12.
Siedziałam w pokoju i bawiłam się swoją lalką i pluszakiem.
Nie miałam nic ciekawszego do robotyo.
Przez okno dochodziły do mojego pokoju pojedyncze promyki słońca.
- Ależ Geraldzie to niebezpieczne! - Naśladowała piskliwy lament kobiety.
- Wracaj do domu Jennefer. - Byłam akurat w momencie gdy Biały Wilk z Rivii miał wyruszyć na wschód w przeciwieństwie do czarownicy gdy ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę! - Odkrzyknęłam i schowałam swoje rzeczy pod kołdrę.
- Dzień dobry, Zoe. - Spokojny i jak zwykle łagodnie uśmiechnięty, Pan Collins wszedł do pokoju.
Jego lekko siwe włosy komponowały się z gęstą brodą i czarnymi, okrągłymi okularami.
- Dzień dobry. - Przywitałam się grzecznie. Mężczyzna stanął obok.
- Wołałem kilka razy, ale może nie usłyszałaś. Zapraszam na obiad.
- A tak! Przepraszam, za bardzo bujałam w obłokach. - Zeszłam za Panem Collinsem do jadalni.
Seba i Marchewka już tam siedzieli.
- Dzień dobry Sebix, Dzień dobry Charlie. - Usiadłam przy stole.
Po zjedzonym kurczaku była moja kolej by posprzątać w kuchni.
Pozmywałam naczynia w zlewie, poprawiłam obrus i pozasuwałam krzesła.
Wytarłam ręce i oparłam się o blat.
Spięłam włosy w luźnego kucyka i westchnęłam przepełniona nudą.
Seba i Charlie poszli na spacer, a Pan Collins zniknął bez śladu.
Wyszłam z kuchni i skierowałam się do ogromnych, starych półek z książkami. Stanęłam na czubkach palców i wzięłam jedną z książek.
Była zatytuowałana: " Sekrety i sztuka Alchemii ".
Okładka była oprawiona w skórę i ozdobne wzorki ze szczerego złota.
Wzruszyłam ramionami i usiadłam w wielkim fotelu.
Nigdy nie interesowałam się alchemią, ale los zadecydował by to była ta książka więc pogodziłam się z tym.
Czytałam książkę dość powoli bo była bardzo ciężka do zrozumienia i pojęcia.
Po 40 minutach odłożyłam ją spowrotem na półke poddając się, aby moja głowa i umysł zrozumiały co autor miał na myśli.
Poszłam w kąt pokoju gdzie
stała duża, przezroczysta, szklana kula.
Była ułożona w drewnianej kolistej tarczy, która opierała się na jednej drewnianej belce zakończonej lwią łapą.
Wpatrzyłam się w kulę w, której po chwili pojawił się granatowy błyszczący dym z, którego bez spieszenia wyłaniał się prawie pełny księżyc.
" Jeszcze 3 dni..... " pomyślałam sobie.
Usłyszałam kilka minut potem jak ktoś przekręca kluczyk od zamka.
- Jestem! - Charlie weszła do środka.
- Hej... - Odpowiedziałam trochę nieśmiało.
- Collinsa nie ma? - Dziewczyna zaczęła rozglądać się po pokoju.
Potrząsnęłam negatywnie głową.
Po chwili zielone soczewki napotkały brzoswiniowo różowawe oczy.
Zapadła niezręczna cisza.
- Masz może ochotę...się przejść? - Charlie podrapała się, troszkę skrępowana, po karku.
- Jasne. - Odparłam i złapałam za ciepły sweter na dwór.
Zawiązałam szybko swoje buty i czekałam przed domem.
Starsza dziewczyna przekręciła kluczyk w zamku, aby zamknąć drzwi.
- To choć. - Obróciła się twarzą do mnie i ruszyłyśmy wgłąb lasu.
Przechodziłyśmy niedaleko sarny i jelenia.
Kiedy spotkały się z moim wzrokiem od razu uciekły przerażone.
