Rozdział 13 - Nic go nie zatrzyma, prawda?

Zdecydowanie nie tak wyobrażał sobie pierwsze spotkanie z Draco po tym, co wydarzyło się dzień wcześniej. Nie mógł powiedzieć, że cokolwiek planował, jednak był pewny, że bezsensowna kłótnia nie była najlepszym wyjściem z sytuacji. Był rozdrażniony już w momencie, w którym wychodził z gabinetu Dumbledore'a, ale to było nic w porównaniu z tym, co poczuł po wejściu do komnat, które dzielili. W pierwszej chwili pojawiło się niezrozumienie, dopiero potem dotarło do niego, który pergamin spoczywa w dłoni blondyna. Za tym wszystkim podążyła złość. Złość na samego siebie za zostawianie ważnych i tajnych rzeczy w tak odsłoniętym miejscu.

- Wybacz – powiedział, podchodząc do Malfoy'a i prawie wyrywając mu kartkę z ręki. - Już to stąd biorę.

- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie – zauważył chłopak, robiąc krok w jego kierunku i nie spuszczając z niego twardego spojrzenia.

- Nie muszę ci się ze wszystkiego spowiadać! - warknął Harry, momentalnie dając sobie mentalnego plaskacza. Musiał się uspokoić. Przecież Draco nie miał nic wspólnego z sytuacją z Ministrem. Cios chyba jednak został wyprowadzony, bo zza jego pleców dosłyszał gwałtowny wdech.

- Przepraszam bardzo! - zawołał Malfoy. Gryfon był pewny, że jego policzki są czerwone z oburzenia. - Wybacz mi, że przejmuję się tym co planujesz zrobić i martwię się konsekwencjami rzucenia zaklęcia, które odbiera rzucającemu magię!

- Przecież wiesz, że akurat z jej ilością nie mam problemu! - odpowiedział, odwracając się na pięcie i odwzajemniając spojrzenie.

- Hogwart jest gigantyczny! Jestem pewny, że ludzie tracili magię po otoczeniu barierą sejfu, a ty chcesz ochronić całą szkołę i jej tereny?! To prawie samobójstwo!

- Nic mi nie będzie! - warknął, czując, że jego samokontrola maleje, a niewielkie stróżki skumulowanej energii zaczynają powoli wypełniać pomieszczenie. - To moja magia! Wiem, na ile mogę sobie pozwolić! Otoczę szkołę barierą, czy ci się to podoba, czy nie! Bezpieczeństwo uczniów jest najważniejsze!

- Jak ja mogłem zapomnieć! - krzyknął Draco, chwytając się za głowę. - Przecież wielki Harry Potter zrobi wszystko żeby tylko ochronić biedne sierotki! A to, że przy okazji może znowu wylądować w Skrzydle Szpitalnym lub zginąć to przecież tylko nieistotny szczegół!

- Przestań... - zaczął, ledwo rejestrując, że jego głos był chrapliwy, a ton niebezpieczny. Był wściekły. Wściekły, że znowu ktoś próbuje go kontrolować, zabrania mu robić to, co on uważa za słuszne. Odrzucił na bok cichy głosik mówiący mu, że to nie jest wina blondyna i zmierzył go mrożącym krew w żyłach spojrzeniem, z satysfakcją obserwując, jak ten robi krok w tył. - Nie masz prawa mówić mi co mogę, a czego nie mogę, Malfoy! Nie jesteś moją matką, nie jesteś ze mną w żaden sposób blisko spokrewniony, a pomiędzy nami nie ma praktycznie nic, co dałoby ci prawo kwestionować moje działania! - nie. Nie to chciał powiedzieć. Nie taką reakcję chciał wywołać. To nie na takiej minie Dracona mu zależało. Nie mógł się jednak powstrzymać. Całe napięcie jakie siedziało w nim od dnia poprzedniego w końcu znalazło sobie ujście. - Nie masz zielonego pojęcia, jaką potęgą dysponuję! Ani ty, ani nikt inny! Mam dość tego, że wszyscy wokół uważają, że mogą mnie kontrolować! Nie jestem jakąś pacynką, którą każdy może się trochę pobawić, a potem porzucić na rzecz innych! Mam pełne prawo robić co mi się podoba! Więc łaskawie zamknij się i daj mi żyć!

