Rozdział 26 - Nie potknij się

Nie było sensu się oszukiwać. Ósma rano to nie najlepsza godzina na odwiedziny w Ministerstwie. Było praktycznie niemożliwe, aby nikt nie zauważył twojego przybycia, chociażby ze względu na to, że to właśnie na tę porę wszyscy zmierzali do pracy. Harry nie miał jednak innej opcji. W tym wypadku musiał pogodzić się z sytuacją, ponieważ wisiała nam nimi groźba większej katastrofy niż odganianie się od tłumów.

Gdy tylko razem z Lucjuszem wylądowali w samym centrum Atrium, Potter musiał powstrzymać zirytowane westchnienie. Jak rozchodząca się po wodzie fala, każdy czarodziej po kolei, nawet nie do końca wiedząc dlaczego, padał na kolana.

- Wstańcie i zajmijcie się swoimi sprawami – polecił cicho, natychmiast ruszając w stronę wind. - Lucjuszu, idź do Biura Aurorów i sprowadź do gabinetu pani Minister Kingsleya. Będziemy tam na was czekać.

- Oczywiście, Wasza Wysokość – odpowiedział Malfoy, kiwając głową i wsiadając do innej windy.

- Witamy w Ministerstwie Magii... - zaczął swoją standardową śpiewkę denerwujący głos. - Siódme piętro, Departament Magicznych Gier i...

- Omińmy to wszystko – warknął zirytowany Harry, zamykając oczy. Nie ukrywał, że mu się śpieszyło, a te głupie formułki zabierały zdecydowanie za dużo czasu. - Proszę prosto do gabinetu pani Minister. Bez zatrzymywania się na każdym, jednym piętrze, jasne?

- Oczywiście, Wasza Wysokość.

Oczy Gryfona otworzyły się gwałtownie.

To ta kobieta nie była nagraniem?

Nie miał jednak na co narzekać. Winda nie zatrzymała się już ani razu, dopóki nie dotarła na właściwie piętro, a potem nawet życzyła mu miłego dnia. Harry natychmiast z niej wyszedł i ignorując padających na kolana ludzi, skierował się prosto do największych drzwi na korytarzu, oznaczonych tabliczką „Minister Magii".

- Amelio! - zawołał, nie kłopocząc się pukaniem. Może i było to niegrzeczne, ale nie miał czasu na tak nieważne w tym momencie rzeczy. - Mam nadzieję, że nie robisz czegoś bardzo pilnego, bo mamy spory problem.

- Wasza Wysokość! - kobieta zerwała się na równe nogi, natychmiast obchodząc biurko i prowadząc go do jednego z foteli. - Co się stało? Widzieliśmy się zaledwie wczoraj!

- Zaraz wszystko wyjaśnię – obiecał, nawet nie patrząc na kanapę. Nie miał najmniejszego zamiaru siadać. - Ale najpierw potrzebuję sprawozdanie z mojego pojedynku z Voldemortem. Mam nadzieję, że wiesz, gdzie aktualnie się znajduje.

- Oczywiście, zaraz przyniosę – pani Bones natychmiast zniknęła za ukrytymi w szafie drzwiami, wracając kilka minut później z długim zwojem pergaminu. - Cały czas przebywał zamknięty w tym pokoju, zapieczętowany, bo od czasu jego napisania, nikt po niego nie sięgnął.

Czemu Harry wcale się nie dziwił.

Rozległo się ciche pukanie.

- Proszę! - zawołała Amelia, podając mu sprawozdanie i odwracając się do drzwi.

- Pani Minister, Wasza Wysokość! - przywitał się Kingsley, a idący tuż za nim Lucjusz, jedynie skinął głową. - W czym mogę pomóc?