- Ile właściwie masz lat? - Spytałam Charlie. W międzyczasie podeszłam do jednego drzewa pod, którym leżał bardzo ładmy kij niczym laska Gandalfa Szarego.
- 18, prawie 19. - Przeczesała sobie włosy ręką.
- A ty? - Spojrzała na mnie. Chodziłam obok niej z kijem.
- 14. - Wzruszyłam ramionami.
- Po co ci ten kij? - Wskazała ręką na uw przedmiot.
Ponownie wzruszyłam ramionami i parsknęłam śmiechem.
- Lubię po lesie chodzić z patykiem. Jest to fajniejsze. Zawsze sobie wyobrażam, że idę jak Gandalf na przygodę.
- *kaszel* Dziwak *kaszel*. - Odrzekła Charlie.
Wystawiłam jej język po czym się roześmiałyśmy.
Szłyśmy dalej przez las, aż natrafiłyśmy na małą ( dla Charlie, a dla mnie nie ) rzekę.
Charlie jednym zgrabnym susem przeskoczyła na drugą stronę.
Spojrzała na nią i zaklaskałam teatralnie po czym spojrzałam na rzekę.
Nie było mowy o tym bym przeskoczyła, a wilkorem nie jestem.
Kiedy patrzyłam co mogę zrobić weszłam na kłodę, która kawałek dalej stała w poprzek rzeki.
- Wiesz, że mogę Ci pomóc, prawda? - Charlie patrzyła na mnie. Z jej perspektywy musiało wyglądać to bardzo zabawnie jak próbuje przejść przez kłode nie tracąc równowagi.
- Nie! Ja sama. - Szłam powoli, powoli, powoli i powoli.
Aż na samym końcu gdy chciałam zgrabnie zeskoczyć potknęłam się o kawałek kłody i spadłam na liście przy okazji też skoczyłam krzywo na prawą kostkę.
Nie pierwszy i nie ostatni raz się taka sytuacja z kostką wydarzyła.
Otóż kiedyś zwichmęłam ją sobie przez co łatwiej było mieć wypadek w postaci krzywego stanięcia.
Wywróciłam się.
- Nic ci nie jest? - Podeszła do mnie Charlie.
- Nie, nie. Tak czasem się dzieje, to wszystko. - Zapewniłam ją. Wstała powoli i ruszyłam przed siebie trochę kulejąc.
- Moge ci pomóc. - Upierała się Charlie.
- Taka pomoc mi, wybacz, ale nic nie da. Ja muszę te kostkę rozruszać, a wtedy samo przejdzie. - Ruszłyśmy dalej, a po kilku minutach szłam już wyprostowana.
Kostka delikatnie pobolewała, ale to nie był ból od, którego się umiera.
Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Czyli prowadziłyśmy typową, kobiecą konwersacje.
Pobawiłyśmy się w liściach.
Pogoniłyśmy wiewiórki.
Charlie upolowała jelenia.
" Dziczyzna na kolację. Mniam! " pomyślałam ze smakiem, aż ślinka mi pociekła po brodzie przez co musiałam szybko wytrzeć sobie twarz.
Z południa zrobiło się popołudnie.
Z popołudnia zrobił się wieczór.
A wieczorem słońce pięknie zachodziło i ostatnimi swoimi promieniami oświetlało liście, igły, kore, góry i cały las.
Zrobiło się też chłodniej, dlatego pogratulowałam sobie, że ubrałam podwójną, a nawet potrójną warstwę odzienia.
Skutkiem tego był komfort ciepełka podczas zimnej temperatury na dworze.
Cały czas śmiałyśmy się i plotkowałyśmy między sobą.
Cieszyłam się, że pierwszą poznaną osobą nie jest wróg tylko przyjaciółka.
Co prawda prawie, a w sumie nic konkretnego o niej nie wiedziałam podobnie ona o mnie, więc tak. Byłyśmy po kilku dniach znajomości przyjaciółkami.
Tak.
Tak to działa.
