Rozdział 27 - Dlaczego twoja figura stoi w centrum tej fontanny?
Harry jeszcze nigdy tak szybko nie przygotował się do wyjścia, jak tego dnia. Draco, obudzony przez ciche dźwięki jakie wydawał, nie zdążył nawet porządnie otworzyć oczu, zanim on już stał w drzwiach, sprawdzając, czy na pewno wszystko zabrał.
- Harry...?
- Idź spać – odezwał się delikatnie, posyłając nieprzytomnemu blondynowi uśmiech. - Wrócę przed obiadem.
A przynajmniej taką miał nadzieję, ale tego już nie musiał mu mówić.
Skrzaty zostawiły go pod drzwiami zwykłego, biednego sierocińca, gdzieś na północy Anglii. Sam budynek nie wyglądał zbytnio zachęcająco, jednak wiedział, że niczego lepszego nie można się spodziewać, mówiąc o sierocińcach. Naprawdę, bardzo poważnie zastanawiał się nad zajęciem się tym problemem. Nie brakowało mu pieniędzy, a po pociągnięciu za odpowiednie sznurki był w stanie zrobić coś (może nie od razu, ale jak najszybciej) co sprawiłoby, że tym biednym dzieciom żyłoby się lepiej.
Wziął głęboki wdech i zapukał.
Otworzyła mu młoda blondynka z miną mówiącą, że bardzo nie chcę tu być, ale nic nie może na to poradzić.
- W czym mogę pomóc? - zapytała, przyglądając mu się badawczo, nadal zastawiając sobą przejście.
- Dzień dobry – uśmiechnął się do niej wdzięcznie. - Nazywam się Harry Potter i przyszedłem tutaj zobaczyć się z Tomem Riddlem. Dobrze trafiłem?
- Jest tu ktoś taki. Pan z rodziny?
- Nie, nie – pomachał szybko ręką, starając się nie wzdrygnąć na tę myśl. - Jestem przyjacielem rodziny. Studiuję w Ameryce i dopiero po powrocie do Anglii dowiedziałem się o śmierci Meropy i Toma. To straszna tragedia. Sam jestem sierotą i bardzo bym chciał, aby Tom dorastał otoczony rodziną i nie musiał przeżywać tego co ja. Dlatego natychmiast tutaj przybyłem. Czy jest możliwość, abym się z nim zobaczył?
Kobieta obrzuciła go ostatnim oceniającym spojrzeniem i zrobiła krok w tył.
- Zapraszam – powiedziała, wskazując na stare, zapadające się, drewniane schody. - Drugie piętro, następnie w lewo, pierwsze drzwi po prawej. Znajduje się na nich tabliczka z imieniem. Na pewno pan trafi.
- Bardzo pani dziękuję.
Ruszył na górę, rozglądając się dookoła. Minęła go dwójka nieco zaniedbanych dzieci, obrzucając nieufnym spojrzeniem, a następnie znikając za rogiem, szeptając coś do siebie po cichu. Nie musiał nawet dokładniej się im przyglądać, żeby wiedzieć, że nie jedzą za dużo. Ścisnęło go w żołądku. Może i to co powiedział kobiecie na dole było kłamstwem, jednak nie całkowicie. W końcu on też był sierotą – tutaj nie wymyślał. Nie trafił do sierocińca tylko ze względu na to kim się urodził i chociaż jego dzieciństwo nie było najszczęśliwsze, miał dach nad głową i nie musiał się martwić, że w domu zabraknie jedzenia, nawet jeśli sam nie zawsze je otrzymywał. Nie był sobie w stanie nawet wyobrazić, co muszą czuć dzieci, które wychowują się w takim miejscu.
Dotarł pod odpowiednie drzwi o wiele szybciej niż chciał. Nie miał pojęcia czego oczekiwać. Skoro Lord Voldemort trafił do sierocińca, może to oznaczać tylko jedno. Posiada ciało dziecka, a przynajmniej nie na tyle dorosłe, aby zwyczajnie zostawić go na ulicy. Oczywiście, istniała możliwość, że postanowił się po prostu w takim miejscu schować, rzucając na wszystkich dookoła zaklęcie iluzji, ale to byłoby zbyt pracochłonne i zużywałoby za dużo magii, aby pozostać niezauważonym.
Zapukał.
- Proszę! - usłyszał cichy głos, zdecydowanie należący do dziecka.