- Cieszę się, że cię widzę, Kings – oznajmił Potter, nie unosząc wzroku znad coraz bardziej rozwiniętego zwoju. - Usiądźcie – polecił. - To nie będzie radosne spotkanie – nie zważając na ich zaniepokojone spojrzenia, kontynuował: - Miałem okazję zobaczyć się jeszcze wczoraj z Weasleyami i Ron w pewnym momencie zadał mi bardzo kluczowe pytanie. Można nawet powiedzieć, że najważniejsze i jedyne, jakie dotychczas zadane nie zostało. Na zebraniu Wizengamotu, pokazałem wam niektóre wspomnienia z mojego pobytu w Przedsionku i nikt nie zauważył braku pewnego, całkiem sporego szczegółu. Kogoś w całej tej historii brakowało i przyznam się, że ja sam także tego nie zauważyłem. Natychmiast napisałem list do Bathildy Bagshot, która od razu i bardzo dokładnie odpowiedziała mi na kilka pytań. W całej historii, jedynie garstka osób miała okazję zwiedzić to miejsce tak dokładnie jak ja, i każda z nich okazała się być później Władcą. Nie wiadomo dlaczego tak to wszystko funkcjonuje, jednak jedno jest pewne. Każdy czarodziej, nie ważne jakiego pochodzenia, co w życiu robił lub jak bardzo zniszczona była jego dusza, musi trafić do Przedsionka. Każdy – zamilkł na chwilę, zatrzymując się w trzech czwartych listy i kładąc ją na stole. - Spójrzcie tutaj – wskazał palcem na jedno z nazwisk. Czarnym, magicznym atramentem wypisane były dwa krótkie słowa, kpiąco patrzące na nich z powierzchni pergaminu.

„Tom Riddle"

- Ale... Ale przecież wszyscy to widzieliśmy! Osobiście widziałam jak... - pani Bones zamilkła, nagle wyglądając na bardzo niepewną.

- No właśnie – przyznał gorzko Harry. - Wszyscy widzieliśmy jak pada, ale czy ktoś sprawdził, czy żyje? Bardzo dobrze wiemy, że udawać śmierć nie jest trudno w obecnych czasach, a tutaj mamy do czynienia z jednym z najpotężniejszych i najbardziej inteligentnych magów, jacy kiedykolwiek istnieli.

Zapadła cisza. Przerażająca prawda spadła na wszystkich z siłą upadku z Wieży Astronomicznej i jakoś nikt nie miał ochoty wypowiedzieć tego na głos.

- Kto zajmował się ciałem i spisywaniem ludności? - spytał nagle Potter, przerywając niezręczne milczenie.

- Jeden z moich aurorów – odpowiedział natychmiast Kingsley, wstając. - Zaraz go przyprowadzę – zerknął na zegarek. - Pół godziny temu powinien zacząć swoją zmianę.

Czekali w ciszy. Nikt nie chciał się odzywać, zatopiony we własnych myślach. Dopiero kiedy drzwi otworzyły się ponownie, a do pomieszczenia za Shackleboltem wszedł niski, lekko zestresowany mężczyzna, Harry podniósł głowę i wstał, szybko do nich podchodząc.

- To auror Jason Smith, Wasza Wysokość – odezwał się natychmiast Kingsley. - To właśnie on był odpowiedzialny za ciało.

- Wasza Wysokość – Smith spuścił głowę, najwyraźniej nie mając pojęcia czego oczekiwać.

- Według tego co napisałeś w raporcie, pojawiłeś się na miejscu zdarzenia na dwa kwadranse po moim odejściu, zgadza się? - zaczął Harry, nie kłopocząc się żadnymi wstępami.

- Tak, Wasza Wysokość. Po wyprowadzeniu wszystkich ludzi z Atrium zostałem przydzielony do pozbycia się trupa. Czekała tam na mnie jednak jedynie czarna szata i mnóstwo piasku dookoła. Od razu pomyślałem, że ciało najprawdopodobniej się rozsypało, więc pozbierałem i zabezpieczyłem ostatki.

- Jakie ostatki? - spytała nagle Minister Bones. - Z tego co wiem, nic się nie zachowało.

- Osobiście je pieczętowałem – wtrącił Kingsley. - W małej, czarnej skrzynce, a następnie razem pozostawiliśmy je koło raportu.

