28

                      Przekręciłam się w bok i otworzyłam oczy, gdy zderzyłam się z czymś twardym. Przetarłam dłonią twarz i zamrugałam powiekami, chcąc odzyskać ostrość widzenia, po gwałtownej pobudce. Faktem było, że uwielbiałam spać i wstawanie przychodziło mi z wielkim trudem. Przynajmniej dawniej, ponieważ dorosłe życie nauczyło mnie, że jeśli się nie zrobi czegoś od razu, z czasem bywało tylko trudniej. Nawet w przypadku czegoś tak prostego, jak pobudka.

Zamrugałam ponownie, orientując się, że naprawdę tuż przede mną znajdował się Theodore, który spał w najlepsze.

Ostrożnie wygrzebałam spod poduszki telefon, włączając wyświetlacz, by sprawdzić godzinę. Dochodziła już siódma rano, więc to była najwyższa pora, by wstawać. Zwłaszcza że mężczyzna twierdził, że zamierzał dzisiaj pracować. Nie oceniałam tego. Rozumiałam, że czasami takie małe ucieczki były nam potrzebne. W pracy można było skupić się na obowiązkach i zapomnieć, chociaż na złudny moment, ułamek sekundy, o problemie.

Wiedziałam, że powinnam go obudzić, a mimo to podparłam się na łokciu, opierając podbródek na zaciśniętej dłoni i skupiłam całą swoją uwagę na nim. Obserwowanie go było przyjemne. Zwłaszcza w tamtym momencie.

Spał, a jego przystojna twarz miała iście chłopięcy wyraz. Zdawał się taki beztroski, spokojny. Ciemne, zmierzwione kosmyki przydługich włosów zasłaniały jego czoło, a mocną szczękę zdobił cień zarostu. Odkryłam, że od jakiegoś czasu Theodore golił się góra dwa razy w tygodniu, jakby pamiętał o tym, że miałam wielką słabość do męskiego zarostu. Męski atrybut, który pozwalał kobietom tracić głowę.

— Ładnie to tak się gapić? — wychrypiał, powoli otwierając oczy.

Chrząknął, chcąc odzyskać panowanie nad głosem i skrzyżował ze sobą nasze spojrzenia, posyłając w moim kierunku łobuzerski uśmiech, który w jego wykonaniu wyglądał przeuroczo. Ten gest zwalał z nóg, nie tylko mnie. W połączeniu z chrypką, która temu towarzyszyła, była to mieszanka zabójcza.

— Cóż, po coś te oczy mam, prawda? — odbiłam pytanie, podnosząc się.

Usiadłam na łóżku, kradnąc mu kołdrę, przez co odkryłam jego nagi tors.

W kilka sekund przesunęłam spojrzeniem po jego całej sylwetce, uśmiechając się pod nosem. Nadal o siebie dbał i było to widać.

— Patrz do woli, jestem cały twój — podsumował żartobliwie, mrugając do mnie okiem.

Złapał dłonią mój kark, przysunął mnie do siebie i złożył na moim czole szybki pocałunek. Później się odsunął i zszedł z łóżka, klepiąc się w pośladek. Mój wzrok automatycznie zatrzymał się na jego tyłku, a on zaśmiał się, kierując się do wyjścia.

Zdążyłam jeszcze trafić go w plecy poduszką, nim zamknęły się za nim drzwi. Nie przypominał już tego załamanego faceta, któremu zawalił się świat.

Podziwiałam go za tę umiejętność przetrwania i dostosowania się do każdej sytuacji. Przy nim czułam się niczym histeryczka, która nawet błahostki wyolbrzymiała do skali wydarzeń historycznych. Pokręciłam głową i opadłam na poduszkę, wzdychając ciężko.

Znajomy, męski zapach uderzył w moje nozdrza, więc przekręciłam się na bok i schowałam twarz w pościeli. Wcale mi to nie pomogło.

