Rozdział 7

*Evie*

Co za dupek!

Szarpnęłam mocniej ręką, starając się wydostać ze srebrnych obrączek, ale nic z tego. Jedyną możliwością było otworzenie ich wsuwką do włosów, której oczywiście, jak na złość, w tej chwili nie posiadam.

Zrezygnowana, wypuściłam gniewnie powietrze z ust i przymrużyłam oczy, obserwując go bacznie. Bez mrugnięcia okiem zszył sobie ranę na nodze i polał spirytusem, a na jego twarzy nie pojawiła się najmniejsza oznaka bólu. Sprawnie zabandażował udo i cicho westchnął, jakby zmęczony życiem.

- I na co się gapisz? - mruknął cicho, jednak nawet na sekundę nie spojrzał w moją stronę. - Jeśli myślisz, że masz u mnie jakieś szanse, skarbie - zaśmiał się - to sorry, ale od razu ci powiem, że nie jesteś w moim typie.

Splunęłam na podłogę czerwieniąc się wkurzona.

Jak on śmiał!

- Prędzej zdechnę niż zainteresuję się takim oblechem! - syknęłam.

*******

Dźwięk uderzania o worek treningowy stawał się coraz bardziej uciążliwy i nie pozwalał mi się skupić nad planem ucieczki, czy chociażby nad zwykłymi myślami. Zacisnęłam powieki jeszcze mocniej, wykręcając na wszystkie strony dłoń zakutą w ciasną srebrną bransoletkę.

Ile bym dała za tą zwykłą, głupią wsuwkę!

Westchnęłam głośno opuszczając bezwładnie rękę i zaczęłam się wiercić w miejscu bo szczerze powiedziawszy już od dłuższego czasu moja kość ogonowa dawała się we znaki. Desperacko potrzebowałam usiąść na czymś miękkim albo chociaż zmienić pozycję bo jeszcze chwila i oszaleję!

- Czemu właściwie mnie nie zabiłeś? - mruknęłam cicho pod nosem, w końcu spoglądając w jego stronę.

Stał na drugim końcu pomieszczenia, zawzięcie uderzając w ogromny czarno-czerwony worek treningowy wiszący na suficie, widać było, że wkładał w to wiele siły i wysiłku bo biała koszulka, którą miał na sobie, była przyklejona do niego niczym obcisły skafander, a wilgotne blond włosy układały się w artystyczny nieład. Uderzał coraz mocniej wypuszczając przez zaciśnięte zęby powietrze, jakby wpadł w jakiś trans.

Nagle zamarł. Jego pięść zatrzymała się dokładnie kilka milimetrów przed workiem. Przekręcił delikatnie głowę w stronę drzwi i stał tak wpatrując się nie, aż do chwili gdy coś uderzyło z całym impetem w podłogę.

Zaklął pod nosem i nerwowym krokiem ruszył w moją stronę, wyciągając z kieszeni mały srebrny kluczyk. Kucnął przede mną, złapał za włosy zmuszając bym spojrzała w jego lodowate niebieskie oczy i powiedział szeptem:

- Jeśli piśniesz choć słówko, oboje dostaniemy kulkę w łeb. Rozumiesz?

Sprawnie odpiął bransolety i nim się zorientowałam siedziałam już w szafie pomiędzy jakimiś stęchłymi ubraniami i stosem zużytych pudełek po farbach do włosów.

Przełknęłam ślinę starając się wymyślić jakiś plan.

W ostateczności zawsze mogłabym wyjść z tej obskurnej, śmierdzącej szafy i uciec, ale wizja kulki pomiędzy oczami jakoś mi się nie podobała.

Delikatnie uchyliłam drzwiczki by coś zobaczyć, a w tym samym czasie wściekły, dobrze zbudowany ale niższy o głowę od blondyna mężczyzna wparował wprost do pokoju, wymachując we wszystkie strony bronią, która na pewno nie była atrapą i krzycząc coś niezrozumiałego.

Mój oddech mimowolnie przyśpieszył.

