Rozdział 24
Jej słowa były bezczelne. Po tych wszystkich latach oczekiwała ode mnie, że wrócę do rodzinnego domu, że to wszystko, co mi zrobiła zakopię głęboko w pamięci. Myślała, że nadal jestem posłuszną dziewczynką szukającą"bezcennej" uwagi matki. Myliła się. Trudno było zapomnieć o przeszłości, która nie była kolorowa. Podawanie wszystkiego na tacy nie spowodowało, że dobrze wspominałam dzieciństwo. Może i byłam rozpieszczana, może miałam w sobie resztki dawnego życia, możliwe, że zachowywałam się czasami jak pani świata, traktowałam ludzi haniebnie, wyciągałam szybko wnioski. Jednak to wszystko nie oznaczało, że stałam się taka sama jak ona, kobietą, która patrzyła tylko na siebie i na to, czy majątek stale się powiększa. Pieniądze były dla niej najważniejsze. Zawsze mówiła, że robi to po to, żeby zapewnić mi godne życie, żebym nigdy nie poczuła biedy, żebym się nie stoczyła. Po tym, gdy wyjechałam oznajmiła prosto z mostu, że zawiodła się na mnie. Wspomniała również o tym, że nie poradzę sobie, że mój przyszły mąż będzie jakimś życiowym nieudacznikiem, że zamieszkam pod mostem i będę błagała ją o pomoc. Ze wszystkim się myliła. Nawet z tym drugim. Roberto z pewnością według niej nadawałby się na mężczyznę mojego życia. Miał wszystko, czego ona potrzebowała — miliony na koncie. Tyle wystarczyłoby. Wiek i wygląd nigdy się nie liczył, najważniejszy był portfel.
- Jak śmiesz dzwonić do mnie po dwóch latach i kazać mi wracać do domu?! - krzyknęłam zdenerwowana.
Ta kobieta często wyprowadzała mnie z równowagi. Ale ponoć to jest rodzinne. Prawdopodobnie ze mną równie było ciężko wytrzymać.
- O nie, młoda panno. Okazuj szacunek do swojej matki. - powiedziała.
- Matki?! Ja nie mam matki!
To była prawda. Ja jej nie uważałam za rodzicielkę. Nie traktowała mnie tak jak powinna. Ja rozumiałam, że nie każdy jest idealny... Ale ona nawet się nie starała o dobre relacje między nami.
- Widzę cię jutro punkt dwunasta w San Diego. - oznajmiła spokojnie.
Miała tupet, żeby mi ponownie rozkazywać...
- Nie.
- Chcesz stracić pracę? - zapytała.
Zgadywałam, że na jej twarzy widniał perfidny uśmiech.
Zawsze wyznawała zasadę, jak nie po dobroci, to groźbami... Była w tym mistrzynią. Uważała, że jeżeli jest bogata to wszystko może. Klasyczny przykład osoby otoczonej pieniędzmi.
- Nie zrobisz tego... - warknęłam.
Miałam nadzieję, że chce mnie tylko nastraszyć, że może jednak nie posunie się do takiego czynu.
- Chcesz się przekonać? - zachichotała.
- Mój szef nie jest taki... Nie zwolniłby mnie...
Należał do miłych ludzi. Również doceniał moją pracę. Znaliśmy się kawał czasu.
- Musiałby. - westchnęła. - Inaczej straciłby swój żałosny gabinet.
- Ty podstępna su...
Nie było dane mi dokończyć, bo mi przerwała.
- Rozumiem, że się zgadzasz. Do zobaczenia jutro. - Po tych słowach się rozłączyła.
Wkurzona rzuciłam telefonem na dywan.
Nie pojmowałam tego, czemu tacy ludzie jak ona mogą mieć taką władzę. Jednym skinieniem palca była zdolna pozbawić kogoś życiowego dorobku. Czy to nie jest okropne? Jednocześnie takie... smutne...
Postanowiłam, że odwiedzę moją matkę. Nie chciałam tracić pracy, również nie chciałam, żeby jakaś głupia baba groziła mojemu szefowi, który miał zbyt dobre serce. Prawdopodobnie wolałby utracić zakład, niż, żeby zwolnić mnie bez żadnego powodu.
Nie mogłam do tego dopuścić.
***
Następnego dnia ponownie musiałam wziąć wolne na czas nieokreślony. Kompletnie nie wiedziałam ile czasu spędzę z matką. Wszystko zależało od jej kaprysu. Zawsze miała na mnie jakiś haczyk. Wiedziała, jak zmuszać mnie do czegoś, czego nie chciałam. Miała swoje perfidne sposoby. Idealna matula...
