Rozdział 8

Rok 1996, Leeds

Mały blondyn wyskoczył z auta i pobiegł w stronę domu. Było już ciemno, więc wszystko wyglądało przepięknie. Biały, gęsty śnieg pokrywał domy, podwórka, dachy i drzewa. Każdy budynek, prześliczne wystrojony świątecznymi ozdobami, rozświetlał mrok. W oknach dostrzec można było palące się i ocieplające dom kominki, a także wielkie, zielone choinki ozdobione światełkami i bombkami.

— Synek, możesz mi pomóc? — usłyszał za plecami głos ojca.

— Jasne, tato! — krzyknął podekscytowany i zawrócił.

John Taylor próbował wyjąć z auta choinkę, którą przed chwilą, wspólnie z synem, wybrał u swojego przyjaciela, który na święta handlował tym towarem. Terrence nie mógł uwierzyć w to, że można zarobić tak wiele forsy na drzewach! Przez całą drogę ględził ojcu, że jak dorośnie to pracować będzie tylko w święta, sprzedając choinki i zarobi tyle, że cały rok poświęci na odpoczywanie i hodowanie nowych świątecznych drzewek.

— Dobra, trzymaj tutaj, ale mocno i nie upuść, dobra? — zapytał, patrząc na syna.

— Jestem już duży, dam radę — prychnął Terry.

— Na raz, dwa i trzy!

Chwycili wspólnie choinkę i ruszyli w stronę domu, gdzie żona Johna i matka Terry'ego, Martha Taylor, czekała na swoich chłopców z otwartymi drzwiami. Mimo sprzeciwów syna również pomogła im wnieść drzewko do salonu, gdzie przygotowany stał już podest i kartony z ozdobami. Cały dom i podwórko miały już świąteczny wystrój, jednak brakowało najważniejszego — choinki, pod którą Święty Mikołaj zostawia prezenty. W skarpetach wiszących nad kominkiem zmieściłyby się tylko małe drobiazgi.

— Ale super! — mruknął Terry, patrząc na iglaka przed sobą. — Wielki, większy niż w tamtym roku! — Klasnął w ręce i chwycił pierwszy karton z bombkami.

— No, spokojnie — zaśmiała się Martha, kładąc ręce na ramionach syna i pocierając jego czerwone z zimna poliki. — Najpierw cię rozbierzemy, a potem pierniki i ciepła herbata?

— Mamoooo — jęknął Terry, ale posłusznie dał zdjąć sobie czapkę, rękawiczki, szalik i kurtkę. Buty skopał z nóg w przedpokoju i wrócił, siadając przy stole w kuchni, gdzie czekał na niego kubek z miodową herbatą i piernik.

Terrence uwielbiał święta. Rodzice brali wtedy dużo wolnego i spędzali z nim cały czas. Zazwyczaj byli bardzo zapracowani i rzadko bywali w domu wszyscy razem. Bardzo często przyjeżdżała do nich babcia, aby z nim zamieszkać, podczas gdy rodzice zarabiali na dom. W Boże Narodzenie wszystko wyglądało inaczej, lepiej. Mama i tata nie byli zdenerwowani ani zestresowani, uśmiechali się i dużo przytulali. Nawet dom w święta był ładniejszy i pachniał jak pierniki z cynamonem.

— A co to jest, Martha? — usłyszał głos ojca z salonu.

Przełknął ostatni kęs piernika, wytarł buzię i szybko dopił herbatę, parząc się w język. Zeskoczył z krzesła i ruszył do salonu. W przejściu zauważył ojca, który stał przed potężnym, zdobionym lustrem. Mebel miał wiele rzeźbień i wyglądał na bardzo starą rzecz. Mama uwielbiała takie starocie i zawsze coś zwoziła do domu z różnych zakątków świata albo dostawała od znajomych, którzy podróżowali.

— Lustro — zaśmiała się, podchodząc do męża i go obejmując. — Kojarzysz panią McCain? Mieszka kilka domów dalej. Spotkałam ją i zaczęła mi opowiadać o lustrze, które dostała po zmarłej babci. Chciała je wyrzucić, bo odkąd je ma śni koszmarne rzeczy. Wyglądała bardzo źle, podejrzewam, że przechodzi ciężko śmierć bliskiej osoby i zwaliła winę na mebel, bo jej o niej przypomina.

