22.

***Zoe POV

Po jakichś 2 godzinach podróży dotarliśmy do wyjątkowej części lasu.
Trawa jak i drzewa miały soczyste kolory, a ziemia pachniała świerzo jak i powietrze.
Strumień płynął obok szumiąc przyjemnie.
Drzewa rosły gęsto, a przez liście ledwo prześwitywało światło słoneczne.
Kiedy przeszliśmy jeszcze paredziesiąt metrów dotarliśmy do ogromnego jeziora i wysokiego wodospadu.
Drzewa otaczał zbiornik wodny przez co świeciło tutaj słońce bez napotykanych przeszkód.

Ostatnim razem gdy widziałam wodospad był on po Ciemnej Stronie, a woda wyglądała jak smoła zaś tutaj niczym błękitny diament świeci się w blasku słońca.

Powiedziałam do samej siebie w myślach.
Od jeziora płynęły koryta rzeczne ginące w toni lasu.

- Jak tu pięknie... - Westchnęłam. Zauważyłam ukratkiem jak oczy Spencera świecą się jak iskierki.
Usłyszałam szelest liści i nieopodal zauważyłam łanię i sarenkę. Łania była bardzo wysoka i majestatyczna, miała bardzo ciemne czerwonawo brązowe futro zaś sarna, która była zdecydowanie niższa i pulchniejsza od swojej towarzyszki, miała jasno brązowe futro z plamkami na grzbiecie.
Kiedy nas zauważyły zaczęły się przyglądać mi i Spencerowi z uwagą.
Sarna podskakiwała w miejscu raz patrząc na nas, a raz na łanię, która cały czas zachowywała spokój.
Zbliżyła pyszczek do ucha sarny jakby coś szepcząc i dalekimi susami pognała wzdłuż brzegu jeziora znikając za skałami wodospadu.
Sarna pobiegła szybko za nią i również zniknęła.

- Dokąd teraz? - Spytałam wyrwana z zamyślenia gdy jelonek ruszył w stronę miejsca gdzie zniknęły przed chwilą samice.
Okrążyliśmy brzeg wody i znaleźliśmy się po drugiej stronie.
Po lewej znajdował się ogromny wodospad, a po prawej ściana drzew. Po środku z 3 dużych, krzywo ustawionych kamieni tworzyło się przejście niczym tunel w środku, którego znajdowały się ciemności.
Jelonek wraz ze mną na grzbiecie wszedł do tunelu.
Niczego nie widziałam.
Mocno trzymałam się po bokach jelenia bojąc się, że zaraz coś złego się stanie.
Kiedy się odwróciłam by zobaczyć wyjście zobaczyłam...no właśnie, co tak dokładnie? Była tam tylko ciemność i mrok.
Wejście do tunelu zniknęło.

W pewnym momencie w oddali zobaczyliśmy światełka, które cały czas się powiększały.
Okazało się, że to świecące kryształy trzymane przez przywiązane liny nad nami.
Najpierw były tylko białe kryształy, a potem złote, zielone, niebieskie i czerwone.

Po 10 minutach drogi zobaczyłam wyjście. Jaskinia czy tam tunel, nie jestem pewna, była wysoka na jakieś 10 metrów. Podłoże było z gładkiego kamienia, a po bokach stały koryta głębokie na 20 m wypełnione wodą.
Przed nami otwór obrośnięty był opadającymi w dół długimi pnączami liści, które wyglądały jak listki płaczącej wierzby.
Z licznych otworów między pnączami wydobywało się złote światło dzienne.
Powoli zbliżaliśmy się do wyjścia, a może raczej wejścia...

- Czekaj...czy to... - Zaczęłam mówić mając pewne przypuszczenia dokąd zmierzamy.

Przeszliśmy przez pnącza, a blask słońca zmusił mnie do zamknięcia oczu. Kiedy je otworzyłam...po prostu nie mogłam uwierzyć

- ... Regnum la Valictea...! - Powiedziałam zszokowana.

