24.
***Narrator POV
Słońce powoli zachodziło, a las robił się ciemniejszy.
Między drzewami chodziła nerwowo jedna, niska wróżka. Miała piękną jak kość słoniowa cerę i jasne, lśniące, krótkie do ramion włosy. Grzywka opadała na jej lewe oko delikatnie je przysłaniając. Jej ogromne turkusowe oczęta rozglądały się wokoło zawzięcie szukając czegoś, a raczej kogoś.
- Laurence! Panienko Charlien? Jesteście tu!? - Echo rozniosło się po lesie. Wróżka westchnęła ciężko.
- Od 3 godzin was szukam. - Wymamrotała do siebie po czym spojrzała jak między drzewami znikają już ostatnie promienie słońca.
- Powinnam się pośpieszyć. - Miała wysoki, dziecięcy głos choć nie była taka mała gdyż urodziła się dokładnie wtedy gdy Laurence.
Przeszła kolejne 2 km nerwowo rozglądając się w poszukiwaniu dziewczyny i wróżki.
Maszerowała przed siebie klnąc cichutko pod nosem, aż zahaczyła bosą stopą o wystający korzeń i upadła na twardą ziemię. Syknęła z bólu masując swoją głowę gdy nagle usłyszała ogromne kroki i ciche powarkiwanie.
Serce zabiło jej szybciej. Coś się zbliżało do niej. Jej skrzydło było złamane, a przez zmęczenie moce były bezużyteczne.
Szybko usiadła podpierając się z tyłu rękami i patrzyła na ciemne drzewa przed sobą.
Z mroku wyłoniła się para świecących białych oczu.
Dziewczyna zaczęła się cofać szybko do tyłu.
Ogromne zwierze szło wprost na nią warcząc groźnie.
Wróżka zamarła w bezruchu gdy stworzenie stanęło przed nią.
Jeszcze nigdy nie widziała tak przerażających, białych jak z horroru ślepi.
Stwór stanął na dwóch tylnich łapach wpatrując się morderczo w wróżkę.
Do turkusowych oczu napłynęły łzy, a źrenice zwęziły się z przerażenia.
Zwierze z rykiem i wyszczerzonymi kłami rzuciło się na małą, spraliżowaną strachem istotkę. Dziewczyna nie zdążyła nawet krzyknąć.
***
Następnego dnia, kiedy słońce jeszcze wschodziło, nad Rzeką zbierała się cała Rada. Charlie usiadła obok jednej z czarownic, a za nią przy drzewach stał Laurence. Gdy wszyscy zebrani zasiedli do stołu można było zauważyć brak szamanki Zary inaczej zwanej Umagwe jak i wilkora Winifreda.
- Gdzie reszta? - Zapytał ciemno włosy, brodaty wilkor.
- Moja znachorka niestety musiała zostać z powodu poważnej choroby mojego syna. - Odrzekł wysoki, blondwłosy mężczyzna z ciemnymi, grubymi brwiami i złotą koroną ( wyglądała jak gałązka, wokół głowy, z liśćmi ) na głowie.
- Ja natomiast zastępuję Alfę Adriana. - Odpowiedziało oschle Charlie patrząc z chęcią mordu i skrzyżowanymi rękami na piersi.
- Zachowuj się SZPENIO. - Zaakcentował blondwłosy alfa.
- Zamknij py - Już miała warknąć na niego gdy nagle męski głos jej przerwał.
- Wybaczcie to spóźnienie. - Do stołu obrad podszedł starszy mężczyzna o surowym i posępnym wyrazie twarzy. Widać było, że jest zmartwiony i czymś przejęty.
- Gdzie byłeś? - Warknął blondyn.
- O brzasku słońca poszedłem na patrol okolicy gdy nagle poczułem zapach krwi i... - Westchnął
marszcząc brwi. Podszedł do drzewa obok za, którym wystawał niebieski materiał.
Wszyscy patrzyli na niego uważnie. Winifred podniósł materiał. W niebieską, ozdobną tkaninę owinięte było czyjeś ciało. Zapach krwi rozniósł się po okolicy.
- ... znalazłem to. - Wszyscy rozstąpili się robiąc mu miejsce. Mężczyzna położył ciało na stole.
Złapał za skrawek i zdjął tkaninę.
Oczy Charlie zwęziły się, a serce zamarło. Było to ciało młodej wróżki. Jej ciało pokryte było śladami wielkich pazurów, a z jednej z ran małym ciurkiem jeszcze sączyła się krew.
Miała lekko otwarte usta pokryte krwią, a jej turkusowe oczy, lekko przymknięte, patrzyły w przestrzeń bez życia.
