Rozdział 2 - Pieprzony instynkt macierzyński

- Ty mały, uparty, przylizany łbie! Masz natychmiast przestać uciekać!

- Chyba sobie kpisz, Potter! Nie ma siły, która zmusiłaby mnie abym to włożył!

- A o ile się założysz, że w ciągu następnych pięciu minut będziesz już ubrany? Nie masz ze mną żadnych szans!

Ta jakże dorosła konwersacja dwóch szesnastolatków rozbrzmiewała w apartamentach strzeżonych przez samego Slytherina już dobre pół godziny. Na przemian z krzykami słychać było tylko tupot małych stóp i brzdęk przewracających się mebli. Co tak właściwie było jej przyczyną? Według każdego z zamieszanych odpowiedź na to pytanie brzmiałaby inaczej, jednak faktem było to, że Harry zmniejszył wszystkie ubrania Ślizgona tak, aby mógł je nosić pomimo swojego aktualnego rozmiaru. Jako, że nie mógł przepuścić takiej okazji, eleganckie szelki jakie Malfoy posiadał, szybko zmieniły swój ciemnozielony kolor na uroczy wzór z misiami. Draco, całkowicie oburzony tak haniebnym zbezczeszczeniem jego ubrań, odmówił założenia pasków, czego skutkiem były cały czas zjeżdżające spodnie, desperacko podtrzymywane podczas ucieczki.

Harry, czując się jak po wyjątkowo męczącym treningu Quidditcha, opadł na kanapę w salonie, rzucając felerne szelki na siedzenie obok siebie. Komnaty jakie otrzymali od Dumbledore'a składały się z pięciu pomieszczeń, ale pomimo tego, można było zrobić po nich wiele kilometrów, czego właśnie żałował. Na szczęście sypialnie mieli osobno, bo był świadomy, że dyrektor mógł wpaść na jakże cudowny pomysł i kazać im spać razem, aby zacieśniać więzi.

Westchnął. Wiedział, że musi coś zrobić, musi dojść do porozumienia z blondynem, albo nigdy nie przestaną się kłócić. Nie uśmiechało mu się spędzać całe dnie z osobą, z którą nie jest w stanie zamienić zdania bez awantury.

- Posłuchaj, Draco – powiedział, specjalnie używając imienia chłopaka, aby zwrócić na siebie jego uwagę i zaczął rozglądać się za nim po zdemolowanym pomieszczeniu. - Ja wiem, że jesteś arystokratą i tak dalej, i masz te swoje arystokrackie przepisy dotyczące stroju, fryzury i zachowania. Rozumiem, że twój zgrabny tyłek przyzwyczajony jest do spodni krojonych na miarę i szelek w odpowiednim kolorze, ale naprawdę chcesz aby ci gacie spadły na środku Wielkiej Sali? O ile sam chciałbym to zobaczyć, jeśli nie być tego powodem, to jednak w aktualnej sytuacji nie byłoby to takie śmieszne jak być powinno. Skoro tak bardzo chcesz się zasłonić, choć nie mam pojęcia co jest nie tak z tym cudownym wzorem, to zawsze możesz założyć na wierzch sweter.

Cisza. Harry czekał spokojnie, na jakąkolwiek reakcję. Nie minęło dużo czasu aż zza fotela wyłonił się Malfoy i podszedł do niego z buntowniczą miną, zatrzymując się przy jego nogach. Wyglądałby nawet poważnie, gdyby nie to, że nadal zaciskał ręce na zjeżdżających spodniach.

- Zgadzam się na taki układ, Potter - oznajmił w końcu. - Ale sweter wybieram sam, a na kolację mnie zanosisz.

- Spodobało się jak wszyscy cię noszą, co Malfoy? - zapytał kpiąco Potter, przypinając szelki na swoje miejsce. - Po co chodzić skoro ktoś może mnie zanieść, tak?

- Nie zaprzeczę, że całkiem to wygodne, jednak nikt poza tobą, Potter, mnie nie nosił - oznajmił Draco. - Skoro tak łatwo dajesz się wykorzystywać, to dlaczego by z tego nie skorzystać?

Gryfon prychnął.

- Czyli teraz tak to się nazywa wykorzystywaniem okazji, a nie okrutnym lenistwem?

Malfoy nie odpowiedział, przeciągając sweter przez głowę i wyciągając ręce do góry, wyczekująco.