Najgorsze było to, że Theodore zdawał się mnie osaczać, a mi wcale to nie przeszkadzało. Z każdym kolejnym dniem odkrywałam, że przerażenie związane z wizją małżeństwa znikało, a pojawiały się całkiem nowe, zupełnie niespodziewane uczucia.

Nie chciałam panikować, więc porzuciłam te myśli i po chwili zeszłam z mebla. Pościeliłam łóżko i odłożyłam na miejsce poduszkę, którą oberwał mężczyzna. Odnalazłam komplet bielizny w szufladzie i wzięłam biały podkoszulek z czarnymi rurkami, mając nadzieję, że Theo skończył brać prysznic.

Zazwyczaj nie zajmował mi zbyt długo łazienki, najwyraźniej pamiętając o tym, że nie znosiłam czekać. Na nic ani na nikogo. Cierpliwość nie była moją mocną stroną.

Zapukałam do drzwi, chcąc dać mu znać, że też chcę się umyć. Na całe szczęście dość szybko je otworzył. Był nagi, nie licząc ręcznika, który miał owinięty wokół bioder. Widywałam go w tym wydaniu mnóstwo razy, ale mimochodem i tak gapiłam się na niego chwilę dłużej, niż powinnam.

— Jakie są szanse na to, że pozwolisz mi popatrzeć, jak bierzesz prysznic? — zapytał, robiąc minę zbitego szczeniaczka. — Pamiętaj, że jestem biednym chłopcem, któremu świat zwalił się na głowę — dodał, wykrzywiając dolną wargę w tak zwaną podkówkę.

Prychnęłam, wywróciłam teatralnie oczami i popchnęłam go w stronę wyjścia, mając nadzieję, że to wystarczy mu za odpowiedź.

— Pamiętaj, że jako twój przyszły mąż, mam pewne oczekiwania i chciałbym je spełnić, w najbliższej przyszłości — upomniał mnie, wsuwając stopę między drzwi, a próg.

Spojrzałam na niego, mrużąc oczy.

— Że niby żadnego ślubu przed seksem? — spytałam, podłapując w mig, co miał na myśli.

— Wiedziałem, że jest jakiś powód, dla którego chcę się z tobą ożenić. Inteligenta z ciebie bestia — zauważył z rozbawieniem.

Mrugnął do mnie okiem, zaśmiał się i odszedł, a ja przytknęłam czoło do chłodnych kafelków, którymi wyłożone były ściany w łazience.

Był niemożliwy. Powinien mieć depresję, kiepski humor, a on już o świcie był radosnym ptaszkiem.

Nie chciałam dać mu się tak łatwo wyprowadzić z równowagi, więc już po chwili się rozebrałam i weszłam pod prysznic. Odkręciłam zimną wodę, chcąc się rozbudzić i uspokoić moje rozbiegane myśli, ponieważ Theodore Wallace w ostatnim czasie skutecznie mi je rozpraszał.

Pół godziny później siedzieliśmy już we trójkę w jadalni, popijając kawę. A przynajmniej ja, bo reszta skupiona była na zjadaniu śniadania. Ja jakoś tak nie byłam głodna, ponieważ wspomnienie rozmowy z Julią uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą.

Pozostała dwójka była zrelaksowana, wesoła, a ja walczyłam sama ze sobą, by nie wyznać im prawdy. Zasługiwali na nią, jak nikt inny, zwłaszcza Theodore, ale również jego matce należało się to, bym dotrzymała jej obietnicy. Tylko ona miała prawo decydować, kiedy i komu powie prawdę.

Upiłam kolejny łyk napoju, dość ostrożnie, nie chcąc poparzyć sobie języka. Zdawkowo odpowiadałam na wszelkie pytania, ale na całe szczęście, Veronica i Theo byli tak zajęci dyskusją, że zdawali się tego nie zauważać.

Naszą sielankę zakłócała mi wiedza, której nie posiadali pozostali. Westchnęłam ciężko i spojrzałam na mężczyznę, który wypowiedział moje imię z wyraźnym zniecierpliwieniem.