Z ręką na sercu wszedł do środka. Znalazł się w malutkim pokoju, w którym poza oknem stały jedynie łóżko, a także biurko z krzesłem i wisiały poszarzałe zasłony. Na pierwszy rzut oka nie zauważył żadnych rzeczy osobistych, ale nie szukał ich jakoś zbytnio, całą swoją uwagę poświęcając stojącemu w centrum pokoju chłopakowi. Bez wątpienia był to Tom Riddle. Może i Harry nigdy nie widział go jako dzieciaka, jednak doskonale pamiętał nastolatka, którego spotkał w Komnacie Tajemnic i jeśli miałby go odmłodzić, wyglądałby dokładnie tak.
- Kim pan jest?
***
Głośny trzask opadającej na ziemię skrzyneczki, z której wysypał się szary proszek poniósł się echem po pustej sali.
- Natychmiast powtórz co powiedziałeś! - krzyknęła kobieta, unosząc drżącą rękę i chwytając się za włosy. - Powtórz to! Natychmiast!
- Czarny Pan żyje – odpowiedział cicho mężczyzna, nie unosząc na nią wzroku. - Jestem też pewny, że to godna zaufania informacja, ponieważ pochodzi od samego Pottera. Niestety, nawet on nie wie jeszcze, gdzie się znajduje i w jakim jest stanie, jednak podejrzewam, że to kwestia czasu.
- Mój pan... żyje... - kobieta opadła na ziemię, gdzie i druga jej ręka powędrowała do włosów, które zaczęła natrętnie ciągnąć, powodując, że spore ich kosmyki pozostawały jej pomiędzy palcami, jednak nie zwracała na to uwagi. - Mój pan żyje! Mój pan żyje!
Klęczący kilka kroków przed nią mężczyzna nie odezwał się ani słowem.
Niekontrolowane krzyki kobiety w końcu ucichły.
- Natychmiast wezwij wszystkie skrzaty i każdego czarodzieja jaki ci przyjdzie do głowy! Roześlij ich po całym świecie! - szepnęła. - Mają... Mają go znaleźć. Mają znaleźć mojego pana zanim zrobi to Potter! Natychmiast! Już! Dlaczego jeszcze nie wstałeś?!
- Oczywiście, pani.
***
Harry wpatrywał się w młodego Czarnego Pana, a przez jego głowę przelatywało więcej myśli niż był w stanie zliczyć. Miał spory dylemat. Dziecko stojące w pokoju patrzyło na niego z szeroko otwartymi oczami, w których wyraźnie dało się zauważyć nieufność. Jego zachowanie bez wątpienia wskazywało na to, że nie wie z kim ma do czynienia i nie jest w stanie zaufać komuś obcemu. Jak prawdziwe dziecko wychowane w sierocińcu. Ale czy on naprawdę był dla niego obcy? Czy to było możliwe, aby największy czarnoksiężnik ich czasów, wielki Lord Voldemort nie tylko jakimś cudem skurczył się do postaci dziecka, ale też stracił pamięć? Był przecież niesamowitym aktorem. Bez problemu od wielu lat manipulował ludźmi. Istniało prawdopodobieństwo, że udaje, aby zaatakować, kiedy tylko zdobędzie jego zaufanie. Co robić? Jak to sprawdzić? Nie chciał go wystraszyć, a z drugiej strony musiał być całkowicie pewny na czym stoi.
I wtedy to poczuł. Poczuł jak jego magia wymyka się z uścisku, oplatając postać Riddle'a, a następnie wraca do niego jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. Poczuł jak bardzo jest zadowolona z tego co odkryła. Żadnych negatywnych uczuć, jedynie spokój i pewność, że sytuacja jest pod jej kontrolą.
Nie musiał zastanawiać się dłużej. Skoro jego magia nie wykazywała żadnej agresji w kierunku dzieciaka, nie było więcej wątpliwości. Przed nim nie stał Czarny Pan, a młody Tom Riddle, nadal niewinny i nieskażony czarną magią. Ulga jaka go ogarnęła musiała być doskonale widoczna, bo chłopak przybliżył się do niego o krok, przyglądając mu się uważnie.
- Wszystko w porządku, proszę pana? - jego głos był całkowicie pozbawiony uczuć.
- Tak, przepraszam – Gryfon posłał mu delikatny uśmiech. - Nieco się denerwuje. Nazywał się Harry Potter – wyciągnął do niego rękę. - Chciałbym żebyś zwracał się do mnie po imieniu, nie jestem dużo starszy od ciebie – zbliżając się do niego jeszcze bardziej, Tom uścisnął jego dłoń, natychmiast się cofając i wracając w pobliże okna.
