30.1

             Kolejne kilka tygodni upłynęło mi naprawdę szybko. Nie miałam pewności czy spowodowane było to nadmiarem obowiązków, nie tylko i w pracy, ale tych związanych ze ślubem, czy z faktem, że obydwoje lataliśmy pomiędzy Stanami i Polską z taką częstotliwością, że kojarzyliśmy z imion poszczególnych członków załogi samolotu.

Cały styczeń był intensywny, więc nie byłam zaskoczona, tym, że luty przyszedł prędko.

Moje życie nie wyglądało tak, jak kiedykolwiek planowałam, ale śmiało, bez zająknięcia mogłam przyznać, nie tylko przed innymi, ale i przed sobą, że byłam szczęśliwa. Wykończona, ale szczęśliwa. Nigdy nie pomyślałabym, że będę umieć odnaleźć własne miejsce na ziemi u boku Theodore'a. Zaskoczyło mnie to, chociaż wszyscy dookoła twierdzili, że to było pewne, ale ja byłam zbyt długo ślepa na wszelkie znaki, które dawał nam wszechświat. Tak słyszałam.

— O czym myślisz? — zapytała Ada, sprawiając tym samym, że moje myśli powróciły na właściwe tory.

W końcu siedziałam już dobrą godzinę w jej mieszkaniu, ciesząc się jej towarzystwem oraz tym, że obydwie znalazłyśmy dla siebie chwilę.

Nie, żebym jej nie widywała, ale nasze związki były na tyle absorbujące, że brakowało nam ku temu okazji. A przynajmniej nie było ich tyle jak jeszcze rok wcześniej.

Spojrzałam na nią, posyłając jej lekki, nieco rozkojarzony uśmiech i poprawiłam włosy, zakładając je za ucho, zastanawiając się nad odpowiedzią. Ona w tym czasie sięgnęła po laptopa i przejrzała playlistę, wybierając piosenkę, którą obydwie uwielbiałyśmy.

Stare, dobre, ukochane przez nas boysbandy.

Od dłuższego czasu rozmyślałam nad propozycją, którą chciałam złożyć przyjaciółce i nadal nie miałam pewności, że tak chciałam ułożyć własne życie. Wiedziałam, że gdy już te słowa padną z moich ust, nie będzie odwrotu. Byłam w pełni gotowa, a jednocześnie tak bardzo przerażona.

— Tak sobie myślałam — odparłam, wiedząc, że tym sposobem narażam się na kpinę z jej strony.

Dziewczyna prychnęła, uśmiechając się kpiąco i uniosła jedną z brwi w dość sceptycznym geście. Dolała nam wina do kieliszków i podała mi jeden z nich.

— Uznajmy, że tego nie słyszałam. — Skrzywiła się, nie ukrywając tego, że nie spodobała jej się moja odpowiedź i próba uniknięcia tematu. — Gadaj, co cię dręczy i miejmy to za sobą — ponagliła mnie.

Od lat wiedziałam, że czytała ze mnie niczym z otwartej księgi. Działało to w dwie strony. Bez trudu wyłapywałyśmy, kiedy chciałyśmy mówić, a kiedy milczeć. Nie było to proste, ale po tylu latach przyjaźni, oczywiste. Nigdy nie miałam siostry, ale podświadomie czułam, że Adrianna była moją siostrą z wyboru. Nie łączyły nas więzi krwi, ale siostrzana relacja, jak najbardziej.

— Bo tak sobie myślałam — powtórzyłam, ale widząc jej minę, przerwałam, bawiąc się nóżką kieliszka. Przesuwałam po niej palcami, wpatrując się w napój, który się w nim znajdował. Uśmiechnęłam się pod nosem i westchnęłam cicho.

— To już wiemy, więc mów. — Poruszyła znacząco głową, nakazując mi tym samym, bym w końcu dokończyła tę myśl.

— Nadal planujesz rzucić pracę, prawda? W sensie praca z Dawidem to... — zawiesiłam się, koniuszkiem języka przesuwając po górnej wardze, szukając właściwych słów.