— Nawiedzone lustro? — zapytał John, całując żonę w skroń.

— Tak, coś koło tego — westchnęła rozbawiona. — W każdym razie powiedziałam, że to może być pochopna decyzja i mogę je przechować. Podziękowała i mi je dała. Śliczne, prawda? Wygląda na bardzo stare. Niestety, nie wiedziała skąd babcia je miała. Może jakaś rodowa pamiątka?

John mruknął i kiwnął głową. Terrence patrzył na rodziców, którzy stali przed lustrem i wpatrywał się w ich odbicie. Wydawało mu się, że wyglądają w nim starzej, a potem zauważył szybki cień, który przemknął mu przed oczami. Pobiegł szybko w stronę rodziców i przestraszony wtulił się w bok matki.

— A co jeśli to lustro jest naprawdę nawiedzone? — zapytał cicho, bojąc się spojrzeć na odbicie.

Martha kucnęła przy synu i przytuliła go, całując w nosek.

— Nie ma duchów, kochanie. To tylko bajki dla dzieci i straszaki dla dorosłych. Nic ci się nie stanie, przecież mamy w domu wiele luster — powiedziała i skierowała go w stronę odbicia. Uniosła dłoń o popukała w taflę. — Widzisz, zwykłe lustro.

Terry pokiwał głową i odważył się spojrzeć na swoje odbicie. Wszystko wyglądało zwyczajnie, jak zawsze. Nie zauważył nic, co mogłoby go zaniepokoić, a jednak się bał.

— Nasze inne lustra nie są takie stare i nie mamy przez nie koszmarów — upierał się przy swoim.

— Terrence — zaczął ojciec — nie można podsłuchiwać dorosłych, bo słyszy się jedno przez drugie, a potem dodaje się to, co się wydaje i wychodzi bzdura. Nie wymyślaj, chłopie. Idziemy ubrać choinkę?

***

Była przecudowna. Stała wielka, ozdobiona różnymi kolorami i oświetlona na podeście przy kominku — ogromna choinka, która świadczyła o tym, że święta zaczęły się na dobre i już niedługo Terrence dostanie masę prezentów, słodyczy i miłości. List do Świętego Mikołaja wysłał już tydzień wcześniej. Wysłał... To znaczy napisał i dał swojemu ojcu, który jadąc na pocztę, aby posłać kartki świąteczne krewnym z daleka, nadał również listę życzeń na Biegun Północny.

— Nie zasnę, mogę iść spać później? — zapytał Terrence, patrząc na matkę, która okrywała go kołdrą.

— Musisz spać, aby mieć siłę na zabawę jutro. Jedziecie z tatą na sanki, pamiętasz?

— A nie możemy pojechać wszyscy? — jęknął i usiadł, zrzucając z siebie okrycie.

— Nie. Ty i tata w kuchni to istne tornado, Terry, zjecie wszystko przed Wigilią — zaśmiała się i pocałowała synka w nos. — A teraz śpij, dobranoc kochanie.

Martha Taylor wyszła z pokoju syna i udała się w stronę sypialni, gdzie czekał na nią mąż. Mały Terrence uważnie przysłuchiwał się krokom matki, aby nie wyjść z łóżka zbyt wcześnie i zostać zauważonym. Wtedy musiałby wrócić do łóżka i naprawdę pójść spać, a to było niemal niemożliwe w jego stanie — tak bardzo był podekscytowany!

Kroki ustały i usłyszał wodę puszczaną w kabinie prysznicowej w łazience rodziców, a to oznaczało, że mama poszła się myć. Po kąpieli nie schodziła już na dół i szła od razu do taty, do łóżka. Terrence z uśmiechem zszedł ze swojego posłania i wyszedł po cichu z pokoju. Boso, na paluszkach przeszedł przed drzwiami rodziców i zszedł po schodach do salonu, gdzie po ścianach rozchodziło się ciepłe światło z dogaszającego się kominka i ozdobionego drzewka, które jeszcze raz chciał zobaczyć. Przez to wszystko, przez ubieranie choinki i śpiewanie, zapomniał o historii, którą podsłyszał między rodzicami o nawiedzonym lustrze i przypomniał sobie dopiero, gdy oderwał wzrok od iglaka i spojrzał w bok.