Założyłam szare dresy i czarną bokserkę, a na to zwykłą ciemną bluzę. Pogoda na zewnątrz nie była najlepsza. Wychodząc z mieszkania, z walizką w dłoni, wsunęłam na stopy białe trampki.
Spakowałam jedynie najpotrzebniejsze rzeczy, czyli ubrania. Niczego więcej nie potrzebowałam. Zgadywałam, że na miejscu zostanę otoczona "opieką". Jakkolwiek to brzmi...
Modliłam się jedynie o to, żebym jak najszybciej wróciła do Los Angeles.
***
Wybrałam najlepszy środek transportu, a mianowicie pociąg. Czekały mnie trzy godziny jazdy.
Oczywiście powiadomiłam Emily o kolejnej mojej nieobecności. Przeprosiłam ją za tak nagły wyjazd. Ona jednak rozumiała moją sytuację. Wiedziała do czego zdolna jest moja matka.
Wygodnie rozsiadłam się w małym przedziale. Zajęłam miejsce koło okna. Kochałam podziwiać widoki. Kij z tym, ze to zazwyczaj były budynki, a nie piękne lasy... Niestety nasz świat taki jest.
Głowę oparłam o zagłówek i ciężko odetchnęłam. Natomiast nogi wyciągnęłam przed siebie. Na końcu przymknęłam oczy, aby chociaż trochę się zrelaksować.
Męczyła mnie jedna myśl, czego chciała matka. Na pewno nie chciała mnie zaprosić na popołudniową herbatkę. Wątpiłam, żeby chciała się ze mną pogodzić.
Jej umysł był dla mnie zagadką. Nigdy nie wiedziałam jakie kroki ona poczyni. Była nieobliczalna.
Miałam nadzieję, że nie będzie chciała mnie hajtnąć z kolejnym gościem. To dopiero byłby koszmar...
===========================
Jestem świadoma tego, że moje opowiadanie jest trochę, jakby to ująć... schematyczne, prawda? Nawet niektóre osoby mi to zarzucały. Nie rozumiem takich ludzi. Każdy ma prawo pisać to co chce. Na przykład miejsca akcji wybierałam losowo. Padło na Los Angeles i Nowy Jork. Na dość popularne miasta, które pojawiają się w wielu opowiadaniach. Również mamy tutaj milionera, złe kontakty z matką, no samiutkie schematy. Ale czy to oznacza, że moje opowiadanie nie wyróżnia się? Czy to czyni je nudnym? Moim zdaniem miejsce akcji nie wpływa znacząco na fabułę, nawet gdybym dała Warszawę, to i tak dalej ona by nic nie zmieniała, no może powodowałaby, że imiona bohaterów byłyby polskie, ale nic poza tym. Milioner był mi potrzebny, tak samo jak te złe kontakty z matką. Całą fabułę wymyśliłam tak, żeby wszystko miało w miarę sens, żeby było łatwo wytłumaczyć niektóre wydarzenia. Powiem szczerze, że gdy zaczynałam pisać to nawet nie wiedziałam jak to wszystko zakończę. Aktualnie ułożyłam sobie koniec. O dziwo na początku Kate miała pochodzić ze zwyczajnego domu, ale musiałam dodać troszeczkę dramatu... Przecież ta "nienawiść" do bogaczy nie mogła się wziąć znikąd.
Chciałabym przeprosić, że nie odpisuję na wszystkie komentarze, ale chcę żebyście byli świadomi tego, że ja je czytam. Cieszę się z tego, że tak wiele osób mnie czyta. Jak zaczynałam pisać to nawet nie sądziłam, że zdobędę takie grono czytelników. A tu po kilku miesiącach (jeżeli się nie mylę to po 5, albo 4...) mam już ponad 100 tysięcy wyświetleń.
Bardzo wam za to dziękuję <3
Osoby, które mają do mnie pytania związane z fabułą, albo ogólnie jeżeli mają jakiekolwiek pytania, zapraszam na pw. Z pewnością na nie odpowiem :)
Każda gwiazdka motywuje mnie do pisania. Oczywiście ja na was nie wymuszam, żebyście głosowali... W sumie to nawet gdybym miała mało gwiazdek, to pewnie i tak bym pisała. Cieszę się z każdej liczby czytelników.
Dopiero teraz zauważyłam, że się rozpisałam i ta moja bezsensowna paplanina ma prawie taką samą długość jak połowa rozdziału :D
Obiecuję, że kolejne rozdziały będą dłuższe. Ten tak jakoś wyszedł...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top