— Mówiłeś coś? — zapytałam, mrużąc oczy. — Zamyśliłam się, przepraszam — dodałam, tłumacząc się.

— Tak. — Przytaknął mi ruchem głowy, wpatrując się we mnie uważniej. — Jadę do biura, później do taty, więc spotkamy się po południu. Przyjadę po ciebie koło piętnastej? — zaproponował, uśmiechając się podejrzliwie.

Odwzajemniłam ten gest i odstawiłam kubek na blat stołu.

— Jasne, tak, tak, ale może spotkajmy się po prostu u ciebie, o czternastej? — Nabiłam na widelec borówkę, chcąc się czymś zająć. — Bez sensu byś tracił czas w korkach. A ja jestem duża, dotrę sama, może być?

— W porządku — zgodził się, odsuwając się na krześle od stołu. Wstał i podszedł do Vee, by ucałować jej policzek. — Dziękuję za śniadanie, ciociu, było pyszne — skomentował, uśmiechając się do kobiety. — I do zobaczenia, łobuzie. Dziękuję, że jesteś — dorzucił, całując moją skroń.

Dziwne było to, że słysząc te słowa, poczułam się naprawdę dobrze. Jakbym chciała, by to była prawda. Że moja obecność była czymś koniecznie mu potrzebnym.

Veronica również wstała i ruszyła za mężczyzną, twierdząc, że musi mu coś jeszcze powiedzieć.

Zniknęła na dobre dziesięć minut, ale nie narzekałam na to, ponieważ potrzebowałam chwili, by zapanować nad moimi rozproszonymi myślami. Z jednej strony byłam szczęśliwa, bo i Theodore zdawał się pogodzić z całą sytuacją, ale z drugiej była świadomość, że nie znał prawdy.

Zjadłam kawałek naleśnika, mając nadzieję, że jedzenie pomoże mi się skupić na czymkolwiek, ale były to złudne odczucia. Po czwartym kęsie sobie odpuściłam i się poddałam. Zajęłam się dopiciem kawy.

— Posmutniałaś, niunia. Co się stało? — Nawet nie zauważyłam, kiedy Ronnie wróciła do jadalni.

Przekręciłam głowę, spoglądając na nią. Posłałam jej lekki, nieco smutny uśmiech i zaprzeczyłam. Nie chciałam, by się bezsensownie martwiła.

— Muszę wracać do domu, do Polski. Z jednej strony mam ochotę rzucić wszystko i zostać z Theo, ale z drugiej...

— To nadal twoje życie — dokończyła, w mig podłapując, co miałam na myśli.

Na całe szczęście zdołałam odwrócić jej uwagę i zmusić do skupienia się na tym temacie. Ciągle miałam wielką ochotę upewnić się, że tylko ja byłam w posiadaniu informacji na temat prawdziwej tajemnicy Julii, ale w porę gryzłam się w język, za każdym razem.

Kolejną godzinę rozmawiałyśmy o moich planach i pomysłach na przyjęcie zaręczynowe, o które Vee wręcz prosiła. Obiecałam jej, że po nowym roku się nad takowym zastanowimy i urządzimy je, a nawet poprosimy o pomoc. To ją uspokoiło. Odnosiłam wrażenie, że wystarczała jej świadomość, że naprawdę zajmujemy się przygotowaniami do zawarcia związku małżeńskiego, by ją całkowicie uspokoić.

Nie rozumiałam tego zbyt dobrze, ale cieszyłam się, że wszyscy dookoła tak entuzjastycznie reagowali na informację o naszym ślubie. Mi go zdawało się brakować, ale cała reszta rodziny nadrabiała.

Koło jedenastej opuściłam dom, pamiętając o tym, że bar, w którym pracował wujek Donald, otwierano dość późno. Wiązało się to z tym, że ich mantrą było czekanie z zamknięciem, aż do ostatniego klienta. Doceniałam to, gdy byłam młodsza, zwłaszcza w czasie, gdy moim życiowym celem było zapijanie smutków, łudząc się, że taki sposób pomoże zapomnieć mi o problemach.

