21.1
Przyspieszyłam, używając do tego resztek sił, które jeszcze posiadałam i złapałam Theo za ramię, przyciągając go do siebie.
Nie udało mi się go zatrzymać, ale nieco spowolnił, więc wykorzystałam ten moment.
Wybiłam się, narzucając ramiona na jego szyję i wskoczyłam mu na plecy, piszcząc przy tym cicho, ponieważ było to dość ryzykowne zagranie.
Oboje byliśmy zmęczeni po porannym biegu i wcale nie pomagał fakt, że był w trakcie wbiegania na właściwe piętro po schodach.
Zachwiał się lekko, złapał barierki i spojrzał na mnie przez ramię, uśmiechając się kąśliwie, a z jego ust wyrwało się ciche prychnięcie, które miało wyrażać jego niezadowolenie.
Mimo to złapał moje uda, podtrzymując mnie i nadal szedł.
— Oczekujesz, że będę cię nosił na rękach? — spytał, zaciskając palce na mojej skórze, pochylając się nieco, by po chwili ponownie rozpocząć bieg.
Nie spodziewałam się, że będzie miał aż tyle siły, choć z drugiej strony, pokonaliśmy tylko mój standardowy dystans, a oczywiste było, że on ćwiczył więcej. Wiedziałam, że bieganie na dziesięć kilometrów to jego minimum.
Oparłam brodę na jego ramieniu, wzdychając cicho i uśmiechnęłam się pod nosem, rozluźniając się, zyskując pewność, że nie spadnę, bo w końcu mocno mnie trzymał.
— Jakoś musisz mi udowodnić, że jesteś moim ideałem, w innym wypadku się rozmyślę i ucieknę sprzed ołtarza czy coś — odpowiedziałam nieco złośliwie, poruszając sugestywnie brwiami, chociaż i tak nie mógł tego zauważyć.
Zawsze czuliśmy się dobrze w swoim towarzystwie i na całe szczęście, podpisanie kontraktu nie zmieniło tego. Nie licząc naszych początków, które były dość burzliwe, potrafiliśmy być najlepszymi przyjaciółmi i nie przeszkadzał nam ani czas, ani odległość.
— Nie muszę tego udowadniać, to fakt, łobuzie — skomentował, podrzucając mnie, na krótki moment luzując uścisk na moich udach.
Pisnęłam wprost w jego ucho, chwyciłam go mocniej za kark i przylgnęłam ciaśniej do jego pleców, jakbym faktycznie przestraszyła się tego, że może mnie upuścić.
Ufałam mu, ale to był odruch bezwarunkowy.
Dotarł w końcu pod właściwe drzwi i spojrzał na mnie przez ramię.
— Dostanę klucze? — zapytał, a ja uniosłam sceptycznie jedną z brwi, patrząc na niego, jak na idiotę.
— Ty je masz — zasugerowałam, przypominając sobie, że to on zamykał wcześniej mieszkanie.
— Wyciągnij je — poprosił, uśmiechając się sardonicznie. — Są w kieszeni — dodał, a ja prychnęłam cicho.
— Sam je wyciągnij.
— Wtedy cię puszczę — zauważył, wykonując obrót dookoła własnej osi, powodując tym samym, że zakręciło mi się w głowie.
— Odstaw mnie, już możesz — poleciłam, poklepując go w ramię.
Spełnił moją prośbę, a po chwili wyjął klucze, umieszczając je w zamku. Otworzył drzwi i przepuścił mnie przodem.
— Mogę iść pierwszy pod prysznic? — zapytał, spoglądając na mnie kątem oka, zdejmując jednocześnie buty ze stóp. — Ty spędzisz tam więcej czasu, a ja będę mógł zająć się śniadaniem, żebyś na spokojnie przygotowała się do pracy, okej? — zaproponował, uśmiechając się do mnie.
Zdjął koszulkę, przecierając od razu nią ciało, chcąc pozbyć się nadmiaru potu, a ja jakoś tak chwilę wpatrywałam się w niego, ponieważ nigdy nie byłam obojętna na piękno męskiego ciała. Nic nie mogłam poradzić na to, że sylwetka Theodore'a była idealna. Zarys mięśni na jego brzuchu przyciągał wzrok, ale na szczęście nie był rozbudowany w przesadny sposób.
— Skąd wiesz, że idę do pracy? — Spojrzałam na niego, rozbierając się.
— Musiałbym cię nie znać. Nawet apokalipsa zombie nie przeszkodziłaby ci w pójściu do pracy, mała — oświadczył, mrugając do mnie okiem. — Za pięć minut łazienka będzie wolna — dorzucił, ominął mnie i wszedł do łazienki, znikając za drzwiami.
