Rozdział 10 - Daj nam dwadzieścia minut

- Harry, mój kochany chłopcze!

Cholera.

Gdzieś w głębi umysłu, dobiegł go rozbawiony śmiech Dracona. Zacisnął zęby, przywołując na twarz najszczerszy z uśmiechów, jaki był w stanie pokazać światu i obrócił się na pięcie.

- Profesorze Slughorn! - zawołał, podchodząc do spieszącego ku niemu staruszka. - Czy coś się stało?

- Ależ skąd, ależ skąd! - mężczyzna pomachał ręką, zbywając jego obawy i starając się odzyskać oddech. Jakim cudem on się jeszcze poruszał? Nie wiedział czy był starszy od Dumbledore'a, czy nie, ale wagą zdecydowanie przekraczał go parokrotnie. Była to spora przeszkoda w pokonywaniu zarówno hogwardzkich schodów, jak i spacerze dłuższym niż z jego sypialni w lochach do Wielkiej Sali na posiłki.

- Albo w ganianiu biednych uczniów, których wyznaczył sobie za cel – usłyszał zadowolony z siebie głos Malfoya.

- Tak wiem – warknął Gryfon, klepiąc profesora delikatnie po plecach i czekając aż odzyska oddech. - Miałeś rację. Jak zawsze ostatnio. Nie musisz się tym już tak puszyć.

Zgodnie z przewidywaniami Draco, ledwo postawił pierwszy krok w kierunku Slughorna, jego oczy zabłyszczały, a on sam poczuł się jak zwierzę na celowniku. Ignorując chichoczącego blondyna, z gracją przyjmował wszystkie zabiegi Horacego, tylko po to, aby za każdym razem mu odmawiać, zgrabną wymówką za dużej ilości pracy. Wiedział jednak, że nie mogło to trwać wiecznie. Wszechobecna postać profesora towarzyszyła mu praktycznie wszędzie. Gdyby nie oddzielne toalety dla uczniów i personelu, był pewny, że tam też by się z nim widywał.

- Bardzo się cieszę, że na ciebie wpadłem, mój drogi – zaczął w końcu staruszek, prostując się i ruszając korytarzem w kierunku, z którego przybył, jednak tym razem o wiele wolniej. Nie mając innej opcji, Harry poczłapał za nim. - Może i mamy dopiero koniec października, a my znamy się stosunkowo krótko, lecz czuję, że jest pomiędzy nami specjalny rodzaj więzi – miał wielką ochotę w coś kopnąć, a już najbardziej w tarzającego się po dywanie ze śmiechu Dracona. - Jesteś pewny, że nie chciałbyś zostać moim towarzyszem?

- Jest mi niezmiernie przykro, profesorze – zaczął tą samą formułkę już nie wiadomo który raz. - Ale nie sądzę, aby to było możliwe. Masa obowiązków, jaka na mnie siedzi, jest przytłaczająca. Nie chciałbym więc, godzić się na coś, z czego później nie byłbym w stanie się wywiązać.

- Rozumiem to, Harry – Slughorn nie musiał chyba udawać, że jego silna wola do umieszczenia go w swojej kolekcji powoli się załamuje. Byłoby mu go żal, ale wtedy przypominał sobie, co by z nim zrobiono, gdyby tylko się na to zgodził. - To może chociaż... - zawahał się, udając nieśmiałość. - Zaszczyciłbyś nas swoją obecnością na Balu Noworocznym? To zaledwie jeden wieczór, a ja nie oczekuję od ciebie żadnych zobowiązań, jedynie dobrego towarzystwa.

Potter zamknął oczy, wiedząc, że jeśli teraz mu odmówi, może się pożegnać z jakimkolwiek względnym spokojem do końca życia. Westchnął głęboko i posłał nauczycielowi szeroki uśmiech.

- Skoro tak profesor ujął sprawę, jestem skłonny się na nią zgodzić – powiedział w końcu, starając się nie myśleć, na co właśnie przystawał.