— Jezu, Ce — mruknęła, przerywając mi. Najwyraźniej straciła do mnie cierpliwość i uznała, że pora przejąć inicjatywę. — Tak. Nie chcę z nim pracować, nie dlatego, że nie lubię, ale dlatego, że związki w takich firmach to kiepski pomysł. Ciągle byłabym podejrzewana o to, że on mnie faworyzuje, że wszystko, co robię to nie moje sukcesy, a promocję dzięki sypianiu z szefem. To słabe. Nie chcę tego robić ani sobie, ani jemu. Nam. Kocham go — wyjaśniła. — I nie oszukujmy się. Nie zamierzam ukrywać się po kątach ani się, ani mojego związku.

Wprawdzie już słyszałam od niej te słowa, ale chciałam mieć pewność, że nadal taki był jej plan, że nic się nie zmieniło. Kobieta zmienną była i miała prawo, by jej decyzje również nie były stałe.

Zaśmiałam się cicho, ale śmiech ten był pozbawiony wesołości. Denerwowałam się, ponieważ chciałam przewrócić własne życie do góry nogami. Z drugiej strony, wiedziałam, że układ, w którym tkwiłam do tej pory, nie mógł istnieć na dłuższą metę.

— Wiem, wiem — przytaknęłam, pocierając palcami miejsce nad górną wargą.

Wzięłam głębszy oddech i upiłam spory łyk wina. Zupełnie tak, jakbym chciała dodać sobie nieco odwagi, której zdawało się mi brakować.

— Mów, bo zaczynam się o ciebie martwić — dodała, mrużąc podejrzliwie oczy, odstawiając alkohol na blat stołu, który znajdował się tuż obok kanapy, na której siedziałyśmy.

Oparła łokcie na swoich udach, a brodę na dłoni, wpatrując się we mnie uważnie. Pochyliła się tak, że znajdowała się zdecydowanie bliżej mnie. Poczułam się tak, jakbym znalazła się w pokoju przesłuchań, a jej włączył się tryb dociekliwego gliny.

— Nie, nie musisz — zapewniłam, posyłając jej słaby uśmiech. Potrząsnęłam głową, chcąc zyskać na wiarygodności i odłożyłam kieliszek na blat, tuż obok jej.

— Ce? Czy ty denerwujesz się ślubem? Tym, że jest coraz bliżej? To ten słynny stres panny młodej? — zapytała, a w jej tonie bez trudu mogłam wyłapać nutkę rozbawienia.

Ja miałam dylemat życia, a ona świetnie się bawiła.

— Nie — zaprzeczyłam natychmiastowo, kręcąc głową. — To znaczy, tak, ale... nie. Chodzi mi o coś innego — dorzuciłam, przecierając twarz dłońmi. — Chodzi mi o to, że chcę, byś została moim wspólnikiem. A nawet nie wspólnikiem, a prezesem agencji. Chcę, czuję, że powinnam więcej czasu spędzać w Stanach, przy Theo i... chcę, byś mi pomogła. Chcę, byś przejęła moje obowiązki, bo wiem, że sobie z tym poradzisz, że mogę ci ufać i...

— Czekaj, czekaj, bo nie nadążam — przerwała mi, unosząc jedną z dłoni, nakazując mi tym samym milczenie. — Chcesz powiedzieć, że przeprowadzasz się do Ameryki? — spytała z powątpiewaniem, jakby nie wierzyła, że to powiedziałam.

Cóż, jeszcze kilka miesięcy temu sama bym nie uwierzyła, ani nie podejrzewała, że będę gotowa na taki krok, zwłaszcza że planowaliśmy żyć razem, ale nieco osobno.

Wzruszyłam lekko, z pozoru obojętnie ramionami, chociaż ten gest kosztował mnie naprawdę sporo energii. Wiedziałam, że proszę ją o wiele, może nawet zbyt wiele. Mimo to była jedyną osobą, której mogłam złożyć takową propozycję. Oczywiście, istnieli inni w naszej paczce, ale to Ada zawsze była moją najbliższą osobą.

Przyjaciółką. Siostrą. Bratnią duszą.