Wywróciłam teatralnie oczami, nie powstrzymując się przed tym gestem, chociaż pamiętałam, że moja matka dostawała ataku paniki za każdym razem, gdy go przy niej wykonywałam. Na szczęście jej tutaj nie było, ale ja miałam poczucie winy, że nie odezwałam się do nich przez cały weekend. Byłam na nią wściekła, ale to nie oznaczało, że jej nie kochałam, a wysłanie jednej, lakonicznej wiadomości do taty, nie było szczytem osiągnięć.
Zanotowałam sobie w myślach, by zadzwonić do rodziców w wolnej chwili. Nie byłam już tak zła, jak na początku i musiałam jej odpuścić, ponieważ chciała mojego dobra. Przede wszystkim na tym jej zależało, chociaż pokazywała to w okropnie kiepski sposób.
Weszłam w głąb mieszkania i dotarłam do garderoby. Zajęłam się szukaniem odpowiedniego stroju na resztę dnia, dlatego też w kilka minut wybrałam szafirową sukienkę i komplet bielizny, czekając, aż Theo skończy się myć.
Faktycznie zajęło mu to kilka minut. Odłożyłam ubrania na łóżko i ruszyłam do łazienki, mijając w korytarzu mężczyznę. Posłałam w jego kierunku uśmiech, który odwzajemnił i zlustrowałam go wzrokiem, ponieważ miał na sobie tylko ręcznik, którym owinął swoje biodra.
— Widziałem to, mała — skomentował, wybuchając cichym, gardłowym śmiechem i spojrzał na mnie poprzez ramię.
— Co? — spytałam, nie rozumiejąc jego reakcji.
— Twój wzrok, na moim tyłku — odparł, a ja prychnęłam, ponieważ akurat na pośladki mu nie patrzyłam.
Zignorowałam jego jawną zaczepkę i zamknęłam się w łazience, gdzie od razu się rozebrałam.
Wzięłam szybki prysznic, umyłam w międzyczasie włosy i sprawdziłam czy włoski na nogach nie odrosły. Na szczęście nie, więc akcję depilację mogłam sobie odpuścić.
Na poranną toaletę straciłam coś koło trzydziestu minut, ale w międzyczasie wysuszyłam włosy i ułożyłam je, a nawet nałożyłam delikatny makijaż, skupiając się na przyciemnieniu oczu czarną kredką i cieniem.
Gdy opuściłam pomieszczenie, od razu w moje nozdrza uderzył zapach śniadania, które Theodore zdołał już przygotować. Poprawiłam poły ręcznika, którym byłam owinięta i weszłam do salonu, spoglądając w kierunku aneksu kuchennego. Uśmiechnęłam się szeroko, dostrzegając mężczyznę w samych szarych, dresowych spodniach przy kuchence. Był w trakcie przewracania kolejnego naleśnika.
— Nadal będziesz udawać, że się na mnie nie gapisz? — spytał, nie odwracając się nawet, więc zmarszczyłam brwi, nie mając pewności, skąd w ogóle wiedział o mojej obecności.
Po chwili dostrzegłam własne odbicie w białych płytkach, którymi wyłożona była ściana pomiędzy szafkami.
— Zachwycam się śniadaniem — odpowiedziałam, wzruszając lekko, dość obojętnie ramionami, rozglądając się po kuchni.
Przygotował typowo amerykańskie śniadanie. Naleśniki z borówkami i syropem klonowym i wcale nie byłam tym zaskoczona. Szybko i smacznie.
— Będzie gotowe za kilka minut, włączysz ekspres? — Przerzucił naleśniki na talerz i zajął się nalewaniem kolejnej porcji ciasta na rozgrzaną patelnię, którą wcześniej nasmarował olejem.
— Ubiorę się i wrócę zrobić kawę. — Pokiwałam głową, wycofując się.
Zamknęłam się w sypialni, zrzuciłam z siebie ręcznik i ubrałam się we wcześniej przygotowany komplet. Zebrałam rzeczy, które zostawiliśmy z mężczyzną w sypialni i odniosłam je do łazienki, by po chwili wrócić do kuchni, z chęcią pomocy.
Theodore jednak zdołał poradzić sobie ze wszystkim i nie byłam mu do niczego potrzebna, więc jedyne, co mogłam to wyjąć śmietankę do kawy i odłożyć ją stół.
— Chyba się przyzwyczaję do takich poranków — zawyrokowałam, uśmiechając się do niego kolejny raz i opadłam na krzesło, zajmując się przygotowaniem swojej kawy, bym mogła ją wypić. — Jesteś pewien, że nie możesz otworzyć kancelarii w Polsce?