Na miejsce dotarłam chwilę po wybiciu południa. Przekroczyłam próg, a w środku znajdował się tylko Donald i jakaś dziewczyna, która najwyraźniej również pracowała w lokalu. Ona mnie zignorowała zaraz po tym, jak zauważyła, że to wujek się mną zainteresował. Na jej miejscu zrobiłabym dokładnie tak samo.

Mężczyzna uniósł jedną z ciemnych brwi na mój widok i uśmiechnął się złośliwie, wychodząc zza baru. Rozłożył ręce, czekając, aż do niego podejdę i uwięził mnie w mocnym, wręcz stalowym uścisku ramion.

Pozwoliłam mu na to, delektując się przyjemnym ciepłem, które biło z jego ciała i zaśmiałam się cicho, ponieważ Donald mnie podniósł i wykonał obrót dookoła własnej osi. A później mnie odstawił. Zupełnie tak, jakbym nic nie ważyła.

— Pszczółko — mruknął z rozbawieniem, odchylając się z zamiarem spojrzenia na mnie. — Cieszę się, że jesteś cała, ale... nie jesteś w ciąży?! — dodał, mrużąc gniewnie oczy.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, zupełnie tak, jakby postradał rozum i prychnęłam cicho, kręcąc głową w ramach zaprzeczenia. Brakowało mi tego przezwiska, zwłaszcza że w jego ustach brzmiało tak przyjemnie i przyjaźnie.

Rozpięłam płaszcz, zdjęłam go z siebie i odwiesiłam na wieszak, specjalnie mu nie odpowiadając. Jego pytanie było wręcz absurdalnie głupie.

Denerwowanie go miało swoje plusy. A nawet jeśli nie, mnie po prostu bawiło. Szczególnie że sam pomysł, że mogłabym spodziewać się dziecka, był naprawdę absurdalny. Wiedziałam, skąd takie domysły miała Laio, ale dlaczego też on, niekoniecznie.

— Skąd ten pomysł? — zapytałam, poprawiając włosy. Przerzuciłam je na jedno ramię i przechyliłam głowę, wpatrując się w niego uważnie.

Nadal prezentował się tak samo dobrze, jak zawsze. Był przystojnym facetem, któremu upływ czasu dodawał tylko męskości i uroku. Przy nim powiedzonko, że mężczyźni byli niczym wino, im starsi, tym lepsi, brzmiało jak czysta prawda.

— Ponieważ, gdy widziałem cię ostatnio, wyszłaś stąd kompletnie pijana w towarzystwie tego zakochanego w tobie szczeniaka! — warknął, tracąc cierpliwości.

Potarłam palcem wskazującym skórę nad górną wargą i zaśmiałam się, ponieważ w życiu nie przyszłoby mi do głowy takie określenie w stosunku do Noah'a. Miałam pewność, że mówił właśnie o nim, ale nutka zdenerwowania w jego głosie, upewniła mnie w tym, że był śmiertelnie poważny. Nie żartował.

— I co w związku z tym? Skąd pomysł dziecka? — dopytywałam, uśmiechając się głupkowato. On się martwił, ale ja musiałam podejść do tego z lekceważeniem, nie dało się po prostu inaczej.

Donald prychnął, sięgnął po ścierkę, która spoczywała na barze i obszedł go. Zajął swoje standardowe miejsce i oparł obie dłonie na blacie, zatrzymując spojrzenie swoich zielonych oczu na mojej twarzy.

— Tak się nie dogadamy, co pijesz? Wódkę? — zaproponował, a wyraz jego twarzy pozostawał niewzruszony, mimo że ewidentnie go denerwowałam.

Dawniej, bez wahania, potwierdziłabym chęć picia alkoholu, ale czasy, gdy byłam szaloną studentką, dawno odeszły w niepamięć.

— Sok pomarańczowy — odparłam niemalże natychmiast — poproszę.

Westchnął ciężko, ale nie skomentował mojej odpowiedzi. Sięgnął po karton z napojem i nalał go do szklanki, którą podsunął mi pod nos.

