18.

***Zoe POV

Usłyszałam wilcze wycie za oknem, a zza szyby wprost na moją twarz zaświeciły promyki słońca.
Przetarłam swoje zaspane oczy po czym ziewnęłam przeciągając się.
Wstałam i posłałam łóżko po czym ruszyłam do łazienki, aby się przebrać.
Gdy spojrzałam na zegar nad łazienką okazało się, że jest już 10 rano.
Spojrzałam w lustro.

- Dzisiaj Pełnia... - Wymamrotałam do samej siebie.
Pełnię Księżyca można było rozpoznać po dwóch rzeczach:

1. Po nietrudnych obliczeniach kwadr Księżyca

2. Po moim wyglądzie:
Biała jak śnieg skóra, delikatnie świecące oczy, czarne cienie pod oczami.

Po kilku minutach wyszłam z pomieszczenia ubrana w ciepły sweter idealnie pasujący do mojej lekkiej, długiej do połowy łydek spódnicy, a do tego czarne getry pod spód.
Uczesałam włosy w luźnego kucyka i zeszłam na śniadanko.

- Dzień dobry... - Powiedziałam wchodząc do kuchni gdzie siedział Sebastian.

- Cześć Zoe. - Uśmiechnął się co odwzajemniłam.
Zaparzyłam sobie herbatę i zrobiłam kanapki.
Usiadłam na krześle przy oknie i zaczęłam jeść.
Po chwili poczułam, że chłopak dłuższy czas się na mnie patrzy.

- Co? - Spojrzałam wkońcu na niego.

- Co ci się stało? - Odpowiedział pytaniem na pytanie. Jego wzrok mieszał w sobie zmartwienie z dużą ilością powagi.

- Nic. - Skłamałam.

- Serio? - Uniósł brwi.

- Yhm. - Pokiwałam głową.

- Zoe... - Złapał delikatnie moją dłoń. Spojrzałam w jego oczy nie rozumiejąc co on robi.

- ...Mnie możesz powiedzieć...

- Ale nic mi nie jest. - Uśmiechnęłam się i wysunęłam powoli jego ręke z pod mojej i położyłam ją na kolanach.

- Nie kłam Zoe. - Złapał moją dłoń i delikatnie muskał ją kciukiem.
Z lekkim, ale sztucznym uśmiechem i lekko przymróżonymi oczami złapałam jego nadgarstek lewą dłonią i delikatnie ją ścisnęłam uwalniając tym samym prawą rękę.
Patrzył na mnie zdziwiony, a ja z tym samym wyrazem twarzy powiedziałam:

- Po pierwsze: Nie dotykaj mnie w ten sposób.
Po drugie: Wszystko ze mną dobrze.
Po trzecie: Nie flirtuj ze mną.

- C..Co? - Spytał zaskoczony.

- Sebix, żebyśmy sobie to wytłumaczyli. Takie zachowanie to tylko do dziewczyn, które chcesz poderwać.

- Ale...przecież...ty...

- Słuchaj... - Tym razem uśmiechnęłam szczerze miło.

- ...kocham cię. Serio kocham cię, ale jak BRATA. Więc nie zarywaj do mnie. - Zamrugał kilka razy.

- Serio ty i Charlie nie zauważyliście, że patrze na ciebie jak na brata?

- N...no nie...

- To wy chyba nie mieliście braci i nie wiecie jak sie na nich patrzy bo zupełnie źle czytacie z oczu. - Westchnęłam załamana kończąc jeść śniadanko.

- To ja idę. Baw się dobrze! - Krzyknęłam wychodząc z kuchni niepostrzeżenie zabierając 2 bułki i wodę w małym czajniczku.
Szybko założyłam grube buty i wyszłam z domu kierując się do Podzamcza.