- Czy ty wiesz co ty zrobiłeś! Luke czy jesteś, aż takim pojebem, że nie potrafisz dobrze wycelować i strzelić? - a więc nazywa się Luke - Wiesz co się teraz stanie kurwa?! Wiesz? Wszyscy się dowiedzą, że to ja ci to zleciłem - jego twarz robiła się coraz bardziej purpurowa, jakby nie mógł nabrać powietrza - Jak to się wyda polecą głowy! A wiesz która pierwsza poleci? Twoja kurwa!

Przyłożył lufę do piersi blondyna i znów zaczął coś krzyczeć w niezrozumiałym języku.

Nagle drzwi od pokoju otworzyły się, a w nich pojawił się wysoki, barczysty mężczyzna z plikiem kartek w dłoniach. Nieświadomy tego co działo się w środku, wsunął się głębiej, czytając coś uważnie w notatkach.

- Szefie, przeszk... - nie zdążył dokończyć.

W pomieszczeniu rozległ się huk wystrzału. Zapisane kartki rozleciały się po całym pokoju, a mężczyzna padł na ziemię, rozdzierając usta w niemym krzyku, chwilę później łapał powietrze, otwierając i zamykając usta na przemian, jak ryba pozbawiona wody, zdając sobie prawdopodobnie sprawę z tego, że to koniec.

Bo ryba bez wody to martwa ryba.

Poruszyłam się niespokojnie, starając się nie krzyczeć ze strachu. Tkwiłam w jakiejś cholernej, śmierdzącej szafie, w domu nieobliczalnych morderców, a kilka metrów dalej leżał trup, z którego sączyła się krew barwiąc podłogę na ciemno czerwony kolor.

Przez krótką chwilę wpatrywałam się w jego otwarte, martwe oczy, zastanawiając się czy było to zaplanowane, czy po prostu miał pecha i znalazł się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze.

Jeśli się wydasz też tak skończysz! krzyczała moja podświadomość.

- Jeszcze raz zawalisz i skończysz identycznie i nie będzie mnie interesować, że jesteś synem tej suki, którą pieprze - warknął niższy, odwrócił się, kopnął trupa w brzuch wkurzony i wyszedł dodając na odchodne:

- Zrób coś z tym bezwartościowym truchłem.

Luke zaklął siarczyście pod nosem, łapiąc się za włosy i szarpiąc nimi na wszystkie strony. Jego mięśnie co chwila się napinały, a on sam wyglądał jakby walczył sam ze sobą. W końcu jego gniew przejął nad nim kontrolę.

Kopał w drewniane biurko raz za razem jak opętany, nie zważając na to, że prawdopodobnie inni ludzie śpią albo spali jeszcze chwilę temu.

Blondyn był tak zajęty wyładowaniem swojego gniewu na drewnianym meblu, że nie rejestrował co działo się wokół niego, co postanowiłam bez wahania wykorzystać.

Może i byłam tchórzem, gdy musiałam stawić czemuś czoła, ale gdy pojawiła się tak niepowtarzalna szansa, żal było nie skorzystać, więc po cichu otworzyłam drzwi szafy i wyśliznęłam się z niej bezszelestnie.

Stawiałam powoli krok za krokiem, zbliżając się coraz bardziej do celu.

Złota klamka od drzwi, była tak piękna, tak kusząca, że bez problemu w moim umyśle pojawiło się porównanie do zakazanego owocu.

Już prawie namacalnie czułam ją pod palcami, chłodna, ciężka i idealnie gładka. Nie spuszczając jej ze wzroku, wyciągnęłam dłoń, przełykając ślinę.

Była tak blisko.

Taka kusząca.

Moja ręka owinęła się wokół niej i już miałam ją nacisnąć, gdy nagle mój hipnotyczny kontakt został z nią zerwany przez ostre szarpnięcie za włosy.

Wygięłam się nienaturalnie do tyłu, tracąc równowagę, a klamka zniknęła mi z oczu.

Wylądowałam na podłodze, a ostry ból rozszedł się po całym ciele falami. Stęknęłam cicho, oszołomiona.

