34.2
Pochyliłam się, łapiąc w dłonie śnieg. Uformowałam z niego śnieżkę i przylgnęłam plecami do pobliskiego dębu, kątem oka szukając wzrokiem Theo. Zachowywaliśmy się niczym banda dzieciaków, ale musiałam przyznać, że kilka ostatnich dni zleciało nam naprawdę szybko. I przede wszystkim wesoło.
— Orientuj się! — krzyknęłam, zrywając się do biegu i skierowałam się do Theodore'a.
Dopadłam do niego w ciągu kilkunastu sekund. Początkowo zamierzałam trafić w niego kulką, ale porzuciłam ten pomysł. Tuż przed nim wybiłam się i rzuciłam się w jego ramiona, jednocześnie celując śniegiem w jego twarz.
Taki był plan, który nie do końca wyszedł, ponieważ mężczyzna przekręcił głowę i śnieżka wylądowała na jego policzku, wpadając za kołnierz kurtki, którą na sobie miał.
— Osz ty! — warknął, obejmując dłońmi mój pas.
Długo nie musiałam czekać na jego zemstę. Nie przejmując się tym, że kurczowo trzymałam się jego szyi, przewrócił się.
Wylądowałam centralnie w zaspie, a on na mnie. Pisnęłam, czując zimno śniegu, który zetknął się z moją nagą skórą. Gwałtownie się wyprostowałam i jednocześnie starałam się zrzucić go z siebie.
Nie udało mi się.
Na całe szczęście Theo szybko zreflektował się, że jego waga jest dla mnie sporym ciężarem. Podparł się na dłoniach, opierając je obok mojej twarzy i odchylił się, wpatrując się wprost w moje oczy.
— Nigdy sobie nie odpuścisz, prawda? — spytał, a ja zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, co miał na myśli. — Od naszego pierwszego spotkania drażniłaś mnie dla zasady.
Uśmiechnęłam się dumnie i przesunęłam dłonie na jego policzki, wzruszając przy tym dość obojętnie ramionami, jakby wcale to nie było celowe.
— Cóż poradzić, cholera jasna ze mnie niesamowita — skomentowałam, przypominając sobie słowa, które usłyszałam pod swoim adresem jeszcze w szkole podstawowej.
Od początku byłam niesfornym typem, który kochał uprzykrzać życie wybranym osobom. Takimi właśnie byli nauczyciel polskiego czy też pan od informatyki. Wszystko mieściło się w granicach normy, ale wiedziałam, że mogę sobie pozwalać na przekraczanie granic. Przynajmniej przy męskiej części szkolnego personelu, ponieważ kobiety były bardziej wrażliwe.
Wielokrotnie rodzice musieli stawiać się u dyrektora, ponieważ coś mi się wymsknęło, niechcący.
— Nie da się zaprzeczyć — potwierdził.
I nie dodał nic więcej. Przysunął twarz do mojej i połączył nasze wargi w czułym pocałunku, który dość szybko zmienił się w nieco bardziej gorączkowy, gwałtowny.
To ja przekręciłam głowę, odrywając usta od jego. Zaśmiał się, ale nie zaoponował. Podniósł się i wyciągnął dłoń, chcąc pomóc mi wstać.
Złapałam jego rękę i posłałam mu wdzięczny uśmiech. I pożałowałam tego w ciągu kilku sekund, ponieważ zaraz po tym, jak stanęłam na nogach, Theo mnie popchnął.
Ponownie wylądowałam w zaspie w akompaniamencie jego śmiechu.
— Szach mat, słodziaku — podsumował.
Nie czekał na mnie, a ja nawet nie potrafiłam być na niego zła.
Wstałam, otrzepałam się ze śniegu i poprawiłam włosy, które opadły na moją twarz, wysuwając się zza czapki.
Biegiem ruszyłam za nim, ale dosłownie po kilku krokach zatrzymałam się, czując znajome swędzenie w nosie.
Kichnęłam. Raz, drugi i trzeci.
Na tyle głośno, że Theo postanowił po mnie wrócić.
— Dobrze się czujesz? — zapytał, marszcząc nieco czoło. — Zimno ci?
Pokręciłam w ramach zaprzeczenia głową i potarłam palcem wskazującym nad górną wargą.
