Rozdział 2.

Moriarty usiadł na zdobionym krześle, a nogi zarzucił na niski stoliczek do kawy. Uwielbiał panować nad sytuacją, i właśnie teraz to robił. Każdy przestępca, który go ujrzał pochylał, zdumiony i przerażony, głowę. Potem patrzyli się na Jima z dozą uwielbienia, kiedy zagarniał ich do swojej sieci i zdradzał odrobinę swego okrutnego planu. Idioci byli gotowi umrzeć, aby spełnić jego zachcianki. Odpowiadało mu to, i to bardzo.

Przymknął oczy nie zwracając uwagi na mężczyznę, który do niego przemawiał. Był takim głupcem. Zawalał genialny umysł Napoleona zbrodni, durnymi informacjami. Moriarty najchętniej by go zabił, ale nie może... Nie może, ponieważ ten czarny charakter zostanie wykorzystany. Musi zrobić z kogoś ofiarę, a on idealnie się do tego nadawał. Tylko jakby go tu zwieść?

- Genialne! - wykrzyknął - Idealne, perfekcyjne, genialne! - wyrzucił ręce w powietrze i obrócił się wokół własnej osi.

Zbir wpatrywał się rozkojarzony w Jima, który, niczym baletnica, zaczął krążyć po ciemnym pomieszczeniu. Drewniana podłoga skrzypiała pod jego nogami, lecz on sobie nic z tego nie robił. Kątem oka obserwował swego gościa, a z jego ust wydobył się głośny charkot.

Bandziora przeszły ciarki, a na czole pojawiły się pierwsze krople potu. Bał się, cholernie się bał, ale nie mógł nawet się ruszyć. Nogi, niczym z waty, odmówiły mu posłuszeństwa. Cieszył się, że nie padł przed Moriartym nieprzytomny. To byłby dopiero wstyd.

- Ale co jest genialne? - wydusił z siebie, kiedy opanował bicie swego serca.

Moriarty zatrzymał się w miejscu, a jego przenikliwy wzrok spoczął na przestępcy. Zadarł głowę do góry, i ponownie się zaśmiał. Jego zachowanie zdradzało czyste szaleństwo.

Psychol. Nie wiem po co tu przyszedłem... Nie zabijaj mnie, Jim. Błagam.

- Ależ Chris, przecież wiesz o co mi chodzi - powiedział z wyrzutem - Ty jesteś genialny! - Moriarty znalazł się przy nim w mgnieniu oka, a następnie poklepał go po policzku - Dzięki tobie wpadłem na genialny plan - przejechał palcem wzdłuż linii jego żuchwy, po czym odsunął się minimalnie - Chodź, musimy wszystko omówić! - wykrzyknął z entuzjazmem.

***

- No błagam... - blondynka rozzłoszczona wpatrywała się w swój motor - Cholerna Anglia! Znów będę musiała myć moją Rosie - jęknęła cicho, a następnie położyła kask na siedzeniu.

Harriet uwielbiała bałagan, choć jej pojazd, jak i ona sama, wyglądały nienagannie. Jako rodowity Anglik powinna przyzwyczaić się do tutejszej pogody, lecz jakoś nigdy nie potrafiła tego zrobić. Może to dlatego, że zawsze chciała mieszkać gdzieś indziej?

Podeszła do drzwi, które lekko ją przerażały, a następnie wcisnęła dzwonek. Sam fakt, że trzymała go zdecydowanie za długo, powinien wzbudzić jakieś podejrzenia w mieszkańcach, lecz nic takiego się nie stało. Do jej uszu nie doszedł żaden dźwięk, co niezmiernie ją drażniło.

Nacisnęła ponownie i opuściła dłoń, gdy drzwi wreszcie się otworzyły. Harry zmierzyła wzrokiem nieco niższą od siebie blondynkę, po czym spojrzała się w punkt, znajdujący się ponad ramieniem zdziwionej kobiety.

- Zastałam może Johna? - spytała z uśmiechem.

Mary zmierzyła gościa wzrokiem. Zastanawiała się, kim jest ta kobieta, i dlaczego przyjechała, a przede wszystkim czego chce od Johna. Łączy ich praca, znajomi, a może dawny związek?

- Zaraz powinien wrócić z pracy - rzekła chłodno, po czym otworzyła szerzej drzwi, aby wpuścić, niezapowiedzianego gościa, do środka - Kawy, herbaty?