- A gdzież to się moja mała ćpunka wybiera? Hym?

Straciłam ostrość widzenia, prawdopodobnie od uderzenia, ale bez najmniejszego problemu, mogłam zgadnąć kto się nade mną pochylał.

- Wstawaj - szarpnął mną jak szmacianą lalką - Nie udawaj.

Jednak jak na złość nie poruszyłam się, otumanienie było tak mocne, że nie miałam nawet kontroli nad własnymi palcami u rąk, a co dopiero żeby podnieść moje poobijane ciało. Czułam jak od lewej strony coś ciepłego wsiąka w moje brudne, poszarpane ubrania, lecz nie miałam siły by nawet spojrzeć w tamtym kierunku.

To było o jedno uderzenie za dużo.

Potrzebowałam odpoczynku, spokoju i domu.

Tak bardzo chciałam do domu, do kotów, do tej wrednej sąsiadki, a nawet zaczęło brakować mi wizyt na komisariacie u Dave'a.

- To moje ostatnie ostrzeżenie. Wstawaj albo przez najbliższe trzy dni nie odstaniesz nic do jedzenia - warknął ciągnąc mnie za ramię.

W kącikach oczu pojawiły się nie kontrolowane łzy, które powoli znaczyły swoją ścieżkę.

- Nie mam siły - szepnęłam, prawie bezdźwięcznie - Chcę do domu - załkałam.

- Nie becz mi tu kurwa! - jednym ruchem postawił mnie na nogi, jednak one odmówiły mi posłuszeństwa i jakby były z waty ugięły się pod moim ciężarem.

Runęłam w dół, jednak nim spotkałam się z podłogą Luke, znów postawił mnie do pionu tym razem trzymając moje ramiona w żelaznym uścisku.

- Ogarnij się kurwa, jesteś brudna, śmierdząca i we krwi. Swojej i tamtego gościa. Weź się w garść kurwa - potrząsnął mną, wbijając palce w skórę - bo do niczego mi się nie przydasz, a uwierz mi wolisz być potrzebna.

Przymrużyłam oczy wciąż zamroczona, a moja głowa bezwiednie opadła do przodu, ale on nie odpuszczał, potrząsnął mną kolejny raz. Tym razem głowa odchyliła się do tyłu.

- Chcę odpocząć - wybełkotałam, zamykając oczy.

W szoku wywołanym przez zetknięcie się zimnej cieczy z moją gorącą, obolałą skórą otworzyłam szeroko oczy łapiąc łapczywie powietrze i szybko analizując co się dzieje. Lodowata woda, momentalnie otrzeźwiła mój umysł.

– Już ci lepiej? – jego drwiące pytanie rozniosło się echem po całym pomieszczeniu.

Nie odezwałam się ani słowem, starając się namierzyć skąd dochodził głos. Jednak światło było tak mocne, że nie miałam szans niczego dojrzeć.

– Nie? Spokojnie zaraz otrzeźwiejesz – zaśmiał się.

Chwilę później zimne strugi wody lunęły na mnie z góry. Skóra piekła mnie jakbym paliła się żywcem.

Zamknęłam automatycznie oczy, starając się zapanować nad bólem.

Mój oddech znacznie przyśpieszył, włosy przykleiły się do twarzy, a ubranie stało się ciężkie. Podbródek sam z siebie zaczął mi drżeć, a na całym ciele pojawiła się gęsia skórka.

Było mi cholernie zimno.

Zadrżałam, obejmując kolana z cichym stęknięciem bo moje mięśnie i kości były zesztywniałe, przez co przy każdym najmniejszym ruchu odczuwałam nieprzyjemny ból. Schowałam głowę między kolana, przyjmując połowiczną pozycję obronną.

Broniłam się. Tylko przed czym? Przed nim, czy przed samą sobą? Gdzie podziała się tamta Evie?

Gdy woda przestała lecieć, powoli uchyliłam powieki z nadzieją, że to już koniec.

Drżałam z zimna, nie mogąc nad tym zapanować.