Wraz z ostatnim słowem, wszystkie hamulce jakie posiadał puściły, a jego magia wypełniła pomieszczenie. Draco krzyknął, padając na podłogę i zwijając się na niej w kulkę, jakby próbując uciec od naporu otaczającej go energii. A Harry... Harry w końcu czuł się wolny. Nie musiał się pilnować, pozbył się wszystkich natrętnych myśli, jakie go ostatnio męczyły. Tylko... Coś nie dawało mu spokoju. Coś wewnątrz niego mówiło mu, że nie wszystko jest tak cudowne jak mu się wydawało. Ale co... I wtedy właśnie usłyszał jęk. Natychmiast spojrzał na kulącego się Ślizgona i coś w nim przeskoczyło. Może to uruchomił się ten irytujący instynkt, może było to coś innego, jednak natychmiast, całe jego zdenerwowanie ustąpiło miejsca początkom paniki. Co on najlepszego zrobił?

Rzucił się do miejsca, w którym leżał Malfoy, wyciągając w jego stronę ręce, jednak ten jedynie odwrócił głowę, starając się od niego odsunąć. Na ten widok Harry poczuł, że skok z Wieży Astronomicznej nie jest głupią decyzją.

Magia. Musiał coś zrobić ze swoją magią. Nieważne jednak jak bardzo się starał, nie był w stanie jej powstrzymać. Całkowicie wymknęła mu się spod kontroli.

Co robić?

Co robić?!

I wtedy usłyszał głos, którego w życiu nie podejrzewałby o pojawienie się w swojej głowie.

Pamiętaj Dudley, jeśli chcesz kimś rządzić, pojedynczymi osobami lub dużą grupą, musisz pozbywać się przeszkadzających ci w tym jednostek. Sekretarka znowu przyniosła ci kawę bez cukru? Pozbądź się jej, zanim zacznie zarażać resztę pracowników głupotą! W ten właśnie sposób uzyskasz pełną kontrolę nad wszystkimi, którzy powinni być ci posłuszni.

Dlaczego jego umysł zapamiętał właśnie ten z tysięcy wywodów wuja Vernona? Nie miał pojęcia. Jak bardzo by się z nim nie zgadzał, w tej akurat sytuacji pojawił się jak Wybitny u zagrożonego niezaliczeniem semestru ucznia. Skoro magia odmawiała ponownego ukrycia, jedynym co mu pozostało to pozbyć jej się w niezagrażający zdrowiu innych sposób. Zerknął na kartkę, nadal kurczowo trzymaną w rękach i zerwał się na nogi. Nie miał innej opcji. Chrzanić przygotowania.

- Stróżka! - zawołał, odchodząc od blondyna najdalej jak się dało.

- Tak, paniczu Harry? - skrzat pojawił się, zanim skończył wymawiać jego imię.

- Chciałbym abyś pomogła mi przejść przez Hogwart tak, żeby żaden z uczniów nie był w tym samym korytarzu co ja – polecił. - Przenoś ich gdzieś daleko, manipuluj schodami, twórz niewidzialne bariery, co chcesz, byleby tylko mnie nie spotkali. Kiedy tylko znajdę się na dworze, wróć tutaj i połóż Draco do łóżka – jego mózg pracował szybko. Nie mógł poprosić o pomoc Hermiony, czy Rona, bo od razu domyśliliby się, że robi coś niezgodnego z prawem, ale potrzebował kogoś, kto zająłby się Ślizgonem, bez względu na koszty. I właśnie taką osobę cały czas odrzucali. - Potem znajdź Pansy Parkinson. Powiedz jej, że Malfoy źle się poczuł, a ja chciałbym, aby zajmowała się nim dopóki nie wrócę. Ty też miej na niego oko. Wszystko jasne?