Otworzyłam drzwi, które po chwili zamknęłam.
Zdjęłam polar i po czułam czyjś wzrok na sobie. Spojrzałam w bok.
Chłopak siedział na kocu i patrzył na mnie. Miał brązowe oczy, a jego lewe oko było trochę jaśniejsze od prawego.
Zamrugałam kilka razy i powiedziałam cicho:

- Cześć... - Nie odpowiedział nic tylko dalej patrzył. Odstawiłam buty przy starej kanapie stojącej obok.
Uklękłam jakiś 1 metr od niego i przysunęłam do niego talerz z 2 bułkami i dzbaneczek z wodą.
Gdy znowu na niego spojrzałam zauważyłam, że świeża krew poplamiła jego bandaże na szyji i ręce.
Wstałam i szybko poszłam po apteczkę.
Usiadłam obok i wyciągnęłam wode utlenioną, waciki oraz nowy opatrunek.

- ...Pozwolisz, że...zmienię bandaże...? - Spytałam onieśmielona jego obecnością. Przy jelonku czułam się swobodnie, ale przy obcym chłopaku to co innego.
Patrzył na mnie milcząc po czym skinął delikatnie głową.
Zdjęłam najpierw te z szyji.
Rana dalej była brzydka, ale lepsza jak zeszłej nocy.
Namoczyłam wacik wodą utlenioną, odkaziłam ranę i starłam świeżą krew.
Złapałam za opatrunek j zawiązałam na jego szyji.

- Wyciągnij rękę...proszę. - Zdjęłam z niej bandaże i znowu odkaziłam ranę.

- Prawie gotowe... - Powiedziałam pod nosem kończąc ją opatrywać.
Schowałam resztę niepotrzebnych już rzeczy do apteczki, którą odłożyłam na stół.

- Tak poza tym... - Usiadłam po turecku na przeciwko niego jakieś 1.5 metra.

- Jestem Zoe. - Uśmiechnęłam się delikatnie do chłopaka.

- Podobnie jak ty nie jestem człowiekiem. - Dalej milczał i słuchał.

- Na razie musisz tu zostać. Wyjdziesz stąd jak twoje rany się zagoją, dobrze? - Milczał.

- Wybacz, ale teraz muszę iść. Zostawiam ci tu jedzenie i picie. Wrócę jeszcze potem. - Wstałam i skierowałam się do wyjścia.

- Tam na półce. - Wskazałam jeszcze palcem na prawą ścianę.

- Są książki...no wiesz...gdyby ci się nudziło... - Zamknęłam za sobą drzwi i wróciłam do domu.
Czułam się ociężała, a zarazem dosyć pobudzona.
Kiedy zdjęłam buty i weszłam do salonu zauważyłam, że Sebastian ulotnił się z domu.
Skierowałam się by usiąść w fotelu, ale podknięcie mojej osoby o coś mi w tym przeszkodziło przez co miałam spotkanie 3 stopnia z podłogą.

- Au..... - Spojarzałam na "sprawcę", którym okazał się być.....mój plecak...

Skąd on tu się wziął? Nie znosiłam go na dół...dziwne...

Powiedziałam sobie w myślach i sięgnęłam po skórzaną torbę.
Był prawie pusty.
W środku znajdowały się tylko 2 rzeczy:

1. Stary kompas, który był i jest cenną pamiątką po dziadku ze strony matki.

2. Zdjęcie rodzinne.

Zamyśliłam się. Na fotografi było całe moje rodzeństwo, rodzice, ciotka Helen oraz wujostwo i dziadkowie.
Patrzyłam na większość z miłością dopóki mój wzrok nie wylądował na mężczyźnie o posępnej i surowej twarzy z lekko siwymi włosami. Ubrany był w stary, elegancki garnitur.
Stał dumnie wyprostowany, obok mojego ojca, z dłońmi splecionymi za plecami.

Szary wilkor. Przywódca najsilniejszego stada na Południu.
Był to człowiek, którego się bałam i szczerze nienawidziłam.
Człowiek przekonany o tym, że wilkory to najwspanialszy gatunek wszelkiego stworzenia.
Gdy jego piękna jak bogini żona - Ciocia Dala - urodziła mu syna, na którego wiedźma rzuciła klątwę gdy ten miał 3 miesiące, wuj wpadł w istny szał i....zabił synka nie mogąc znieść hańby jaką mu przynosił jako Człowiek Wilk, a nie Wilkor.