— Kochanie, nie mam pojęcia o waszym prawie, jest absurdalne. — Zaśmiał się, zajmując miejsce naprzeciw mnie i odłożył talerz pełen naleśników na stół. — Smacznego.
— Smacznego — odparłam automatycznie, upijając ostrożnie łyk kawy. Poranne bieganie sprawiło, że byłam naprawdę głodna, a jednocześnie potrzebowałam kofeiny, ponieważ z tym uzależnieniem nie potrafiłam walczyć. — Dziękuję. Normalnie jem w biegu, po drodze, coś na szybko.
— Wiem, wiem. — Pokiwał głową, nakładając naleśnika na mój talerz, a później kolejnego na swój. Otworzył butelkę z syropem i polał nim po zawartości talerza. — Masz ochotę? — zaproponował, oddając mi butelkę.
— Dziękuję. — Powtórzyłam jego czynność i zajęłam się jedzeniem. Byłam przekonana, że naleśniki wyszły mu idealnie i wcale się nie rozczarowałam.
Przygotowywał je zdecydowanie lepiej, niż ja, a nawet moja babcia, co było zbrodnią, ponieważ nigdy nie sądziłam, że taka myśl w ogóle przejdzie mi przez głowę.
— O której kończysz pracę? — spytał, wpatrując się we mnie, jednocześnie jedząc śniadanie.
— Powinnam być wolna koło czternastej, znaj moją dobroć, skrócę mój dzień ze względu na ciebie — odpowiedziałam, celując w niego palcem wskazującym, jakbym naprawdę aż tak bardzo się poświęcała.
— O, najłaskawsza. — Oparł dłoń na lewej piersi, w dość teatralnym geście i uśmiechnął się cwanie, poruszając znacząco brwiami. — Nie wiem, jak ja ci się za to odpłacę.
— Zrobisz obiad? — zasugerowałam, podpierając brodę na dłoni, a łokieć na blacie stołu, wpatrując się w niego. Jednocześnie zatrzepotałam rzęsami, licząc na to, że wyglądałam przy tym naprawdę uroczo.
Zaśmiał się, pokręcił głową z rozbawieniem i podrapał się po nosie i dopiero po krótkiej chwili się uspokoił.
— Wszystko jasne — skomentował. — Nie kochasz mnie — zaczął jękliwie, zupełnie tak, jakbym uraziła jego uczucia. — Zależy ci tylko na moich umiejętnościach. I to nawet nie w łóżku. Zabolało, skarbie, zabolało — dodał, wykrzywiając się. Przekręcił głowę, chcąc wyglądać na obrażonego, a ja jakoś tak, zaczęłam się śmiać, ponieważ cała ta sytuacja była bardziej komiczna, niż tragiczna.
W końcu zapanowała pomiędzy nami cisza, a my jedliśmy, co jakiś czas wymieniając się spojrzeniami.
— Cecylio — zaczął, a ja automatycznie się wyprostowałam, ponieważ mężczyzna bardzo rzadko używał pełnej formy mojego imienia. Zazwyczaj, gdy był wściekły albo zbyt poważny.
Uniosłam wzrok znad talerza, a jedna z moich brwi powędrowała w górę. Nie potrafiłam ukryć zaskoczenia ani zaintrygowania, ponieważ byłam ciekawa, co takiego chciał powiedzieć?
— Theodorze? — powtórzyłam po nim, wyginając delikatnie kąciki ust, rezygnując jednak z próby uśmiechu.
— Źle się za to zabraliśmy — podsumował, a ja spojrzałam na niego niczym na idiotę, który wmawiał mi, że spodek Ufo lata koło mojej głowy.
Zupełnie nie zrozumiałam, co miał na myśli.
— Mógłbyś mówić jaśniej? — poprosiłam, drapiąc się z niepokojem w skroń, ponieważ zaczynał mnie przerażać.
— Chodzi mi o to, o nas, o to wszystko — wyjaśnił, zataczając krąg, wskazując tym sposobem na mnie i siebie.
Zmarszczyłam brwi, zagryzłam od wewnątrz policzek i czekałam na ciąg dalszy, mając nadzieję, że takowy będzie, ponieważ z każdym kolejnym słowem rozumiałam mniej.
— Patrzymy na to, jak na jakiś układ, zobowiązanie albo cokolwiek w ten deseń, a powinniśmy potraktować to jako związek — kontynuował, opierając dłonie na stole. — Chodzi mi o to, że zacznijmy być ze sobą, naprawdę być — dodał, a ja zmarszczyłam czoło, unosząc zbyt wysoko brwi.
— Słucham?
— Zapomnij o papierkach, które podpisałaś, zapomnij o tym, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi i chodź ze mną na randkę! — zaproponował, sięgając po moją dłoń ponad blatem i uśmiechnął się szeroko. Zbyt szeroko, jak dla mnie, ponieważ ten grymas przypominał mi uśmiech psychopaty.