- Fenomenalnie – Slughorn rozpogodził się szybciej niż Ron biegnie rano do Wielkiej Sali na śniadanie i zaczął wymieniać mu listę zaproszonych przez niego gości. Większość nazwisk była mu znana. Może miał okazję porozmawiać z jedynie niewielkim procentem, ale cała reszta stanowiła naprawdę wpływowe osobistości. - Pierwszy piątek, po powrocie w nowym roku, Harry. Osiemnasta, ale jak przyjdziesz wcześniej, to nikt się nie obrazi. Moje komnaty.

- Będę czekał na to wydarzenie z niecierpliwością – powiedział, mając nadzieję, że zostanie uwolniony z uścisku i w końcu wróci do pokoju.

- Ja również, mój chłopcze. Ja również.

***

- Nie mam pojęcia, co cię tak śmieszy – warknął Potter, stojąc przed nadmiernie rozbawionym Draconem, nadal spoczywającym na dywanie.

- Wyobrażasz to sobie? - wykrztusił chłopak. - Elegancja, arystokracja, sławy, a pośrodku tego zamieszania biedny Harry Potter, zmuszony uściskać każdemu dłoń i grzecznie zamienić z gościem kilka słów. Przecież to piękne!

- Bardzo mnie to cieszy – oznajmił Gryfon, zrzucając szatę i zmierzając do pokoju jedynie w spodniach i koszulce. - Na szczęście, nie będę sobie musiał tego wyobrażać – powiedział, odwracając się na pięcie w drzwiach do swojej sypialni. - I ty również.

- Co? - z twarzy blondyna zniknęło samozadowolenie i wpatrywał się teraz w niego niezrozumiałym wzrokiem.

Harry jedynie zaśmiał się rozbawiony, wyćwiczonym ruchem zniszczył mu fryzurę i wszedł do pokoju, od razu zrzucając bluzkę.

- Chyba nie sądziłeś, że pójdę sam – zacmokał, najwyraźniej świetnie się bawiąc przerażeniem widocznym na twarzy Draco. - Idziesz ze mną.

***

Lucjusz Malfoy nigdy nie krył się ze swoją niechęcią do obecnego Ministra Magii. Od samego początku uważał go za tchórza, a także człowieka niegodnego swojego tytułu. Nie zmieniało to jednak faktu, że Knot zasiadał na takim stanowisku na jakim zasiadał i nie miał na to żadnego wpływu. A przynajmniej do następnych, szybko zbliżających się wyborów. Teraz jednak nie mógł tak po prostu odmówić, kiedy pewnego lipcowego popołudnia, do jego rezydencji wpadł nie kto inny jak sam Minister i od progu zaczął rozglądać się z wielkim zaciekawieniem po wnętrzu. Nie musiał długo czekać, zanim pojawiła się prośba urządzenia tu Balu Halloweenowego. I co mógł zrobić? Nic. Pozostało zacisnąć zęby i na wszystko zgodzić.

Czas minął szybciej niż by się tego spodziewał, dlatego ani się obejrzał, już dyrygował skrzatami, pilnując aby przygotowania zakończyły się jak najsprawniej i z zamierzonym efektem. Normalnie zajęłaby się tym Narcyza, z ich dwójki o wiele lepsza, jeśli chodziło o estetykę, ale niestety uparła się, aby to ona mogła odebrać z Hogwartu ich syna, który również miał wziąć udział w wieczornej zabawie.

Wszystko było zapięte na ostatni guzik, kiedy poczuł jak bariery ochronne zostają naruszone, a na terenie posiadłości materializują się cztery postacie. Jedną natychmiast rozpoznał jako swoją żonę, a zaraz po niej przebił się też Draco. Nie ważne jak się starał, nie był w stanie poznać trzeciej osoby, jednak dopiero ta ostatnia sprawiła, że otworzył szeroko oczy, momentalnie doskonale wiedząc kto zaszczycił ich swoją obecnością.

Skierował się więc w stronę drzwi, aby powitać pierwszych gości, docierając tam w idealnym momencie.

- Cieszę się, że już jesteś, Narcyzo – odezwał się, używając domowych form wysławiania się. - Bardzo chciałbym abyś spojrzała na efekt końcowy. Jestem z niego zadowolony, jednak byłbym spokojniejszy, gdybyś to ty go zatwierdziła.

- Zaraz się tym zajmę – zgodziła się, uśmiechając do niego łagodnie i kierując w stronę sali balowej.