- Przecież koło raportu nic nie było! - zawołała Amelia, wstając. - Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam po objęciu stanowiska było sprawdzenie bezpieczeństwa właśnie tego sprawozdania i już wtedy nie zauważyłam obok żadnej innej rzeczy. Korneliusz także ani razu o niej nie wspomniał.

- Ahhh! - wtrącił się Malfoy, podchodząc do nich cicho i stukając swoją laską w podłogę. - I tutaj, moja droga Amelio, mamy nasze słowo klucz. „Korneliusz" nic nie powiedział? Jednak dwójka zasłużonych aurorów jest pewna, że takowe istniały. Czy odpowiedź w takim przypadku nie nasuwa się sama?

- Lucjusz ma rację – stwierdził Harry, zwracając teraz uwagę wszystkich na siebie. - Nie możemy na razie powiedzieć, co się z nimi stało, jednak jesteśmy pewni, że Knot nie pracował jedynie dla Ministerstwa, a co za tym idzie, mógł zrobić o wiele więcej niż nam się wydaje. Najważniejsze jednak w tym wszystkim jest jedno. Aurorze Smith? Czy mógłbym obejrzeć pańskie wspomnienia z tamtego wieczora?

***

Harry wrócił na polanę zły na siebie bardziej niż kiedykolwiek. Voldemort żył, a on świetnie się bawił w Hogwarcie, Przedsionku, a nawet przejmował władzę nad światem. Prychnął głośno. Czy to nie było ironiczne? Jedynym do czego dążył Voldemort była właśnie wielka moc i potęga, co otrzymał właśnie on, chcący żyć w spokoju, całkowicie normalnie i szaro. Los zdecydowanie obu ich nienawidził.

- Stróżka! Różyczka! Zgredek!

Niestety nie miał czasu na użalanie się nad sobą. Musiał natychmiast zacząć działać, w jakikolwiek możliwy sposób. Ministerstwo zajęło się poszukiwaniami za pomocą kruczków prawnych i umów, a on planował skorzystać z własnych, magicznych sposobów.

- Co się stało, Wasza Wysokość?

- Jak Zgredek się cieszy, że widzi Waszą Wysokość, Harry'ego Pottera, sir!

- Jak Różyczka może pomóc, Waszej Wysokości?

Harry wbrew całemu pesymizmowi tego dnia, uśmiechnął się szeroko na widok trójki skrzatów, tak różnych od siebie, a z drugiej strony tak podobnych. Każdy z nich przysłużył mu się w pewien wyjątkowy sposób i wiedział, że nigdy nie będzie w stanie im się za to należycie odpłacić.

- Mam dla was zadanie – oznajmił kucając i przywołując ich do siebie. - Otrzymacie ode mnie silnie skumulowany fragment mocy magicznej pewnego czarodzieja – zaczął tłumaczyć, delikatnie przykładając palec wskazujący do czoła skrzatów. - Nie musicie się martwić, w żaden sposób nie wpłynie on na waszą osobistą magię, a jedynie zostanie w was na niecałe dwa dni, na przechowanie. Wy natomiast będziecie musieli się podzielić i odnaleźć jej właściciela. Jeśli w promieniu stu kilometrów od miejsca, w którym stoicie znajdzie się osoba, do której ta moc należy, schowany w was fragment zacznie reagować, im bliżej tym silniej. Ufam, że w trójkę jesteście w stanie tego dokonać, mam rację?

- Różyczka nie ma zamiaru zawieść, Waszej Wysokości!

- Zgredek zrobi wszystko dla Waszej Wysokości, Harry'ego Pottera, sir!

- Stróżka skorzysta ze wszystkich znanych jej źródeł, aby wykonać zadanie, Wasza Wysokość!

- W takim razie bardzo wam dziękuję i możecie znikać.

