31.

***POV Charlie

Czułam ogarniające mnie zimno. Kiedy kazali mi poczuć, usłyszeć...nie wiedziałam gdzie biegne dopóki ktoś nie wbił mi czegoś ostrego i twardego w brzuch. Otworzyłam oczy i spojrzałam na poważnego Jelenia. Jego rogów jednak nie pokrywał żaden rodzaj kwiatów co wskazywało na to, że nie jest władcą żadnego z królestw.
Jego rogi były jednak skierowane w dół i co chwila dźgały mnie w brzuch na co zaczęłam warczeć.

-Co Ty robisz kopytniaku?! - Warknęłam, a on położył się obok mnie i uniósł dumnie łeb.

- Jesteś na terenie rezerwatu, a nie jesteś sarną. - Podniosłam się i otrzepałam.

- Bywa, ale jak mnie wkurzysz będziesz pierwszym, którego rozszarpe i zjem.

- Odstrzelą Cię jak spróbujesz. - Również wstał.

- Skąd się tu wzięłaś?

- Ja... - Prychnęłam. Prawda była taka, że nie pamiętałam jak się znalazłam w rezerwacie, ale pamietam, że długo biegłam. Bardzo długo...a ten jeleń wydawał sie dziwnie znajomy.

- Wilczku. - Usłyszałam inny głos i aż podskoczyłam widząc człowieka, który po raz kolejny przyniósł jedzenie. Postawił miskę, a ja podeszłam do dziewczyny i otarłam sie bokiem. Powąchałam miskę po czym zjadłam zawartość. Oblizałam się i Wywróciłam dziewczynę. Chłopak, który szedł w nasza stronę tak się wystraszył, że wyciągnął bron. Położyłam łeb na brzuchu roześmianej dziewczyny, a kiedy chlopak zaczął celować w nasza stronę stanęłam miedzy ludźmi. Zawarczałam widząc jak wkłada naboje. Jeleń, który stał obok mnie wcześniej teraz stanął centralnie przed chłopakiem i pchnął go pyskiem.

- Aleksander! Spokojnie to Charlie... - Zamrugałam i rorzejrzałam się.

- Sandro. - Powiedziałam, a jeleń jakby też się otrzasnął z dziwnego transu i nagle zaczęłam sobie przypominać co się stało przed dwoma miesiącami. W jednym momencie zaczęliśmy biec z Sandro w stronę końca lasu.

***Dwa miesiace wcześniej...

- Czas najwyższy ich odnaleźć i zabrać do domu. - Krzyknęłam na Sandro, który siedział pod drzewem i głęboko oddychał leśnym powietrzem.

- Łapy cię świerzbią co?

- Zaraz rozszarpę ci gardło. - Warknęłam zamieniając się w wilka i szczerząc kły na co on wstał. Poklepał mnie po głowie na co zrobiłam zeza i siadłam.

- Nie chcesz odnaleźć brata?

- To czego chce a co jest możliwe to dwie różne rzeczy. Chodźmy. - Powiedział i również się zamienił jak na złość kilka sekund później padł na ziemię, a w moją stronę wystawiono broń. Stanęłam i przysunęłam się do księcia.

- Achterút! Domme hûn rinne fuort! - Krzyknął myśliwy. Skuliłam uszy. Po chwili strzelił w niebo a ja pisnęłam. Nie zauważyłam kiedy dwóch mężczyzn zabrało księcia i dopiero kiedy ten, który krzyczał odsunął się i wsiadł do samochodu. Podniosłam głowę i zaczęłam biec za ciężarówką.
Wilkory mogą biec nawet do 10 tyś mil bez przerwy i miałam zamiar uratowac ksiecia chociażbym miała po drodze stracić siły. Po dwóch dobach moje łapy bolały od biegu przez kamienie ale nie mogłam odpuścić. Kiedy wbiegłam za ciężarówką na teren rezerwatu nie wiedzialam co sie dzieje kim jestem i jak sie tu znalazłam ale wiedzialam ze zwierze które jest w zamknięciu jest dla mnie ważne i później przez dwa miesiace trzymaliśmy się blisko siebie.

- Gdzie oni mogą być? - Zapytałam chłopaka, a on pokrecił głową.

- Nie mam pojęcia, a gorsze jest to, że tyle czasu byliśmy w transie.

- Tylko dlaczego? - Zapytałam rozglądając się i po chwili kiedy stanęliśmy za drzewami przemieniłam się.

- Zapewne przez twoje wilcze geny. - Powiedział poprawiając rękawy koszuli, którą miał do połowy odpietą.

- Lecz czuje zapach Spenreha.