Odprowadzał ją wzrokiem tylko przez chwilę, bo potem przypomniał sobie, że przecież nie pojawiła się tu sama.

- Draco – obrzucił syna badawczym wzrokiem, ale kiedy zrozumiał, że nadal zamknięty był w swojej dziecięcej postaci, kucnął przed nim, kładąc mu rękę na głowie. - Mam nadzieję, że wszystko w porządku – powiedział, głaskając delikatnie jego blond włosy, mieszankę kolorów jego i Narcyzy. Kiedy patrzył na niego w tak małym formacie, zapominał, że chłopakowi pozostało naprawdę niewiele do osiągnięcia pełnoletności. Zdradzały to jedynie oczy, teraz łagodnie współgrające z uśmiechem. - Wyprostował się, aby zmierzyć wzrokiem jedyną osobę, której nie rozpoznał za pomocą magii. Teraz jednak nie miał z tym większego problemu. - Nie powiem, że nie jestem zaskoczony pani obecnością – zaczął. - Ale nie zmienia to faktu, że jestem zaszczycony, panno Lovegood. Wierzę, że pobyt w moim domu, będzie dla pani jedynie przyjemnością.

- Rzadkością jest brak nargli w okolicach róż – prawie zaśpiewała, błądząc wzrokiem po ich twarzach. - Szykuje się ciekawy wieczór.

Nie do końca wiedząc, co na to odpowiedzieć, Lucjusz jedynie patrzył się na nią przez chwilę czekając aż zniknie w odpowiedniej sali, a następnie zwrócił się do ostatniej, najbardziej rozpoznawalnej w całym towarzystwie osoby.

- Panie Potter – skinął mu głową, uśmiechając się z szacunkiem. Zawdzięczał mu tak wiele. Gdyby tego porywczego i wiecznie ciekawskiego Gryfona nie było na każdym z przesłuchań Śmierciożerców, nie byłby w stanie udowodnić swojej niewinności. To on właśnie zaproponował użycie Veritaserum. Tylko dzięki jego wspaniałomyślności mógł teraz prowadzić normalne życie, zająć się rodziną i starać się zapomnieć o dręczącej go przeszłości. Z drugiej strony byłby głupcem, gdyby nie zauważył jak potężnym stał się ten chłopak w ciągu zaledwie pół roku. Widział jak przez większość czasu Potter starał się to kontrolować, jednak zdarzały się momenty, kiedy jego bariery opadały praktycznie niezauważalnie, a na wierzch wydostawała się jego magia. Nie wiedział ile jej tam było, ile tak naprawdę posiadał. Nie miało to jednak żadnego wpływu na jego zachowanie. Szanował tego człowiek za wszystko czego dokonał, za to jaki był, za to, że bez względu na wszystko, najpierw patrzył na innych, a dopiero potem na samego siebie. - Nie jestem nawet w stanie wyrazić, jak bardzo się cieszę, że zaszczycił nas pan swoją obecnością.

- Zdecydowanie za bardzo mi pan schlebia, panie Malfoy – odpowiedział chłopak, patrząc na niego z wesołymi błyskami w oczach. - Powtarzałem już niezliczoną ilość razy, aby mówił mi pan po imieniu.

- Jedynie za obopólną zgodą.

- Niech i tak będzie.

- Byłbym więc wdzięczny, gdybyś towarzyszył mojemu synowi w trakcie przebierania się i w miarę możliwości zmniejszył jego czas do maksymalnie godziny – przewrócił oczami, wiedząc że jego pierworodny był w stanie zmieniać ubrania nawet kilka godzin, zanim nie zdecydował się na jeden zestaw. Potter najwyraźniej również był tego świadomy, bo bez większego skrępowania zaczął się śmiać. Draco natomiast wyglądał na oburzonego.

- Godziny? - powtórzył, zakładając ręce na piersi i kręcąc głową. - W tym czasie nie uda mi się nawet dobrać odpowiednich skarpet.

Lucjusz nie zauważył nawet, kiedy Harry się poruszył, ale chwilę później salę wejściową wypełniły piski najmłodszego Malfoya, przerzuconego teraz bezceremonialnie przez ramię Gryfona.