- Oczywiście, paniczu Harry! - zapiszczała skrzatka, kłaniając się nisko. - Stróżka zrobi wszystko, co w jej mocy, aby uchronić wszystkich od skutków zderzenia z magią panicza.

- Dziękuję – szepnął, biorąc głęboki wdech i podchodząc do portretu Salazara. Raz kozie śmierć, jak to powtarzała jego nauczycielka w mugolskiej szkole.

Otworzył przejście i wyszedł, nie oglądając się za siebie.

***

- Coś jest nie tak – mruknęła Hermiona, wychodząc z biblioteki i marszcząc czoło. - Czujesz to?

- Nie? - człapiący za nią Ron uniósł brew, rozglądając się dookoła.

- Nie chodzi mi o jedzenie – żachnęła się dziewczyna, ruszając w dół i starając się zbliżyć do źródła tego dziwnego uczucia. - To tak jakby z jakiegoś miejsca wydobywała się ogromna energia... Naprawdę nic nie czujesz?

Weasley przekrzywił głowę, zatrzymując się na chwilę i zamykając oczy. Nie trzeba było być jasnowidzem, żeby powiedzieć, że w ten sposób próbuje się skupić.

- Tak właściwie – zaczął jakiś czas później, kierując wzrok na schody. - To ja chyba też to czuję. Musimy sprawdzić, co się dzieje.

Ruszyli przed siebie szybkim krokiem, im bliżej tego dziwnego napięcia będąc, tym wolniej idąc, jakby coś spowalniało ich ruchy.

- To jest czyjaś magia – wyszeptała w końcu Hermiona, zatrzymując się dwa piętra niżej i opierając o ścianę. Dyszała lekko, a na jej czole widać było kropelki potu. Ron wcale nie wyglądał lepiej. Jego włosy były w nieładzie, a szata przekrzywiona. - Pierwszy raz czuję coś takiego.

- Jesteś pewna, że chcesz iść dalej? - spytał chłopak, odgarniając grzywkę z oczu i wyglądając zza rogu. - Mam wrażenie, że coś nie chce abyśmy się zbliżali.

- Czy to nie przypadkiem ty powiedziałeś, że musimy to sprawdzić?

- Ale nie sądziłem, że cały świat będzie przeciwko! - zawołał Gryfon, unosząc ręce w obronnym geście.

- A może po prostu...

Nie dokończyła, bo oboje nagle poczuli się jakby stracili grunt pod nogami, a w następnej chwili stali już pod obrazem Grubej Damy, kilka pięter wyżej. Nie zdążyli się nawet zdziwić lub pisnąć. Kobieta spojrzała na nich zaspanym wzrokiem, a następnie otworzyła przejście, zapominając nawet spytać o hasło. Automatycznie weszli do pokoju wspólnego, nadal nie wiedząc, co się właśnie wydarzyło. Pewne było jedno – w Hogwarcie działo się coś niepokojącego.

***

Wędrówka przez zamek była jednym z najbardziej stresujących doświadczeń jakie dane mu było przeżyć. Modlił się do Merlina, aby Stróżka poradziła sobie z zadaniem i nie pozwoliła nikomu odczuć mocniej jego magii. Nie chciał być powodem nagłego zapełnienia Skrzydła Szpitalnego.

Wypadł na błonia, jakby goniła go chmara chochlików i popędził do granic szkoły, ogrodzonych wysokim, porośniętym bluszczem płotem. Wyjął z rękawa różdżkę, czując znajome ciepło, jakie przeniknęło przez jego rękę, gdy tylko skóra zetknęła się z drewnem. Od dawna używał jej jedynie jako rekwizytu, tak naprawdę rzucając wszystkie zaklęcia bezróżdżkowo. Teraz jednak potrzebował dokładnego ukierunkowania mocy, tam gdzie tego chciał.