- Amica... - Wyszeptał zszokowany Laurance. Podszedł 2 kroki bliżej, ale szybko się zatrzymał. Skrzydełka martwej wróżki były rozszarpane podobnie jak ubrania.
Laurence patrzył na ciało nie dowierzając. Charlie otworzyła lekko usta.
To co jednak zszokowało ją najbardziej był zapach pokrywający ciało.
Był to zapach Zoe.
- Niemożliwe. - Powiedziała pod nosem. Jednak ciało było pokryte wywietrzałym zapachem wróżki jak i intesywnym zapachem Zoe. Ślady pazurów bezwątpienia należały do wilkołaka.
Nagle blondwłosy alfa uderzył pięścią w stół tak mocno, że powstało małe pęknięcie.
- MAM TEGO DOSYĆ! - Przez wrzask kilka ptaków spłoszyło się i zleciało z nabliższych drzew.
- MACIE JĄ ZŁAPAĆ I TO JAK NAJSZYBCIEJ! - Krzyknął, a brodaty wilkor chwycił topór w lewą rękę i zawarczał podchodząc do swojego zastępcy. Szepnął mu do ucha na co tamten kiwnął głową i pobiegł w las.
- Teraz Cervusie ( czyt. Kerwusie ) nic jej nie uratuje! - Krzyknęła starsza czarownica srogo spoglądająca na króla Regnum la Valictea.
- Nieważne czy jest stąd czy nie. W Kodeksie Lunamara, najważniejszym kodeksie Alaski, zapisane jest w punkcie 3, że jeśli oskarżony zabije wróżkę ma zginąć. Kodeks mówi również, że jeśli osoba popełniająca zbrodnię takiej wagi, nie pochodzi z Alaski MUSI zginąć.
Teraz nie pomoże jej punkt 54! ( punkt 54 mowi o niemożności skazywania na śmierć osób pochodzących nie z tych stron. )
Cervus próbował zachować spokój choć również był w szoku.
Po chwili wział głęboki oddech i z kamiennym wyrazem twarzy odpowiedział:
- W takim razie moja obecność, w dzisiejszym spotkaniu, nie jest już dłużej potrzebna. - Odszedł od stołu i przemienił się w wielkiego, majestatycznego jelenia. Odwrócił się, przeszedł kilka kroków po czym rozbłysł złotym światłem i zniknął.
Pan Collins przetarł oczy próbując ukryć łzy.
Stara czarownica zarechotała i odeszła od stołu w towarzystwie wysokiej, młodszej czarownicy na, której malował się gniew. Znikły za ciemną stroną rzeki.
Czarownica o bujnych kręconych, czarnych włosach i grubym wachlarzu rzęs patrzyła znudzona po czym łyknęła czerwony płyn ze swojej fiolki i również zniknęła po ciemnej stronie.
Alfy ruszyły do swoich stad. Reszta Rady również się rozeszła.
Pan Collins załamany popatrzył jeszcze raz na wróżkę, która niestety była prawdziwa podobnie jak prawdziwa była zbrodnia, wytarł oczy i wrócił do domu.
- Nie. - Charlie pokręciła głową.
- NIE! - Uderzyła w stół.
- To nie prawda! - A jednak prawda.
- Amica. - Dziewczyna spojrzała na chłopaka, który powoli podszedł do ciała. Delikatnie ujął jej zimną, martwą dłoń. Po chwili puścił i odszedł kilka metrów.
***
- Jak z nim? - Król wszedł do drzewa Zary - domu królewskiej znachorki i szamanki. Chciał jak na razie nie myśleć o tym co się wydarzyło podczas narady.
Dla oczyszczenia umysłu postanowił odwiedzić syna.
- Nie jest z nim dobrze. - Odparła ciemno skóra kobieta, która mieliła w moździerzu zioła. Miała długie do pasa czarne włosy z białymi pasemkami. Kilka kosmyków włosów miała zaplecione w warkoczyki.
Uszy kobiety ozdobione były wielkimi kolczykami.
Twarz miała łagodną, dojrzałą i bardzo ładną. Policzki miała pokryte czerwonymi i złotymi malunkami.
Ubrana była w kolorowe ponczo oraz długą spódnicę. Jej ramiona pokryte były złotymi, srebnymi, zielonymi i czerwonymi bransoletami. Stała przy drewnianym łożu nad, którym wystawały korzenia drzewa do, których przywiązane były świecące kryształy.
Na łóżku leżał młody chłopak. Miał krótkie, kręcone, jasne włosy i brązowe oczy. Jego twarz szpeciła wielka rana na lewym policzku.
