21.3
Mężczyzna odsunął się, uwalniając mnie ze swojego uścisku i wstał, nadal trzymając moje dłonie. Jego wzrok był poważny, zupełnie tak samo, jak on.
Nie zadawał zbyt wielu pytań, ale wyraźnie dostrzegałam, że miał na to wielką ochotę. Wcale mu się nie dziwiłam i doceniałam jego postawę.
— Łobuzie, wiesz, że na mnie zawsze możesz liczyć i powiedzieć mi wszystko, dosłownie — zaczął, wyginając lekko kąciki ust w górę, układając wargi w oszczędną formę przyjaznego uśmiechu. — Nawet gdybyś zamordowała kogoś, to, nie pytałbym, dlaczego, ale pomógł ci zakopać ciało, wiesz to, prawda? — dodał, a ja mimowolnie prychnęłam.
Oswobodziłam dłonie z jego chwytu i zasłoniłam ręką usta, nie potrafiąc nad tym zapanować.
Wiedziałam, że powiedział to wszystko po to, by mnie rozbawić, a jednocześnie był całkowicie poważny i szczery. Miałam świadomość, że był moim prawdziwym przyjacielem, takim na dobre i na złe.
— Jako prawnik, nie powinieneś składać takich deklaracji — zauważyłam, poruszając sugestywnie brwiami, jednocześnie orientując się, że poprawił mi się humor.
— Wiem, ale skoro mam zamiar zostać twoim mężem, w świetle prawa jestem zwolniony ze składania zeznań, które mogłyby ci zaszkodzić — przyznał, nie dając się zaskoczyć. — Tylko muszę zostać twoim mężem — dodał, drapiąc się w skroń. — Więc nie morduj nikogo przed majem, okej?
Parsknęłam śmiechem, szturchnęłam go pięścią w tors i pokręciłam z niedowierzaniem głową.
— Będę mieć to na uwadze — obiecałam, kiwając głową.
Poprawiłam niesforne kosmyki włosów, które uwolniły się z porannego upięcia i posłałam w jego kierunku uroczy, pełen wdzięczności uśmiech.
— Powiesz mi, co się stało? — zapytał, wracając do meritum.
Chciałam powiedzieć, że nic, że tak naprawdę nie działo się nic, ale nie chciałam go okłamywać. Nie zasługiwał na to.
— Przejdziemy się? — zaproponowałam, chcąc zyskać nieco na czasie.
— Chodzi o te kwiaty? — dopytywał, zbywając całkowicie moją wcześniejszą propozycję, ciągle bacznie się we mnie wpatrując.
Podniosłam się z miejsca, wyminęłam go i objęłam dłońmi ramiona, zaczynając krążyć po pomieszczeniu.
Spojrzałam na piękny, kolorowy bukiet, a później na niego, wysilając się na nieco bezradny uśmiech.
— Są od Olka — zaczęłam, starając się zebrać rozbiegane myśli w jedną całość. — Wiesz, chciał przeprosić za sytuację u moich rodziców — wyjaśniłam, wzruszając lekko, obojętnie ramionami, jakby wcale mnie to nie obchodziło.
— Brawo dla niego — mruknął, unosząc jedną z brwi. — Zorientował się, że gdyby przyszedł osobiście, to dostałby tym bukietem w twarz, nie jest, aż tak głupi, jak mi się wydawało — podsumował, kierując się w moją stronę. — Nie o kwiaty chodzi, prawda? — Zatrzymał się w bezpiecznej odległości ode mnie i uśmiechnął się nieco krzywo.
Czytał ze mnie, jak z otwartej księgi, co było nieco niepokojące.
— Tak łatwo mnie rozszyfrować? — zapytałam zaskoczona.
— Jasne, to proste. Jak to było? Proste jak książka, o fizyce kwantowej, po chińsku, tak. — Pokiwał głową, zupełnie tak, jakby próbował potwierdzić swoje słowa, a ja po raz kolejny się uśmiechnęłam.
— Jesteś niemożliwy — powtórzyłam to ponownie.
Miałam wrażenie, że określałam go w ten sposób całkiem często, zbyt często.
— Wiem — przytaknął, łapiąc ponownie moje dłonie. — Powiedz to na głos i miejmy to z głowy — dorzucił, starając się nie pokazywać po sobie żadnych emocji, ale bez trudu zauważyłam, jak żyłka na jego szyi drgała, a szczęka się zacisnęła.
Denerwował się albo był zły. Coś z tego na pewno.
Uniosłam głowę, krzyżując ze sobą nasze spojrzenia i zwilżyłam wargi koniuszkiem języka.
— Co powiedzieć? — zapytałam, udając, że zupełnie nie wiem, o co mu chodziło?