— Och! — wyrwało się z jego ust. Przykrył je dłonią, jakby mogło to zagłuszyć dźwięk, który się z nich wydobył.

Terrence nie pamiętał o nowym meblu i przestraszył się swojego własnego odbicia w ciepłym świetle lampek i ognia. Powoli podszedł do lustra i dotknął jego głębokich zdobień. Rama była szorstka i zimna, miała w sobie wiele zagłębień i szram, jakby bardzo wiele przeszła. Potem przyłożył palce do tafli lustra i poczuł mrowienie w opuszkach. Zaintrygowany podszedł bliżej, tak że jego stopy również stykały się ze zwierciadłem.

— Halo? — szepnął cicho. — Ktoś tam jest? — zapytał, czując się głupio. Serce biło mu jak oszalałe. — Słyszysz mnie? Jestem Terrence.

Poczuł, jakby coś za nim przeszło. Wzdrygnął się i odsunął na krok, patrząc uparcie w odbicie. Za schodami coś stało. Nieruchomo, patrząc się w lustro i na twarz chłopca w nim. Terrence nie odwrócił się, również obserwował odbicie.

— Cześć, Terrence — powiedział cichy, ochrypły głos, ale dziwnie przyjemny. Chłopiec nie pomyślał, że mógłby się bać kogoś z takim głosem.

— Mmm — mruknął chłopiec z jeszcze szybciej bijącym sercem. — Kim jesteś?

— Mieszkam w lustrze — odpowiedziała postać.

— Mhm, a masz jakieś imię? — zapytał.

Postać poruszyła się. Terry miał wrażenie, że przeczesywała swoje włosy. Bardzo długie włosy.

— Nie mogę Ci powiedzieć, bo jak Zło się dowie to będzie bardzo rozgniewane. Chwilowo go nie ma. — Teraz mógł stwierdzić, że głos, który słyszał, zdecydowanie należał do kobiety.

— G-gdzie teraz jest Zło? — zająknął się.

— Z panią McCain. Bardzo nie lubi, gdy ktoś oddaje lustro. Musi ponieść karę — oznajmiła. — Ale potem do mnie wróci — dodała szeptem. — Muszę iść, nie powinnam z tobą rozmawiać.

Terrence znowu poczuł powiew wiatru i dziwne mrowienie. Postać w odbiciu zniknęła. Chłopiec odwrócił się, ale nikogo nie zauważył.

— Hej, czekaj, proszę — powiedział.

Mówił tak jeszcze kilka razy, ale nikt mu nie odpowiedział i niczego już nie widział. Odsunął się od lustra, patrząc w nie i robiąc kilka kroków w tył, a następnie odwrócił się i biegiem uciekł do swojego pokoju, zamykając drzwi. Wskoczył pod kołdrę, szczelnie się okrywając i zacisnął powieki najmocniej jak mógł.

Rok 2020, Londyn

Wspomnienia zalały jego głowę w sekundę. Wystarczyło jedno spojrzenie na przeklęte lustro, które zniszczyło mu całe dzieciństwo, a potem dzierżyło władzę nad jego dorosłym życiem i wyborami, które w nim podejmował. Po śmierci rodziców przeszedł przez mnóstwo terapii, specjalistów i przychodni, w których tłumaczono mu, że to trauma, a jego umysł próbował wyjaśnić na różne sposoby stratę, którą poniósł. Wmawiali mu to tak długo, aż w końcu uwierzył. Uwierzył, że zwariował i nigdy nie rozmawiał z postacią z lustra ani nie widział późniejszych wydarzeń. Żył tak, zapominając o całej swojej przeszłości i zdarzeniach z niej, aż do studiów, na których poznał legendę o Hernstorn, historię ludzi z rycin i lustro, które nigdy nie zostało zniszczone. To właśnie na tamtym wykładzie jego umysł na nowo się otworzył i zaczął wierzyć, że nie zwariował, a ta cała tragedia miała miejsce. I zapragnął poznać tajemnicę śmierci rodziców, pomścić ich, zrozumieć.