Rozległy się trzy głośne trzaski i Harry ponownie został sam w lesie. Skąd w ogóle wiedział, że coś takiego jest możliwe? To, że każdy czarodziej ma swoją unikalną, jednorazową magię, jest wiedzą powszechną, ale nie wszyscy wiedzą, że moc pozostawia po sobie ślad. W przypadku dużych, skomplikowanych zaklęć na wielką skalę, praktycznie każdy jest w stanie go zauważyć, jednak prawdopodobnie nie ma pojęcia, z czym ma do czynienia. Jednak zawsze tam jest, samodzielnie bezsilny, proszący i ciągnący do właściciela. Tak więc Gryfon udał się w miejsce, gdzie właśnie takiej skumulowanej magii było najwięcej i była ona najmłodsza – do Atrium, gdzie Lord Voldemort po raz ostatni używał wielkiej ilości zaklęć. Wtedy właśnie zadziałał jego władczy przywilej, za który w tym momencie był niesłychanie wdzięczy, bo moc zrobiła dokładnie to czego od niej oczekiwał. Skondensowała się, zebrała razem i pozostała przy jego osobie. I tyle. Dokładnie w ten sam sposób kazał jej pozostać przy skrzatach, dopóki jej zasoby się nie wyczerpią.

W tym jednak miejscu jego plan się kończył. Co miał zrobić, kiedy już wyśledzą Riddle'a? Zabicie bądź torturowanie go nie wchodziło w grę, nie tylko ze względu na to, że nie mógł tego zrobić, co wynikało bezpośrednio z zasad, którymi musieli kierować się Władcy, ale także z jego własnego charakteru i poczucia moralności. Nie byłby w stanie nikogo zabić lub skazać na śmierć. Azkaban? Nie ma problemu, w końcu niektórzy ludzie wręcz zasłużyli żeby się tam znaleźć, ale bezpośrednio ściąć komuś głowę? Udusić? Pociąć i poczekać aż się wykrwawi?

Nie. Zdecydowanie w życiu by się na to nie zgodził. Bez względu na to z kim ma do czynienia. W końcu nie zamierzał się zniżać do poziomu swojego przeciwnika.

Pokręcił głową, wyrzucając z niej nieprzyjemne myśli i skupił się na tym, co miał aktualnie do zrobienia, a było to doprowadzenie do stanu używalności sporej części lasu, polany, a także wybudowanie funkcjonalnego domu napędzanego magią praktycznie od zera.

***

Draco był właśnie w trakcie pięknego, kolorowego snu, kiedy poczuł, jak coś brutalnie mu go przerywa i wyrzuca jego świadomość do świata rzeczywistości. Natychmiast otworzył oczy, mrugając nimi kilkukrotnie, aby przyzwyczaić się do panującej w pokoju ciemności, w pełni gotowy na atak, który nie nastąpił. W pokoju było ciemno, cicho i nadal był w nim sam. Rozejrzał się jednak bacznie, zauważając w końcu cienki pasek światła, pod drzwiami do łazienki, oznaczający tylko jedno.

Harry w końcu wrócił.

Prawie wyskoczył z łóżka, chcąc jak najszybciej zobaczyć się z Potterem, poprawiając w biegu włosy, które prawdopodobnie sterczały mu teraz okropnie z jednej strony. Już miał chwycić za klamkę, kiedy drzwi same się przed nim otworzyły, ukazując zmęczonego, nieco skołowanego Gryfona w piżamie w złote znicze. Gryfona, który zdecydowanie się go w tym miejscu nie spodziewał, ale zahamował gwałtownie, unikając bezpośredniego zderzenia.

- Draco? Dlaczego nie śpisz? Coś się stało? - chłopak położył mu dłonie na ramionach i zaczął oglądać go ze wszystkich stron, jakby chciał sam znaleźć odpowiedź na ledwo zadane pytanie.