- Nie musisz się o nic martwić – powiedział mu Potter, rzucając mu rozbawione spojrzenie. - Daj nam dwadzieścia minut.

***

Dwadzieścia minut odpadło z konkursu w momencie, w którym zdecydował, że musi udać się do toalety, a jako, że Draco aktualnie zajmował tę znajdującą się w jego pokoju, nie miał innej opcji, jak tylko skierować się do jednej z gościnnych. Znalazł ją całkiem szybko, problem jednak zaczął się, gdy tylko zamknął za sobą drzwi, chcąc kierować się z powrotem do sypialni blondyna. Korytarz, na jakim się znalazł, ani trochę nie przypominał tego, z którego wchodził kilka minut wcześniej do środka. Najbardziej rzucające się w oczy było to, że zniknęło słońce, jeszcze przed chwilą rażące go prosto w oczy. Czy to oznaczało, że znajdował się po drugiej stronie domu? Jak to się stało? A co ważniejsze, jak miał teraz wrócić?

Pomyślał więc, że najłatwiej będzie skierować się w stronę południowego skrzydła, sugerując się tym, co widział za oknami. Łatwiej to jednak brzmiało niż wyglądało w praktyce. Nieważne w jaki korytarz skręcił, nie był w stanie dostać się w odpowiednie miejsce. Widok na ogród zmieniał się o wiele częściej niż sobie tego życzył, a czas leciał o wiele za szybko. Po nieudanym użyciu zaklęcia śledzącego i kompasu, stwierdził, że chyba tu umrze i opadł na jeden z parapetów, opierając czoło o szybę.

Jego żale na przyszły marny los przerwało chrząknięcie. Natychmiast uniósł głowę, rozglądając się dookoła. W korytarzu nikogo nie było. Jego uwagę jednak zwrócił duży obraz, przedstawiający obraz starszego mężczyzny, ubranego w ślizgońskie barwy i z tym charakterystycznym malfoyowskim uśmiechem na twarzy.

- Odnoszę niejasne wrażenie, że się zgubiłeś, młodzieńcze – powiedział, obrzucając go oceniającym wzrokiem od góry do dołu.

- Zgadza się – odpowiedział Gryfon, podchodząc bliżej tak, aby mógł przeczytać lśniący w ostatnim dziennym świetle napis.

Abraxas Malfoy.

Był pewien, że gdzieś już to słyszał. Wytężył umysł, starając się wrócić myślami do jednej z rozmów, jakie odbył z Draconem w ciągu ostatnich prawie dwóch miesięcy. Jest! Abraxas Malfoy był dziadkiem chłopaka, który zmarł niedawno na smoczą ospę. Była to całkiem głośna sytuacja, biorąc pod uwagę jego status społeczny i pochodzenie. Szperając już samodzielnie, udało mu się znaleźć, że mężczyzna uczęszczał do Hogwartu w tych samych latach co Tom Riddle i jak się później okazało, należał do jego pierwszego Wewnętrznego Kręgu. Miał więc przed sobą niesłychanie wręcz doświadczonego człowieka, który miał tą szansę uczyć się z przyszłym Lordem Voldemortem. Kusiło go, aby zacząć zadawać mu pytania na jego temat, ale powstrzymał się, wiedząc że jeśli zaraz nie znajdzie drogi powrotnej, a następnie nie pojawi się na Balu, Knot wywoła jakąś burzę i wyśle grupę aurorów aby go uratowała.

- Przepraszam, lordzie Malfoy – odezwał się, starając brzmieć jak najuprzejmiej. - Tak się składa, że byłem właśnie w trakcie powrotu z łazienki, kiedy okazało się, że nie znam drogi do pokoju Dracona. Czy jest szansa, aby mógł mi lord pomóc?

Mężczyzna przez chwilę nic nie mówił, aby po chwili zachichotać złośliwie.

- Czyli najzwyczajniej w świecie mówiąc, po prostu się zgubiłeś – podsumował, a rozbawione iskierki nie zniknęły z jego oczu.

- Myślę, że to najlepsze określenie – zgodził się, mając nadzieję, że otrzyma pomoc jak najszybciej.

