28.

"- Chcesz.....zdjąć ze mnie moc z, którą się urodziłam? - Spytałam powoli.

- Tak! - Uśmiechnęła się szeroko America.

- Czy to nie cudowne?"

***

Po spotkaniu tej dziwnej skrzydlatej dziewczyny o imieniu America coś we mnie pękło. Uciekłam chowając się w swojej komnacie. Myśli boleśnie krążyły w mojej głowie.
Po tych kilku miesiącach zaklimatyzowania się i uznania Regnum la Valictea za swój nowy dom wystarczyły 3 rzeczy bym przekonała się, że nie jest tu już bezpiecznie.

1. Mój wuj Winifred jest gdzieś w pobliżu, zaraz za murami królestwa.

2. Dziwaczna dziewczyna chcę prawić bym nie była sobą.

3. Charlie TU jest.

Brakowało mi jej. Bardzo.
Chciałam ją spotkać, przytulić i przeprosić, ale bałam się. Ona dalej na mnie polowała. Z mojej winy zerwałyśmy przyjaźń, a ja o mało co jej nie zabiłam.

Nie mogłam tu dłużej zostać.
Zaczęłam w swój górski plecak pakować wszystkie rzeczy.
Musiałam odejść.
Jak najszybciej.

- Zoviette? - Wzdrygnęłam się. Spojrzałam na drzwi w, których stała Aurora ubrana w ciemno bordową suknię.

- Co ty robisz? - Przyglądała mi się z powagą, ale i głęboko skrywaną troską.

- Ja...ja...j-ja muszę odejść. - Przełknęłam głośno ślinę.

- N-nie mogę tu dłużej zostać. - Ręce mi się zatrzęsły gdy schowałam zdjęcie rodzinne do plecaka.

- Dokąd niby chcesz pójść? Wrócisz do Kanady? Uciekniesz z Królestwa Alaski? - Podeszła bliżej.

- N-nie wiem jeszcze, a-ale to nie ma znaczenia. - Zasunęłam suwak.

- Przeze mnie jeszcze wywoła się konflikt Rady z królem Rindaelem. Nie mogę do tego dopuścić. - Powiedziałam.

- Ucieczka od problemu to nie jego rozwiązanie Zoe. - Aurora położyła mi rękę na ramieniu, a przez to, że miała ponad 1.90 m to musiała klęknąć by spojrzeć mi w oczy.

- Jesteś ważna dla nas: dla mnie, dla Eleanor, dla króla, dla Spenreha. - Powiedziała. Dotknęła mojego policzka i pogładziła go czule po czym lekko posmutniała.

- Jednak ja nie jestem osobą, która będzie cię do czegokolwiek zmuszać. Jeśli chcesz odejść to nie będę cię zatrzymywać. - Przytuliła mnie co bardzo mocno odwzajemniłam.

- Dziękuję ci Auroro... za wszystko co dla mnie zrobiłaś. - Była dla mnie jak rodzina podobnie było z Eleanor.

- Przytul ode mnie Ele, dobrze?

- Dobrze.

- I.... - Złapałam ją za rękę patrząc w różane oczy.

- ...n-nie mów nic Spencerowi...proszę.... - Spojrzała na mnie. Powoli i w ciszy kiwnęła na znak obietnicy. Odgarnęła dłonią kosmyki z mojej twarzy i złożyła na moim czole delikatny pocałunek. Potem nachyliła się nad moich uchem szepcząc mi pewne słowa na pożegnanie.

***

Słońce już dawno zaszło, a na niebie coraz jaśniej świeciły gwiazdy, które zasłoniła czarna jak smoła chmura. Postanowiłam wyjść późną porą kiedy nie ma nikogo kto by mnie zatrzymał.
Chwyciłam gumkę z plecaka i związałam włosy w luźnego kucyka obwiązanego kokardą.
Ubrałam się w ciemny sweter i getry, a do tego górskie buty. Szyję obwiązałam szalikiem zrobionym przez Aurorę. Złotą nicią na czerwonym materiale wyhaftowana była piękna historia Królestwa. Każde wydarzenie: od założenia po przez Srebną Wojną, aż do dnia panowania obecnego króla.
Na samym końcu materiału wyszyty był jeleń stojący na przeciwko wilkołaka.