Jego ciało pokryte było bandażami i leczniczymi roślinami.
Był zmęczony, oddychał ociężale.
- Wyleczysz go Umagwe? - Spytał król odprawiając straże przy wejściu do pomieszczenia.
- Plemię Equus wychowuje najwspanialszych medyków. - Odparł, gdy strażnicy znikli z pola widzenia.
- Prawda, prawda. Wychowali mnie na tą kim jestem, jednak... - Spojrzała, pięknymi złotawymi oczami, na króla i uśmiechnęła się smutno.
- ... jednak nawet to nie pomoże. - Powiedziała z bólem. Władca spojrzał na syna.
- Wybacz mi ojcze. - Powiedział ciężko, ledwo łapiąc powietrze.
- Nie twoja wina synu. - Odparł. Miał lekko zmrużone oczy i delikatne zatroskanie na twarzy.
Nastała cisza podczas, której syn zamknął oczy i zakaszlał wypluwając czarną ciecz z ust.
Znachorka poddała mu specjalne lekki, a król wrócił do swojego domu.
***
Zoe siedziała razem ze Spencerem w ogromnej bibliotece, w posesji rodu Aestas.
- Wow... - Wyszeptała Zoe przechodząca obok ogromnych regałów, wysokich aż do sufitu, pełnych starych ksiąg i atlasów.
- Prawda? Nawet nie wiesz ile mam ci do pokazania! - Zawołała uradowana Eleanor ubrana w brązową suknię. Blondynka oprowadzała dziewczynę po dworku.
- Siadaj! Zaraz ci coś przyniosę! - Roześmiane, piwne oczy zniknęły za pułkami książek. Zoe usiadła przy długim, ciemnym stole rozglądając się dookoła. Biblioteka miała kilka pięter i była wykonana z białego marmuru w połączeniu z ciemnym drewnem. Sufit ozdobiony był kryształowymi żyrandolami. Ściany pokrywały ogromne okna z ciemno zielonymi, grubymi zasłonami.
- Już jestem brzoskwinko! - Pulchna kobieta postawiła stos opowieści na stole. Wiele z nich było przedewszystkim o historii linii królewskiej, historii Księżyca, historii miasta oraz atlasie Królestwa Alaski.
- Dziękuję pani Eleanor. - Zoe uśmiechnęła się nieśmiało.
- O nie,nie,nienienie! Nie nazywaj mnie Panią złociutka! Mów mi po prostu Eleanor! - Uśmiechnęła się promieniście pokazując szereg białych zębów.
- Dobrze? A więc dziękuję Eleanor. - Blondynka zapiszczała i przytuliła mocno zaskoczoną złoto brzoskwioniowo oką dziewczynę. Odkleiła się w końcu i spojrzała na wejście do pomieszczenia w, którym stał brązowo włosy chłopak.
- Paniczu Spenreh! Miło cię widzieć! - Podskoczyła. Zoe zerknęła na niego. Eleanor zachichotała patrząc na ciemno włosą blondynkę i skierowała się do wyjścia omijając chłopaka.
- To zostawiam was! - I zniknęła w korytarzu. Spencer podszedł do stołu i usiadł obok dziewczyny.
- Jak się czujesz? - Spytała sięgając po książkę o historii Linii Królewskiej.
- Czuję się bardzo dobrze. Znachorka mnie wyleczyła. - Odparł z lekkim uśmiechem. Niestety na jego szyji pozostały blizny po szponach.
Zoe odwzajemniła gest po czym otworzyła książkę na pierwszej stronie. Było tam wszystko o pierwszym królu i jego następcach. Czytali razem w milczeniu. Chłopak, co prawda znał historię na pamięć, to jednak postanowił potowarzyszyć znajomej.
- Spencer? - Odezwała się po kwadransie ciszy.
- Tak?
- Jaka jest twoja rodzina jeśli mogę zapytać? - Spojrzał zaskoczony po czym wrócił wzrokiem do książki.
- Cóż, mój ojciec to król Cervus Taerather Rindael. Poznałaś go w jego drugiej, królewskiej postaci.
- A królowa? - Zoe przekręciła delikatnie głowę z zaciekawienia. Chłopak umilkł, a dziewczyna zrozumiała, że weszła na bardzo bolesny temat.
- Przepraszam, nie chciałam. - Powiedziała zawstydzona.
- Nazywała się Moira Philomena z rodu Sperare. - Odpowiedział po chwili.
- Zmarła gdy byłem dzieckiem.
- Przykro mi. - Szepnęła Zoe delikatnie łapiąc Spencera za nadgarstek dodając mu otuchy.