- A to ci historia! - portret zaśmiał się głośno, zacierając ręce i najwyraźniej bardzo ciesząc z zaistniałej sytuacji. - Musisz być naprawdę zdesperowany, chłopcze, że zdecydowałeś się zapytać obraz o drogę.

- Zgadza się – potwierdził, nie mając żadnego pożytku z kłamstwa. - Prawdopodobnie jest lord dobrze poinformowany, ale dzisiejszego wieczoru odbywa się tutaj Bal, a ja obiecałem Lucjuszowi, że pojawię się z Draconem na miejscu jeszcze zanim się skończy.

- Obiecałeś, tak? - Abraxas podrapał się po brodzie, najwyraźniej zastanawiając się, co ma z tym zrobić. - Jestem świadomy tego, co dzieje się na dole – powiedział w końcu. - To nie jest mój jedyny portret tutaj. Ty jednak nie masz pojęcia jak działa ta rezydencja – uśmiechnął się wszechwiedząco, najwyraźniej świetnie bawiąc. - Dwór Malfoy'ów został zbudowany wiele wieków temu w ten sposób, aby żaden nieproszony gość nie miał szans z niego uciec. Możesz chodzić do końca życia, a i tak stąd nie wyjdziesz. Jedynym sposobem na przemieszczanie się po posiadłości jest bycie Malfoyem – oznajmił. - Chyba że - jego oczy błysnęły jakąś niezidentyfikowaną emocją. - Głowa rodu wpisze cię do barier ochronnych, więc dopóki nie porozmawiasz o tym z moim synem, nie radzę samotnie się gdziekolwiek przemieszczać.

- To by wyjaśniało dlaczego Draco podał mi tak szczegółowe instrukcje trasy do łazienki, znajdującej się tuż za rogiem – westchnął. - Bardzo dziękuję za informację, lordzie Malfoy.

Nie pozostało mu nic innego, jak wezwać pomoc. Abraxas powiedział mu już tak wiele, że nie sądził, aby w jakikolwiek sposób jeszcze przyłożył się do jego powrotu. Bez większego zastanowienia, przywołał swojego patronusa, szybko podając mu krótką wiadomość i oparł się o ścianę. Pozostało czekać.

***

- Gdzie on jest?

Od dobrych piętnastu minut Draco chodził po swoim pokoju, powstrzymując się od wyrywania sobie włosów tylko ze względu na swój nieskazitelny wygląd. Harry powinien już dawno wrócić do jego pokoju, a chłopaka nadal nie było. Czyżby źle zastosował się do jego instrukcji? Nie, to niemożliwe. Potter miał niesamowitą pamięć, więc nie było możliwości aby coś pomylił. Co więc się wydarzyło?

- Spokojnie, kochanie – powtórzyła po raz setny Narcyza, siedząc wygodnie w fotelu i obserwując jego poczynania. - Jestem pewna, że jakoś sobie poradzi. Przecież dałeś mu wskazówki jak dostać się do łazienki.

I wtedy właśnie do niego dotarło. Zatrzymał się gwałtownie i spojrzał z niepokojem na matkę.

- Nie powiedziałem mu jak ma wrócić – wyszeptał, chwytając się za głowę i czując jak nogi odmawiają mu posłuszeństwa. - Słodki Merlinie. To moja wina. Harry przecież nie ma pojęcia, jak działa ten dom. Pewnie teraz chodzi po korytarzach, przeklinając na lewo i prawo, a zwłaszcza na mnie.

- Nie mów tak – przerwała mu kobieta, wstając i podchodząc do niego. - Pamiętaj o kim mowa. To Harry Potter. Jestem pewna, że znajdzie jakieś rozwiązanie. Szukanie go bez jakichkolwiek wskazówek byłoby głupotą.

- A skrzaty? - spytał.

- Wszystkie są zajęte obsługą gości i nie sądzę, aby miały czas na poszukiwania – oznajmiła Narcyza. - Minister po raz kolejny zaprosił więcej osób niż to grzeczne.

Blondyn jęknął i zakrył twarz rękami. Chwilę później poczuł dłoń matki, głaszczącą go po włosach.

- Wiem, jak ci na nim zależy – powiedziała cicho, sprawiając, że poderwał głowę, wpatrując się w nią z niezrozumieniem.