— Nie do końca, ale tak? — odpowiedziałam pytająco i westchnęłam cicho. Nie sądziłam, że tak ciężko będzie powiedzieć to na głos. — Chcę móc tam być więcej, przy nim. Theo ma jakieś kłopoty, o których mi nie mówi, a ja... chyba nie potrafię żyć z dala od niego. To dziwne, ale wydaje mi się, że moje miejsce jest u jego boku. I wiem, wiem, że brzmię żałośnie i rzucam wszystko, na co ciężko pracowałam, ale...

— Kochasz go — wtrąciła ponownie, cicho, przytakując swoim słowom ruchem głowy. — Po prostu go kochasz i chcesz być blisko. Rozumiem. To nie jest żałosne, Ce. To piękne. Miłość nigdy nie mogłaby być żałosna, nie w ten sposób.

Spojrzałam na nią z zaskoczeniem. Spodziewałam się raczej krytyki, szczególnie że faktycznie zawsze zapewniałam, że żaden facet nie stanie się całym moim światem, że na to nie pozwolę. I naprawdę tego nie chciałam, ale nie widziałam innego wyjścia. Musiałam mieć pewność, że agencją będzie zarządzał ktoś, kto sprawi, że nadal będzie doskonale prosperować.

— Co ty na to? Przyjmiesz moją ofertę? — zapytałam, uśmiechając się niepewnie.

Musiałam kuć żelazo, póki było gorące. I potrzebowałam pewności, że mogłam rzucić wszystko bez większych konsekwencji. Nie umiałabym zrujnować wszystkiego, co osiągnęłam, nawet w imię wielkiej miłości.

— Ce, zawsze możesz na mnie liczyć, wiesz to, prawda? — Zerknęła na mnie, sięgając po moją dłoń. Zacisnęła na niej swoje palce. — Ale musisz mi powiedzieć, że naprawdę tego chcesz, że to nie żadne poświęcenie dla małżeństwa, a twoja decyzja, bo tak chcesz. Nie musisz, chcesz, okej? Obiecasz mi to? Że naprawdę właśnie tego chcesz? — poprosiła, bacznie mi się przyglądając.

Oparłam wolną dłoń, na naszych złączonych i uśmiechnęłam się do niej lekko. Kochałam ją za to. Martwiła się o mnie, wyłapywała w moich wypowiedziach drugie dno, nawet gdy ja nie zdawałam sobie sprawy z tego, że takowe istniało.

— Nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale tak. Chcę zobaczyć, jak będzie wyglądało moje życie, przy nim. Tam. Nadal będę właścicielką agencji, ale... nie chcę jej zaniedbać, więc potrzebuję doskonałego managera, prezesa, czy kogokolwiek, kimkolwiek będziesz chciała być — zapewniłam, kiwając głową.

Dzięki jej aprobacie byłam gotowa na taki krok. Mimo że był ogromny, a może nawet i przełomowy. Wyjeżdżając po liceum do Stanów, wiedziałam, że prędzej czy później wrócę. Wtedy nie miałam już tej pewności. Nie chciałam wymagać od Theo, by rzucał wszystko, co kochał, dla mnie. Wiedziałam, jak wiele znaczyła dla niego kancelaria.

— Chcesz tego, tak? Chcesz zacząć całkiem inne, nowe życie? — dopytywała, wpatrując się wprost w moje oczy.

Pokiwałam głową, potwierdzając jej słowa.

— Z bólem serca, ale się zgadzam — odpowiedziała.

Oswobodziła dłoń z mojego uścisku i sięgnęła po wino, podając mi moje. Wstała i rzuciła mi spojrzenie pełne wsparcia, ale i miłości.

— Wypiję za to... za nowy początek, nowe życie, nową miłość, nową Cecylię. — Zasalutowała mi, stukając w mój kieliszek. Uśmiechnęła się lekko, ale był to smutny uśmiech. — Tracę siostrę, ale zyskuję pewność, że będziesz z nim szczęśliwa. — Ponownie podniosła naczynie i pociągła teatralnie nosem, jakby faktycznie miała zamiar płakać. — Jestem szczęśliwa, już jestem szczęśliwa — wtrąciłam bez wahania, mocząc wargi w winie.

— Cholera, wiem. — Westchnęła ciężko, mrużąc oczy.