Upiłam z niej powoli łyk, specjalnie odwlekając moment, w którym się odezwałam.

Wpatrywał się we mnie, a ja uśmiechałam się do niego niewinnie, kręcąc się na hokerze, raz w lewo, raz w prawo.

— Trzymajcie mnie, bo zrobię jej krzywdę — mruknął pod nosem, wznosząc oczy do góry. — Nie możesz być w ciąży z tym kretynem, to niewłaściwy facet dla ciebie! A nie sądzę, by ten drugi, ten właściwy, był w stanie cię chcieć, skoro jesteś w ciąży!

Faktem było, że specjalnie powiedział to na głos, by mnie ponaglić. Bawiło mnie to, że posądzał mnie o coś tak absurdalnie głupiego. Dopiero po chwili dotarł do mnie sens całej jego wypowiedzi.

Noah był tym niewłaściwym, ewidentnie, ale nie miałam pojęcia, kogo uważał za odpowiedniego dla mnie.

— Seks z Noah zawsze był świetny — zaczęłam, bawiąc się słomką, którą miałam w soku.

Chociaż raz to ja miałam przewagę i mogłam go dręczyć.

Mężczyzna skrzywił się, ewidentnie nie chcąc tego słuchać. Mimo to nie otworzył ust, gotowy pozwolić mi dokończyć.

— Aczkolwiek nie spałam z nim od lat — dokończyłam myśl, poruszając rytmicznie, jednoznacznie brwiami.

— Nie mogłaś tak od razu?! — Donald cisnął we mnie ścierką, rozkładając dłonie, jakby nie potrafił tego pojąć.

Zaśmiałam się, oddając mu szmatkę. O ile tak można nazwać fakt, że nawet w niego nie trafiłam, odrzucając ją.

— Nie, ale mam dla ciebie nowinę — dorzuciłam, uśmiechając się przesłodko.

— Wychodzisz za mąż, ślepy, by zauważył ten kamyczek na twoim palcu — mruknął, zupełnie nie przejmując się tym, że faktycznie to chciałam mu powiedzieć.

Rozchyliłam z niedowierzaniem usta, nie spodziewając się takiego lekceważenia z jego strony. Najpierw wręcz się awanturował o dziecko, które nawet nie istniało, a później po prostu ignorował coś tak ważnego.

Skrzywiłam się momentalnie, tracąc całą pewność, którą posiadałam jeszcze sekundę wcześniej.

— Co? — spytałam głupio, zupełnie zbita z pantałyku.

Liczyłam, chociaż na jakieś lakoniczne gratulacje, cokolwiek, ale na pewno nie na takie coś.

Donald zaczął się śmiać, dostrzegając moją minę. Pochylił się nad barem i złapał moją rękę, zaciskając na niej swoje palce, jednocześnie kciukiem pocierając po pierścionku, który miałam na dłoni.

— Pszczółko — zaczął łagodnie, a ton jego głosu był tak przyjemny, że w momencie zapomniałam o złości, którą miałam w planach okazać. Skrzyżowaliśmy ze sobą nasze spojrzenia i chwilę po prostu na siebie patrzyliśmy. — Moja, najpiękniejsza pszczółko. Zaręczyłaś się z Theo, prawda? — zapytał, a prawy kącik jego ust drgnął, zupełnie tak jakby chciał się uśmiechnąć, ale w ostatniej chwili porzucił ten pomysł.

Pokiwałam głową, potwierdzając.

— Cieszę się, że w końcu to do ciebie dotarło. Wiem, że to najlepsza z możliwych decyzji, którą kiedykolwiek mogłaś podjąć. Wallace to porządny chłopak, zawsze go lubiłem, już wtedy, gdy wpadał tu i robił rozróby z twojego powodu. Już wtedy wiedziałem, że kwestią czasu jest ten wasz ślub. Trochę wam to zajęło — podsumował z rozbawieniem.