— Cześć — powiedział Terrence, patrząc się na lustro. Nie widział w nim jednak nic poza sobą i ludźmi, którzy stali tuż obok, podziwiając eksponat.

Nie mógł oderwać od niego wzroku i nie czuł strachu. Właściwie miał wrażenie, jakby spotkał się ze starym wrogiem na wyrównanie porachunków. Wiedział tylko, że przeciwnik miał nad nim sporą przewagę.

Terrence westchnął ciężko i przeczytał tabliczkę informacyjną przed lustrem. Zabytek, jedyna ocalała rzecz w pożarze — oczywiście, zawsze to samo. Kłamstwem było jednak pochodzenie przedmiotu. Nawet Taylor nie miał pojęcia skąd wzięło się lustro i Zło w nim. Rozmawiał z postacią tylko raz, a potem działy się same okrutne i przerażające rzeczy, do których nie chciał wracać wspomnieniami przy obecności innych ludzi. Rozpadał się wtedy psychicznie i rozklejał, nie mogąc pozbierać myśli w całość.

Nagle uniósł głowę, widząc znajomą postać z laską we fraku. Odwrócił się, jednak mężczyzny już za nim nie było.

Co jest, do cholery?

Spojrzał w lustro i mężczyzna nadal stał koło niego.

— Kim jesteś? — zapytał cicho i dyskretnie.

Nie chciał wyglądać na obłąkańca, który rozmawiał z własnym cieniem.

— Próbuję cię tylko ostrzec — rzekł staruszek.

— Wiem, co robię — odparł Terry, nie patrząc na rozmówcę.

Usłyszał śmiech tuż obok siebie.

— Nie masz pojęcia, co robisz — odparł. — Nazywam się Joseph Brown. Jestem ojcem Jeremy'ego Browna, jednego z piątki samobójców.

Terrence Taylor zamarł w bezruchu. Nawet na moment jego serce przestało bić, powieki mrugać, a umysł myśleć. Dopiero po chwili organizm ruszył z podwójną mocą, powodując ból z natłoku wiadomości.

— Edward, Jeremy, Kasper, Lucas i Julian — szepnął Terrence. Były to imiona wyryte na rycinach.

Mężczyzna zaśmiał się serdecznie i chwycił łaskę obiema dłońmi, opierając się o nią całym ciężarem swojego nieistniejącego ciała.

— Lista ofiar lustra ma nieskończoną ilość imion, nie sposób zliczyć. Nie ma ich tyle na świecie, wiele się powtarza — powiedział ponuro Joseph. — Zabija bez względu na wiek, pochodzenie i nastawienie. Zło jest złem i zabija dla siły. Im więcej, tym lepiej.

— Nie jesteś duchem z lustra — stwierdził Terrence.

— Skąd możesz wiedzieć — parsknął. — Może właśnie cię oszukuję i tobą manipuluję — zażartował. — Nie, nie jestem, ale wiedz, że żadna dusza z Hernstorn nie zaznała spokoju.

— Wiem, że to nie ty, bo z nim rozmawiałem. To kobieta. Szczupła, wysoka kobieta z długimi włosami.

Tym razem to Joseph Brown został zaskoczony. Jego źrenice powiększyły się, a dłonie z całych sił zacisnęły na rękojeści laski.

— Josephine Northwood.

I zniknął.

Cześć!

Tak się cieszyłam, że w końcu napisałam coś na zapas i będę mogła pisać rozdziały w przód, że zapeszyłam XD Od ponad miesiąca bolała mnie szyja, ale żaden lekarz nie mógł ogarnąć przyczyny. Ostatecznie okazało się, gdy zaczęło być już naprawdę źle, że mam zapalenie tarczycy. W życiu mnie tak szyja nie bolała, miałam wrażenie, że krtań to mi ktoś gniecie w dłoni i okłada ogniem.

No i tyle z moich zapasów 😅 Teraz przede mną wyleczenie się i przeprowadzka, ale mam nadzieję, że znajdę czas na napisanie rozdziału, naprawdę.

Jak podoba wam się "Lustro"? Kilka osób dobrze wyczaiło, że mężczyzna we fraku to Joseph i już wiadomo, gdzie podziała się biedna Josephine. Tylko co z nią tam się dzieje?

Pozdrawiam,
ściskam,
CM Pattzy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top