– To jak? Już jesteś w stanie rozmawiać?

Coś z mojej prawej strony zaszurało, a chwilę później poczułam gorący oddech na karku.

– Daję ci wybór – ciepło załaskotało mnie po karku. Podniosłam delikatnie głowę do góry, mocne światło zelżało, lecz i tak przed sobą widziałam tylko niebieską ścianę z krótką drewnianą wiszącą półką. Była. Była całkiem ładna. – Tu jestem.– Spojrzałam w prawo i zamarłam. Był tak blisko, że mało brakowało, a zderzylibyśmy się nosami. – No, miło, że jednak kontaktujesz – parsknął – To tak – jego niebieskie, zimne oczy wpatrywały się w moje. Było to dla mnie niekomfortowe ale bałam się zerwać ten kontakt – Masz dwie możliwości – odsunął się kilka centymetrów do tyłu, wyciągając coś z kieszeni – Albo spełnisz moje warunki i będziesz się mnie słuchać, a później jak już wszystko załatwię odstawię cię do domu z jakimś gratisem – wzruszył ramionami. – Albo – położył na krawędź wanny srebrny scyzoryk – Chyba się domyślasz?

Przełknęłam ślinę i powoli sięgnęłam po scyzoryk. Nie protestował, nawet się nie poruszył, tylko uważnie mnie obserwował. Jego wzrok bacznie śledził każdy mój najmniejszy ruch.

Obróciłam kilka razy ostrze w dłoni, po czym raptownie przyłożyłam zimny metal do skóry przy nadgarstku, naciskając tak mocno, aż spod ostrza zaczęły się wydobywać maleńkie czerwone krople, wtedy odpuściłam.

– Kiedyś się cięłam – szepnęłam cicho, wpatrując się w kapiącą krew.

Jakaś część mnie zawsze chciała umrzeć, ale druga znalazła na to lekarstwo w postaci prochów, mieszając z tym mój wybuchowy i zmienny charakter, zawsze wygrywała zagłuszając tą drugą.

Kiedyś miałam szansę umrzeć.

Wtedy w klubie, naćpana w cztery dupy mogłam zginąć, mógł mnie zabić ale on perfidnie zostawił mnie przy życiu, a ja nawet nie pamiętam dlaczego.

Jednak czy teraz chciałam umrzeć?

Teraz moje ciało broniło się jak mogło, nie chciało zakończyć swojego bytu ale przy ostrzu nie miało najmniejszych szans. W tym momencie to ja byłam władcą, nie ta zdesperowana Evie pragnąca śmierci, ani naćpana Evie, ani Luke. Tylko ja.

To ja trzymałam w dłoni scyzoryk, to ja przykładałam go do skóry nacinając ją coraz bardziej. Ja.

– Zgadzam się – powiedziałam stanowczo i odrzuciłam ostrze, które bezwiednie opadło na podłogę.

Spojrzałam na Luke'a, skrzyżował ramiona na piersi, a na jego twarzy pojawił się diabelski uśmiech. Powoli pochylił się w moją stronę i szepnął:

– Witam w zespole mała ćpunko.

Przeleżałam w wannie w brudnych, nasiąkniętych ubraniach jeszcze z dobrą godzinę, nim zdecydowałam się chociażby w minimalny sposób poruszyć. Luke już dawno opuścił pomieszczenie.

Było mi zimno i co chwila przez moje ciało przechodziła fala dreszczy ale myśli krążące w moim umyśle nie dawały mi spokoju.

Czy ja właśnie zgodziłam się współpracować z mordercą?

Pochyliłam się lekko do przodu, delikatnie dotykając złamanego nosa z prawdopodobnie wczorajszego dnia. Chociaż nie byłam pewna czy jeszcze jest noc, czy może nastał już dzień.

Błądziłam opuszkami po twarzy starając się wyczuć inne rany lub zadrapania, wracając wspomnieniami do wcześniejszych wydarzeń. Czy ja naprawdę się zgodziłam?