Pochylił się nieco bardziej, ucałował moje czoło i mrugnął do mnie okiem, a ja siedziałam tak, nie ruszając się, ponieważ nie miałam pojęcia, jak do tego doszło. Najwyraźniej w jego mniemaniu Theodore Wallace był tym właściwym dla mnie. A ja nie chciałam zaprzeczać, bo myśl ta zdawała się całkiem trafna.

W jednym momencie tłumaczyłam się z tego, że nie byłam w ciąży, a w drugim słuchałam, że kolejna osoba widziała mnie u boku Theo. I wydawało się im, że to takie oczywiste.

— Co? — wyrwało się spomiędzy moich warg. Brzmiałam najpewniej trochę jak upośledzona, która nie potrafi sklecić porządnego zdania, ale nie obchodziło mnie to w tamtym momencie.

— Kochasz go od dobrych kilku lat. W końcu nawet ktoś tak ślepy, jak ty, musiał to zauważyć — oznajmił ze stoickim spokojem, uśmiechając się do mnie złośliwie.

Zamrugałam pospiesznie powiekami, otwierając usta, z zamiarem zaprzeczenia. I właśnie w tamtym momencie do mnie dotarło.

Nie mogłam.

Na całe szczęście, dość szybko odzyskałam zdolność myślenia. Zmieniłam temat, dopytałam się szczegółowo o syna i żonę mężczyzny, spędzając w barze jeszcze kolejne półtorej godziny.

Przy Donaldzie bardzo łatwo można było zapomnieć o czasie i tym, że goniły człowieka terminy. Był nie tylko barmanem, który polewał mi piwo, gdy byłam rozkapryszoną studentką, ale naprawdę bliskim kumplem, który był gotów pomóc mi w każdej chwili. O ile tego potrzebowałam. Obiecałam mu w międzyczasie, że zaproszę go na przyjęcie zaręczynowe. Chciałam poznać kobietę, która okiełznała jego jakże dzikie serce.

Pożegnałam się z nim, zapewniając, że zajrzę do niego jeszcze i wyszłam, kierując się do taksówki, którą specjalnie dla mnie zamówił.

Od samego początku, jak tylko się poznaliśmy, dbał o mnie niczym o młodszą siostrę. Wykłócał się z Theo, gdy ten przesadzał w awanturowaniu się, a nawet groził innym, gdy uznawał, że to było potrzebne.

Pod wieżowcem, w którym mieszkał Theo, straciłam humor. Zdecydowanie nie miałam ochoty na spotkanie Laio, ale wiedziałam, że nadeszła pora, by się z nią skonfrontować. I wyrzucić ją z mieszkania, a przede wszystkim z życia prywatnego mojego narzeczonego.

Taki miałam plan.

Z duszą na ramieniu, dotarłam pod właściwe drzwi i zapukałam. W większości przypadków zapomniałam zabierać kluczy od Vee, które zawsze chętnie mi pożyczała.

Po chwili drzwi się otworzyły, więc postanowiłam działać, posiadając resztki odwagi.

— Chciałabym ci coś powiedzieć... — zaczęłam, ale nie dane mi było dokończyć, ponieważ mężczyzna wciągnął mnie do środka i połączył nasze wargi w krótkim, czułym pocałunku.

Zaskoczył mnie.

Zapomniałam języka w gębie, więc tylko stałam i pozwoliłam mu na zdjęcie ze mnie płaszcza.

Odwiesił go w międzyczasie, a następnie złapał moją rękę i pociągnął mnie w głąb mieszkania.

Skierowałam się za nim posłusznie do salonu, rozglądając się dookoła, szukając wzrokiem drugiej kobiety.

Czekała mnie nieprzyjemna konfrontacja, ale miałam świadomość, że Theodore był po prostu zbyt dobry. I okazywał jej zbyt wiele serca, na które nie zasługiwała. Nigdy.

— Nie szukaj jej — zauważył, uśmiechając się do mnie sardonicznie.

Zmarszczyłam brwi, rzucając mu pytające spojrzenie.

Nie sądziłam, że byłam aż tak oczywista w swoich zamiarach.