- Wszystko w porządku – odpowiedział z delikatnym, uspokajającym uśmiechem, samemu unosząc rękę i przejeżdżając kciukiem po ciemnych łukach pod oczami Gryfona. Harry wyglądał potwornie. Oczywiście, nadal był nieziemsko przystojny, jednak brakowało mu tego błysku w oku, który zawsze posiadał, i który sprawiał, że przyciągał do siebie ludzi jak magnes; jego włosy jakby oklapły, co dawało dziwne przeczucie, że, z odrobiną wysiłku, może dałoby się je jakoś ułożyć; ale najbardziej rzucał się w oczy brak entuzjazmu, brak tej wiecznie otaczającej go pozytywnej energii, niezależnie od sytuacji dającej poczucie bezpieczeństwa i naturalnego komfortu. Z jednej strony go to przerażało, a z drugiej boleśnie przypomniało, że Harry nadal był tylko człowiekiem. Potężnym i praktycznie wszechmocnym, zwłaszcza teraz, ale tylko człowiekiem. - Ty za to wyglądasz jakbyś bardzo potrzebował odpoczynku.

- Nie planowałem wracać aż tak późno, przepraszam. Po prostu wszystko dzieje się nagle i jednocześnie, i zwyczajnie nie mam już siły, ale wiem, że muszę... - Potter zamknął oczy, milknąc. - Obudziłem cię, prawda? Naprawdę starałem się być cicho.

- Nic się nie stało – powiedział blondyn, chwytając Pottera za łokieć i ciągnąc go delikatnie w głąb pokoju. - Cieszę się za każdym razem, kiedy mogę ci jakoś pomóc, nawet przy tak prostej czynności jak trafienie do łóżka, bo wiem, że przy większości ważnych spraw nie ma ze mnie wielkiego pożytku.

Harry nie powiedział już nic więcej, dając się położyć, przykryć, a potem także opatulić kołdrą, jedynie w ciszy obserwując jego ruchy. Dopiero kiedy Draco położył się koło niego, opierając głowę na jego ramieniu drgnął, obejmując go ciasno i przyciągając do siebie bliżej. Zdecydowanie coś było na rzeczy. To nie tak, że normalnie się nie przytulali, jednak... w uścisku chłopaka było coś więcej. Jakby próbował się chwycić czegoś stałego, czegoś, co jest niezmienne i przypomina mu o rzeczywistości, nieważne jak bardzo skomplikują się sprawy. Młody Malfoy nawet nie mógł wyrazić, jak bardzo się cieszył, że to właśnie on był czymś takim dla Gryfona.

- Draco? - jego potok myśli został przerwany przez cichy głos.

- Hmm?

- Kocham cię, wiesz? - blondyn zamarł. - Dzisiaj rano... To wyszło ze mnie tak naturalnie, bez jakiegokolwiek zawahania i... Nie miałem pojęcia dlaczego. Dopiero kiedy tak stałem na tej zaśnieżonej polanie w środku lasu naprawiając dom, całkowicie zagubiony w myślach zrozumiałem, że powód był o wiele prostszy niż mi się zdawało. Bo to prawda. Prawda zawsze ucieka z człowieka najłatwiej – Potter poruszył się, obracając ich tak, aby móc spojrzeć mu w twarz. - Dlatego teraz jestem tego całkowicie pewny. Kocham cię, nieważne jak wyglądasz, co robisz i bez względu na to co tam biega po twoim chytrym, ślizgońskim umyśle i mam nadzieję... Mam nadzieję, że to się nigdy nie zmieni, bo w końcu przy tobie, przy osobie, która przez wiele lat kojarzyła mi się z wieloma rzeczami, dalece odbiegającymi od czegokolwiek pozytywnego, znalazłem spokój. Znalazłem miejsce, do którego mogę zawsze wrócić, w którym zawsze będę mile widziany, w którym zawsze odpocznę, gdzie zawsze będą czekać na mnie otwarte ramiona i ciepło, którego nie znajdę nigdzie indziej – czuł, że jego twarz płonie nienaturalnym ciepłem, ale nic nie mógł na to poradzić; już dawno nie był tak zawstydzony i szczęśliwy jednocześnie, tylko przez kilka wypowiedzianych do niego słów. - Oczywiście, możesz liczyć na dokładnie to samo ode mnie. Zrobię co w mojej mocy, aby ci pomóc, nieważne jak i kiedy, jeśli tylko będziesz tego chciał. Nie jestem wszechmocny, ale...