- Taj. Ja też. - Skrzywiłam się.

- Wy kopytni strasznie walicie. - Chłopak zapiął koszulę i spojrzał na mnie przymykając oczy.

- Już nie mówiąc o tym jak to śmierdzą kundle. - Powiedział przybliżające twarz do mojej na co zaczęłam warczeć.

- Jeżeli tu byli to pewnie też zostali porwani i już wrócili do domu.

- Masz racje. - Prychnęłam, a potem ruszyliśmy w stronę ogrodzenia.

- Jestem starszym księciem i zawsze mam rację.

- Zawsze musisz taki być?! - Na skoczyłam na niego, a on spojrzał na mnie unosząc brew i z lekceważącym wzrokiem patrzył na mnie.

- Myślisz, że jak jesteś jakimś księciem to możesz wszystko?! - Dźgnęłam go w klatkę piersiową.

- Odezwała się wielka alfa jedyny rudy wilk na Alasce pewnie podrzucony przez rodziców! - Krzyknął. Umilkłam stajac w miejscu. Spojrzałam na niego, a oczy mi się załzawiły. Nie pozwoliłam jednak im wypłynąć. Dobrze wiedział, że nie znam swoich rodziców, ale nie wiedziałam skąd. Natomiast to, że powiedział, że jestem podrzuconą sprawiło mi wielki ból.

- A więc to tak? Baw sie dobrze z powrotem do domu. - Powiedziałam i ruszyłam przed siebie. Przez następne godziny szłam w jedną stronę, ale nie miałam siły by choćby się przemienić. 
Stanęłam przy drodze i spojrzałam na samochody. Wyobraziłam sobie jak bardzo wszyscy musieli być zdenerowowani i zatroskani, ale nie mogli też wysłać policji by nas szukała. Zamieniłam się w wilka i resztkami sił zaczęłam biec w strone domu...

W tym samym czasie Sandro zamieniony w swoja zwierzęcą postać biegł kilka metrów za mną. Doskonale go czułam.

***Dwa dni później...

Czułam krew. Nie wiedziałam czemu jest jej tak dużo. Wbiegłam na sam środek rzezi. Wszędzie były martwe wilki w tym luna stada - dziewczyna Adriana, a on sam trzymał między łapami małą kulkę. Mocno krwawił. Podbiegłam do niego i przysunęłam pysk do jego.

- Co się stało?! - Zapytałam.

- To zabawne...bo...szukaliśmy Cię... a Rada kazała Cię zabic...myśleli, że zdradziłaś...i pomagasz wilkołakom...

- Wybacz, wybacz, wybacz! Nie chciałam Alfo! - Kilka łez spadło na ziemię.

- Zajmij.... się nim.... - Westchnął i padł ma ziemię.

- Adrian! - Krzyknęłam i zamieniłam się w człowieka.

- Adrian obudź się! - Zaczęłam nim trząść i usłyszałam płacz. Między jego łapami leżało płaczące dziecko. Podniosłam go i zaczęłam bujać.

- Już wszystko dobrze. - Szepnęłam i wstałam.

- Wychowamy Cię na Alfę maluchu.

- Mama! - Chłopiec zaśmiał się na się uśmiechnęłam. Poczułam za sobą czyjąś obecność. Odwróciłam się i spojrzałam prosto w oczy Sandro.

- Nie moge ich zostawić. - Powiedziałam, a on pokręcił głową.

- A co z Zoe i Spenrehem? - Zapytał i spojrzał na dziecko. Nie odpowiedziałam i zobaczyłam, że na polanie pojawiło się parę osób. Popatrzyły na nas i powoli zaczęły przenosić ciała.

- Wszystko bedzie dobrze maluchu. - Powiedziałam i razem z dzieckiem ruszyliśmy w stronę domu pana Collinsa.
Kiedy tam dotarłam zobaczyłam kilka śmieci przed budynkiem jakby nikt tam nie sprzątał, a kiedy weszłam do środka było bardzo cicho.

- Dziadku? - Zapytałam, ale odpowiedziała mi cisza.

- Sebastian? - Nagle drzwi się otworzyły, a w nich stanął chlopak z torbą rece.

- Tato czemu wstałeś? - Zapytał, a potem podniósł głowę i upuścił szklaną butelkę.

- Ch...charlie?! - Przytulił mnie. Zaczęłam płakać.

- Gdzie...gdzie ty byłaś? t
Tak sie martwiłem, ale nic nie mogłem zrobić, a potem ta wojna i ten cały...ta krew jest prawie w calym lesie!

- Wiem ale nie wiedziałam...wybacz Sebastian ja po prostu...





RP pisane z antonina11123

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top