- Rozumiem. Miło mi cię poznać, Harry – odezwał się, wskazując mu krzesło stojące przy smętnie wyglądającym łóżku. - Usiądź proszę. Niestety nie mogę zaoferować nic do jedzenia.
- Nie musisz się tym przejmować – westchnął Potter. - Nie przyszedłem tutaj na posiłek, a do ciebie.
- Dlaczego?
Jedno proste pytanie, a tak wiele możliwych odpowiedzi. Bo musiałem sprawdzić czy żyjesz. Bo musiałem dowiedzieć się czy moja ignorancja nie pogrążyła świata w jeszcze większym chaosie. Bo musiałem powstrzymać kolejną wojnę, która na pewno by wybuchła, gdyby się okazało, że znowu coś planujesz. Bo planowałem się ciebie pozbyć raz na zawsze, gdyby nadarzyła się taka okazja. Bo musiałem mieć powód, aby móc znowu pozwolić sobie spać spokojnie. Bo myśl o tym, że mogłem zawalić jedyne zadanie jakie otrzymałem nie dawała mi żyć. Bo musiałem udowodnić samemu sobie, że naprawdę uszedłeś z życiem z pola bitwy. Bo muszę zrobić wszystko, abyś nigdy więcej nie popełnił tych samych błędów co kiedyś. Bo zamierzam zmienić twoje życie, ratując tym samym masę innych.
- Bo chcę dać ci coś, czego nigdy nie miałeś – powiedział w końcu, podejmując w końcu decyzję. - Chciałbym dać ci prawdziwą rodzinę, szczęście, poczucie przynależności i bezpieczeństwa. Pytanie brzmi, czy chcesz ją ode mnie otrzymać?
Oczy Riddle'a otworzyły się nieznacznie. Chłopak najwyraźniej nie tego się spodziewał. Harry bardzo dobrze go rozumiał i chciał dać mu czas, jednak wiedział, że sprawa musi zakończyć się jeszcze tego dnia. Wpatrywali się więc w siebie w ciszy. Czuł się badany przez te przenikliwe tęczówki, tak podobne, a jednocześnie takie inne i zwyczajne, w przeciwieństwie do przerażających, czerwonych oczu, które często nawiedzały go przez lata w koszmarach. To było dziwne uczucie.
- Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę? Że nie chcesz mnie do czegoś wykorzystać? Nie znamy się.
Mówienie jeszcze nienastoletniemu dziecku, które widzi się teoretycznie pierwszy raz w życiu, że wie się bardzo dużo na jego temat nie było najlepszym pomysłem, więc natychmiast odrzucił to na bok, decydując się w zamian na coś innego.
- Nie jestem w stanie w żaden sposób tego udowodnić – przyznał. - Jednak jest coś o czym powinniśmy porozmawiać. Powiedz mi i nie bój się, że uznam to za coś dziwnego, czy zdarzają się w twojej obecności jakieś nietypowe rzeczy? Czy zauważyłeś, żeby coś zmieniało się, kiedy odczuwasz silne emocje? A może coś innego zwróciło twoją uwagę?
- Ja... - Harry widział wewnętrzną walkę jaka toczyła się w umyśle młodego Riddle'a. Postanowił go nieco popchnąć.
- Jesteś może głodny? - spytał nagle, kiwając palcem, aby pokój otoczyło zaklęcie wyciszające, a następnie uśmiechając się szeroko. - Różyczko!
Ze wszystkich skrzatów jakie posiadał, to właśnie ona była najbardziej spokojna, dlatego ją postanowił wezwać. W pokoju rozległo się głośne pyknięcie i tuż przed jego nogami pojawiła się skrzatka, natychmiast kłaniając się nisko.
- Czy Wasza Wysokość czegoś potrzebuje od Różyczki? - pisnęła.
W drugim końcu pokoju rozległ się trzask i cichy krzyk. To Tom zerwał się z łóżka, jednocześnie uderzając o nie kolanem, chcąc jak najdalej odsunąć się od przybysza.
- Co...? Co się...? Jak...?
- Co miałbyś ochotę zjeść? - spytał Harry, uśmiechając się uspokajająco, jednak Riddle nie wyglądał jak ktoś kto byłby mu w stanie odpowiedzieć. Odwrócił się do Różyczki. - Przynieś nam trochę kanapek i owoców, moja droga. I sok.