— Nie tracisz mnie. Nadal będę w Polsce co drugi miesiąc. Po prostu będę spędzała tu tydzień, może dwa, a tam miesiące. — Spojrzałam na nią wymownie, upijając mały łyk alkoholu. — Ale nikogo nie tracisz. Obiecuję — zapewniłam.

Obydwie opróżniłyśmy kieliszki, więc zabrałam jej i odłożyłam go wraz z moim na blat stołu. Objęłam ją i przymknęłam na moment powieki, trzymając ją mocno w objęciach.

Pewność, że miałam ją po swojej stronie, dodawała mi całe mnóstwo odwagi i energii do działania.

— Dziękuję. Dziękuję za to, że jesteś. Za to, jaka jesteś. Nie mogłabym zrobić tego bez ciebie — oświadczyłam pewnie, z trudem powstrzymując się od wybuchu płaczem.

Naprawdę sądziłam, że będzie krytykować moją decyzję. Szczególnie że planowałam porzucić wszystko, na co ciężko pracowałam w ostatnich latach.

— Przestań, nie chcę się rozpłakać, to nie czas na łzy — skarciła mnie, szturchając mnie lekko dłonią w bark.

Zaśmiała się cicho, spoglądając na mnie. Starła kciukiem zdradziecką łzę, która spłynęła po moim policzku i poszerzyła swój uśmiech, opadając z powrotem na kanapę. Przy okazji złapała moją dłoń, ciągnąć mnie za sobą.

— Jak rozumiem, nie szukamy większego mieszkania w Krakowie, nie?

Wiedziałam, że nie była na mnie zła. Wróciła do tematu poszukiwań, chcąc skierować nasze myśli na inne tory. Wprawdzie w szale przygotowań do ślubu, nie było na to czasu, ale szukaliśmy odpowiedniego mieszkania, które nadawałoby się na nasz nowy dom. Wiedziałam, że skoro byłam gotowa zamieszkać na stałe w Ameryce, to tam musiałam szukać domu. Czegoś, co będzie nasze. Zresztą, Theo już nawiązał kontakt z agentem nieruchomości i miał na oku kilka budynków. Musiałam tylko znaleźć trochę czasu, by je z nim obejrzeć.

— Nie rozmawiałam jeszcze z Theo o tym. Nie chciałam... sama nie wiem, nie miałam pewności, albo odwagi — przyznałam, opadając na oparcie mebla. Sięgnęłam po poduszkę i objęłam ją, przyciskając ją do brzucha.

Ada zaczęła się śmiać.

— Musiałabym cię nie znać, by ci w to uwierzyć. Od dawna o tym myślisz, po prostu bałaś się reakcji, mojej, może twojej rodziny, ale to nie zmienia faktu, że tego chcesz, prawda? Boisz się, bo jest to równoznaczne z porzuceniem bezpiecznego i znajomego życia. — Celnie podsumowała, rzucając mi pełne politowania spojrzenie.

Pokiwałam głową i zwilżyłam koniuszkiem języka dolną wargę.

W punkt. Jak zawsze. Tylko tego mogłam spodziewać się po Adriannie, bo w końcu znała mnie lepiej, niż ktokolwiek inny żyjący na tej planecie.

— Kocham cię — oznajmiłam, mrugając pospiesznie powiekami, chcąc przegnać łzy, które cisnęły się mi do oczu.

— Ja ciebie też, dlatego podnoś dupę, idziemy na imprezę! Muszę nacieszyć się tobą, póki tu jesteś — oświadczyła i zerwała się z miejsca.

Nie przyjmowała odmowy, tego byłam pewna, więc posłusznie podążyłam za nią. Do jej sypialni, do jej szafy, by skompletować odpowiedni strój.

Noc była młoda. A my miałyśmy trochę czasu, zwłaszcza że zapowiadała się nam wolna sobota.




1998 słów.
Cześć, Robaczki. Jak Wasz nowy rok? Jak życie mija? Co u Was słychać? Powoli wracam do pisania, już niedługo dostanę nowego laptopa, więc będę mogła wrócić w pełni. Od razu uprzedzam, że pisałam rozdział na telefonie, także no, mogą zdarzyć się głupie błędy, więc jakby ktoś, coś widział, piszcie. Całuję! Tęskniłam za Wami, o. Całuski!

Jo. 🦄

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top