Nabrałam głęboko powietrza przez usta, wypuszczając je powoli przez nos, odczuwałam delikatny dyskomfort jednak nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo. Złapałam oburącz za krawędzie wanny i podniosłam się, czując jak woda wsiąknięta w ubrania spływa w dół, aż do moich butów i poza nie. Kręciło mi się w głowie jednak zignorowałam to skupiając się bardziej na ogromnym bólu pleców, który ani na chwilę nie zelżał. Skrzywiłam się, starając się zignorować nieprzyjemną dolegliwość. Z wielkim trudem wygramoliłam się z wanny i zostawiając za sobą mokre ślady ruszyłam w stronę pokoju z towarzyszącym mi dźwiękiem chlupoczących butów.

Uchyliłam łazienkowe drzwi i zajrzałam do środka sypialni. Ciało martwego nieznajomego już dawno znikło, a Luke zawzięcie szukał coś w zatęchłej szafie, w której dane mi było trochę posiedzieć i co chwila przeklinał pod nosem niezadowolony. Jego mięśnie napinały się pod lekko obcisłą czarną koszulką, którą prawdopodobnie zmienił podczas mojego pobytu w wannie, a spod jednego rękawka wyłaniał się tatuaż jednak ciężko mi było stwierdzić co to za wzór bo większość zasłaniał materiał.

Chrząknęłam cicho, starając się zwrócić na siebie uwagę. Od kiedy to chcesz być w centrum uwagi?

Luke znieruchomiał na chwilę, po czym wyprostował się i spojrzał w moją stronę w oczekiwaniu.

– Co ja miałabym robić? – prawie wyszeptałam, nurtujące mnie pytanie. Spuściłam wzrok na podłogę czekając.

Po chwili usłyszałam ciche parsknięcie, a zaraz za nim pojawił się śmiech, który zaczął drażnić moje uszy. Byłam zdezorientowana, wystraszona i poobijana, a on się ze mnie nabijał.

– Ty się na poważnie pytasz? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Czy żartujesz? – ledwo powstrzymywał się od śmiechu – Może na sam początek się umyj, bo śmierdzisz, a poza tym w tym momencie robisz mi kałuże na wejściu do łazienki, więc z tym też coś zrób – zaproponował.

– Nie o to mi chodziło – mruknęłam cicho obejmując się ramionami.

– Ja pieprze, co ci się nagle stało? Jeszcze chwilę temu chciałaś mnie zabić drewnianą figurką, a teraz zachowujesz się jak sierotka Marysia od siedmiu boleści – warknął zdenerwowany, robiąc krok w moją stronę – Jesteś jakaś chora umysłowo, czy może masz rozdwojenie jaźni? – zrobił kolejny krok, czaił się jak dzikie zwierze, czekając tylko, aż zmienię zdanie i ruszę do ucieczki. Po chwili ciszy postanowiłam ukradkiem spojrzeć w jego stronę ale on od razu przechwycił moje spojrzenie.

Zdenerwowana zaczęłam się niekontrolowanie drapać po ramionach, nie wiedząc co robić.

– Ja chce do domu – szepnęłam – Nikomu nie powiem, naprawdę. Ja zapomnę – zaczęłam powtarzać jak jakąś mantrę.

Nim się obejrzałam, zostałam przyparta do ściany, a wkurzony Luke uderzył otwartą dłonią w ścianę tuż obok mojej głowy, jego oddech niebezpiecznie przyśpieszył, a oczy zabłyszczały gniewnie, pochylał się nade mną, a ja czułam się jak ofiara, która zaraz ma zostać pożarta.

– Jeszcze raz coś wspomnisz o domu, to wrócimy do naszej poprzedniej relacji i ani się nie umyjesz, ani nie dostaniesz jedzenia, a jak przestaniesz być potrzebna wylądujesz martwa w jakimś śmierdzącym rynsztoku – syknął, przewiercając mnie na wylot swoim zimnym spojrzeniem. – Więc? – wysyczał przez zaciśnięte zęby.

Pokiwałam głową, nie mogąc wykrztusić, ani jednego słówka.

– Cudownie – wyprostował się – A teraz idź się umyć bo cuchniesz.