- Oczywiście, Wasza Wysokość.
I zniknęła.
- Co to było? - z kąta pokoju rozległ się drżący szept chłopaka, któremu najwyraźniej w końcu udało się skonstruować poprawnie zdanie.
- To była skrzatka o wdzięcznym imieniu Różyczka – oznajmił, odwracając się w jego stronę i starając, aby jego postawa nie wystraszyła dzieciaka.
- Skrzatka? Jak postać z książki?
- Kiedy pierwszy raz dowiedziałem się o ich istnieniu miałem bardzo podobne myśli – przyznał Harry. - Ale nie. Różyczka jest skrzatem domowym.
- Skrzatem domowym – powtórzył po nim Riddle, prostując się i wpatrując w niego tak przeszywającym spojrzeniem, że gdyby nagle wystrzeliły z jego oczu lasery, nie zdołałby ich uniknąć. - Kim ty jesteś?
Harry uśmiechnął się szeroko, uznając, że młody jest już gotowy na prawdę.
- Tak jak już mówiłem nazywam się Harry Potter – zaczął wstając. - Jestem czarodziejem – dodał. - Dokładnie tak samo jak ty.
***
Nie wiedział jak długo mówił, jednak był pewny, że już dawno przekroczył swój dopuszczany dzienny limit. Musiał jednak dokończyć to co zaczął. Opowiadał więc wszystko co wiedział na temat świata, który przejął niedawno jako Władca, nie wspominając o tym jednak ani słowem. To nie był odpowiedni czas. Odpowiadał też na wszystkie pytania, jakie zadał mu Riddle, gdy po krótkim pokazie udowadniającym, że nie robi sobie z niego żartów i naprawdę potrafi czarować (wyjął nawet własną, dawno nieużywaną różdżkę), chłopak w końcu mu uwierzył. Sam Tom, ku zdziwieniu Harry'ego, w pewnym momencie otworzył się, mówiąc o swoich doświadczeniach z pękającymi szybami, wężami, z którymi potrafił rozmawiać, kiedy inni nie byli w stanie i przede wszystkim o kotłującej się w nim energii, uważanej przez badających go lekarzy za wymysł dziecka. Ale Gryfon wiedział doskonale o czym mówi. Nikt na świecie nie mógł go zrozumieć w tym temacie bardziej niż on.
- Więc chcesz mi powiedzieć, że istnieje sport podobny do koszykówki, ale gra się w niego na latających miotłach, a piłki poruszają się same, chcąc cię zrzucić?
Pomimo tego, że na początku Tom starał się powstrzymywać, z biegiem rozmowy porzucił wszechogarniający go chłód, ekscytując się wszystkim jak małe dziecko, którym był. Nadal nie uśmiechał się za często, ale przynajmniej nie zabijał każdego pustym spojrzeniem. Patrzący na to Harry uznał, że dobrze zrobił. Jeśli w ten sposób uda mu się zapewnić szczęśliwe życie niewinnemu dziecku, które w swojej pierwszej szansie danej przez los go nie otrzymało, to nie miał czego żałować.
- Sama rozgrywka jest nieco bardziej skomplikowana, ale tak – odpowiedział, chwytając za ostatnią kanapkę i podając chłopakowi miskę z pokrojonymi owocami. - Zjedz je do końca, czeka nas dzisiaj jeszcze dużo roboty, a witamin nigdy za mało.
- Dziękuję – Riddle uśmiechnął się delikatnie, co Gryfon uznał za wielki sukces, i poprawił swoją pozycję na łóżku.
Harry zerknął na zegarek i westchnął.
- Trzeba się zbierać – oznajmił, po czym spojrzał na młodsze „ja" Lorda Voldemorta poważnym spojrzeniem. - Musisz zdecydować, Tom. Idziesz ze mną i porzucasz to życie raz na zawsze, czy zostajesz, a ja wymazuje wszystkie twoje wspomnienia z naszego spotkania?
Nie chciał dodawać, że jeśli chłopak nie pójdzie z nim dobrowolnie to zabierze go ze sobą siłą, bo byłoby to nieco zniechęcające, ale szczerze nie chciał uciekać się do tak drastycznych środków. Na szczęście, nie musiał długo czekać.
- Oczywiście, że idę z tobą, Harry! - Tom wyglądał, jakby Gryfon postradał rozum. - Nie mam za dużo, jednak obiecuję, że kiedyś za wszystko ci się odwdzięczę! Będę uczył się magii, zdobywał najlepsze oceny, a potem pokażę, jak bardzo jestem wdzięczny losowi, że to właśnie ty pojawiłeś się dzisiaj w moim życiu.
