nie zasnął w sposób naturalny. Spróbował znaleźć, wyczuć swoją różdżkę, jednak nigdzie jej nie było.

Był kompletnie bezbronny.

Ranny, w nieznanym miejscu, bez broni. Czy mogło być gorzej?

Postanowił nieco zbadać otoczenie. Wstał ostrożnie, zaskoczony, jak bardzo jego nowo naprawione mięśnie odmawiają mu posłuszeństwa. Jak długo musiał leżeć? Powoli, nie wykonując zbędnych ruchów i rozglądając się uważnie, podszedł do okna. Znajdował się na powierzchni ziemi. Był to pewien plus, wbrew pozorom nienawidził zbyt długiego przebywania w piwnicach, zwłaszcza kiedy nie mógł z nich swobodnie wyjść. Niestety, niczego poza tym nie był w stanie wywnioskować, z wyjątkiem tego, że budynek musiał być ogromny, biorąc pod uwagę to jak daleko od niego znajdowała się trawa. Nie było możliwości, aby przeżył upadek z okna.

Dookoła posiadłości rosły drzewa, niezależnie z której strony pokoju wyjrzał. Jedynymi słyszanymi przez niego dźwiękami był niepokojący skrzek ptaków, raz na jakiś czas zrywających się do lotu. Nie wyglądało to za dobrze, a przynajmniej nie dla niego.

Wiedząc, że to bezcelowe, jednak trzymając się ostatniej nitki nadziei, podszedł do drzwi. Były zamknięte. Tak samo jak on. Miał ochotę walić głową w stół. Czy to oznaczało, że został porwany? Ta myśl rodziła masę innych pytań. Dlaczego? Co komu mogłoby dać porwanie go? Czyżby w ostatnim czasie się komuś naraził, pomimo że nie miał o tym pojęcia? I jak? Przecież Hogwart był teraz jednym z bezpieczniejszych miejsc na świecie! Nikt niepożądany nie mógł się do niego dostać.

Ale to...

Oczy otworzyły mu się z przerażenia, kiedy oczywistość, którą powinien zrozumieć o wiele wcześniej dopadła jego spowolnione myślenie.

W zamku przebywa zdrajca. Zdrajca, o którym nikt nie ma pojęcia. Zdrajca o wiele bardziej niebezpieczny niż by się im wydawało.

Co robić? Musiał jakoś ostrzec Hogwart. Tylko jak? Jego połączenie z Harrym całkowicie zniknęło, jakby nigdy go tam nie było. Podejrzewał, że to magia tego domu blokowała każdy rodzaj obcej mu energii. Sam był bez różdżki, sowy i jakichkolwiek innych pomysłów.

Jego potrzeba uderzenia głową o ścianę jedynie rosła.

Nie zdążył załamać się całkowicie, bo w pokoju rozległ się charakterystyczny, głośny wystrzał i tuż przed nim stanął skrzat domowy. Ubrany z starą poszewkę, z wieloma łatami przypominał każdego innego, należącego do nieszanującej go rodziny, przedstawiciela swojego gatunku.

- Podnóżek przyszedł przywitać panicza Draco – oznajmił z ukłonem, zamiatając podłogę uszami. - Podnóżek także bardzo się cieszy, że panicz Draco w końcu się obudził. Pani zaczynała się martwić, kiedy minęły cztery dni odkąd panicz do nas przyszedł, a był panicz cały czas nieprzytomny.

Cztery dni? Cztery dni...?

Chłopak chwycił się za głowę, postanawiając usiąść zanim nogi odmówią mu posłuszeństwa. Przecież to tragicznie dużo! Chcąc nie chcąc pomyślał o Harrym. O Harrym, który najprawdopodobniej przechodził teraz piekło. O Harrym, który... jakoś dziwnie się zachowywał? Czy oni przypadkiem się nie pokłócili?

Bez ostrzeżenia przed oczami zaczęły migać mu całkowicie nieskoordynowane sceny. Jego bieg przez zamek, ich dwójka w Pokoju Życzeń, krzyki, samotne chwile na ławce, błagania... błagania Harry'ego?

Już wiedział. Wiedział co się wydarzyło. Wiedział, że kłótnie są nieodłączną częścią każdej relacji. Wiedział, że nie miał możliwości wiedzieć wcześniej o zdrajcy w murach szkoły. Wiedział, że porywacz jedynie czekał na odpowiednią sytuację, aby go porwać. Chyba że... wcale nie chodziło o niego? Czy było możliwe, że okazał się po prostu osobą w odpowiednim miejscu i czasie, perfekcyjną do bezpiecznego porwania? Jaki cel miała osoba, która go zaszła od tyłu?