Odwrócił się i skierował z powrotem w stronę szafy, pośpiesznie coś wygrzebał i rzucił w moją stronę.

– Masz, tylko się nie przyzwyczajaj – powiedział spokojnie.

Kłębek ubrań wylądował tuż pod moimi nogami. Powoli schyliłam się po nie, wciąż odczuwając ogromny ból pleców i jak najszybciej się dało zniknęłam za drzwiami łazienki. Gdy zakluczyłam drzwi, wypuściłam powietrze przez usta, starając się uspokoić galopujące serce.

To było jak zabawa w kotka i myszkę tylko, że z krwiożerczym lwem.

Rozebrałam się i weszłam do wanny, uprzednio układając suche ubrania na szafce tuż obok białego zlewu z pozłacanym kranem, nad którym wisiało lustro. Bałam się w nie spojrzeć, więc skupiłam się na ciepłej wodzie, która przyjemnie ogrzewała moje zziębnięte ciało. Cały brud razem, z zaschniętą krwią powoli spływał do ścieku, oczyszczając mnie.

Przymknęłam oczy delektując się tą chwilą ciepła, było mi przyjemnie i stałabym tak jeszcze dłużej, gdyby nie głośny łomot w drzwi.

– Możesz łaskawie się pospieszyć?

Podskoczyłam wystraszona słysząc jego głos. Zakręciłam szybko wodę i czym prędzej wyszłam z wanny, nie zdążyłam się nawet namydlić ale w sumie to, nawet nie wiedziałam gdzie jest jakiś żel do mycia.

Wciągnęłam na siebie za dużą, rozciągniętą szarą koszulkę z krótkim rękawem, która sięgała mi do połowy ud i ogromne, granatowe dresy. Na szczęście miały sznurek, więc w miarę nawet się utrzymywały. Czułam się trochę nieswojo bez bielizny, ale nie chciałam zakładać na siebie mokrej przez co byłam zmuszona zostać bez niej.

Spojrzałam przelotnie na swoje bose stopy, skarpetek też nie dostałam ale bałam się narzekać. Zebrałam swoje mokre rzeczy z podłogi i nie wiedząc co z nimi zrobić wrzuciłam je do wanny.

Przekręciłam klucz w drzwiach i powoli wyszłam z mojego azylu, wpatrując się zawzięcie w podłogę.

– Nareszcie, dłużej się nie dało? – zapytał zirytowany.

Nim się obejrzałam złapał za mój podbródek i uniósł do góry, uciekłam wzrokiem w bok, starając się na niego nie patrzeć.

– Trzeba ci nastawić ten nos, bo wyglądasz okropnie ale teraz nie mamy na to czasu.

Wzruszyłam ramionami.

Puścił mnie i sięgnął do kieszeni spodni wyciągając z nich bandaż elastyczny. Wcisnął mi go w dłoń i złapał za ramię.

– Idziemy.

Posłusznie ruszyłam, nie odzywając się ani jednym słowem, chociaż brak skarpetek już po kilku minutach zaczął dawać się we znaki, tak samo jak i brak butów, które zamoknięte zostawiłam w wannie.

Wyszliśmy na zewnątrz. Ciepłe powietrze delikatnie poruszyło moimi mokrymi włosami, zaczynało świtać, co oznaczało, że było wcześnie rano. Zeszliśmy po schodkach na żwirową ścieżkę, nagie stopy zaczęły mnie niemiłosiernie boleć, a on ciągnął mnie dalej za sobą. W końcu nie wytrzymałam i zatrzymałam się. Momentalnie obrócił się w moją stronę.

– Co znowu? – warknął mocno zirytowany i wkurzony, po czym od niechcenia zlustrował mnie od czubka głowy po same stopy.

Westchnął głośno, zdając sobie sprawę, że nie mam butów. Zamknął na chwilę oczy i przyłożył palce do skroni.

– Dlaczego kurwa nie powiedziałaś mi, że nie masz butów – westchnął znudzony i wziął na ręce.

Automatycznie cała zesztywniałam.