Harry uśmiechnął się jedynie, chwytając za płaszcz i ruchem palca wysyłając wszystkie rzeczy chłopaka do Dworu Malfoyów.
- W takim razie idziemy.
***
Bycie czarodziejem w świecie mugoli miało swoje plusy. Ominięcie wszystkich kwestii prawnych związanych z adopcją dziecka to jedno, ale sprawienie, że cały sierociniec zapomniał o jego istnieniu to już całkowicie inna sprawa. Nie mogli sobie pozwolić, aby ktokolwiek kiedykolwiek przypomniał sobie o jego istnieniu i postanowił sprawdzić, jak żyje mu się w nowym domu.
Prosto z sierocińca udali się więc do Ministerstwa Magii, ukryci pod zaklęciem, aby nikt ich nie rozpoznał. Zapytany przez Toma dlaczego, Harry odpowiedział jedynie, że jest całkiem znaną postacią w tym świecie i nie chce, aby wymyślano na jego temat niepotrzebne plotki. Całkowicie akceptując takie argumenty, nie zadając zbędnych pytań, Riddle skupił się na wbijaniu wzroku we wszystko i wszystkich, których mijali.
- To jest niesamowite – dopłynął do Gryfona szept chłopaka, kiedy mijali wielką fontannę w Atrium. - Harry?
- Tak? - Potter zatrzymał się, czując, że Tom ciągnie go za rękaw.
- Dlaczego twoja figura stoi w centrum tej fontanny?
***
- Nigdy więcej – westchnął Harry, dysząc ciężko i osuwając się po ścianie.
- Przepraszam – usłyszał po swojej prawej cichy głos Riddle'a. - Nie wiedziałem jak wielkie zamieszanie może wywołać jedno pytanie.
- Nie przejmuj się, Tom – Potter poczochrał go delikatnie po włosach. - Nie miałeś pojęcia. Na szczęście udało nam się uciec i dokończyć legalnie sprawę twojej adopcji. Amelia zajmie się tym do końca dnia.
Zapadła cisza, przerywana jedynie ich oddechami.
- Harry?
- Tak?
- Dlaczego rzuciła się na nas masa reporterów?
Potter poczuł się nagle bardzo zmęczony.
- Pamiętasz jak ci wspomniałem, że jestem całkiem znaną postacią w tym świecie? - spytał. Jedyną odpowiedzią Riddle'a było kiwnięcie głową. - To nie była do końca prawda. A właściwie... To była bardzo uszczuplona prawda.
- Co masz na myśli?
- Czy wystarczy ci odpowiedź, że dzieci uczą się o mnie i moich wyczynach z książek, a każdy jeden czarodziej w Wielkiej Brytanii zna moje imię?
***
Zakupy. Zakupy to było coś, czego Harry nie robił, jeśli nie musiał, całkowicie przeciwnie od Draco, który to uwielbiał. Teraz jednak nie miał innego wyboru, wiedząc jak uszczuplona była garderoba i zakres rzeczy posiadanych przez Toma. Całe szczęście, większość osób nie miała w planach wypadu na Pokątną w posylwestrowe przedpołudnie, więc nie musieli zbytnio się ukrywać i mały Riddle mógł na spokojnie podziwiać niezwykłość tego miejsca.
- Tak właściwie – zaczął Harry kiedy opuścili salon Madame Malkin, po uprzednim zapewnieniu przez kobietę, że do wieczora wszystkie ubrania znajdą się w Malfoy Manor. - Ile masz lat?
- Wczoraj skończyłem osiem – odpowiedział Tom, zauważając księgarnię i natychmiast ruszając w jej kierunku. - Czy możemy pooglądać książki? - spytał, nie zdając sobie sprawy z burzy myśli jaka pojawiła się nagle w głowie Pottera.
- Oczywiście, tylko pamiętaj, że niektóre mogą być niebezpieczne – przypomniał mu.
- Dobrze, Harry – i zniknął pomiędzy półkami.
Gryfon wpatrywał się w podłogę przez następną minutę zanim zdecydował co robić. Podszedł do lady i siedzącej za nią, wyraźnie zmęczonej kobiety, wyciągając z kieszeni sakiewkę z galeonami.
- Dzień dobry – uśmiechnął się przyjaźnie. - Potrzebuję cały zestaw podstawowych podręczników dla dziecka poznającego magię, a także kilka książek młodzieżowych, bez zbędnej przemocy jeśli można.