— W porządku, nic mi nie jest — potwierdziłam, posyłając w jego kierunku słodki uśmiech. — Trochę śniegu jeszcze nikogo nie zabiło.
— Skąd mogę mieć pewność? Może chcesz wywinąć się od ślubu? — zasugerował, sięgając po moją dłoń.
— Umierając. Skutecznie. Cała ja — prychnęłam, kręcąc z rozbawieniem głową.
— Jak szaleć to szaleć — skwitował, zaciskając mocniej palce na moich.
Przyciągnął nasze splecione dłonie do twarzy i złożył na wierzchu mojej pocałunek.
Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc ten gest. Podobał mi się. I byłam tego świadoma od początku naszej znajomości. Theodore Wallace był dżentelmenem w każdym calu. Dodatkowo miał zapędy na romantyka, co dawało całkiem uroczą kombinację.
— Wracamy już? — zaproponowałam.
Od kilku godzin błąkaliśmy się po okolicznym lesie. Wcześniej zaliczyliśmy nawet kilka zjazdów na sankach na pobliskich wzniesieniach, dlatego też odczuwałam zmęczenie. I głód, przede wszystkim głód.
— Oczywiście. Za niedługo i tak będzie się ściemniać, to byłaby kiepska pora na spacery. Te niedźwiedzie, wilki i...
— Co?! — wtrąciłam, wybałuszając oczy.
Oczywiście byłam świadoma, że dzikie zwierzęta musiały gdzieś mieszkać, ale nie sądziłam, że aż tak blisko.
— Łobuzie, nie mów, że nie słyszałaś w nocy ich wycia i...
— Ty próbujesz się mnie pozbyć?! — pisnęłam.
— Nie, gdybym próbował, to bym to zrobił. Świetna miejscówka. Ciało rozszarpałyby dzikie zwierzęta. Nie byłoby śladów. Ani ciała, a co za tym idzie dowodów, więc...
— Theo. — Ponownie mu przerwałam. — Przerażasz mnie.
— Czym? Cecylio, nim zająłem się prawem rodzinnym, zajmowałem się też karnym. Wiesz, nie zawsze broniłem niewinne osoby. Taki zawód. Klient to klient. Sprawa jest po to, by ją wygrać. W taki bądź inny sposób — oświadczył, wzruszając ramionami.
Spojrzałam na niego, krzywiąc się.
Byłam przekonana, że był idealistą, a wychodziło na to, że się myliłam.
— Mówisz o tym tak spokojnie? — Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
— Taka branża. Dlatego zająłem się rozwodami. Bezpiecznie, bez zagrożeń i... sama wiesz. Łatwa kasa — podsumował, robiąc dziwną minę.
To był fakt. Czysta prawda, ale wiedziałam, że w międzyczasie w tym bezpieczeństwie pojawiła się tęsknota. Za ryzykiem, za wyzwaniami. Znałam go na tyle dobrze, by mieć pewność co do tego. Lubił, gdy coś wymagało wysiłku, ponieważ wtedy sukces miał słodki smak.
Zmieniliśmy temat. Powrót do naszego domku zajął nam dosłownie dwadzieścia minut. Gdyby nie Theodore, zgubiłabym się z kilka razy, ale mi na to nie pozwolił. Najwyraźniej potrafił odnaleźć właściwy kierunek albo rozpoznawał drzewa.
Dopiero po wejściu do środka, zorientowałam się, jak mokra byłam. Kurtka wprawdzie należała do wodoodpornych, ale jeansy, które na sobie miałam już nie.
— Muszę się przebrać, ty też powinieneś — oznajmiłam, lustrując go wzrokiem.
Nie tylko ja przypominałam mokrą kurę.
Pokiwał głową, odebrał ode mnie mokre rzeczy i się uśmiechnął.
— Leć, przygotuj kąpiel, ja to wrzucę do suszarki i do ciebie dołączę. — Pokiwał głową w ramach potwierdzenia.
— Dołączysz? — Spojrzałam na niego podejrzliwie.
— Mamy jedną wannę, obydwoje jesteśmy zmarznięci, rozwiązanie jest jedno, C. — Uśmiechnął się złośliwie i puścił do mnie tak zwane perskie oczko.
— Jestem głodna — jęknęłam, przeciągając ostatnią samogłoskę w wyrazie, wyginając dolną wargę w podkówkę.