Zerknął na pogniecioną już kartkę, szukając na jej dole wypisanej drobnym druczkiem inkantacji. Składała się ona z powtarzanego w kółko jednego zdania, przez cały czas rzucania bariery i słów aktywujących narysowaną wcześniej całość. Ruszył więc wzdłuż płotu, starając się jak najwyraźniej wymawiać każde słowo zaklęcia. Do dzisiaj pamiętał, jak w pierwszej klasie profesor Flitwick ostrzegał ich przed nieuważnie wypowiadanymi zaklęciami. Przerażające przykłady, jakie wtedy wymieniał, utkwiły mu w głowie, jako dożywotnie ostrzeżenie.

Nie wiedział ile to trwało. Nogi go bolały, gardło wyschło na wiór, a słońce, które na początku wędrówki było wysoko na niebie, teraz zaczynało chować się już za szczytami gór. Nie zatrzymywał się jednak, zdeterminowany dokończyć dzieła. Z każdym krokiem czuł jak opuszcza go coraz więcej magii, jednocześnie sprawiając, że wypełniała go swego rodzaju ulga, ale i niepokój. A co jeśli naprawdę mu jej zabraknie?

Nie.

Nie mógł tak myśleć.

Napiął mięśnie, zmuszając się do kolejnych metrów. Brama, od której zaczął swoje koło majaczyła już na horyzoncie, zbliżając się denerwująco powoli, ale konsekwentnie. Gdy w końcu do niej dotarł, czuł się jak po maratonie w dżungli, połączonym z ucieczką przed wściekłymi nosorożcami, których dosiadały trujące żaby, strzelające do niego swoim jadem z procy. To nie był jednak koniec. Musiał teraz dostać się na najwyższy punkt zamku, aby zapewnić mu też ochronę od góry.

Zaczął przebierać nogami, zastanawiając się, czy w ciągu tych kilku godzin nie zamieniły się przypadkiem w ołów, zmierzając prosto na Wieżę Astronomiczną. Nie zwracał uwagi na mierzących go zaskoczonym spojrzeniem uczniów, panią Norris, którą prawie zdeptał, kiedy nagle pojawiła mu się pod stopami, ani nawet Irytka, prawdopodobnie próbującego go wykorzystać jako najnowszy obiekt testowy, poprzez zrzucenie mu na głowę gargulca, normalnie strzegącego gabinetu dyrektora. Całe szczęście nikt go nie zatrzymał, kotka jedynie zmierzyła oburzonym spojrzeniem, a poltergeist został w ostateczności zatrzymany przez wściekłą profesor McGonagall, która podczas mieszania go z błotem, najwyraźniej nie zauważyła ledwo idącego Gryfona.

Stając pod drzwiami prowadzącymi na wieżę uznał, że jakaś niewidzialna siła się na nim mści. Nie wiedział za co, nie wiedział jak długo to potrwa, ale nie mając wyboru, pociągnął jedynie za klamkę i zaczął się wspinać po wąskich schodkach. Myśląc jedynie o czekającym na niego miękkim łóżku, pokonywał kolejne piętra, co jakiś czas wyglądając przez okno, na coraz bardziej oddalającą się ziemię.

Powiew świeżego powietrza uznał za zbawienie. Otrzeźwiło go ono na tyle, że zorientował się, że słońce zaszło całkowicie, a niebo rozświetliły tysiące gwiazd. Wieczór zdecydowanie był piękny i zapewne zostałby na wieży dłużej, aby pooglądać niebo, gdyby nie to, że był w połowie zaklęcia, a jego nogi odmawiały posłuszeństwa.

Podszedł do barierki, otoczonej masą zaklęć uniemożliwiających nieplanowany upadek z wysokości i opadł na kolana, z zamkniętymi oczami zbierając w sobie nadal pulsującą mu w żyłach magię. Pomimo znacznej utraty mocy, nadal czuł się o wiele bardziej w nią zaopatrzony, niż jeszcze rok wcześniej. Westchnął głośno, unosząc różdżkę i celując jej końcem prosto w górę.