Staliśmy naprzeciw siebie i obserwowaliśmy się niczym zawodnicy po przeciwległych stronach ringu. To nie była walka, ale wiedziałam, że miałam dwie opcje. Mogłam kłamać albo powiedzieć prawdę. Kłamstwo byłoby łatwiejsze, ułatwiłoby wszystko, ale chciałam być szczerą.
— Że nadal go kochasz, że nadal to wszystko czujesz, dlatego te kwiaty, te przeprosiny tak na ciebie wpłynęły — oznajmił, marszcząc dosłownie na moment brwi.
Zupełnie tak, jakby nie chciał, bym dostrzegła, że i jemu się to nie podobało.
Pokręciłam głową, automatycznie, zaprzeczając i ponownie wyrwałam dłonie z jego uchwytu, zakrywając nimi twarz.
Byłam gotowa odsunąć się i na nowo zacząć łazić po biurze, ale on mi w tym przeszkodził.
Strącił moje ręce, chcąc zmusić mnie, bym na niego spojrzała i objął mnie w pasie, zatrzymując mnie w miejscu. Westchnął ciężko i pochylił się w moim kierunku, opierając czoło na moim. Przymknął oczy i chwilę tak trwaliśmy.
W milczeniu.
— Nie kocham go, nie tak, jak dawniej — zaczęłam, zdobywając się na odwagę.
Theodore zasługiwał na to, bym w końcu powiedziała to wszystko na głos.
Odchyliłam się nieco w tył i objęłam dłońmi jego twarz, wysilając się na lekki uśmiech i pokiwałam głową, jakbym sama siebie do tego przekonywała.
Zmarszczył brwi, obserwując mnie, ale nie powiedział nic. Najwyraźniej wiedział, że jeśli mi przerwie, to nie dokończę.
— Nadal coś czuję, nadal ten ból nie minął. Żal, mam sporo żalu do niego i może to jest mój problem, to, że jeszcze tego z siebie nie wyrzuciłam — zaczęłam, cofając dłonie, nie mogąc go dłużej dotykać.
Potarłam palcami czoło i jęknęłam cicho.
— Chodzi mi o to, że powinnam powiedzieć to jemu, wiesz? Że nie czuję tego, że to przeszłość, że wszystko jest skończone, a ja ruszyłam dalej — dodałam, rozkładając bezradnie ręce. — Bo tak właśnie jest, Teddy, ruszyłam dalej. Nie chcę jego przeprosin, nie chcę, by mieszał mi w głowie, ale... chyba muszę mu to powiedzieć, jemu, nie tobie, prawda?
Skrzywił się, luzując swój uścisk na moim pasie i odsunął się, pocierając dłonią kark, dłuższą chwilę go masując.
Zachowywał się tak, jakby był zazdrosny, a to nie było możliwe.
— Nie podoba mi się to — przyznał szczerze, zerkając na mnie. — Ale masz rację. Powinnaś powiedzieć to jemu. Powinnaś mu powiedzieć, że zamierzasz ułożyć sobie życie ze mną. Powinnaś — potwierdził, kiwając głową.
— Umówię się z nim — postanowiłam — za jakiś czas.
— Nie zabronię ci. Popieram to, ale mi się to nie podoba — powtórzył, ponownie mnie obejmując.
Tym razem jednak docisnął moje ciało do swojego i przytulił policzek do mojej skroni.
Zamknęłam oczy i zacisnęłam palce na materiale jego koszuli, którą na sobie miał. Potrzebowałam jego wsparcia. Zapewnienia, że to popiera.
Wiedziałam również, że i z nim musiałam porozmawiać. Musiałam się sprecyzować i zdecydować. Raz na zawsze.
— Theo? — wypowiedziałam jego imię, trochę niepewnie, odchylając się, by na niego spojrzeć. — Ruszyłam dalej. Chcę za ciebie wyjść, chcę zostać twoją żoną i chcę, byś był w moim życiu, dobrze? Będziesz o tym pamiętał? Że niezależnie od tego, jaki mętlik mam aktualnie w głowie przez Aleksandra, wybrałam ciebie, bo ty wybrałeś mnie, pamiętasz? — dodałam pospiesznie, niemalże na jednym wydechu, więc nie miałam pewności, czy to wszystko zrozumiał.
Pokiwał jednak głową i uśmiechnął się sardonicznie, a gest ten dosięgnął jego oczu, w których pojawiły się niegrzeczne ogniki.
— Zawsze wybiorę ciebie, Ce — zapewnił, przysuwając twarz do mojej.
A później mnie pocałował.
Czule, słodko, powoli.
1140 słów
Dzisiaj krótko, ale uznałam, że brakło mi tego w poprzedniej części, więc jest tutaj, a w kolejnym rozdziale wróci nasza Ada, kto się cieszy? Jak wrażenia?
Jo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top