— Bo?

— Bo jej już tu nie ma — odparł, wzruszając lekko ramionami. Rozłożył dłonie, jakby chciał zapewnić mnie, że mówił prawdę.

Okręcił się dookoła, jakby pokazywał mi wnętrze. Puste.

— Mam coś dla ciebie — dodał, a ja rozchyliłam z niedowierzaniem usta, zastanawiając się, co wymyślił tym razem.

W ostatnim czasie jego prezenty były dość nietypowe. Obsypywał mnie nimi, a mi nawet przez myśl nie przechodziło, by mu coś kupić. Chociażby zwykłą koszulę.

— Chyba nie jestem na to gotowa — zauważyłam cicho, niezbyt pewnie, drapiąc się w tył głowy.

— Ale ja jestem — oświadczył, wyciągając z kieszeni pęk kluczy.

Wydęłam wargi, nie rozumiejąc go zupełnie. Miałam dostać prezent.

— To klucze do mojego mieszkania. Naszego. Chciałbym, byś za każdym razem, z lotniska, przyjeżdżała tutaj. Chciałbym, by w szafie było dużo więcej twoich ubrań. Chciałbym, by twoja szczoteczka była w mojej łazience. I chciałbym, byś była tu ze mną. Za każdym razem, gdy będzie to możliwe — wyjaśnił, podchodząc do mnie.

Wcisnął mi klucze w dłoń, a sam oparł dłonie na moim pasie, przysuwając mnie powoli do siebie. Ręką przesunął po moim kręgosłupie w górę, zatrzymując ją dopiero pomiędzy moimi łopatkami.

Serce łomotało mi z wrażenia, a puls wyraźnie przyspieszył.

Uśmiechnął się do mnie lekko, niegrzecznie i pochylił twarz do mojej. Na tyle blisko, że poczułam jego oddech na ustach. Panikowałam, a on był nad wyraz spokojny.

Znajomy zapach otulił moje zmysły, więc przymknęłam na kilka sekund powieki, delektując się nim.

Byłam przerażona, a jednocześnie tak spokojna i bezpieczna w jego objęciach, jak nigdzie indziej.

— Chciałaś mi coś powiedzieć, prawda? — zagaił, przypominając mi o tym, że podczas drogi tutaj, w głowie ułożyłam sobie całą przemowę.

Ta natomiast wyparowała z moich myśli, przez niego. Skutecznie pozbawiał mnie zdolności logicznego myślenia.

— Tak — przytaknęłam, powoli kiwając głową.

Stał tuż przede mną, nasze ciała nie dzieliły nawet milimetry. Ciasno mnie obejmował, nie pozwalając mi się odsunąć. Wpatrywał się w moje oczy. W jego tęczówkach bez problemu dostrzegałam rozbawienie. I coś, czego nie potrafiłam nazwać. Jakiś rodzaj ciepła, który pojawiał się za każdym razem, gdy znajdowałam się w zasięgu jego wzroku.

— Tak? — zapytał, uśmiechając się zachęcająco.

— Tak, chcę ci coś powiedzieć — zaczęłam, przerywając na moment, jakbym rozważała czy mówienie tego na głos, naprawdę miało sens. Chciałam być na to gotowa. — Chciałam ci powiedzieć... byś pamiętał, że jeśli kiedykolwiek jeszcze zapomnisz o tym, że jesteś Theodore Wallace, to pamiętaj, że... pamiętaj, że ja jestem Cecylia Rutecka i cię kocham. — Spojrzałam na niego wymownie, mając nadzieję, że nie kojarzył tego tekstu z serialem.

Plotkara była moim życiem, gdy byłam sporo młodsza, ale dopiero mówiąc to na głos, zrozumiałam, co tak naprawdę te słowa oznaczały. Jak wielką moc posiadały i jak ogromna odpowiedzialność się z nimi wiązała. 



3366 słów.
Niespodzianka! Nic dodać, nic ująć, czekam na Wasze reakcję, całuski!
Jo ♥️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top