Otworzyłam cichutko i ostrożnie drzwi komnaty. Rozejrzałam się delikatnie wystawiając głowę na korytarz.
Nikogo nie było. Tylko nocne ciemności.
Wyszłam i zamknęłam za sobą drzwi.
Ruszyłam przez długie pomieszczenie ozdobione na ścianach gobelinami. Przeszłam obok pokoju Eleanor. Zatrzymałam się i lekko uchyliłam drzwi. Pomieszczenie było bardzo przytulne i bogate we wszystkie możliwe ozdoby. Na środku pokoju znajdowało się wiszące nad ziemią łóżko trzymane przez grube liny przyczepione do sufitu. Sznury obwiązane były cienkim baldachimem. Pod złocistą kołdrą leżała pulchna kobietka i spała.

- Dziękuję Ele, że zaopiekowałaś się mną... przepraszam, że odchodzę bez pożegnania... - Powiedziałam tak cicho, że sama tego nie usłyszałam. Zamknęłam spowrotem drzwi i poszłam dalej. Dotarłam do pięknych, drewnianych, krętych schodów i zeszłam po nich na dół. Przeszłam przez hol główny docierając do ogromnych, rzeźbionych drzwi. Naparłam na nie i pchnęłam. Zaskrzypiały bardzo głośno. Wstrzymałam oddech z przerażenia. Dopiero po dłuższej chwili zaczęłam pchać drzwi dalej. Kiedy były uchylone na tyle, że pokazała się wystarczającej wielkości szczelina przepchnęłam się przez nią wydostając na dwór. Odwróciłam się i zamknęłam za sobą wrota dworku rodziny Aestas. Spojrzałam na boki. Widząc, że nikogo nie ma odetchnęłam z ulgą.
Wyszłam przez wysoki łuk z korzeni pobliskich drzew i opuściłam teren posesji. Ostatni raz spojrzałam na dworek i szybko pobiegłam przed siebie.

Szłam boczną, brukowaną drogą omijając plac główny. Co prawda nigdzie nikogo w pobliżu nie było, ale takie odsłanianie się było zbyt ryzykowne.
Mroczne chmury przysłaniały Księżyc tym samym likwidując jedyne źródło światła. Przez tą przeszkodę musiałam zwolnić swój marsz.
Chciałam dotrzeć do Wschodniej Bramy. Było to jedyne mało znane przejście o, którym wyczytałam z księgi. Znając zaklęcie można było tamtędy przejść.

Przypomniałam sobie pożegnalne słowa Aurory:

" Pamiętaj, że światło Królestwa świeci na zachodzie. Jeśli kiedy kolwiek zechcesz wrócić kieruj się za strzałą Strzelca na nocnym niebie. Ona wskaże ci drogę. "

Po jakiś 15 minutach wreszcie udało mi się tam dotrzeć. Brama Wschodnia położyna była w niskiej dolinie. Między dwoma pagórkami stał wysoki mur z korzeni drzew. Po lewej stronie przed murem stała ogromna figura wykonana z marmuru. Przypominała ogromną postać łani z pięknymi rogami niczym koroną królewską. Po prawej zaś dostojny jeleń, również z marmuru, trzymał dumnie ku górze głowę z ogromnymi, a wręcz gigantycznymi rogami.
Po środku muru znajdował się pięknie rzeźbiony portal.
Zaczęłam powoli do niego podchodzić gdy nagle...

Serce stanęło mi z przerażenia słysząc jak coś za mną stoi. Powoli obróciłam się czując jak źrenice zwężają mi się z każdą kolejną sekundą.
Kilka metrów dalej stał młody jeleń z niewyrośniętymi jeszcze dokładnie rogami.
Patrzył brązowymi oczami. Jedno jego oko było jaśniejsze od drugiego.
Po chwili zamienił się w nastoletniego chłopaka.

- Co tu robisz? - W ciemności umiałam dostrzec tylko jego iskrzące się oczy. Otworzyłam usta chcąc coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydobył się ze mnie.

- M-muszę iść... - Odpowiedziałam po chwili.

- To nic takiego...

- Nic takiego? Próbujesz nocą "iść" drogą, której nikt poza mną, braćmi i ojcem NIE. - Nic dziwnego. Mimo takiego majestatu mur był bardzo dobrze ukryty i wręcz niemożliwym było tu trafić nie mając szczegółowo opracowanej mapy.

- Nie zatrzymuj mnie. - Powiedziałam cicho.

- Muszę odejść stąd. Jak najszybciej......zmusisz mnie do zostania? - Spytałam niepewnym siebie tonem.

- Nie zmuszę. Możesz odejść kiedy zechcesz, ale nie uznaję ucieczki w nocy bez najmniejszego słowa wyjaśnienia.