- Jesteśmy przyjaciółmi – przypomniał, nie wiedząc co kobieta miała na myśli.

- Nie o to mi chodzi, Draco – pokręciła głową, a jej długie, jasne włosy zafalowały. - Wiem dobrze, że od jakiegoś czasu coraz trudniej spojrzeć ci na niego jak na przyjaciela.

Momentalnie dotarło do niego, o czym do niego mówi i jego policzki poróżowiały.

- To nie tak... - zaczął, spuszczając spojrzenie na dywan. - Poza tym, nawet jeśli, to tylko chwilowo. On w życiu nie popatrzy na mnie w ten sposób.

- Na twoim miejscu przemyślałabym to dwa razy – poradziła kobieta, wstając i otrzepując suknię z niewidocznych pyłków. - Wiem, że nie jest zbyt... ogarnięty w tych sprawach, ale jestem pewna, że nigdy by cię nie odrzucił. Na pewno będzie odrobinę zdezorientowany, każdy by był. To jednak nie oznacza, że przestanie się do ciebie odzywać i zamknie w szafie. Nieważne jak jest inteligentny, to nadal Gryfon. Oni nie uciekają przed wyzwaniem, a właśnie tym jest dla nich miłość.

- Dziękuję, mamo – powiedział, posyłając w jej stronę nieśmiały uśmiech. Biorąc z niej przykład, wyprostował się dumnie, poprawiając nowe szaty, gdy do pokoju wpadł przez zamknięte drzwi duży, mieniący się srebrem jeleń. - To patronus Harry'ego – zawołał, podchodząc do zwierzęcia. - Masz dla nas jakąś wiadomość?

- Hej, Draco – głos, jaki wydobył się z zaklęcia, bez wątpienia należał do Gryfona. - Tak się złożyło, że się zgubiłem. Na szczęście twój dziadek poinformował mnie jak działa ten dom, więc wiem już na czym stoję. Próbowałem się z tobą skontaktować umysłowo, ale nie byłem w stanie. Coś się stało, że miałeś postawione tak mocne bariery? Mógłbyś mnie znaleźć? Z tego co widzę to jestem całkiem wysoko, od południowej strony budynku, przy sporym portrecie Abraxasa siedzącego w czarnym fotelu. Nie ruszę się stąd ani na krok. Wybacz, że musiałeś się martwić.

Patronus rozpłynął się w powietrzu, a Draco jeszcze przez chwilę wpatrywał się w miejsce, w którym stał. Bardzo dobrze wiedział, gdzie znajdował się opisany przez Pottera obraz.

- Czwarte piętro, zaraz koło sypialni dla gości – westchnął, obrzucając matkę pełnym ulgi spojrzeniem. - Chyba muszę po niego iść.

- Przejdę się z tobą – oznajmiła kobieta, ruszając w stronę drzwi. - Mógłbyś mi powiedzieć, o co chodziło Harry'emu kiedy mówił, że próbował skontaktować się z tobą umysłowo?

Blondyn podrapał się po głowie, nie do końca wiedząc, od czego zacząć. Nikomu jeszcze nie wspomnieli o tym, że są w stanie porozumiewać się poprzez myśli i nie wiedział, jak to zrobić.

- Kiedy to wszystko się zaczęło – machnął ręką, wskazując na siebie i swoje nowe ciało. - Bardzo szybko odkryliśmy, że jesteśmy w stanie rozmawiać za pomocą umysłów. Coś jak telepatia, ale tylko nasza dwójka. Podejrzewamy, że jest to pewien skutek uboczny naszego połączenia. Nie wiadomo o tym praktycznie nic. Nie wiemy nawet, czy zniknie, kiedy powrócę do swojej normalnej postaci. Korzystamy z tego w sytuacjach awaryjnych, tak aby szkoła się nie dowiedziała. Da się to jednak zatrzymać. Wystarczą całkiem podstawowe bariery, stworzone za pomocą oklumencji. Przez to, że tak się denerwowałem, musiałem przypadkowo cały czas utrzymywać je na miejscu.