Dala, po tym incydencie, uciekła od niego i słuch o niej na zawsze zaginął.

Wuj nie cierpiał tak samo wilkołaków. Toteż gdy urodziłam się ja ojciec okłamywał brata byleby mi niczego złego nie zrobił
Niestety i tak gdy przebywał ze mną ( rzadko i krótko, ale jednak ) często mówił z zafascynowaniem o czystej krwi i z obrzydzeniem o mieszańcach.
Kiedy ja natomiast coś powiedziałam nie zgadzając się z nim wuj patrzył w moje oczy zimno i z mściwym uśmiechem mówił mi bardzo raniące rzeczy.
Uwielbiał się znęcać nade mną psychicznie.

Oczy mi się powoli zwężały gdy patrzyłam na niego.
Nawet nie zauważyłam gdy oderwałam jego postać od całego zdjęcia.
Fotografia wypadła mi z rąk.
Podeszłam do kominka i spaliłam postać wuja w ogniu.
Z moich wspomnień wyrwał mnie dopiero zegar, który wskazywał...17?!

- 17?! - Spojrzałam na wskazówki zegara.
Przez 5 godzin wpatrywałam się w ogień.
Teraz dopiero poczułam jak bardzo pieką mnie oczy.
Poszłam do kuchni przemyć swoją twarz, a gdy wróciłam do salonu zauważyła odkryty Zegar Księżycowy.
Pokazywał Pełnię.

Moją głowę przeszyło nieprzyjemne uczucie więc szybko odwróciłam wzrok od Zegara.
Moje ciało zaczęło drżeć, powoli przygotowując się do przemiany, a w ustach zrobiło mi się sucho.

- Muszę się...napić... - Wbiegłam do kuchni i złapałam za dzbanuszek pełen wody. Gdy opróżniłam go do końca ręce mi zdrętwiały i wypuściłam naczynie z rąk przez co roztrzaskało się o podłogę.

- Muszę...wyjść... - Wymamrotałam do siebie i wybiegłam z domu nawet nie zakładając butów.
Biegłam przed siebie.
Nie wiedziałam dokąd biegnę i jak długo.
Straciłam rachubę czasu.

***Narrator POV

Słońce zaszło i niebo zaczęło się powoli pokrywać granatem.
Dziewczyna zatrzymała się dopiero gdy dotarła na wysoki, duży pagórek. Obrośnięty był trawą, a wokół rósł ogromny las.
Z tego pagórka było idealnie widać w oddali górskie doliny oraz wysokie skaliste góry.
Na jednej z mniejszych gór nie jakoś bardzo daleko zaczęły gromadzić się ogromne wilki.
Wilkory.
W parach wybierały półkę skalną na górze na, której miały razem obchodzić Pełnię.
Dziewczyna przyglądała się im, aż usłyszała za sobą:

- Co ty tu robisz? - Charlie stała wraz z Adrianem w odległości 4 metrów.

- Ja... - Spojrzała na Charlie, ale miała pustkę w głowie by powiedzieć cokolwiek.
Podczas biegu zgubiła gumkę do włosów przez co jej potargana fruzra upadała na jej oczy.
Zauważyła też Adriana na, którego nie patrzyła już tak srogo choć dalej nie przepadała za nim.
Po chwili Adrian pod wpływem Księżyca chciał podejść do swojej mate, ale Charlie szybko sprowadziła go do pionu.

- Powinnaś siedzieć w domu. Tu jest bardzo niebezpiecznie w nocy. - Powiedziała rudowłosa.