Nie wyrwałam ręki z jego uścisku, ale zerknęłam na niego z niepokojem.
— Masz gorączkę? — zapytałam, powstrzymując się przed przyłożeniem dłoni do jego czoła, chcąc zyskać pewność, że musiał być rozpalony.
— Nie, chodzi mi o to, że zapomnijmy o tym, że to układ. Po prostu bądźmy ze sobą. Nie liczę na to, że będziesz we mnie zakochana do szaleństwa, ale zachowujmy się, jak każda para. Zacznijmy randkować, umawiać się, robić to, co wszystkie inne pary. Bądźmy parą. Nie udawajmy, bądźmy — poprosił, zaciskając palce na moich, a ja rozchyliłam z niedowierzaniem usta, nie mając pojęcia, co mu odpowiedzieć?
Obserwowałam go, ale nie dostrzegałam w nim żadnych oznak szaleństwa, nie. Uśmiechał się, wpatrywał się w moje oczy i zdawał się mówić zupełnie poważnie.
Cofnęłam dłoń, podrapałam się nią po czole i opadłam na oparcie krzesła, walcząc z chęcią zaprzeczenia. I gdy już dotarło do mnie, co takiego miał na myśli, zrozumiałam, że to miało sens. Nie musieliśmy ciągle udawać, mogliśmy spróbować.
— Randkujemy od miesięcy — zaczęłam, zwilżając koniuszkiem języka wargi, czując na sobie baczny wzrok mężczyzny. — Pójdziemy dzisiaj na miasto z Adą. I jej nową podrywką — dodałam, uśmiechając się.
Rozluźniłam się i sięgnęłam po kubek, by upić z niego spory łyk kawy. Potrzebowałam czymś się zająć, więc obracałam go w dłoniach, przesuwając opuszkami palców po jego strukturze.
— Podrywką? — powtórzył, nie rozumiejąc najwyraźniej znaczenia tego słowa. Momentami łapałam się na tym, że zapomniałam o jego pochodzeniu.
— Z kolesiem, z którym teraz się umawia.
— Adrianna się z kimś umawia? — zapytał, biorąc kolejnego naleśnika na swój talerz.
— Z kimś na pewno, niechcący ostatnio słyszałam...
— Niechcący, Ce, miejże litość — wtrącił, uśmiechając się złośliwie.
— Cicho — upomniałam go, unosząc dłoń, nakazując mu tym samym milczenie.
— Mam lepszy pomysł, najdroższa. — Zupełnie nie przejął się moją reakcją i uśmiechnął się w swój łobuzerski, nieco chłopięcy sposób. — Polecę do Stanów, załatwię, co mam załatwić i za dwa tygodnie pojedziemy do mojej babci, powiemy jej, że bierzemy ślub, co ty na to?
Zamrugałam, chcąc ukryć własne przerażenie i przełknęłam cicho ślinę, ponieważ babcię Krzyżanowską widziałam raz w życiu. I byłam przerażona na samą myśl o kolejnym spotkaniu. I nie chodziło o to, że była straszna, upierdliwa albo cokolwiek takiego. Nie. Ona po prostu czytała z ludzi, jak z otwartej księgi i obawiałam się, że nas przejrzy.
— Mieliśmy tam jechać w grudniu, na imieniny, za niecałe dwa miesiące, a nie...
— Nie marudź, za dwa tygodnie, na weekend jedziemy do Warszawy — podsumował, uśmiechając się z zadowoleniem, a ja nie mogłam zrobić nic innego, jak tylko przytaknąć mu ruchem głowy.
Nie miałam pojęcia, jakim cudem od randkowania przeszliśmy na temat poznawania całej rodziny.
Dopiłam kawę i zassałam górną wargę zębami, przesuwając po niej językiem.
To miał być zwyczajny układ, a zapowiadało się na to, że podpisałam na siebie wyrok. Nawet nie śmierci. Małżeństwa. Miałam zostać żoną z rozsądku, a okazywało się, że nie mogło minąć mnie nic, co dotyczyło normalnych małżeństw.
Nachalne ciotki, miliardy pytań i zapewnienia, że ten ślub, to marzenie.
2132 słów.
To nie powrót, to przeprosiny, bo kolejny rozdział za dwa tygodnie, a przynajmniej taki jest plan, by dodawać coś chociaż raz na dwa tygodnie.
I mam prośbę, malutką, zostawiajcie komentarze, chociażby zwykłe serduszko, piszcie co myślicie, co Wy na to?
A i dziękuję za każdy głos, który na mnie oddaliście w konkursie, dziękuję, ściskam mocno,
Jo! 💛
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top