- Odchodząc zapobiegne możliwemu konfliktowi z Radą. Do tego ściga mnie teraz America. Po prostu zapomnij, że mnie tu widziałeś i wróć do domu. - Odpowiedziałam.
Granatowo czarne niebo rozchmurzyło się odsłaniając Księżyc, który razem oświetlił dolinę.
Spojrzałam na Spencera. Jego porcelanowa skóra i blizna na szyji świeciły w świetle nocnej latarni.
Patrzył na mnie z oschłą powagą. Kilka kosmyków, brązowych, kręconych, włosów opadały mu na śliczną twarz.

- Nie udawaj! Wiesz doskonale o czym mówię. MÓJ WUJ JEST TUTAJ! Nie przestanie mnie ścigać! Do tego Charlie na mnie poluje. Odda mnie w ręce Rady, a gdyby twój ojciec i Pan Collins spróbowali się sprzeciwić wywoła to niepotrzebny nikomu konflikt! Do tego teraz znalazła się jeszcze jakaś "anielica", która chce zniszczyć coś co po tylu latach wreszcie zaakceptowałam, a nawet pokochałam! - Wszystkie możliwe emocje paliły mnie od środka.

- Nie możesz tak po prostu odejść. Dokąd niby pójdziesz? - Powiedział swoim spokojnym choć lekko oschłym tonem. Oczy mi się zaszkliły.

- Nie wiem! Rozumiesz?! Nie wiem! Nie obchodzi mnie to! Po prostu muszę stąd zniknąć! - Krzyknęłam czując łzy w oczach od tylu zmieszanych uczuć.

- Może ukryję się na obrzeżach Alaski. Tam nikogo nie ma. Nie znajdą mnie. Rada da twojemu ojcu i Collinsonom spokój. Zapomnicie o mnie i wszyscy będą szczęśliwi... - Spuściłam głowę. Brązowe tęczówki analizowały mnie przez dłuższy czas.

- Pomogę ci się ukryć w takim razie. - Powiedział po kilku minutach ciszy.

- Nie, nie, nie, nie... - Pokręciłam głową.

- Wpadniesz w kłopoty tak samo jak twój ojciec. - Rozejrzałam się bezcelowo nie wiedząc co zrobić.

- Po prostu...pozwól mi odejść... - Kilka łez spłynęło mi po policzkach. To było jedyne rozwiązanie. Zniknę z życia Pana Collinsa, Aurory, Eleanor, Sebastiana...Charlie...Spencera...

Zamknęłam oczy łkając cicho. Usłyszałam kroki w swoją stronę, a po chwili ręka chłopaka dotknęła mojego ramienia.

- Zoe posłuchaj mnie... - Zaczął bardzo spokojnym i łagodnym tonem.

- ...uratowałaś mnie od śmierci gdy zostałem zaatakowany przez Adriana. Byłaś przy mnie na pogrzebie mojego brata Alcesa... - Przeniósł rękę na moją głowę i delikatnie pogłaskał.

- ...nie mam jak się odwdzięczyć za to co dla mnie zrobiłaś. Jesteś moją przyjaciółką. Nie zamierzam cię tak po prostu zostawić na pastwę losu. - Przytulił mnie.

- Boję się, że przeze mnie ktoś ucierpi...znowu... - Zapłakałam wtulając się w niego mocno.
Pogładził moje włosy.

- Jeśli tak bardzo chcesz iść... - Westchnął cicho.

- To pomogę ci. Odprowadzę cię na Południowe Obrzeża. Znajduje się tam małoznana wioska. Zachowuje neutralność i nie wdaje się w sprawy Królestwa Alaski. - Wytarł łzy spod moich oczu.

- Tylko nie uciekaj tak bez słowa, zgoda?

- Z-zgoda... - Przetarłam oczy. Spojrzał na mnie po czym przeniósł wzrok na rzeźbiony portal. Podszedł bliżej i dotknął łuku z płaskorzeźbami jakichś bitew. Zamknął oczy mrucząc pod nosem zaklęcie.
Płaskorzeźby najbliżej ziemi zaczęły świecić na perlistą biel, która pięła się w górę, aż do ostatniej rzeźbionej ilustracji.
Z bieli wyszły błyszczące kuliste światełka, które wzleciały do góry i weszły w wyrzeźbione oczy dwóch posągów, pierwszych władców, strzegących muru.
Marmurowe oczy zabłyszczały olśniewającym blaskiem. Po chwili w pustej przestrzeni pięknego portalu pojawiła się masa przypominająca wzburzoną taflę wody. Niedługo potem tafla uspokoiła się i pokazała polanę za wielkim jeziorem.