Otworzył oczy.

- Quid pro quo.

W niebo wystrzelił srebrny promień, wzlatując kilka metrów, a następnie rozszczepiając się i tworząc gigantyczną kopułę, która powoli opadała w stronę ziemi, zderzając się z nią w miejscu zataczanego wcześniej kręgu.

Jeśli wcześniej magia opuszczała go w miarę kontrolowany sposób, to teraz poczuł się jakby ktoś otworzył w jego środku powstrzymujący ją wcześniej kurek. Samo rzucenie zaklęcia nie trwało długo, lecz ilość potrzebnej do tego mocy była zdecydowanie niebezpieczna. Musiał też upewnić się, że wniknęło ono porządnie w ziemię, również tam tworząc nieprzenikalną barierę. Gdy skończył, miał wrażenie jakby cofnął się do czasów, kiedy nie wiedział jeszcze czym jest magia. Przyzwyczajony do ciągłego powstrzymywania jej od niekontrolowanych wybuchów, zapomniał już jak to jest, gdy nie odczuwa napięcia pod skórą i nagłych napadów gorąca. Było to jednocześnie tak nostalgiczne i niepokojące uczucie, że westchnął głęboko, opierając głowę o zimny metal.

Nie miał jednak czasu na odpoczynek. Musiał wstać. Musiał udać się do dyrektora i polecić mu wysłanie pilnego listu do Ministerstwa, a także przekazanie wiadomości uczniom. Nie chciał mieć nikogo na sumieniu. Nie chciał więcej śmierci z jego powodu.

- Harry!

Głośny krzyk Hermiony rozbudził go a tyle, że prawie podskoczył, automatycznie chwytając się mocniej barierki. Dziewczyna biegła ku niemu z rozwianymi włosami i krzywo zawiązanym krawatem. Była wyraźnie zdyszana.

- Harry! Wszystko w porządku? - spytała, klękając przy nim i dotykając jego czoła ręką.

- Tak – powiedział, podnosząc się powoli, ale stabilnie. - Muszę jak najszybciej zobaczyć się z Dumbledorem – dodał, nie zwracając uwagi na jej protesty. - Stróżko!

- Tak, paniczu Harry? - po raz drugi tego dnia, skrzatka pojawiła się przed nim, kołysząc uszami. - Stróżka dopilnowała, aby wszystko potoczyło się zgodnie z poleceniem panicza.

- Bardzo ci dziękuję – kiwnął jej głową, chowając różdżkę z powrotem do rękawa. - Mogłabyś nas zabrać pod gabinet dyrektora? Nie sądzę, abym dał radę tam dojść o własnych siłach.

***

- Dupek, idiota, Gryfon, bałwan, baran, kretyn, Gryfon, głupek, cymbał, kołek, matoł, Gryfon, pajac, dureń, oszołom, Gryfon, ignorant, Gryfon...

- Siedź przez chwilę cicho, Malfoy – odezwał się Ron, przerywając potok jego słów i opierając się o najbliższą ścianę. - Wszyscy jesteśmy na niego źli i boimy się o jego zdrowie.

Kilka godzin wcześniej, razem z Hermioną, zgodzili się, że moc, którą poczuli mogła mieć coś wspólnego z ich przyjacielem. W końcu to on zazwyczaj pakował się w nienaturalnie niebezpieczne kłopoty. Dlatego więc, natychmiast udali się do jego komnat, tylko po to, aby stanąć twarzą w twarz z bardzo zadowoloną z siebie Pansy i bliskim zamordowania jej Draconem. Chwilę trwało, zanim udało im się wyrzucić dziewczynę na korytarz, w biegu dziękując jej jeszcze za pomoc.

- Uratowaliście mnie – westchnął ciężko blondyn, opadając na fotel.