- Wiesz – zaczął Harry, chwytając chłopaka i sadzając sobie na biodrze. - Opieka nad dzieckiem jest strasznie męcząca. Co ty na to aby na jakiś czas oddać cię Parkinson? Ona by zrobiła dla ciebie wszystko i jeszcze mi za to zapłaciła, a ja miałbym wolne.

- Nawet nie waż się do niej zbliżać i jej tego proponować - warknął blondyn, ale jako, że posługiwał się dziecięcym głosem zabrzmiało to bardziej zabawnie niż groźnie.

- Spodobało się u Harry'ego, co? - zadrwił Gryfon, idąc w stronę wyjścia z komnat. - A może na liście osób, których tak bardzo nienawidzisz jednak nie zajmuję pierwszego miejsca?

Spojrzał prosto w te duże, szare oczy i dostrzegł coś czego się nie spodziewał. Wahanie. Wahanie? Co jak co, ale Malfoyowie nigdy się nie wahali. Zawsze dążyli do celu bez spoglądania na środki. Nie ważne jednak jak bardzo nad tym myślał, nie mógł dojść do przyczyny tego zachowania.

- Nie schlebiaj sobie - powiedział w końcu blondyn. - Każdy jest lepszy od Parkinson.

Nie odpowiadając Harry przeszedł przez dziurę pod portretem i ruszył w kierunku Wielkiej Sali.

- Naprawdę uważasz, że mam zgrabny tyłek?

Harry momentalnie potknął się i, gdyby nie refleks szukającego, spadłby ze schodów, razem ze Ślizgonem.

- Uważaj jak chodzisz, Potter!

- Przepraszam bardzo, ale dlaczego nagle zadałeś mi tak dziwne pytanie?

- Bo tak powiedziałeś – poinformował go Malfoy, wzruszając ramionami. - Wcześniej, kiedy próbowałeś przekonać mnie do tych szelek. Nie do końca obchodzi mnie twoja opinia na mój temat, ale skoro nawet ty tak uważasz to znaczy, że mój poziom atrakcyjności jest jeszcze wyżej niż mi się wydawało. Nie zauważyłbyś czegoś takiego, gdybym nie emanował pięknem tak bardzo.

Kolejna cudowna cecha, z jaką w najbliższym czasie będzie zmierzać się Harry. Skromność najwyraźniej nie występowała w ślizgońskim słowniku. Musiał jednak przyznać Draconowi rację. Zdecydowanie w ciągu ostatnich lat przybyło mu urody i w końcu nawet on, najmniej subtelna, spostrzegawcza i taktowna osoba w całym Hogwarcie musiał zauważyć, że coś się zmieniło w jego codziennym postrzeganiu.

- Tak – odpowiedział o wiele później niż powinien, otrzymując zdziwione spojrzenie od blondyna. Potter nie był pewny czy zaskoczył chłopaka taką odpowiedzią, czy ten nie skojarzył faktów i zwyczajnie przyjął, że mówienie „Tak" bądź „Nie" w powietrze ni z gruszki ni z pietruszki nie było normalne.

Dotarł do drzwi prowadzących do Wielkiej Sali i zatrzymał się.

- Gotowy? - zapytał i po szybkiej, twierdzącej odpowiedzi, wkroczył do pomieszczenia, w którym jak na złość, wszyscy już byli, żeby, jak zawsze kiedy coś się stało, momentalnie zapadła cisza.

Na szczęście dyrektor przyszedł im z pomocą, wstając i zwracając na siebie całą uwagę.

- Moi kochani! - zaczął podniośle, jakby rozpoczynał kolejny rok szkolny, mimo że ten trwał już prawie miesiąc. - Jak pewnie już wszyscy wiecie, bo sieć plotek w Hogwarcie nie wiadomo dlaczego jest bardziej urozmaicona niż ta kanalizacyjna, zdążył się dzisiaj niefortunny wypadek. Ucierpiało w nim dwóch uczniów, aktualnie starających się nie zwracać na siebie uwagi.

- Czy on to robi specjalnie? - spytał Malfoy, a Harry mógł wyczuć bijące z jego oczu niedowierzanie i zirytowanie.

- Za każdym razem – westchnął w odpowiedzi.

- Jak widzicie, pan Malfoy został niesprawiedliwie potraktowany eliksirem odmładzającym i w tej chwili nie wiemy jak przywrócić go do normalnego stanu, natomiast pan Potter po raz kolejny znalazł się nie tam gdzie trzeba, w nieodpowiednim momencie, przez co dysponuje aktualnie całkiem pokaźnym instynktem macierzyńskim. Wyjątkowa sytuacja pozwoliła mi na przeniesienie ich do jednego apartamentu na czwartym piętrze. Będą tam mieszkać dopóki nie uda nam się im pomóc.