- Lepiej jeśli to wy jak najszybciej stąd pójdziecie. - Powiedziała powoli.
Adrian i Charlie patrzyli na Zoe, aż nagle usłyszeli wycie.
Wszyscy spojrzeli na skały na, których stały w parach wilkory i wyły w zachmurzone niebo, a po chwili chmury się rozstąpiły i ukazał się Księżyc.
Źrenice Zoe zwęziły się, a po chwili rozszerzyły przybierając zwierzęcy wygląd. Serce dziewczyny zaczęło szybciej bić, a całe ciało drgało jakby dostała jakiegoś ataku.
Miała lekko otwarte usta z, których wydobywało się psie dyszenie.

- Zoe! - Krzyknęła zszokowana Charlie i razem z Adrianem próbowali podbiec do dziewczyny.

- Zoe?! - Rudowłosa stanęła przy niej gdy dziewczynka uklękła gwałtownie i skuliła się pochylając głowę do ziemi.

- Zoe? Skarbie czy... - Adrian podbiegł obok Charlie.
Zoe wydała z siebie dziwny warkot, a jej oddech przypominał dyszenie zmęczonego psa.
Zaskomlała i uderzyła dłońmi o trawę.
Dziewczyna i chłopak spojrzeli zdumieni na jej dłonie, które pokryły się krótkim futrem.
Z paznokci zaczęły wyrastać ostre pazury.
Postura skulonej dziewczyny zaczęła po chwili rosnąć.
Kręgosłup dziewczyny się wydłużył podobnie jak jej ręce, a jej ubranie rozdarło się.
Stopy dziewczyny przybrały wygląd owłosionych łap.
Zoe krzyknęła zniekształconym głosem i podniosła głowę do góry.
Jej twarz zaczęła się wydłużać i formować w pysk. Na jej głowie wyrosła para wilczych uszy, a z tyłu wyrósł puchaty, długi ogon.
Odtrąciła dziewczynę i chłopaka w bok po czym cichutko dysząc skuliła się spowrotem.

- Z...Zoe? - Spytała przestraszona Charlie, która wstała i powoli próbowała podejść do tego czegoś co przed chwilą było Zoe.

- Charls...stój... - Wydyszył Adrian, który uderzył plecami o jakiś kamień i próbował wstać.

- Zoe? - Wilcza głowa spojrzała na Charlie dalej cicho dysząc.
Jednak zielone oczy nie napotkały pary brzoskwiniowo złotych oczu. Oczy tego czegoś były złote i świeciły się w ciemności.
Po krótkiej chwili wpatrywania się w Charlie stworzenie zawyło do Księżyca.

- Charlie! To wilkołak! - Adrian z trudem wstał i złapał mocno za rękę przyjaciółki.
Rudowłosa jeszcze nigdy nie była w tak wielkim szoku. Nigdy też nie spotkała wilkołaka o, którym wiedziała tylko tyle, że jest krwożerczą i bezlitosną bestią.

- Nie mogę jej tu zostawić!

- Dziewczyno to już nie Zoe!

Wilkołak wyprostował się stając na tylnich łapach i ukazując w całości swoją 2 metrową postać. Był pokryty krótkim futrem, które było dłuższe w obrębie szyji, nóg i ogona.
Zaryczał na parę stojącą przed nim.
Kiedy zaczęli uciekać wilkołak zamachnął się i uderzył ich.
Upadli na ziemię i przemienili się w wilkory. Wilkołak zaatakował Adriana, który odparł atak mocnym zakleszczeniem kłów na ramieniu bestii.
Stworzenie zaryczało z wściekłości i rzuciło nim o drzewo.
Potem na wilkołaka skoczyła szczerząc kły ruda wilczyca.
Gryzła się przez chwilę z bestią po czym pchnęła je tak, że tamto uderzyło o duży kamień.
Wilkołak otrzepał głowę i zawarczał po czym rzycił się Charlie do gardła.
Uderzył ją przez co rudy wilkor sturlał się gładko z pagórka.
Wilkołak zaryczał ponownie i pobiegł w las.

Kawałek dalej od pagórka stały ogromne głazy podobne do tych na, których stały pary wilkorów świętujących Pełnię.
Wilkołak stanął na najwyższej skalnej półce i zawył do Księżyca.






Rp pisane z antonina11123

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top