*** Narrator POV

Regnum la Valictea znane też jako Leśne Królestwo, Którego Nie Ma.
Do miasta można było się dostać tylko za pozwoleniem króla. Osoba, która chciałaby tam wejść nawet nie wiedziałaby o tym, że Król obserwuje granice swojego miasta. Nie dało się bowiem znaleźć wejścia do tego mitycznego miejsca, ponieważ wejścia nie było. Pojawiało się tylko gdy Król chciał by tak się stało. Wejście inaczej zwane Portalem do tego niezwykłego miejsca mogło pojawić się tak na prawdę w każdym miejscu na Alasce, np:

1. Jako drzwi w dużym, starym Dębie.

2. Portal w skalnej ścianie.

3. Portal w jeziorze

O wszystkim musiał jedynie decydować Król i NIKT inny.
W Królestwie mieszkali tylko zmiennokształtni kopytni, drapieżniki przedewszystkim wilkory miały wstęp zakazany.
Królestwo było piękne wykonane z grubego drewna i nie do końca znanego komukolwiek materiału, który był niezniszczalny.
Po lewej stronie rosły ogromne, grube drzewa, które połączone były tym dziwnym materiałem budowlanym przypominającym swego rodzaju jasny kamień.
Drzewa wraz z kamienien tworzyły ogromną, pozłacaną w wielu miejscach budowlę, a dokładniej świątynię.
Po prawej stronie stały między drzewami, ciemne, bardzo stare budynki mieszkalne.
Po środku płynęła głęboka na ponad 70 m woda krystalicznie czysta, a jakieś 100 metrów od Głównego Wejścia stało królewskie drzewo, które w swojej koronie miało gałęzie z drzewami genealogicznymi wszystkich wyższych rodów z całego świata.
Między drzewami jak i na wyższych półkach skalnych stali mieszkańcy królestwa patrzący na przybyszów.
Byli to różnorodni ludzie z kręconymi włosami ubrani w różnego rodzaju: szaty, garnitury o ile dało się je tak nazwać, lekkie zbroje, itp.
Obok wielu stały również jelenie, łanie, sarny, łosie, daniele, klępy, konie i kucyki.

- WOW! - Wydusiła z siebie oniemiała zachwytem Zoe.
Spencer powoli ruszył drogą przed siebie. Szli obok wody, która otaczała z wielu stron środek całego miasta.

- Myślałam, że to tylko mity... - Zoe rozglądała się na boki. Mieszkańcy z zaskoczeniem i niedowierzaniem patrzyli na dziewczynę. Jeszcze żaden wilkowaty nie przeszedł przez Portal.

- Skąd...wiedziałaś? - Zapytał zaciekawiony Spencer zachrypniętym głosem. Gardło dalej go bolało toteż starał się w większości drogi milczeć.

- Po tym. - Zoe wskazała palcem na króleswkie ciemne, drzewo z wieloma gałęziami pokrytymi zielonymi, turkusowymi i czerwono jesiennymi liśćmi. Było ogromne na kilkanaście metrów.

- Według mitów tylko w Regnum la Valictea płynie Diamentowa Rzeka i rośnie ostatnie Boskie Drzewo na świecie zwane inaczej Drzewem Życia i Śmierci. - Umilkła onieśmielona gdy zauważyła, że wszyscy mieszkańcy patrzą się na nią.
Po kilku minutach dotarli do pięknego łuku na ziemi zrobionego z gałęzi drzew rosnących po bokach.
Przeszli przez niego i dotarli do miejsca porośnietego ze wszystkich stron drzewami. Jedynie środek drogi był bezdrzewny, a na jej końcu stał wysoki pagórek.
Wspięli się na niego i zeszli w dół.
Liście drzew całkowicie odcinały małą dolinę od słońca.
Jedynym źródłem światła były świecące kryształy zawieszone na linach, na liściach. Atmosfera tego miejsca była bardzo przytulna.
Ziemia doliny pokryta była metrową wodą z pojedynczymi kamieniami lekko wystającymi z wody.
Na samym końcu doliny było strome wejście na góre pokryte schodami stworzonymi z rosnących obok korzeni.
Na samym szczycie stało duże wyjście świecące i mieniące się złotym kolorem na tle, którego stał ogromny jeleń z wielkimi rogami.
Według Zoe był to największy jeleń, którego widziała na żywo. Miał on trochę ponad 2.5 metra wysokości ( razem z rogami ).
Miał jasne, kremowo białe lśniące futro i patrzył błękitnymi oczami z góry na przybyszów.