Jednak szczery i uroczy śmiech Charlie nagle ustał.
Roześmiana twarz dziewczyny przybrała wyraz śmiertelnej powagi.
Spojrzałam na nią zdziwiona.
- Eee...Wszystko dobrze Cha-
- Jesteśmy na jego terenie.
Zagapiłam się ku*wa. - Rozejrzała się rozeźlona.
- Nie zwróciłam kompletnie uwagi na to, że jesteśmy na terenie Adriana. FUCK! - Warknęła przez zęby.
- A coś nie tak? - Spytałam zmieszana, a powoli poczułam jak ogarnia mnie strach, że jest tu nie bezpiecznie. Skoro miejscowa jest zdenerwowana to tym bardziej ja byłam wystraszona.
- Musimy szybko opuścić te tereny. - Złapała mnie mocno za ręke i boleśnie zaczęła ciągnąć w stronę z, której przyszłyśmy.
- Ale o co chodzi? - Zapytałam nawet nie opierając się jej ciągnięciu. Posłusznie za nią szłam.
- To terytorium stada, które nie lubi ludzi.
- Eee?
- Aaaa....... -Zamyśliłam się.
- Ale przecież to rasizm jest. - Stwierdziłam, ale po chwili zapytałam samej siebie czy zwierzęta są rasistami wobedz ludzi?
- W sumie to tak. - Odparła.
Nagle okrążyło nas z 5 ogromnych wilków.
Spoglądały ciepło na Charlie, ale morderczo na mnie.
Chociaż kiedy spotykały się z moim spojrzeniem ( od urodzenia mam mroczny, dziki wzrok ) kładły delikatnie uszy po sobie i cofały się.
Charlie zasłoniła mnie własnym ciałem, a ja mocno trzymałam ją za ręke.
Po chwili dało się słyszeć mocne wycie.
Wilki spojrzały tam, a Charlie wzdrygnęła się lekko.
Od razu poznałam, że to wycie przywódcy klanu ( stada ).
Na wilkołaki nie działa wycie Alf, ponieważ wilkołaki są samotnikami i nie występuje u nich jakakolwiek hierarchia.
Spojrzałam na ogromnego wilka na skale 30 metrów od nas.
Warczał ostro, ale gdy jego wzrok skrzyżował się z moim ten z błyskawiczną szybkością zaczął biec w moją stronę.
Wilki obok cofnęły się, a Charlie odsunęła się pociągnięta przez jednego z wilków.
Zamknęłam ze strachu oczy, a po chwili dudnienie łap uderzających twardo o ziemie, znikło.
Poczułam ulge, że może on postanowił mnie nie zabijać dopóki....
Para silnych umięśnionych ramion zamknęła mnie w szczelnym uścisku.
Jedna ręka trzymała moje ramie, a druga mój pośladek.
A po chwili przy moim uchu poczułam ciepły oddech, a potem męski głos :
- Moja.
Serce zaczęło znowu pracować.
Oczy się zwęziły.
Paznokcie wbiły w jego ręce.
Prawe kolano lekko się ugięło i
*ŁUP!*
Uderzyłam go z całej siły w twarz oraz kopnęłam go w krocze.
Adrien leżał na ziemi z dwoma wybitymi zębami i złamanym nosem.
Spojrzał zszokowany na mnie.
Oddychałam ciężko.
Wpadłam w furie.
- Ale jesteś moją ma... - Zaczął.
- WY***RDALAJ ODE MNIE TY KU*WA JE**NY ZBOCZEŃCU I GNO**OWATY NIC NIE WARTY CHU**WY PEDOFILU!!!!!!
JESTEM SWOJA!!!!
A TY JESZCZE RAZ MNIE KU*WA DOTKNIESZ TO CI WYRWE TEN PIEP***NY JĘZYK!!!!!!
Wydarłam się tak, że ptaki zleciały z drzew.
Wilki się odsunęły wystraszone.
W moich oczach był gniew i furia.
RP pisane z antonina11123
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top