- Co ona tu w ogóle robiła? - spytała Gryfonka. - Jakoś nie wydaje mi się, żeby Harry był zadowolony z tego powodu.

Na wzmiankę o chłopaku, Ślizgon spochmurniał, a na jego twarzy pojawiło się poczucie winy.

- Pokłóciliśmy się – wyznał w końcu, wbijając wzrok w podłogę. - Może nie o głupotę, ale sama kłótnia była bezsensowna.

Blondyn nie zastanawiał się długo, zanim zdradził im wszystko, co wiedział o niezwykłej magii Harry'ego i planach, które udało mu się odkryć. Jeśli mieli mu pomóc, to musieli wiedzieć, co się dzieje.

- Ostatnim co pamiętam jest ta potężna, przytłaczająca mnie energia, a potem obudziłem się w łóżku, otoczony kocami. Nade mną stała Parkinson, wygadując te swoje głupoty i zmuszając mnie do leżenia. Całe szczęście, że się pojawiliście, bo naprawdę zrobiłbym jej krzywdę. Jestem wdzięczny, za to, że się mną zajęła, ale po raz kolejny przekroczyła magiczną barierę, której żadna pielęgniarka przekraczać nie powinna – zamilkł na chwilę, a potem spojrzał na nich smutnym wzrokiem. - To wszystko moja wina. Gdybym tylko porozmawiał z nim na spokojnie, a nie od razu zarzucał mu, że znowu chce zrobić coś głupiego...

- Przestań – przerwała mu Hermiona, kładąc rękę na ramieniu i uśmiechając się pocieszająco. - Nawet nie wiesz, ile razy próbowaliśmy go w jakikolwiek sposób powstrzymać, w ciągu tych pięciu lat. Oczywiście, nigdy nas nie posłuchał. To niemożliwe. To Harry. On zawsze zrobi wszystko, aby tylko pomóc innym. Daje im to, czego on sam nigdy nie miał.

Malfoy uśmiechnął się do niej z wdzięcznością i westchnął, zrywając się z fotela.

- Musimy go znaleźć.

Tak więc szukali. Nawet z pomocą Mapy Huncwotów, znalezionej w kufrze Pottera, wyłapanie małej, czarnej kropki i jeszcze mniejszego napisu, w gąszczu poruszających się imion i nazwisk, graniczyło z niemożliwością. Jak Harry był w stanie korzystać z niej tak szybko?

- Jest! - krzyknął w końcu Ron, wskazując na wolno poruszający się punkt, najwyraźniej wspinający się na Wieżę Astronomiczną. - Co on tam robi?

- Nie mam pojęcia, ale do niego idę – zdecydowała Hermiona, od razu ruszając w stronę drzwi. - Zaczekajcie tutaj, sama spróbuję z nim porozmawiać.

I zniknęła, pozostawiając ich w niezręcznej ciszy, wpatrzonych w siebie z uniesionymi brwiami.

- Dlaczego nie wzięła nas ze sobą?

Zadane cicho pytanie pozostało bez odpowiedzi.

Oboje naładowani byli niekończącą się energią i adrenaliną, więc niedługo usiedzieli w swoich fotelach, zaraz z nich wstając i zaczynając robić kółka po salonie.

Dopiero dwadzieścia minut później, przez portret Salazara przebiła się świetlista smuga, formując się w Patronusa, który głosem Hermiony oznajmił im, że Harry'emu nic nie jest i nie stracił przytomności, ale zamiast iść odpocząć, kazał Stróżce przenieść ich do gabinetu dyrektora, gdzie właśnie się teraz znajdują.

Nie zastanawiając się długo, wypadli z komnat, biegiem pokonując korytarze. Dopiero zatrzymując się przed kamiennym gargulcem zorientowali się, że nie znają hasła. To właśnie wtedy, Ślizgon zaczął wymieniać obraźliwe określenia, jakimi miał w planach obrzucić Pottera, gdy tylko go zobaczy.

