19.3
Adrianna nie zniknęła z mojego mieszkania tuż po śniadaniu, czego zupełnie się nie spodziewałam, ponieważ moja przyjaciółka była zwolenniczką szybkich konfrontacji, a nie uciekania i chowania głowy w piasek. Mimo to uparła się, że pomoże nam jeszcze sprzątać po posiłku i skończyło się na wspólnym zajadaniu ciastek przy filmie, z którego nie pamiętałam zupełnie nic.
Dlatego też, gdy oni żywo dyskutowali o fabule i bohaterach, którzy popełniali kolejne błędy, ja zastanawiałam się nad tym, czy naprawdę byłam gotowa zmienić moje całe dotychczasowe życie? Zgodziłam się, powiedziałam już a, więc nadchodził moment, by wypowiedzieć też b, a ja się wahałam.
Miałam całe mnóstwo wątpliwości i nie podobało mi się to.
Łudziłam się, że będę miała pewność co do słuszności własnego postępowania. Marzyłam o tym, by to było prostsze, a jednocześnie byłam świadoma tego, że chciałam zostać żoną Theo. I chociaż zakrawało to trochę o szaleństwo, od naszego pierwszego spotkania przeczuwałam, że nie pozbędę się go z mojego życia. Negowałam każdą możliwą myśl o tym, że mogłoby cokolwiek nas łączyć i atakowałam każdego, kto tylko wyrażał takową na głos, ale gdzieś w głębi siebie wiedziałam i czułam, że to wcale nie było niemożliwe.
W miłości mi nie wyszło, od samego początku mi nie wychodziło, więc logicznym wnioskiem było postawienie na przyjaźń. Nie mieliśmy względem siebie wielkich oczekiwań i to mógł być klucz do pięknej i udanej przyszłości oraz wspaniałego małżeństwa.
Westchnęłam cicho, poprawiając zbłąkany kosmyk włosów, który opadł na moje czoło i przekręciłam głowę, by zorientować się, że nadal siedziałam na kanapie, z nogami przerzuconymi przez uda mężczyzny, który automatycznie uciskał moje stopy, masując je, a ja byłam tak zajęta rozmyślaniem, że nie zarejestrowałam wcześniej tego faktu ani tego, że byliśmy sami.
Adrianna wyszła, a mi to umknęło. Co było dziwne, ponieważ ona nie należała do osób, które dało się nie zauważać. Lubiła hałas i zamieszanie.
— Skończyłaś? — zapytał, uśmiechając się kpiarsko, wyginając przy tym jeden z kącików ust. Przechylił głowę na bok, uważnie wpatrując się wprost w moje oczy.
— Skończyłam? Co, skończyłam? — powtórzyłam nieco bezmyślnie, nie rozumiejąc jego pytania.
Odkrywałam, że ostatnio nie byłam najlepsza w rozszyfrowywaniu go, co trochę mnie niepokoiło. W końcu był moim przyjacielem i fundamentem naszej relacji było wzajemne zrozumienie, a ja powoli się w tym gubiłam i szukałam drugiego dna. Wszystkiemu winna była Ada, która ciągle sugerowała, że między nami jest coś więcej.
— Dręczyć się wątpliwościami, o których powinnaś w końcu ze mną porozmawiać? — wyjaśnił, łapiąc moje stopy w dłonie, by zsunąć je ze swoich nóg, zmuszając mnie tym samym do tego, bym usiadła. Przesunął się na meblu i przekręcił przodem w moim kierunku, nadal mnie obserwując. — Nasze małżeństwo będzie dobrym małżeństwem. Wiem, że to układ, wiem, że to decyzja podjęta w spokoju, bez zbędnych emocji, dlatego mam pewność, że nam się uda — dodał pewnie, sięgając dłonią po moją rękę, zaciskając na niej swoje palce.
— Ale... skąd wiesz? — wydukałam, porzucając pomysł zaprzeczania.
Bez wątpienia musieliśmy w końcu to przedyskutować, bo jedyny wspólny wniosek, do jakiego doszliśmy, był tym, że oboje zgadzaliśmy się na ten ślub.