- Rozumiem – powiedziała powoli Narcyza, przytrzymując się barierki, kiedy wspinała się po schodach. - Cieszę się, że zdecydowałeś się ze mną podzielić tą informacją. Wybacz mi również, że nawiązuję do naszej poprzedniej rozmowy, ale nie uważasz, że to cudownie zakochać się w takiej osobie? W końcu to praktycznie tak, jakbyś był w stanie znać jej wszystkie myśli. Żadnych sekretów, zawsze znasz jej prawdziwe zdanie.

- Ja się wcale nie zakochałem! - przerwał jej przerażony tą perspektywą blondyn, kręcąc głową, jakby próbował odgonić od siebie tę myśl.

- Draco się zakochał? - trzeci głos dołączył do rozmowy, kiedy zza rogu wyjrzała zaciekawiona głowa Harry'ego. - W kim?

Blondyn zatrzymał się gwałtownie, patrząc na niego z całkowitym osłupieniem. Jego pokonany jęk poniósł się echem po korytarzu, w akompaniamencie śmiechu Abraxasa.

***

Po raz kolejny tego dnia, w Domku na Polanie rozległ się zirytowany krzyk Severusa.

- Czy ty jesteś ślepy? - warknął, mając serdecznie dość swojego życia. - Ten puzzel jest przecież w całkowicie innym kolorze niż powinien!

- Przepraszam bardzo! – oburzył się Syriusz, wymachując rękami. - Nie jestem kobietą, aby rozpoznawać wszystkie, najmniejsze zmiany w odcieniach. Dla mnie to identyczny zielony, jak ten obok!

- To dlatego, że nie patrzysz na szczegóły! - zawołał Snape, biorąc do ręki dwa klocki i prawie wkładając je Blackowi do oczu. - Ten po lewej jest o wiele ciemniejszy i widać na nim początek lasu – wskazał palcem prawie czarny róg. - To jest początek drzew. Ten po prawej jest jeszcze w słońcu, więc zielony przeplatany jest żółtym. Od razu widać, że jest jaśniejszy. Widzisz to?

Ucichł i czekał. Nic więcej nie mógł w tym momencie zrobić. Albo animag zacznie z nim współpracować i przyłoży się do tego, co muszą wspólnie zrobić, albo czeka ich wieczne życie we dwoje w małej chatce, gdzieś w lesie.

- Masz rację.

Poderwał głowę, spoglądając na Syriusza przymrużonymi oczami. Czyżby się przesłyszał?

- Nie patrz tak na mnie – warknął Black, odkładając puzzle na stół i opierając głowę na ręce. - Powiedziałem, że masz rację i więcej tego nie powtórzę. Jeśli masz jakiś problem ze słuchem to zgłoś się do Munga.

- Usłyszałem za pierwszym razem – prychnął Snape. - Dziękuję bardzo. Skoro jednak jesteś w stanie to dostrzec, może przestaniesz robić takie głupie błędy jak przed chwilą.

- Przepraszam, że nie jestem tak spostrzegawczy jak szpieg z wieloletnim stażem! - oburzył się animag, przypominając dziecko jeszcze bardziej niż zazwyczaj.

- Gdybyś trochę zwolnił, skupił się na tym co robisz i miał jakiekolwiek chęci do działania, nie miałbyś z tym żadnego problemu – odparł Severus, wbijając w rozmówcę kpiący wzrok. - To najważniejsze umiejętności jakie trzeba posiadać przy produkcji eliksirów. Wyjaśnia to dlaczego wszystkie zawsze wybuchały ci w twarz.

Obserwował z pełną satysfakcja, jak Black resztkami cierpliwości stara się powstrzymać od bardzo brutalnej odpowiedzi. Dopiero po chwili mężczyzna spojrzał na niego ze złością i warknął:

- Co równie dobrze tłumaczy dlaczego ty jesteś taki beznadziejny w relacjach międzyludzkich.

Wpatrywali się w siebie z czystą nienawiścią aż w końcu Syriusz westchnął i wziął do ręki jeden z zielonych puzzli.

- Naucz mnie więc.

- Czego niby? - spytał Snape, starając się ukryć zaskoczenie na tak niespodziewaną zmianę tematu.

- Jak być takim oschłym i bezuczuciowym dupkiem jak ty.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top