- Czy panicz Draco życzy sobie, aby Podnóżek coś paniczowi przyniósł? - kontynuował skrzat, nie zauważając gonitwy myśli jaka pojawiła się w głowie blondyna.

- Przynieś mi zapasy eliksiru przeciwbólowego i coś do jedzenia, jeśli byś mógł – powiedział, wiedząc że dopóki nie pozbędzie się pulsowania pod czaszką to nic nie zdziała. Nie bał się prosić o jedzenie. Jeśli chcieliby się go pozbyć, zrobiliby to już dawno, kiedy był nieprzytomny, a nie bandażowali jego rany. Nawet wszystkie informacje jakie posiadał mogli na spokojnie wyciągnąć prosto z jego umysłu. Uznał więc, że nie mają na celu go zabić. Na razie.

Jakiś czas później, Podnóżek wrócił do niego z kilkoma fiolkami i tacą kanapek, a także dzbankiem herbaty. Szybko wypił eliksir, nie marnując nawet kropelki, a następnie odwrócił się do skrzata, właśnie ścielącego jego łóżko.

- Wspomniałeś coś o jakiejś „Pani" – zaczął. - Czyżby to była osoba odpowiedzialna za moje porwanie?

Cisza.

- Mogę wiedzieć gdzie jestem i jak nazywa się to miejsce? - pytał, nadal nie otrzymując żadnych informacji. - Jak długo będą mnie przetrzymywać? Czy mogę stąd wyjść?

To nie tak, że sam na swoich własnych skrzatach nie korzystał z zakazu udzielania jakichkolwiek treści obcym, ale odczucie tego na własnej skórze było nieprzyjemne. Delikatnie mówiąc.

- Czy mogę się z nią zobaczyć? - próbował dalej, mając nadzieję, że natrafi na pytania, na które Podnóżek będzie miał pozwolenie odpowiedzieć.

- Panicz Draco zobaczy się z Panią w swoim czasie – zapiszczał w końcu skrzat, kłaniając mu się po raz kolejny. - Panicz Draco przez cały następny tydzień nie będzie mógł wychodzić z pokoju – dodał. - Jeśli czegoś będzie Panicz sobie życzył to proszę wołać Podnóżka.

I zniknął, zostawiając go z otwartą buzią na środku pokoju.

***

Następne kilka dni było dla Draco prawdziwym horrorem. Wiedząc, że nie miał większej szansy na ucieczkę, nawet nie próbował marnować na nią swoich sił. Natychmiast, kiedy już tylko się na to zdecydował, zrozumiał, że nie ma właściwie nic do roboty. Zaczął od czytania książek, jednak po trzech uznał, że jego oczy nie są w stanie dłużej wpatrywać się w małe literki i porzucił zajęcie. Chciał pograć w szachy, ale nie mając przeciwnika wydawało się to bez sensu (Podnóżek odmówił uczestnictwa w rozgrywce, tłumacząc się brakiem czasu). Próbował nawet medytować, jak nauczył go ojciec chrzestny. Niestety, nie wyszło mu to za dobrze, co zrzucił na kotłujące się cały czas w jego głowie myśli.

Raz na jakiś czas, kiedy pojawiał się u niego Podnóżek, starał się go w jakiś sposób wypytać o konkretne informacje, jednak bez większego rezultatu. Co udało mu się w cudowny sposób ustalić to fakt, że po siedmiu dniach od przybycia będzie w stanie spokojnie wyjść z pokoju, a nawet z posiadłości. Było to dziwne i musiał być w tym jakiś haczyk. Jak dobrze chroniony był ten dom, skoro jego porywacz nie obawiał się go zostawić na własną rękę?

Próbował dowiedzieć się więcej, ale jakiekolwiek wypowiedzi związane z tajemniczą „Panią", położeniem budynku, powodem jego porwania, czy wiedzą na temat umiejscowienia jego różdżki były całkowicie ignorowane. Było to wyjątkowo irytujące.

