Rozdział 3
Usłyszałam budzik. Otworzyłam mozolnie oczy. Po omacku włączyłam telefon. Na wyświetlaczu dostrzegłam godzinę 5:30.
- Ehh... znowu szkoła - zwlekłam się z łóżka.
Po chwili przypomniałam sobie o rzecz, o której powinnam z reguły zawsze pamiętać. Podeszłam do plecaka. Wyjęłam podręcznik i zeszyt od matematyki. Otworzyłam książkę na stronie trzydziestej siódmej.
- Dziesięć zadań... jak ja kocham matmę - zirytowałam się, czytając pierwsze zadanie.
***
- Dobra, zdążę... na pewno zdążę - powtarzałam sobie ubierając się.
Wybiegłam z łazienki. Zaczęłam schodzić szybkim tempem po schodach. Przez przypadek potknęłam się o jeden ze stopni. Sturlałam się po schodach. Po chwili znajdowałam się na dole.
- Au... - pomasowałam się po głowie.
Ostrożnie wstałam. Najwyraźniej nic mi się nie stało, więc pobiegłam w stronę kuchni. Wzięłam bułkę do ust po czym pobiegłam do przedsionka po buty. Założyłam, trampki i kurtkę, po czym wybiegłam z domu. Przed bramą przypomniało mi się jeszcze, że nie mam plecaka. Szybko wróciłam się po niego do domu.
***
Widziałam już przystanek. Nagle minął mnie autobus. Przyśpieszyłam. Czerwony pojazd stanął z piskiem opon. Wbiegłam do niego.
- Zdążyłam - odetchnęłam z ulgą siadając na samym tyle.
Rozpięłam kurtkę, ponieważ w pojeździe chodziło ogrzewanie. Rozluźniłam mięśnie próbując się wyciszyć.
***
Wstałam z miejsca. Pojazd ostro zahamował. Poleciałam do przodu. W ostatnim momencie przed upadkiem złapałam się rurki. Cicho odetchnęłam. Kiedy drzwi się otworzyły, wyszłam.
Zaczęło padać. Przeszedł mnie dreszcz. Zaciągnęłam kaptur na głowę, po czym ruszyłam powolnym tempem w stronę szkoły. Był to pomarańczowy budynek z brązowym dachem. Kilkadziesiąt sal w środku było rozświetlonych przez jarzeniówki. Czasami wyglądali z nich uczniowie spoglądając co się dzieje na zewnątrz.
Wiatr przeszył moje ciało. Poczułam jak moje serce przyśpieszyło przez zimno. Nie lubiłam takich pogód... a zwłaszcza wietrznych. Schowałam ręce w kieszeniach od kurtki. Wbiegłam do szkoły po schodkach. W środku momentalnie poczułam otulające mnie ciepło. Lekki uśmiech wstąpił na moją twarz. Podeszłam do szafki numer 515. Otworzyłam ją. Włożyłam tam kurtkę i obuwie.
- Masz pracę domową z matematyki? - wystraszył mnie męski głos.
Odwróciłam się. Przede mną stał brunet o wyrazistych, bladych rysach twarzy. Oblicze chłopaka przybrało kształt grymasu. Edward Woodstone. Chodził ze mną o klasy. Pomimo jego obojętności do wszystkich wokół, był on jedyną osobą, która zamieniła ze mną choć słowo. Nawet go lubiłam.
- Mam - burknęłam zamykając szafkę.
- Dasz? - zapytał.
Popatrzałam w jego piwne oczy.
- A czemu miałabym to zrobić? - chciałam uzyskać od niego odpowiedź.
- Bo... - zastanowił się przez chwilę. - Mnie lubisz?
- Ehh - przewróciłam oczami. - Niech ci będzie.
Przykucnęłam przy wcześniej postawionym plecaku. Rozpięłam suwak po czym wyciągnęłam zeszyt,
- Masz - dałam mu do ręki.
Bez słowa odszedł. Zirytowałam się. Po chwili przystanął. Obrócił się i spojrzał na mnie ukradkiem.
- Dzięki - jego kąciki ust przy wypowiedzi lekko się uniosły tworząc prawie niewidoczny uśmiech.
Odwzajemniłam go ruszając do klasy.
*Kilka godzin później...*
Znowu siedziałam na strychu. Skończyłam przeglądać szpargały z pudła. Odłożyłam je na bok. Rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Coś mnie oślepiło. Zasłoniłam oczy dłonią. Zaczęłam szukać źródła światła. Odbicie padało z tej części strychu, która była w różnych niepotrzebnych rzeczach. Przedmioty sięgały do samej góry. Pomimo trudności postanowiłam się tam dostać. Niestety niezbyt pomyślałam, ponieważ wyciągnęłam rzecz ze środka, zamiast z góry. Cała sterta szpargałów spadła na mnie.
Kilka minut później poszłam do siebie. Moim oczom ukazał się dziwny przedmiot przykryty starym, poniszczonym płótnem. Niezgrabnie się podniosłam i podeszłam do tej dziwnej rzeczy. Wzrokiem zaczęłam ją penetrować. Była niewymiarowa jak na jakieś zwyczajne pudło, albo choćby szafę. Po krótkim przemyśleniu ściągnęłam zasłonę. Ukazała mi się staroświecka toaletka. Jednak... nie była ona zwyczajna. Tak! To ta sama komódka, którą miała babcia!
Oczy zaczęły mi migotać. Nie mogłam w to wszystko uwierzyć!
- Byłam przekonana, że dawno ją wyrzucili - pomyślałam.
Dotknęłam przedmiotu. Powierzchnia drewna była gładka jak aksamit. Pokrywała ją do tego cienka warstwa kurzu.
- Niesamowite - uśmiechnęłam się.
Spod ściany wzięłam równie stare krzesło. Dostawiłam je do toaletki. Pasowało idealnie! Miało nawet te same zdobienia! Możliwe, że było od tego kompletu. Usiadłam na nim. Przysunęłam się do komódki. Lustro obklejał kurz. Lekko przetarłam je rękawem. Ujrzałam swoje odbicie.
- Trzeba ją odnowić - postanowiłam.
Witam misie!!! Rozdział miał być o wiele wcześniej, ale nie miałam w ogóle czasu żeby go pisać ;-; Głupia szkoła ehh -,- Nareszcie jest wątek z tą toaletką XD Wiem, wcześnie bardzo, ale jest XD Piszcie czy wam się spodobał, pozdraaawiam :))
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top