- Wody, poproszę - mruknęła pod nosem, wchodząc w głąb domu.

Rozejrzała się ostrożnie, lecz nie chciała wiedzieć za dużo, dlatego nie zapamiętywała rozkładu mebli. Nie było jej to potrzebne. Narazie.

Nim Harriet otrzymała szklankę z cieczą, usłyszała płacz dziecka. Brwi powędrowały ku górze, kiedy przypomniała sobie o tym, że Mary była w ciąży.

Cholera. Mogłam kupić coś dzieciakowi, ale wypadło mi kompletnie z głowy jego istnienie.

- Przepraszam najmocniej - powiedziała głośno blondynka, która już wbiegała po schodach na górę, aby uspokoić dziecko.

Harriet podeszła do szafki, na której stały zdjęcie. Na pierwszym ujrzała brata w towarzystwie żony, na drugim był z Holmesem, a na trzecim trzymał na rękach uśmiechnięte dziecko, stojąc obok swej wybranki.

Kobieta przesunęła się jeszcze odrobinę, aż jej wzrok natrafił na stare zdjęcie oprawione drewnianą rameczką. Ukazywało dwójkę przytulonych do siebie dzieci. Chłopiec i dziewczynka. On - w podartych spodniach i brudnej bluzce, a ona - w sukieneczce i dwóch warkoczykach zakończonych wstążkami.

- Miło cię widzieć, Hamishu - odezwała się cicho, a gdy odwróciła się w stronę wejścia, ujrzała tam brata z detektywem.

- Harriet? - zaskoczony nie wiedział co zrobić.

Stał jeszcze chwilę, aż w końcu opuścił teczkę na podłogę i pobiegł do siostry, którą zamknął w żelaznym uścisku. Nie spodziewał się jej. Sherlock zdążył go uprzedzić, że ma gościa, nim zdążył wejść do mieszkania.

- Co ty tu robisz?! - krzyknął z uśmiechem.

Nie mógł się powstrzymać. Musiał wiedzieć, dlaczego po tych wszystkich latach, nagle się pojawiła. Pisała z nim czasem, lecz nigdy jej nie widział. Clara przyniosła mu telefon, nie Harry.

- Nie mogę odwiedzić swojego starszego braciszka? - uniosła brew rozbawiona, po czym zrobiła krok do tyłu, by zmierzyć go zaciekawionym wzrokiem - Przytyłeś... - założyła ręce za sobą - I zmalałeś - zaśmiała się głośno - A co to za siwizna? Czyżby nadmiar adrenaliny? - pociągnęła go za włosy, co skomentował głośnym prychnięciem.

Mary dołączyła do nich, wraz z zawiniątkiem. Wpatrywała się podejrzliwie w rodzeństwo, póki nie usłyszała od Johna kim jest przybyła kobieta. Od razu się rozpromieniła, a niechęć do Harriet wyparowała.

- Nie przyjechałaś bez powodu, prawda? - usłyszeli głos Sherlocka, a na twarzy dziewczyny pojawił się grymas, a następnie irytujący uśmiech.

Wszystkich zadziwiła jej mimika, która musiała coś oznaczać...

- Brawo, brawo, brawo, Sherlocku.. - puściła mu oczko, po czym wyjęła pistolet, który ukryty miała pod kurtką - Masz gorące  pozdrowienia od pana M.

- Harriet! Odłóż broń! - Watson położył jej dłoń na ramieniu, lecz ta ją odepchnęła.

- Robię to dla twojego dobra, braciszku - warknęła w odpowiedzi.

- John, nie pomagasz - szepnęła jego małżonka, która wycofała się wgłąb mieszkania wraz z dzieckiem.

- Wykonuję polecenia, żeby tobie nic się nie stało, idioto - pokręciła głową - Nic osobistego Sherlock. Chcę tylko ochronić Johna.

Kiedy skończyła mówić, pociągnęła za spust. W pomieszczeniu rozległ się huk strzału. Holmes runął na ziemię, a Harry wyminęła z obojętnością jego ciało, po czym wyszła na zewnątrz i wsiadła na swój motor.

- Gra dopiero się zaczęła.

Założyła kask i z głośnym piskiem wyjechała na ulicę.

Pech chciał, że nie zauważyła nadjeżdżającej ciężarówki, która wjechała w Kawasaki, i zgniotła je jak puszkę.






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top