— Potrafisz wszystko zepsuć — mruknął, szturchając mnie delikatnie palcem wskazującym w obojczyk. Zaśmiał się. — Idź na górę, resztą się zajmę, słowo — obiecał, cmokając pospiesznie mnie w nos.
Zsunął ze stóp buty i zebrał resztę rzeczy, kierując się do pralni, gdzie znajdowała się suszarka. Nie rzucał słów na wiatr. Lubił działać od razu. Nie pozostawił mi więc wyboru. Wbiegłam na górę, od razu odkręcając kurki nad wanną, by napełnić ją wodą.
Dolałam również olejku kokosowego i rozebrałam się, czekając na kąpiel.
Kilka minut później moczyłam się, otoczona całym mnóstwem piany. Oparłam głowę o brzeg i przymknęłam oczy, rozkoszując się ciepłem wody. Chociaż właściwie był to wrzątek. Zawsze byłam wielką fanką gorąca...
— Ce — usłyszałam głos Theo tuż nad sobą, więc zmusiłam się, by otworzyć oczy.
Przesunęłam spojrzeniem po drewnianym suficie, a dopiero później zatrzymałam je na mężczyźnie, który wszedł do łazienki.
Byłam tak rozleniwiona, że umknął mi moment, w którym się pojawił obok.
— Tak?
— Kolacja przyszła — odpowiedział, a ja dopiero wtedy zauważyłam tacę. Trzymał ją w dłoniach, a ja byłam na tyle skupiona na jego twarzy, że tego nie dostrzegłam.
Uśmiechnęłam się leniwie, podnosząc się, jednak woda nadal zakrywała strategiczne miejsca mojego ciała.
— Co tam masz? — spytałam, zerkając na niego z zainteresowaniem.
— Trochę krakersów, sera i innych przekąsek — odparł natychmiast. — I wino — dodał.
— Alkohol przede wszystkim — zaśmiałam się.
Theo odłożył tacę tuż przy wannie, od razu oddając mi jeden z kieliszków.
— Dziękuję — powiedziałam machinalnie i upiłam mały łyk.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, czując przyjemną słodkość i chłód. Najwyraźniej Theodore doskonale pamiętał jakie wino lubię.
Po chwili wróciłam spojrzeniem na niego, by móc zauważyć jak zdejmuje koszulę. Uniosłam jedną z brwi, bacznie mu się przyglądając.
— Mówiłem ci, że dołączę — skomentował, dostrzegając moją minę. — I chyba nie chcesz udawać, że się wstydzisz. Trochę na to za późno, nie uważasz?
— A czy ja mówię, że się wstydzę? — odbiłam pytanie, salutując mu kieliszkiem. — Podziwiam widoki, mój drogi.
— Przyznajesz otwarcie, że ci się podobam? — Przechylił głowę, marszcząc przy tym brwi. Zsunął z ramion materiał i rzucił go niedbale w kąt, skupiając się na rozpięciu paska.
— Cóż, już po ptakach, nie? Nie mam innego wyjścia — zaśmiałam się perliście. — Od lat mówiono mi, że mi się podobasz. No i patrz, mieli rację. — Uśmiechnęłam się na nowo.
— Uderzyłaś się w głowę? Masz gorączkę? — dopytywał z niedowierzaniem.
— Chciałbyś, wchodź, nim się rozmyślę — poleciłam, biorąc kolejny łyk wina.
Theo podał mi drugi kieliszek, bym go dla niego przytrzymała i zsunął bokserki. Nie odwróciłam wzroku, na to faktycznie było za późno. I nie mogłam zaprzeczyć, Theodore Wallace naprawdę robił na mnie wrażenie. Miałam wielką słabość do mężczyzn, którzy byli zbudowani tak dobrze, jak on.
Zarys mięśni na jego brzuchu był wyraźny, a dzięki ćwiczeniom, na które poświęcał całkiem sporo czasu, zyskał pas Adonisa. To charakterystyczne v sprawiało, że ciężko było mi oderwać od niego wzrok.
Mężczyzna wszedł do wody, usiadł, zajmując dość sporo miejsca, więc musiałam się przesunąć. Po chwili zmusił mnie do tego, bym wyłożyła nogi na jego uda, by i on mógł się wygodniej ułożyć.