Harry nie musiał ich nawet słyszeć. Czuł myśli ludzi znajdujących się na sali. Wiedział, że głowią się nad jedną, bardzo ważną rzeczą, związaną z tym co właśnie powiedział dyrektor. Potter i Malfoy w jednym apartamencie. Ta sytuacja mogła znaleźć rozwiązanie tylko w dwóch kierunkach i w całym zamku nie było osoby, która nie byłaby ciekawa jak to się potoczy.

- Wiadomość dla zdesperowanych pań, chcących chociażby potrzymać pana Malfoya w tym stanie. Niestety, muszę was zawieść, ale jego magia nie ufa nikomu poza panem Potterem, więc żadna z was nie będzie w stanie się do niego nawet zbliżyć. Czujcie się ostrzeżone.

Po sali poniósł się głośny jęk większości dziewczyn. Przerażony tym co to oznaczało Draco, nieświadomie mocniej zacisnął ręce na koszuli Harry'ego.

- Czuję się jak zwierzyna, na którą prawnie nie można polować, ale to tylko wzmaga pragnienie jej posiadania – stwierdził drżącym głosem.

- Nie musisz się niczym martwić – powiedział Gryfon, sam zdziwiony wrogością z jaką to zabrzmiało. - Nie pozwolę się nikomu do ciebie zbliżyć.

Zaraz. Wróć. Co ty mówisz, Harry?

Najwyraźniej nie tylko jego zaskoczyła jego własna wypowiedź, bo Draco również spojrzał na niego z szeroko otwartymi oczami.

- Nie słyszałeś tego.

Pieprzony instynkt macierzyński.

- Dobrze, to na tyle, moi kochani! - zawołał Dumbledore, najwyraźniej kończąc swoją przemowę. - Wracamy do kolacji!

Momentalnie zrobiło się głośno jak w ulu. Przyzwyczajony do tego Harry jedynie westchnął i ruszył w kierunku stołu Gryfonów, jednak coś kazało mu się zatrzymać i spojrzeć na siedzącego mu na biodrze Dracona. Chłopak drżał, wyraźnie przerażony takim hałasem, co po raz kolejny zaskoczyło ich obu jednocześnie. Nie myśląc długo, Potter podniósł dłoń i jednym ruchem wyciszył całą salę.

- Lepiej? - spytał, przyglądając się troskliwie blondynowi, który jedynie kiwnął głową i chwycił się go mocniej, opierając głowę na jego ramieniu. Druga ręka Harry'ego, automatycznie przeniosła się na jego głowę, uspokajająco głaszcząc go po włosach. Nie trwało to może zbyt długo, bo po chwili obaj zesztywnieli, rozumiejąc co się właśnie dzieje, i odsunęli od siebie najdalej jak się dało, w obecnej sytuacji. - Wybacz.

Pieprzony instynkt macierzyński.

- Wybaczcie – mruknął Gryfon, tym razem odzywając się do całej sali i zdjął zaklęcie.

W pomieszczeniu jednak nadal trwała głucha cisza. Trwała gdy toczył ze sobą wewnętrzną wojnę, gdzie usiąść, trwała gdy z zamkniętymi oczami wyminął stół Gryffindoru i ruszył w kierunku królestwa Ślizgonów i trwała gdy wciskał się pomiędzy szóstorocznych, sadzając sobie Malfoya na kolanach. Było tak cicho, że Harry zaczął się zastanawiać, czy na pewno poprawnie zdjął zaklęcie, jednak sprawdzając to po raz kolejny, stwierdził, że wszystko było w porządku. Podniósł głowę. Wszyscy się na nich gapili.

- Proszę was – zaczął zirytowany takim zachowaniem. - Czy to aż tak dziwne, że siedzę przy stole Slytherinu?

- Tak.

Cała sala, jednocześnie. Taka zgodność zdecydowanie była w Hogwarcie niezdrowa.

***

- Kogo my tu mamy? - rozległ się głos, na prawo od Harry'ego, gdzie siedział Blaise Zabini. - Nigdy bym się nie spodziewał, że zdecydujesz się tu usiąść. Co się do tego skłoniło, Potter?