Spencer powoli przeszedł po kamieniach i stanął na największym z nich w centrum doliny. Delikatnym ruchem głowy pokazał Zoe by ta zeszła z jego grzbietu.
Dziewczyna wykonała polecenie i stanęła obok jelonka.

- Witaj mój synu - Powiedział spokojnym głosem jasny jeleń.
Spencer skłonił delikatnie głowę.

- Z daleka widziałem jak przyprowadzasz do mnie Zoviette SunLight, córkę Zachariaha i Odette SunLight, która jest wilkołakiem. - Dziewczyna wytrzeszczyła swoje brzoskwiniowo złote oczy na Króla.

- Wiem to stąd, że posiadam dar czytania w myślach oraz znam jednego z członków twojej rodziny. - Zoe nie wiedziała nawet co odpowiedzieć.

- Jesteś pierwszą wilkowatą, która kiedykolwiek przekroczyła granicę mojego królestwa. Zanim zadasz odpowiem na twoje pytanie czemu TY tu jesteś.
Mój przyjaciel poprosił bym uratował cię od Rady ukrywając twoją osobę w Regnum la Valictea.
Mam u niego dług, który chcę spłacić dlatego też pozwalam tobie zostać w moim mieście jak długo będziesz tylko chciała.
Do tego teraz dług mam też u ciebie.

- Przepraszam, że ośmielam się zadawać wiele pytań, ale...jaka rada? I kogo król zna z mojej rodziny? I jaki dług??? - Zadała pytania lekko się kłaniając.

- Rada sprawuje pieczę nad pokojem między Ciemną Stroną, a Jasną Stroną Lasu.
Jestem jednym z jej 25 przedstawicieli. Zostałaś teraz przez nich skazana na wyrok śmierci Zovietto. Postanowiłem ci pomóc za namową Collinsa.

- Kto...kto wydał na mnie w...wyrok śmierci? - Spytała powoli prostując się i patrząc na Króla.

- Większość Rady, przedewszystkim przedstawiciele wilkorów Rady z obu stron Lasu. Uznali, że złamałaś prawo przechodząc przez granicę oraz dziwili się jak to zrobiłaś skoro na Rzekę rzucane są różne czary. - Jeleń spojrzał Zoe w oczy odczytując z jej myśli wiele pytań.

- Jedną z osób, które były za twoim skazaniem była Charlien. - Serce Zoe jakby zatrzymało się. Nastała chwila ciszy podczas, której do dziewczyny dochodziły dopiero te wiadomości.

- Przecież ja...ja nie wiedziałam... ja nie jestem z tych stron... ja...ja... - Wymamrotała bez ładu i składu.

- O tym, że nie pochodzisz z granic tego świata wiedzą tylko 4 osoby z Rady: Ja, Collins, Winifred i szamanka z mojego ludu Zara. - Zoe drgnęła słysząc o tym, że w radzie znajduje się imiennik jej wuja. Nie mogła jednak o czymkolwiek innym myśleć niż o tym, że bliska jej osoba - Charlie skazała ją na śmierć.

- Jeśli chodzi o mój dług wobec Ciebie jest on spowidowany tym, że uratowałaś mojego syna. Dziękuję ci. - Odpowiedział. Postanowił nie odpowidać jej na pytanie o tym kogo z jej rodziny zna i zasiada w Radzie. Nie chciał jej bardziej załamywać tym, że jej wuj głosował za jej straceniem.

- Spokojnie, nikt nie może przekroczyć granicy mego Królestwa bez mojej zgody. Nie pozwolę nikomu przejść nieważne czy będzie to Collins czy Charlien, czy ktoś inny z Rady. - Powiedział i spojrzał na najmłodszego syna.

- Spenrehrze zabierz Zoviette do jej pokoju. Muszę przygotować się na jutrzejszą kolejną obradę Rady. Spotkania będą trwały przez całą wiosnę prawie każdego dnia. Nie uda mi się przemówić im do rozumu co do niewinności, ale postaram się przytoczyć im ważny argument: Nasze prawo zabrania skazywania na śmierć tych, którzy nie pochodzą z tych stron. Nie uda mi się jednego dnia przekonać wszystkich, większość z nich jak sam wiesz jest uparta, a ja poparcie mam tylko u dwóch osób, których reszta Rady nie trawi. Pamiętaj też by pomóc Zovieccie zapanować nad wilkołakiem. - Odwrócił się i zniknął w świetle wydobywającym się z wyjścia.