— Znam cię, to wszystko — odpowiedział, wzruszając lekko ramionami — więc zaczynaj. Pytaj. A ja powiem ci, jak to widzę i czy się na to zgadzasz, czy szukamy innego wyjścia, okej? — zaproponował, a ja jakoś tak automatycznie odetchnęłam z ulgą, opadając z powrotem na oparcie kanapy.
Był otwarty na propozycje, a to był dobry znak.
— Okej. — Pokiwałam głową, uśmiechając się nieznacznie i cofnęłam rękę, wyszarpując ją z jego uścisku, co wcale nie było zamierzone, ale wolałam spleść razem własne palce i objąć ramionami kolana, które podkurczyłam. Nie czułam się zagrożona, ale jakoś tak w tej pozycji czułam się pewniej.
— Słucham?
— Gdzie będziemy mieszkać? — Spojrzałam na niego, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że oboje mieliśmy swoje życia, których nie mogliśmy tak po prostu porzucić.
Nie wyobrażałam sobie zostawić własnej firmy ani nie przypuszczałam, że Theo zrobiłoby to samo, zwłaszcza że ta kancelaria była jego największym marzeniem, które spełnił. Ciężko na to pracował i nawet przez myśl mi nie przeszło, by oczekiwać od niego, by z niej rezygnował z powodu małżeństwa.
— Widzę to tak, że nie będziemy mieć miejsca, w którym będziemy przebywać cały rok. Oczywiście, wiem, że nie zostawisz biura, ale liczę na to, że znajdziesz osobę, która będzie ci pomagać nim zarządzać, tak byś mogła trochę czasu spędzać w Stanach. Chociażby pół roku. Ja będę starał się nadrabiać pracę, gdy ty będziesz w Polsce i jednocześnie dołączać do ciebie. Na ważniejsze święta, uroczystości rodzinne. Zrobimy grafik. Miesiąc u mnie, miesiąc u ciebie? — zaproponował, uśmiechając się z zakłopotaniem. — Nie jesteśmy typową parą, możemy bez siebie żyć przez tydzień albo dwa, więc sądzę, że to nie będzie problem. Moja praca jest zależna od zleceń, które przyjmuję, gdy będziesz w Stanach, będę brać ich mniej, później będę nadganiał, a później będę pracował na odległość, mam swoich ludzi, prawda? — zapytał retorycznie, pocierając palcami swoją skroń. — Damy sobie z tym radę, musimy tylko chcieć. Nie chcę cię do niczego namawiać, ale może kiedyś uznasz, że możesz też zacząć karierę w Bostonie, wszystko jest przed nami, prawda? — Poprawił materiał swoich spodni, przy okazji przesuwając się na kanapie w jej róg, dając mi nieco więcej miejsca i swobody.
Powstrzymałam się od cichego westchnięcia i pokiwałam głową, wiedząc, że to akurat było najlepsze rozwiązanie, bo nie zadowalało ani mnie, ani jego. Mogliśmy się nie widywać codziennie, ponieważ darzyliśmy się zaufaniem, dodatkowo nasza tęsknota za sobą nie była zbyt silna. O ile w ogóle istniała.
— A nie myślałeś o kupieniu domu? Czegoś naszego? Wspólnego? — dopytywałam, starając się jakoś złożyć to w sensowną całość.
Zrezygnowałam z marzeń o prawdziwej i szczerej miłości, aż po grób, ale nie planowałam porzucić wszystkiego. Zwłaszcza że domek z ogródkiem, czy też zwierzak był czymś, co nadal było w moim zasięgu.