Spojrzał w jej dzikie oczy i uśmiechnął się łagodnie.
- Mam jeszcze 3 braci: Acresa, Sandro i Alcesa.
Acres jest najstarszy i posiada własne królestwo daleko na granicach Alaski, tylko nasza rodzina wie gdzie to jest, nikt inny nawet nie wie o tym mieście.
Sandro to drugi syn moich rodziców, który będzie w przyszłości władcą Regnum la Valictea.
Natomiast Alces... cóż... to mój 3 brat, o kilka lat starszy ode mnie... - Zoe słuchała go uważnie z wielkim przejęciem jak i ciekawością.
- Alces zapewne nie przetrwa długo. Został poważnie zraniony podczas wojny z rodem Carnivora na pograniczu Alaski. To ród drapieżnych kotołaków. Mój brat powstrzymał ich atak i wygnał spowrotem w góry jednak zapłacił wielką cenę. Przypłacił swym życiem. - Umilkł zatrzymując się na stronie z pięknym, magicznym rysunkiem ( w całej księdze postacie delikatnie się poruszały ) wielkiego jelenia pod, którym do góry nogami uwieczniony był krwiożerczy, duży kot. Zoe była oczarowana tą ilustracją.
- Choć. Powinniśmy iść znowu nad wodospad.
- Dobrze. - Ruszyła za nim. Coraz lepiej panowała nad mocą. Nikogo nie skrzywdziła, no nie licząc kamienia, który w napadzie szału zmiażdżyła kłami.
Kiedy dotarli nad wodospad Zoe podeszła do jeziora. Uklęknęła przy nim i spojrzała w taflę wody. Patrzyła w odbicie. Patrzyła na wilkołaka.
Warczał krwiożerczo jednak już nie próbował atakować dziewczyny. Spencer stał w formie jelenia kawałek dalej obserwując i czekając, aż wilkołak wyjdzie na zewnątrz.
***
W komnacie wypełnionej na ziemi wodą pod kopułą drzew na końcu stał w złocistym świetle wielki jasny, kremowy jeleń.
Jego oczy świeciły się jasno złociście oglądając zewnętrzny świat. Widział członków Rady. Orły wysyłające wiadomości po wyższych rodach i klanach o liście gończym Zoe SunLight. Widział wróżkę obok Charlie.
Zamrugał i jego oczy wróciły do swojego błękitu.
- Z mojego rozkazu nikt tu nie wejdzie. Również nie pozwalam nikomu wychodzić. Muszę rozmówić się z Zoe. - Rzekł do samego siebie i zamknął bramy królestwa.
***
Wilkołak biegał po soczyście zielonej trawie próbując znaleźć wyjście z niewidzialnego więzienia. Od czasu gdy Zoe tu zamieszkała, stała się łagodniejsza choć dalej była bardzo dzikim i groźnym stworzeniem. Zaprzestała poszukiwań gdy usłyszała ryk młodego jelenia. Spojrzał w kierunku pagórka za nią po, którym zbiegał przemieniony Spencer.
Co ciekawe: agresywne stworzenie, dzikie i dalej brutalne, a jednak zaprzyjaźniło się z jelonkiem.
Podbiegła do niego i zaszczekała choć zabrzmiało to bardziej jak ryk pomieszany ze skomleniem.
Jelonek skinął delikatnie łbem i w podskokach ruszył do małego lasku obok. Za nim pobiegł na czworaka wilkołak. Skakali między drzewami bawiąc się w ganianego.
Jeleń wybiegł z lasku i jednym susem wdrapał się na skały prowadzące na wodospad.
Wilkołak biegnąc rozproszył się i uderzył w jedno z drzew po czym otrzepał głową i wdrapał się na skały.
Przebiegli przez szczyt wodospadu i zbiegli po jego drugiej stronie. Spencer zatrzymał się przy mniejszym jeziorku i zaczął pić wodę. Wilkołak niezgrabnie dotarł i zawarczał wściekle wiedząc, że głupi jeleń go prześcignął. Po minucie ochłonął i również zaczął pić.
Jeleń zaprzestał czynności, aby spojrzeć na wilkołaka. Ten czując wzrok na sobie również się wstrzymał i podniósł swój wzrok na księcia w rogatej formie.
Patrzyli na siebie.
Brązowe oczy w złote.
Trwali tak w ciszy. Nie była ona niezręczna, ale przyjemna.
Po pewnym czasie powietrze rozdarł jeleni ryk. Stworzenia spojrzały na pagórek na, którym stał wielki, piękny jeleń.
Król Regnum la Valictea.
RP pisane z antonina11123
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top