***
- Co się dzieje?
Od dobrych dwóch godzin w jego sypialni pojawiały się co chwilę nowe pudła, pełne najróżniejszych rzeczy. Wszystko zaczęło się od sterty starych, poniszczonych ubrań, drewnianej zabawki i wypchanego misia, które z wdziękiem wylądowały tuż na jego twarzy, brutalnie go budząc. Rzucił je na fotel, nie chcąc mieć styczności z rzeczami w takim stanie i ruszył do łazienki, decydując, że skoro już się obudził to mógł przygotować się na spotkanie ze światem. Ledwo jednak wrócił do pokoju, zauważył, że tym razem przybyło trochę zapieczętowanych pergaminów i dwa pudła. W ciągu następnych trzech godzin, jego uporządkowana normalnie sypialnia przemieniła się w składowisko. Nie podobało mu się to.
- Co się stało, Draco? - spytała Narcyza, odrywając się od cichej konwersacji jaką prowadziła z panią Weasley.
- W moim pokoju cały czas pojawiają się jakieś rzeczy! - nie chciał brzmieć jak rozpieszczone dziecko, ale coś było zdecydowanie nie tak.
- A pytałeś Harry'ego?
- Nie. Wyszedł rano i powiedział, że wróci na obiad – burknął, samemu sięgając po filiżankę z herbatą i siadając w wolnym fotelu. - Jeśli nie chce się spóźnić to powinien się pośpieszyć.
- Jak chcesz się czymś zająć – wtrąciła się w rozmowę Molly. - To masz moją pełną zgodę, aby w pomysłowy sposób wyrzucić z łóżka moje dzieci. Wiem, że dobrze się wczoraj bawiliście, ale kto widział spać do trzeciej po południu?
***
- Wróciliśmy! - zawołał Harry od progu.
- Nie musisz krzyczeć! - odpowiedział mu głos Rona z jadalni. - Twojej magii nie da się nie zauważyć!
- Nie podnoś głosu przy stole, Ronaldzie! - tym razem odezwała się Molly.
- Ruszaj się, Harry, bo wszystko wystygnie!
- Idę, idę – Gryfon zatrzymał się w drzwiach, rozglądając się po nienaturalnie zapełnionym pomieszczeniu. Weasleyowie w komplecie, Malfoyowie, również w całości, a na dodatek Hermiona, Remus, Syriusz i Severus razem tworzyli ciekawe połączenie. - Chciałbym wam kogoś przedstawić. - jeśli wcześniej wszystkie spojrzenia nie były w nim utkwione, to teraz już tak. - Chodź. Nie wstydź się. Tutaj wszyscy są tacy jak my.
***
Draco obserwował jak Harry wyciąga rękę do kogoś za drzwiami i poczuł dziwny ścisk w żołądku. Nie. Nie mógł być zazdrosny. Nie, nie wiedząc o kogo chodzi, nawet jeśli smoki były z natury bardzo zaborcze.
W jadalni pojawiło się dziecko. Uśmiechnął się delikatnie, czując jak zalewa go ulga, ale wtedy dotarło do niego coś, co sprawiło, że natychmiast zastąpił ją zimny pot. Wiedział na kogo patrzy. W końcu kogo innego mógłby przyprowadzić jego chłopak?
- Harry? Dlaczego wpuściłeś do mojego domu Lorda Voldemorta?
Potter drgnął, słysząc przekazaną myślami wiadomość i uniósł wzrok, łącząc z nim spojrzenie. Bardzo proszące o zrozumienie spojrzenie cudownych zielonych oczu.
- Obiecuję, że wszystko wam wytłumaczę i odpowiem na wasze pytania, ale teraz chciałbym przedstawić wam Toma – powiedział Gryfon, wciągając chłopaka do pokoju i kierując się w stronę krzesła na prawo od niego. Zgrabnie posadził koło siebie dzieciaka, samemu wślizgując się na krzesło i Draco poczuł jak jego prawa ręka zostaje pochwycona pod stołem w błagalnym uścisku.
- Proszę.
Draco zamknął na chwilę oczy, starając się spojrzeć na Riddle'as jak na zwykłe dziecko, a następnie uśmiechnął się do niego, uwalniając dłoń z ręki Harry'ego i chwytając za półmisek z ziemniakami.
- Masz może ochotę na ziemniaki, Tom?
- Dziękuję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top