Draco przerwał mu pocałunkiem. Nie mógł tego dłużej słuchać. Przepełniała go taka ilość najróżniejszych emocji, że nie wiedział, co z nimi zrobić. Był jednocześnie niesamowicie szczęśliwy, zażenowany i zaniepokojony. Czuł się jednak tak lekko. Jego miłość była w pełni odwzajemniona czego delikatnie oczekiwał i na co miał nadzieję, jednak usłyszenie tego wprost, było czymś całkowicie innym. Czymś, czego jeszcze w życiu nie doświadczył, ale teraz nie zamierzał nigdy z tego rezygnować.

Zaczął się śmiać, rozłączając ich usta i chwytając twarz chłopaka obiema dłońmi. Potter patrzył na niego niepewnie, nie do końca wiedząc, jak zareagować.

- Kocham cię – powiedział, łącząc ich czoła. - Kocham cię. Chciałbym teraz powiedzieć coś równie pięknego i elokwentnego, ale nie jestem w stanie. Po prostu cię kocham. Kocham cię, kocham cię, kocham cię...

Tym razem to Harry mu przerwał, niwelując tę niewielką przestrzeń pomiędzy nimi i posyłając go prosto do miejsca, z którego nigdy nie chciał wracać.

***

- Harry? - chłopak podniósł wzrok znad gazety, aby zobaczyć głowę pani Malfoy, zaglądającą niepewnie do pokoju.

- Co się stało?

- Tak się zastanawiałam – zaczęła kobieta, wchodząc do pomieszczenia i zatrzymując się kilka kroków przed jego fotelem. - Nie miałbyś nic przeciwko, abyśmy zaprosili Weasleyów w ostatni dzień roku? Wiem, że teraz jesteś zajęty i zestresowany, i nie masz nawet czasu pomyśleć o czymkolwiek związanym z zabawą, ale pomyślałam, że taka kilkugodzinna odskocznia od rzeczywistości dobrze by ci zrobiła. W końcu jutro mamy wielkie święto. Tak wiele rzeczy wydarzyło się w tym roku, że warto by chyba było pożegnać go z hukiem, prawda?

***

„Ogólnoświatowe spotkanie Ministrów" jak to wydarzenie nazwane zostało po czasie w gazetach, przebiegło o wiele szybciej i bardziej bezproblemowo niż się tego spodziewał. Na jego prośbę, Ministerstwo zostało na ten dzień całkowicie zamknięte, a wszyscy pracownicy po raz pierwszy mieli Sylwestra całkowicie wolnego. Wszyscy pracownicy poza aurorami, dowodzonymi przez Kingsleya, których zadaniem było zapewnienie bezpieczeństwa przybywającym z całego świata dostojnikom, a także upewnienie się, że dotrą na miejsce w jednym, nie szpiegowanym kawałku.

Gdy tylko Harry pojawił się w Atrium, natychmiast wszyscy padli na kolana, zanim zdążył ich powstrzymać. Dało się to jakoś wyłączyć? Rozumiał, kiedy ludzie okazywali mu szacunek i wiedział, że połyskująca na jego głowie korona była nieco onieśmielająca, tak samo jak otaczająca go moc, której nie był w stanie całkowicie powstrzymać, jednak nie podobało mu się, że każdy klękał na jego widok, nieważne ile razy prosił ich, żeby tego nie robili.

- Wstańcie – polecił, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu znajomej, ciemnoskórej głowy. - Jeszcze raz chciałbym wam wszystkim bardzo podziękować, że zgodziliście się pomóc mi dzisiaj w ochronie. Obiecuję, że postaram się to załatwić jak najszybciej, abyście mogli skorzystać z zasłużonego odpoczynku – zamilkł na chwilę, dając im czas na wyrzucenie z siebie „My także dziękujemy, Wasza Wysokość!", czy „Przyjemność po naszej stronie, Wasza Wysokość!", a następnie zwrócił się bezpośrednio do Shacklebolta. - Czy wszyscy już dotarli?