- Uwierz mi, że to nie była moja decyzja – westchnął Gryfon, nalewając sobie pełną szklankę herbaty i odwracając się do rozmówcy. - Od kilku godzin moje ciało porusza się samo, robi nie to co mu każę. Chciałem usiąść u siebie, mając gdzieś, że Malfoy będzie musiał to wytrzymać, ale nie! Nawet nie wiedząc kiedy mój umysł stwierdził, że Draco może się z tym źle czuć i tak wylądowałem tutaj.

- Nie mogę w to uwierzyć – Ślizgon pokręcił głową. - Mózg Pottera wystawiający Malfoya na pierwsze miejsce! To jest tak nierealne, że aż brakuje mi na to odpowiedniego określenia.

- Myślę, że zgadzamy się w tej sytuacji – mruknął Harry, opierając głowę na ręce i wtedy jego wzrok padł na przypatrującą się im z niezwykłą wręcz intensywnością dziewczynę. Szturchnął delikatnie blondyna, aby ten zwrócił na niego uwagę. - Spójrz w lewo – rzucił cicho, z rozbawieniem obserwując reakcję Ślizgona, najpierw powoli obracającego się we wskazanym kierunku, potem wytrzeszczającego z przerażeniem oczy, a następnie cofającego się jeszcze bardziej na jego kolanach, aby jak najbardziej odsunąć się od zagrożenia. To było całkiem zabawne, obserwować Malfoya, szukającego schronienia właśnie u niego.

- Boję się jej – przyznał cicho Draco, sprawiając, że przyglądający się temu Zabini, zaczął chichotać. - Niech nie podchodzi bliżej.

Jakby całkowicie na przekór jego słowom, Pansy zaczęła przepychać się przy stole, aby przenieść się jak najbliżej pokrzywdzonej dwójki, aż w końcu zasiadła tuż przed nimi. Harry poczuł, że jedna z rąk blondyna zaciska się na jego spodniach, więc chwycił ją i zaczął uspokajająco gładzić wnętrze dłoni kciukiem.

- Coś mi się nie chce wierzyć, że nie dasz mi się dotknąć, kochanie – oznajmiła skrzeczącym i jednocześnie obrzydliwie przesłodzonym tonem Parkinson, wyciągając ramię do przodu. Harry tylko na to czekał. Nie minęła sekunda, a dziewczyna odskoczyła jak poparzona, trzymając się za rękę i piszcząc. Wiele oczu na sali zwróciło się w jej stronę, tylko po to aby zobaczyć jak jej idealnie przycięte i pomalowane paznokcie w prawej ręce gwałtownie rosną, wykrzywiając się pod różnymi kątami. Przerażona, zła i zażenowana Pansy, rzuciła im ostatnie żałosne spojrzenie, po czym wybiegła z sali, chowając dłoń pod szatą.

- Co się stało? - zapytał blondyn, patrząc na Harry'ego przez ramię.

- Kto wie? - Potter uśmiechnął się rozbawiony, wracając do swojej herbaty. - Czy nie najważniejsze jest to, że sobie poszła?

***

Tego wieczoru Harry siedział na kanapie w salonie, ciesząc się, że Malfoy poszedł już spać i mógł się spokojnie zająć pracą domową. Blondyn był zażenowany stanem swojego ciała, które bardzo szybko poczuło się zmęczone, więc nie czekając długo, zwyczajnie zamknął się w pokoju. Potter cały czas nie mógł się zdecydować czy śmiać się ze ślizgońskich problemów, czy mu współczuć.

- Harry – Salazar zwrócił na siebie jego uwagę. - Masz gości. Sądząc po wyglądzie to ktoś z twojego domu. Mam ich wpuścić?

Jakiś Gryfon? A właściwie Gryfoni? Była tylko jedna możliwa para uczniów, która o tej godzinie wpadłaby do niego w odwiedziny.

- Tak, oczywiście – zdecydował, po to tylko aby zobaczyć gramolących się przez dziurę Rona i Hermionę. Jego podejrzenia były trafne. - Cześć. Co was sprowadza?

- Przyszliśmy zobaczyć jak się trzymasz, kumplu! - zawołał rudzielec od progu, podchodząc do niego i klepiąc go po plecach, tak mocno, że na chwilę odebrało mu oddech.

- Dobrze, a wy?

- Musisz nam wszystko dokładnie wytłumaczyć, Harry! - powiedziała Hermiona, siadając na kanapie.

No cóż, chyba nie miał innego wyjścia. Należało im się. Od lat pomagali mu i wspierali go w każdej przygodzie, więc był im to winien.

- No dobrze - uśmiechnął się, odkładając podręcznik i zacierając ręce. - To co chcecie wiedzieć najpierw?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top