— Jesteś niezależna, doskonale o tym wiem, ale chcę byś miała dostęp do moich kont i do mojego majątku — zaczął, unosząc dłoń, chcąc zmusić mnie do niewtrącania się, na co miałam wielką ochotę. — W Krakowie możemy kupić jakieś większe mieszkanie, a w Stanach dom? Na przedmieściach? W tej kwestii możesz decydować ty, ale chcę płacić ja. Moja duma nie pozwoli mi na to, byś dokładała się do miejsca, w którym będziemy mieszkać — oznajmił, ale widząc moją minę, uśmiechnął się kwaśno. — Mam na myśli, że ja go kupię, bo jako mężczyzna mam obowiązek zasadzić drzewo, zbudować dom i spłodzić syna, nie? A do całej reszty możesz dokładać, meble i te takie, pasuje?
— Nie — odparłam natychmiastowo — nie podoba mi się to, że chcesz mnie utrzymywać.
— Nie, nie zamierzam, nie tak, Ce — westchnął, pocierając dłonią czoło, jakby dotarło do niego, że zakładanie, że negocjacje ze mną będą proste, było błędem. — Chcę byś miała dostęp do moich pieniędzy, ale nie oczekuję, że uzależnisz się ode mnie finansowo. Chcę tylko być tym, który kupi nam dom, czy to tak wiele?
— Okej, kupujesz dom, ja mieszkanie — postanowiłam, uśmiechając się cwanie, chociaż wcale nie powinnam czuć się, aż tak pewnie. W końcu to na jego koncie widniało o wiele więcej zer, niż na moim.
— Jesteś niemożliwa — podsumował, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Kupuję dom, a za mieszkanie płacimy po połowie? — zaproponował, unosząc sugestywnie jedną z brwi.
— To nie fair — burknęłam, krzyżując dłonie na wysokości klatki piersiowej, okazując tym samym własne niezadowolenie.
— Cecylio, na litość boską! Pozwól mi być mężczyzną, nie możesz próbować mnie wykastrować na każdym kroku, miejże litość — warknął, marszcząc gniewnie brwi, a ja jakoś tak automatycznie wybuchnęłam śmiechem.
— Nadal chcesz się ze mną ożenić? — zapytałam, nie potrafiąc ukryć własnego rozbawienia.
— Cóż, wolę piekło z tobą, jak niebo z kimś innym? — odparł, rozkładając całkiem bezradnie dłonie i zaczął się śmiać.
Tym sposobem, ponownie odkryliśmy, że przed nami była naprawdę długa droga do tego, byśmy w końcu się dogadali, ale co do jednego mieliśmy pewność, chcieliśmy się dogadać.
Żadne z nas nie skomentowało tego w inny sposób. Przestaliśmy się śmiać i wpatrywaliśmy się w siebie, aż do momentu, gdy zauważyłam, że nasze twarze dzieliło dosłownie kilka centymetrów. Czułam jego oddech na własnej skórze, a zmysłowy zapach wyraźnie docierał do moich nozdrzy. Zapach, przez który nie umiałam się skupić ani myśleć.
Skrzyżowaliśmy ze sobą spojrzenia i dłuższy moment, po prostu na siebie patrzyliśmy, nie mówiąc nic.
— Rozpracujemy to, razem — zapewnił cicho, niemalże szeptem, a ja nie odważyłam się nawet na lekkie skinięcie głową, sama nie wiem dlaczego.
I nie mam pojęcia, jak do tego doszło, ale pomyślałam o tym, że dobrze byłoby pozbyć się tych centymetrów, które nas dzieliły. On chyba pomyślał o tym samym, bo jego usta znalazły się na moich niemalże w tej samej sekundzie.
Nie protestowałam, wplotłam palce we włosy Theo i oddałam mu ten pocałunek, nie zastanawiając się nad tym, co tak właściwie się działo?
1456 słów.
Cześć, moje Misie. Tak sobie przypomniałam, że nie skończyłam poprawnie rozdziału i czegoś w nim brakowało, więc, skończyłam go tutaj i... to sobie leżało i leżało i uznałam, że skoro tak długo mnie nie ma, to chociaż takie minimum Wam oddam, byście za bardzo za mną nie tęsknili. Nie wiem kiedy kolejny, nie wiem kiedy wracam, naprawdę nie wiem i nie umiem Wam na to odpowiedzieć. Dziękuję za cierpliwość.
Jo ♡
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top