Chcąc się czymś zająć, postanowił pozbyć się całej złości jaką posiadał na osobę, która go tu zamknęła, chowając się w łazience i wymyślając najróżniejsze przekleństwa, którymi tęże osobę obrzuci, jak tylko ją zobaczy. Po zapisaniu całego zeszytu, zabrał się za liczenie desek w podłodze, przelatujących za oknami ptaków, ukłonów Podnóżka aż w końcu drzew za oknem. To ostatnie męczyło go najbardziej. Kto wymyślił żeby wszystkie drzewa były takie podobne! Przez to co chwilę się gubił i musiał zaczynać od początku.

Pod koniec szóstego dnia zaczął się zastanawiać, czy gdyby wyskoczył przez okno, ktoś by go ratował, czy od razu spisał na straty. Był jednak zbyt wielkim tchórzem, aby spróbować. Albo miał po prostu odrobinę inteligencji. No i nie był Gryfonem.

Kiedy w końcu (w końcu!) siódmego dnia po obiedzie Podnóżek sam rozpoczął rozmowę uznał, że po tym co przeżył już nigdy nie będzie się nudzić na Historii Magii.

- Paniczu Draco! Od jutra może panicz chodzić gdzie panicz zapragnie, ale niech nigdy nie zbliża się panicz do lochów, jeśli nie chce panicz zginąć bolesną śmiercią – zapiszczał skrzat.

Dlaczego właśnie po czymś takim miał największą ochotę zwiedzić lochy?

- Mogę opuścić dwór, prawda? - spytał, chcąc się upewnić.

- Jeśli ma panicz takie życzenie – odpowiedział Podnóżek z ukłonem i zniknął, pozostawiając po sobie płomyk nadziei na zakończenie jego męczarni.

***

- Jak ci idzie, Hermiono? - spytał Harry, pochylając się nad badaną przez dziewczynę listą.

- Nie za dobrze – westchnęła Gryfonka, a jej głowa opadła na stół z cichym trzaskiem. - Sprawdziłam już prawie każdego ucznia, więc jeśli to nie jest ktoś z pierwszorocznych to obawiam się, że kończą mi się pomysły.

-Co ze strażnikami?

- W pełni czyści i lojalni. Jedyną anormalnością jest ich oryginalne poczucie humoru.

- Pani Minister?

- Też. Tak samo jak Percy i ta siódemka rodziców, którzy odwiedzili w tym miesiącu swoje dzieci – dziewczyna wyprostowała się na krześle, odrzucając na bok irytujące ją włosy. - Nie rozumiem – wyznała w końcu. - Nie jestem w stanie zrozumieć, jak coś takiego mogło się wydarzyć. Nie widzę motywów, nie potrafię na podstawie tak marnych informacji sklecić wniosków. Nie jest dobrze, Harry.

- Rozumiem – powiedział spokojnie chłopak, ściskając jej ramię w geście pocieszenia, a następnie odwracając się na pięcie. I wtedy coś mignęło mu przed oczami. Cofnął się o krok, wbijając spojrzenie w stertę pracy domowej, która leżała po drugiej stronie zawalonego papierami stolika. Czy to było możliwe? Było. Ale oznaczało, że rzeczywistość jest o wiele gorsza niż zakładali. - Hermiono – szepnął, czując jak jego magia gęstnieje, skrząc się, równie zaniepokojona jak on. - Czy przypadkiem, analizując listę stałych bywalców sprawdzałaś... nauczycieli?

- Nauczycieli? - powtórzyła powoli Gryfonka, a Harry patrzył jedynie jak wyraz niezrozumienia na jej twarzy zmienia się sekunda po sekundzie, ukazując czyste przerażenie. - Nie. Nie sprawdzałam – wyznała w końcu głosem wyższym i jakby mniejszym niż zazwyczaj. - Założyłam, że... Założyłam, że nie ma takiej potrzeby.

Pomiędzy nimi zapadła cisza, nieprzerwana nawet echem ich oddechów. Mierzyli się wiele mówiącymi spojrzeniami, nie mogąc na głos wyrazić tego co czują. To było zbyt niebezpieczne.

W końcu chłopak zerwał połączenie, bez słowa odchodząc od stolika.

- Harry! - Gryfon zatrzymał się, zerkając przez ramię. - Naprawdę... Naprawdę sądzisz, że to możliwe?

Potter nie odpowiedział od razu, zastanawiają się przez chwilę, czy w ogóle powinien to robić.

- Tak – odezwał się bez ostrzeżenia, delikatnie zaskakując nawet samego siebie. - Nie chcę – dodał. - Nie chcę – powtórzył. - Ale muszę w coś wierzyć. Tylko to mi pozostało.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top