Postawił mnie na nogi dopiero jak dotarliśmy do czarnego Jeepa. Otworzył drzwi od strony pasażera, popatrzyłam się na niego zmieszana.

- Czekasz na zaproszenie?

Pokręciłam przecząco głową i usiadłam na skórzanym fotelu, rozglądając się po wnętrzu auta. Białe fotele, automatyczna skrzynia biegów, mnóstwo elektroniki i breloczek wiszący na wewnętrznym lusterku w kształcie rewolweru.

Drzwi od mojej strony trzasnęły, a chwilę później otworzyły się od strony kierowcy. Luke bez najmniejszego problemu wskoczył za kierownicę, otworzył czarny schowek znajdujący się tuż za skrzynią biegów i wyjął z niego kluczyki. Pośpiesznie wsadził je do stacyjki, jednak nie odpalił auta. Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i sięgnął prawą ręką za mój fotel, wyciągając na wpół wypitą butelkę wody.

Odkręcił ją i podsunął mi pod nos.

- Pij - rozkazał.

Przełknęłam głośno ślinę, zaciskając mocniej zwinięty bandaż w dłoni. Niepewnie sięgnęłam po butelkę i ostrożnie upiłam dwa łyki.

- Do dna. Nie będę się powtarzał - powiedział twardo, śledząc każdy mój najmniejszy ruch.

Chce mnie otruć?

Zaciskając oczy, na bezdechu wypiłam całą zawartość. Z trudem przełknęłam ostatni łyk, ostrożnie uchylając powieki. Szybko zamrugałam kilka razy zastanawiając się kiedy umrę, kiedy trucizna zacznie działać ale nie stało się nic.

- Myślałaś, że chce cię otruć? - zapytał ze śmiechem zabierając ode mnie butelkę i rzucając ją niedbale do tyłu. - Zapnij pasy.

Bez protestu szybko się zapięłam i automatycznie zjechałam w fotelu w dół.

Gdy odpalił silnik przelotnie spojrzałam na cyfrowy zegarek. Była czwarta trzydzieści.

Samochód ruszył z pełną mocą do przodu po żwirze i już po chwili minęliśmy wysokie bramy, wyjeżdżając na asfaltówkę. Spojrzałam w zewnętrzne lusterko, ogromny biały dom oddalał się coraz szybciej, aż w końcu całkiem znikł mi z pola widzenia.

Kątem oka zauważyłam, że Luke zerka w moją stronę niepewnie, wciąż obserwując drogę. Jakby na coś czekał. Wyprostowałam się jak struna i zaczęłam wpatrywać się w jeden punkt, cały czas czując na sobie jego wzrok. Widząc moją reakcję, westchnął głośno i włączył radio. W głośnikach rozbrzmiała, przyjemna dla ucha piosenka.

-Everyday she sees her life - przymknęłam na chwilę powieki, wczuwając się w muzykę - fade away, and pass her by - samochód wciąż przyśpieszał - What can she do, what can she do - nagle zaczął mnie ogarniać wewnętrzny spokój - Wants to leave her lonely town - z sekundy na sekundę czułam się coraz lepiej - Wants to go and fuck around - powoli podniosłam powieki, chcąc zobaczyć, gdzie aktualnie się znajdujemy, jednak obraz był jak za mgłą - What can she do,

What can she do - zamrugałam kilka razy starając się wrócić ostrość widzenia, ale na próżno - It's her life - zdezorientowana spojrzałam w stronę mężczyzny - It's her life...

Otworzyłam usta by zapytać co się dzieje ale żaden dźwięk się z nich nie wydobył. Coraz bardziej kręciło mi się w głowie, a obraz stawał się coraz mniej wyraźny. Podniosłam dłoń, na wysokość oczu, jednak i ona była rozmazana. Strasznie zachciało mi się spać, powieki co chwilę opadały ale wciąż walczyłam.

- It's her life...

- Shhh - Luke złapał za moją rękę i powoli opuścił ją na dół - Śpij już.

- It's her life...

Poddałam się temu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top