Oddałam mu kieliszek z winem i zasalutowałam mu nim w ramach toastu. Kilkanaście kolejnych minut zajęło nam jedzenie i picie w akompaniamencie śmiechu, ponieważ próbowaliśmy się wzajemnie karmić...
Po jakimś czasie, gdy woda wystygła, dolaliśmy nową, nie zamierzając się ruszać. W wannie mimo wszystko było całkiem wygodnie.
— Zamierzałaś mi powiedzieć kiedyś prawdę? — zapytał po chwili, zmuszając mnie do tego, bym skupiła na nim całkowitą uwagę.
Zmarszczyłam brwi i wydęłam wargi bez zrozumienia. Potarłam palcem skórę tuż nad brwią i spojrzałam na niego pytająco, czekając na rozwinięcie wątku.
Wiele razy zatajałam prawdę, ale nie miałam pojęcia, dlaczego pytał o coś takiego, w takim momencie.
Cisza pomiędzy nami narastała.
— Jaką prawdę? — Odważyłam się odezwać po dłuższej chwili.
Przechyliłam się przez brzeg wanny i odłożyłam kieliszek, który opróżniłam z wina. Wypiłam dwa, więc nie czułam za mocno ich skutku. Nadal byłam trzeźwa.
— O mojej matce. O mnie. O tym, co stało się w Polsce, cokolwiek? Zamierzałaś? — wyjaśnił, przysuwając się do mnie.
Objął dłońmi mój pas i przyciągnął do siebie, sadowiąc mnie na swoich biodrach. Byłam tak zszokowana jego słowami, że nawet się nie poruszyłam. Machinalnie oparłam dłonie na jego ramionach i zamrugałam.
Znał prawdę.
Rozchyliłam z niedowierzaniem usta i zamknęłam je. I ponownie otworzyłam, nie potrafiąc zapanować nad zaskoczeniem.
—Czyli nie — odpowiedział za mnie.
— Theo, musisz zrozumieć, że to nie była moja tajemnica, że... — zaczęłam, ale zamilkłam, widząc jego minę.
— Nie jestem zły. Nie mam żalu, po prostu, sam nie wiem.
— Kiedy się dowiedziałeś? — Oparłam dłonie na jego policzkach, gładząc je palcami.
Wiedziałam, że ta świadomość musiała być dla niego druzgocąca.
— Jakiś czas temu. Już to... pogodziłem się z tym. Zobaczyłem mojego ojca w innym świetle. Właściwie, zaimponował mi. Sam nie wiem, czy potrafiłbym przyjąć takie dziecko, czy potrafiłbym je pokochać — wyznał.
Wpatrywałam się wprost w jego oczy, zmuszając go do tego samego. Widziałam, że chciał uciec spojrzeniem, ale mu na to nie pozwoliłam.
— Wybaczyłeś Julii?
— Wybaczyłem? — prychnął. — To ona musiała mi wybaczyć. Skrzywdzono ją, w najgorszy z możliwych sposobów, Ce. I nienawidzę siebie za to, co jej powiedziałem w dniu, w którym...
— To nie twoja wina — wtrąciłam, nie chcąc tego słuchać.
— Wiem i nie wiem, ale obiecuję, że dowiem się, kim był ten skurwiel. I dorwę go, Ce. Obiecuję ci, że to zrobię — zapewnił z mocą.
Pewność pobrzmiewała w jego głosie. I determinacja. Wiedziałam, że nie mogłam się z tym kłócić, ani próbować zmienić jego zdania. Po prostu to czułam.
— Przykro mi, że już wiesz — skomentowałam.
Egoizmem z mojej strony była chęć podzielenia się z nim tą tajemnicą. Wiedziałam, że ciążyła ona na mojej świadomości, ale jemu lepiej żyło się z myślą zdrady matki, jak krzywdy.
Jej ból, był jego bólem.
— Przykro mi, że musiałaś to ukrywać — powtórzył po mnie, dodając własne zakończenie.
Nie potrzebowaliśmy dodać nic więcej.
Nie było takiej potrzeby.
Theodore wzmocnił uścisk swoich palców na moim ciele, a ja nie czekałam już na nic więcej.
Połączyłam nasze wargi w gorączkowym, wręcz naglącym pocałunku.
— Nie potrafię wyobrazić sobie życia bez ciebie — dodał po chwili Theo, przenosząc usta na skórę mojej szyi.
1973 słów.
Wiecie, co robić!
Całuski
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top