***

Zoe siedziała w swojej, wysoko postawionej, tymczasowej komnacie w Dworku rodu Aestas, który teraz należał do Aurory Aestas ( i jej brata, którego obecnie nie było w mieście ) - ciemno włosej, wysokiej młodej kobiety z różanymi oczami ( ciemna łania z nad jeziora ).
Mieszkała tam razem ze swoją najlepszą przyjaciółką Eleanor Gaudium - bardzo niska, pulchna blondynka z roześmianymi piwnymi oczami, która była w tym samym wieku co Aurora.

Dziewczęta pozwoliły Zoe na mieszkanie w jednej z komnat jako, że miały ponad 6 pokoji wolnych w całym dworku oraz było im żal dziewczyny, a do tego nigdy nie widziały na żywo wilkołaka ( to znaczy Eleanor nigdy nie widziała wilkołaka w porównaniu do Aurory ).

Komnata była dosyć spora ze wspaniałym widokiem na las.
Ściany były białe, meble wykonane z białego, ładnego drewna. Całość była bardzo przytulna.
Dziewczyna przebrała się w luźny sweter i getry.
Siedziała na łóżko wpatrzona szklistym wzrokiem w podłogę.
Rozległo się pukanie do drzwi, a po chwili do pokoju wszedł chłopak z brązowymi, gęstymi i kręconymi włosami. Ubrany był w luźną bluzkę i czarne spodnie. Jego szyję pokrywał bandaż podobnie jak rękę.
Powoli podszedł do Zoe.

- Wszystko dobrze? - Spytał z trudem na co dziewczyna pokiwała głową. Spencer spojrzał smutno i westchnął.

- Chodź. - Odparł z lekkim uśmiechem i delikatnie pociągnął ją za rękę na co ta się bardzo zdziwiła. Postanowił pokazać jej coś aby chodź na chwilę zapomniała o smutku.

***

Chłopak zaprowadził ją na wysoki pagórek stojący niedaleko dworu Aestas.
Z pagórka, który był bardzo wysoki, widać było las jak i dalekie pasmo gór jednak nie to było najwspanialsze.
Najpiękniejsze było czerwone niebo i zachód słońca.

- Ale tu pięknie... - Odpowiedziała Zoe. Usiedli na górze i patrzyli na zachód. Niebo powoli ciemniało, a Zoe powoli przechodziła przemianę ( u młodych wilkołaków, które jeszcze dojrzewają nie ma regularnej przemiany: czasami jest bardzo powolna, a innym razem natychmiastowa ).

- Kocham nocne niebo. - Powiedziała, a po chwili syknęła z bólu czując jak jej kości zmieniają kształ i wielkość.

- Też. - Uśmiechnął się chłopak patrząc na rozgwieżdżone już niebo.
Po kilku minutach wpatrywania się usłyszał chrupot kości i krzyk. Odwrócił się patrząc w miejsce gdzie stała dziewczyna. Teraz stał tam lekko skulony z bólu wilkołak. Jego postura dalej troszeczkę rosła, a szyję, nogi i ogon pokrywało coraz to gęstsze futro. Dyszała cicho z wysiłku i bólu.
Spencer powoli wstał uważnie patrząc na stworzenie, By w razie czego uciec.
Spojrzał w jej złote oczy.
Wilkołak parsknął i wstał ukazując swą dużą posturę. Ryknął krwiożerczo próbując uderzyć chłopaka jednak coś jakby wewnętrznie go powstrzymało.
Wilkołak uderzył sam siebie i pobiegł w pustą część lasu. Spencer patrzył trochę wystraszony zachowaniem stworzenia. Jego wzrok podążał za wilkołakiem, aż ta wbiegła na teren specjalnie przygotowany dla niej aby nie zrobiła nikomu krzywdy. Przestrzeń w, której znajdowała się było niczym niewidzialna klatka, której moc nie pozwalała nikomu poza wilkołakiem tam wejść, a ona sama dopiero po przemianie w człowieka mogła wyjść.
Król zadbał o to aby Zoe udowodniła, że nie jest tylko maszyną do zabijania.
Zaś Spencer obiecał jej pomóc spłacając swój dług ocalenia życia.

   Rp pisane z antonina11123

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top