- Tak, Wasza Wysokość – odpowiedział auror, prowadząc go do jednej z wind. - Sala numer osiem jest pełna. Wszyscy czekają na przybycie waszej wysokości.

- Dziękuję ci bardzo – uśmiechnął się do niego wdzięcznie, słuchając standardowego powitania monotonnego głosu kobiety. - Piętro siódme, proszę.

Wchodząc do przestronnego, ale wypełnionego ludźmi pomieszczenia, w jego głowie kołatała mu się tylko jedna myśl.

Nie potknij się. Nie potknij się!

Nie chciał, aby pierwsze wrażenie na tych wszystkich ważnych osobistościach zrobiła jego postać rozciągnięta na podłodze, więc odetchnął z ulgą dopiero siadając w końcu na jedynym wolnym miejscu, przy gigantycznym okrągłym stole. Skoro najgorsze miał za sobą, pozostało mu tylko mówić.

- Bardzo się cieszę, że wszyscy przybyliście na to spotkanie – zaczął, a jego głos, pomimo tego, że wcale nie mówił głośno, poniósł się po pomieszczeniu w ciszy, która natychmiast zapadła. - Nie jestem całkowicie zaznajomiony z tym jak szybko wieści roznoszą się po świecie, więc jeśli ktoś z was nie wie, że Magiczna Wielka Brytania była w stanie wojny ostatnie lata, najprawdopodobniej mnie nie zna. Nazywam się Harry Potter i od tygodnia jestem Władcą Czarodziejskiego Świata i Magii, A Także Wszystkich Istot Magicznych. Miło mi was poznać – odczekał sekundę, dając im czas na przyswojenie informacji, a także dziękując w myślach za zaklęcia tłumacza, jakie otrzymał każdy z przybyłych tuż przed wejściem na salę. Nie wyobrażał sobie, co by było, gdyby każdemu musiał tłumaczyć wszystko osobno, w ich własnym języku, mając nadzieję, że niczego ważnego nie przekręci. - A teraz, myślę, że nadszedł czas abym przekazał wam najważniejsze informacje, a także żebyśmy razem ustalili, co robić dalej. Nie chciałbym was przetrzymywać dłużej niż to będzie konieczne. Jeśli ktoś z was będzie miał jakiekolwiek pytanie, nie krępujcie się mi przerwać, dobrze?

***

Zabawa Sylwestrowa nadeszła i minęła o wiele szybciej niż by sobie tego życzył. Pani Malfoy osobiście dopilnowała, aby wszystko było zapięte na ostatni guzik, więc nie musiał się niczym przejmować. Tego wieczoru zrobił co mógł, aby zapomnieć o tym, co dzieje się na świecie i po prostu dobrze się bawić, a zarówno goście jak i domownicy mu w tym pomagali.

Następnego dnia jednak nie było już tak kolorowo. Obudził się całkiem wcześnie, biorąc pod uwagę godzinę, o której poszli spać, czując, że jest obserwowany.

I nie mylił się.

Tuż koło łóżka stały i patrzyły na niego trzy skrzaty, jakby nie do końca zdecydowane czy go budzić, czy nie. Szeptały cicho między sobą, dopóki Zgredek nie zauważył jego otwartych oczu i zrobił krok do przodu.

- Wasza Wysokość, Harry Potter, sir! - zapiszczał, o wiele za głośno i za blisko jego zmęczonej głowy.

- Ciszej, Zgredku! Proszę, możesz mi wszystko powiedzieć, ale ciszej, dobrze? - szepnął, sprawdzając, czy drażniący głos nie obudził Dracona.

- Zgredek przeprasza, Wasza Wysokość, Harry Potter, sir! - skrzat skulił uszy, jednak tym razem odezwał się już bardziej znośnie. - Zgredek przybył tutaj razem ze Stróżką i Różyczką, aby przekazać Waszej Wysokości, Harry'emu Potterowi, sir, że znaleźliśmy czarodzieja, do którego należała przekazana nam magia!

Żadne inne zdanie nie mogło go tak skutecznie otrzeźwić, jak to.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top