Patrzyłam na to oniemiała.

- Idziemy. - Powiedział mój przyjaciel. Przytaknęłam i powoli przeszłam przez portal znajdując się po sekundzie w zupełnie innym miejscu. Spojrzałam za siebie widząc łuk triumfalny przez, który po chwili przeszedł Spencer.
Kiedy oboje znaleźliśmy się po drugiej stronie tafla w łuku zniknęła, a sama budowla zaczęła się rozsypywać w gruz aby na końcu wiatr rozwiał marmurowy pył.
Zostaliśmy w ciemności na polanie.

- Dokąd teraz? - Zapytałam. Z uwagą przeanalizował okolice.

- Tędy. - Spojrzał w stronę gór. Ruszyłam za nim.

- Czekaj. Jeszcze jedna rzecz. - Odwrócił się do mnie i dotknął palcem wskazującym mojego czoła. Wykonał jakiś dziwny ruch jakby coś rysując.

- Po co to? - Znak zaświecił i znikł.

- Iluzja. Przez jakiś czas inni patrząc na ciebie ujrzą sarnę. Taka ochrona.

***

Szliśmy przed siebie. Było trochę po północy. Księżyc oświetlał nam drogę. Przechodziliśmy przez ogromny las niezamieszkały przez nikogo.
Znaczy... to on szedł w przeciwieństwie do mnie.

- Nie jesteś zmęczony? - Spytałam siedząc na jelenim grzbiecie. Ten w odpowiedzi pokręcił tylko głową.

- Nie musiałeś. Mam własne nogi. - Zaśmiałam się nerwowo. Milczał wchodząc na kamienną ścieżkę.

- Racja. Nie mam tak długich nóg jak ty, a tym bardziej kopyt, heh. - Przeciągnęłam się po czym spojrzałam w prawy bok zamyślona.

- Nie wiem czemu, ale mam dziwne prze- Nie dokończyłam słysząc świst powietrza i jak coś gwałtownie ukuło w szyję. Spencer natychmiastowo spojrzał na mnie.

- A...ła... - Wymamrotałam. Mdląc spadłam z grzbietu jelonka. Ten chciał już coś zrobić, ale i on został postrzelony w szyję. Upadł obok mnie.

***narrator POV

- Kretynie! Ostrzegaj jak strzelasz! - Krzyknął jakiś wąsaty mężczyzna, ubrany w zielony mundur, do swojego towarzysza trzymającego strzelbę z pociskami usypiającymi.

- Na zawał przez Ciebie schodzę gdy słyszę jak coś z hukiem pada na ziemię.

- Psiakrew... - Zaklął ten drugi do samego siebie całkowicie ignorując towarzysza.

- Cicho bądź. Irytujesz mnie.

- Kretyn!

- PRZYMKNIJ SIĘ! - Ryknął do wąsatego.
Oboje podeszli do uśpionych jelenia i dziewczyny. Chmury zasłoniły Księżyc tworząc mroczne cienie dookoła.

- Co tam postrzeliłeś?

- Jakąś małą sarnę i młodego samca.

- Ta samica to jakieś małe, niedorozwinięte cholerstwo. Przyjrzyj jej się.

- Uh, trudno. Wsadź ją tutaj. - Zarośnięty mężczyzna położył na ziemi czarną, metalową klatkę z gęstą kratą jako jedynym okienkiem w drzwiczkach. Syknął z bólu gdy z jego palca poleciała krew. Zaciął się osyrym kantem skrzyni. Kilka kropel skapnęło na nią.
Podszedł i podniósł dziewczynę po czym położył w klatce. Zamknął ją.

- Ile ta dawka trwa?

- Dzień? Dwa dni? - Oboje podeszli do jelenia. Podnieśli go i włożyli do o wiele większej klatki bez otworów.
Władowali zamkniętych nastolatków na bagażnik samochodu.

- Przypomnij mi po co to robimy? - Ten, który ich postrzelił siadł na przodzie, na miejscu pasażera.

- Kretynie ile razy mam ci przypominać? Po ogromnym wysypie wilków, jeleni jest coraz mniej. - Odpalił auto i razem odjechali zostawiając za sobą Alaskę tym samym opuszczając jej granice.

RP pisane razem z antonina11123

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top