- Nic go nie zatrzyma, prawda? - powiedział w końcu Draco, opierając się koło niego o ścianę.

- Nie sądzę, panie Malfoy.

Tuż przed nimi stała profesor McGonagall, patrząc na nich z nieco zmęczonym uśmiechem.

- Oczywiście, jeśli mowa tu o panu Potterze – dodała. - Podejrzewam, że właśnie na niego tu czekacie. Dyrektor odmówił rozmowy z nim, dopóki nie da zbadać się przez panią Pomfrey. Jeśli chcecie się z nim spotkać, to proponuję udać się do Skrzydła Szpitalnego.

Nie trzeba im było tego dwa razy powtarzać.

***

- Absolutnie! Nie zgadzam się na większą ilość gości!

- Ale pani Pomfrey...!

- Nie! Nie ma takiej opcji!

- Wpuść ich, Poppy – z głębi pomieszczenia wyszedł dyrektor, wyglądający na zmęczonego, ale zadowolonego.

Bardzo niechętnie, nadal uważając to za ciężką zbrodnię, pielęgniarka zaprowadziła ich do osobnego, oddalonego od głównej sali pomieszczenia. Draco nie był w stanie wyrazić jak wielką ulgę poczuł, kiedy zobaczył, że siedzący na łóżku Harry jest w pełni przytomny i rozmawia właśnie cicho z wyraźnie czymś niezadowoloną Hermioną. Chłopak musiał usłyszeć, że weszli, bo odwrócił się w ich stronę, obrzucając nieśmiałym spojrzeniem.

- Ja... - zaczął, ale żadne słowa nie miały szansy wydostać się z jego gardła, bo, nie czekając już na nic innego, Malfoy rzucił się na niego, prawie zrzucając go na ziemię.

Wszystkie obraźliwe określenia, jakie dla niego przygotował, wyparowały, gdy trzymał się kurczowo jego szaty, chłonąc całą jego obecność, jakby ktoś miał mu go z powrotem odebrać.

- Przepraszam – usłyszał cichy głos, a jedna z rąk Pottera, zaczęła go delikatnie głaskać po głowie. - Byłem zdenerwowany jeszcze zanim wróciłem do komnat i nie zapanowałem nad sobą.

- Ja też przepraszam – powiedział, unosząc twarz i uśmiechając się do Gryfona szeroko. - Głupi moment sobie wybrałem na te wszystkie wyrzuty.

- Oboje zawaliliśmy – zaśmiał się Harry, tarmosząc jego włosy i sadzając sobie wygodniej na kolanach. - Czy teraz możemy już porozmawiać, dyrektorze? To naprawdę bardzo ważne.

- Tak, mój chłopcze – odezwał się Dumbledore, siadając na jednym z krzeseł i wyjmując z kieszeni zwój pergaminu. - Z tego co zdążyłem zrozumieć, chciałeś abym napisał pewien list.

- Zgadza się, panie profesorze – potwierdził Gryfon, a na jego twarzy pojawiła się jedna z poważniejszych min, jaką kiedykolwiek u niego widział. - Niecałą godzinę temu, z sukcesem udało mi się rzucić zaklęcie Quid pro Quo. Jestem świadomy, że jego użycie jest nielegalne, jednak posiadam odpowiednie argumenty, aby zmierzyć się z Ministerstwem, jeśli zapragnęłoby ze mną o tym porozmawiać. Co ważniejsze, dopóki nie wpiszę sygnatury każdego ucznia i nauczyciela w bariery, wyjście na błonia stanowi dla nich zagrożenie życia. To samo tyczy się osób z zewnątrz, które chciałyby zamek odwiedzić. Dlatego właśnie prosiłbym, aby napisał dyrektor odpowiedni list, który wyślę następnie zarówno do Ministerstwa, jak i każdego domu czarodziejskiej rodziny, tak żeby wszyscy zostali należycie ostrzeżeni. Artykuł w gazecie również byłby mile widziany. Uważam też, że w takim przypadku, wypadałoby postawić w bramie Hogwartu strażników, odpowiedzialnych za pilnowanie wejścia i przyszłe przepuszczanie osób niewpisanych w bariery. Czy byłby dyrektor to w stanie zrobić?

- Ależ oczywiście, Harry – powiedział, unosząc różdżkę i kilka razy stukając nią w pergamin, na którym natychmiast zaczęły pojawiać się słowa. - Jestem rad, że nic ci się nie stało. Nie bez powodu to zaklęcie jest zabronione.

- Wszystko ze mną w porządku – oznajmił chłopak, prostując się i wyciągając dłoń, po gotowy list, który następnie rozbłysł zielonym światłem i zniknął. - I już. Ufam, że zapozna pan uczniów z obecną sytuacją. Myślę, że jutro mógłbym zacząć wprowadzać...

Gryfon zachwiał się i nagle opadł na poduszki, oddychając płytko i szybko.

- Harry! - Draco pisnął przerażony, wyplątując się z jego uścisku i zeskakując z łóżka. - Co się stało?! - zawołał, patrząc błagalnie na panią Pomfrey, aby coś zrobiła. Kobieta nie zastanawiała się dwa razy, stojąc już nad chłopakiem i rzucając na niego masę różnokolorowych zaklęć.

- Będzie żyć – powiedziała w końcu, wcale ich tym zdaniem nie pocieszając. - Jak zwykle zlekceważył moje ostrzeżenia. A mówiłam mu, żeby więcej magii nie używał! - spojrzała na nieprzytomnego chłopaka karcąco i wlała mu do ust jakiś dziwny eliksir, po którym oddech Gryfona zwolnił. - Uśpiłam go, dyrektorze – oznajmiła, prostując się i wymieniając zaniepokojone spojrzenia z Dumbledorem. - Przekroczył poziom krytyczny, ale jego ciało zareagowało natychmiastowo, wprowadzając go w stan regeneracji.

- Co się stało, Harry'emu? - spytał Ron, patrząc to na Albusa, to na Hermionę, jakby oczekując, że ktoś wytłumaczy mu sytuację.

- Jestem pewny, panie Weasley – zaczął staruszek, dziękując pielęgniarce kiwnięciem głowy. - Że jest pan świadomy, że czarodziej nie może żyć, jeśli zostanie pozbawiony całej swojej mocy magicznej. Zaklęcie, które rzucił Harry, stworzone było w taki sposób, aby działać, dzięki pobranej od rzucającego energii. Na szczęście, pan Potter posiadał większe zasoby magii niż ktokolwiek inny, co dało mu możliwość uczynienia niemożliwego. Niestety, wszyscy znamy jego poszanowanie do własnego bezpieczeństwa. Jak pewnie zauważyliście, nawet bez rozsyłania tych setek tysięcy listów, nie czuł się za dobrze. On jednak chciał dokończyć swoje dzieło i zlekceważył wszystkie ostrzeżenia, pozbywając się praktycznie całej swojej mocy. Jego ciało zareagowało automatycznie, przechodząc w stan intensywnej regeneracji. Nie wiemy tylko ile czasu potrzebuje, aby powrócić do pełni swojej mocy.

- Czyli nie wiemy, kiedy Harry się obudzi, tak? - podsumowała Hermiona, patrząc z niepokojem na przyjaciela. - Co się stanie z osobą, która bez wpisania w barierę, będzie chciała przez nią przejść?

- Quid pro Quo pozbawi ją całej mocy, przywłaszczając sobie jej energię. Samo zaklęcie stanie się w ten sposób silniejsze, a czarodziej zginie, prawie natychmiast. Taka osoba jest nie do odratowania – powiedział posępnie dyrektor. - Pan Potter ochronił nas w jeden z najbardziej skutecznych, ale i przerażających sposobów, i szczerze mówiąc, nadal nie wiem co o tym myśleć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top