Rozdział 15

Rok 2020, Seattle

Siedział na brzegu łóżka, kurczowo ściskając pościel w dłoniach, a po ciele spływał zimny pot. Od dłuższego czasu lawirował pomiędzy prawdą a kłamstwem, jednak nie nauczył odróżniać się ich od siebie. Tym razem nie było inaczej — patrzył na postać przed sobą i nie wiedział, czy to rzeczywistość czy jawa. Chciał jednak, aby zmora zniknęła z jego głowy, domu i życia. Miał dość wszystkiego, co wydarzyło się ostatnimi dniami i żałował, że pozwolił zawładnąć potworowi z lustra swoim życiem. Nie mógł dłużej się temu opierać i musiał przyznać się sam przed sobą, że od początku był na przegranej pozycji. W końcu wyruszył na wojnę z... No właśnie. Z kim? Z czym?

Nie wiedział, ile czasu patrzył na postać przed sobą. Pamiętał jak przez mgłę wydarzenia z łazienki, a potem długi, bolesny prysznic, pod którym próbował zmyć ze swojego ciała błotnistą maź. Zasnął, choć sen nie przyniósł ulgi ani spokoju, a potem obudził się i zobaczył Zło, które obserwowało go uważnie. A Terrence pierwszy raz miał okazję przyjrzeć się Złu, które było winne śmierci jego rodziców.

Miał wrażenie, że postać przed nim stworzona była z mgły, czarnej, mrocznej i gęstej, która falowała na powietrzu, przybierając różne kształty. Po czasie uformowała się jednak w bardziej określoną masę, a szczegóły jego wizerunku powoli się uwydatniły. Zło było przeraźliwie długie z równie nienaturalnie długimi kończynami, a palce przypominały gałęzie drzew z lasu, w którym już kilkakrotnie znalazł się podczas swoich snów. Nic nie mówiło, po prostu patrzyło się na Terrence'a, a on patrzył się na nie, nie mogąc oderwać wzroku i czując coraz mniej paraliżującego strachu. Uścisk dłoni nieco zelżał, a materiał wysunął się spod jego dłoni, oddech unormował.

— Czego chcesz? — zapytał Terrence.

Zaskoczył sam siebie. Nie spodziewał się, że będzie miał na tyle odwagi, aby się odezwać, nie przewidział też, że nie rozpozna swojego własnego głosu, który przeciął panującą w pokoju ciszę. W Taylorze obudziła się chęć walki, a raczej obrony, bo uświadomił sobie, że przed nim stało największe niebezpieczeństwo, z jakim przyszło zmierzyć mu się w życiu, a w nieopodal spali jego synowie, których musiał ocalić za wszelką cenę i zatrzymać Zło przy sobie. Strach nie grał już roli.

Nie spodziewał się też odpowiedzi, a jednak owa nadeszła. Nie widział ust zjawy, żadnego ruchu, jednak rozumiał słowa, które wypowiedział:

— Ludzie często mylą odwagę z głupotą — rzekło Zło. — Jesteś bardzo ludzkim stworzeniem i moją najlepszą zabawką, która mi uciekła i sama wróciła.

— Wróciła? Szukałem cię całe życie, chciałem wiedzieć co...

— Co pochłonęło Twoich rodziców żywcem? Spaliło ich ciała i żywiło się ich żałosnym skomleniem? — przerwał mu głos znikąd. — Przecież wiedziałeś to. Ja. Nie chciałeś się dowiedzieć, kto im to zrobił. Chciałeś się zemścić. To również bardzo ludzkie. I głupie. Sam skazałeś się na śmieć.

— Nieprawda — zaprzeczył.

Jego ciało ponownie się spięło. Nie widział jednak logiki w ataku. Miał rzucić się na demona, który stał przed jego łóżkiem? I co niby miałby zrobić... Podbić mu oko? Jeśli w ogóle postać przed nim była namacalna. Zrozumiał braki w swoim planie złapania demona — w przeciwieństwie do wroga, Terrence nie miał pojęcia, z czym walczył, ani jak miał z tym walczyć. Czuł się jak zagubione dziecko.

— I co teraz zrobisz? Złapiesz mnie? — Monstrum zadrwiło z jego bezradności. — Zadzwonisz po pomoc? Po tę dziewczynę, która wierzy ci tylko dlatego, że coś do ciebie czuje? Kolejna łatwa ofiara, dusza do pożywienia.

Postać przed nim wysunęła gałęzie, które rozrastały się z każdym momentem i zbliżały do ciała Terrence'a. Poczuł jak zimne drewno oplotło jego łydki, a potem uda.

— Robiłeś wszystko, co chciałem, abyś zrobił — usłyszał. — Znalazłeś mnie, przywiozłeś do domu, gdzie mogłem pobawić się z twoimi dziećmi.

— Nie — jęknął Terrence, próbując się wyrwać się z uwięzi, ale jego ciało ani drgnęło.

— Tak — zaśmiało się Zło. — Masz piękne dzieci. Dzieci to jedne z najlepszych dusz, jakie mogę mieć w swojej kolekcji.

Pnącza zaczęły mocniej ściskać jego skórę, czuł jak wbijają mu się w mięśnie, sprawiając niewyobrażalny ból. Po chwili unieruchomione były również jego dłonie, a gałęzie dopięły się na jego szyi. Oddech miał coraz płytszy, a obraz przed nim się podwoił. Ciało zalał zimny pot, a serce biło jak oszalałe. Jedyne o czym potrafił myśleć, to jego synowie, którzy spali spokojnie obok; a przynajmniej taką miał nadzieję, że nie zobaczą potwora, który przed nim stał. Nie chciał, aby historia zatoczyła koło, aby jego dzieci zapragnęły poznać prawdę i żyły obsesją, która zniszczyła jego życie, aby ich myśli krążyły wokół jednego pytania; kto zabił ich ojca?

A potem była już tylko ciemność.

***

— Terrence! Terrence, obudź się! — usłyszał z oddali głos, który skądś znał, a przynajmniej odniósł takie wrażenie. Nie był to nikt bliski, nikt znajomy, ale ktoś, kogo już spotkał.

— Dzieciaku, mówiłem ci, abyś odpuścił, abyś dał temu spokój! — krzyk coraz mocniej chwytał go, oplatał i wydobywał z głębi, w której tonął. Nie był jednak pewien tego, czy chciał zostać z tej nicości wydobyty. Tam miał spokój, nie myślał, nie czuł, a przecież tego tak bardzo pragnął od dłuższego czasu.

Oprócz tego, że dochodziły do niego dźwięki, to zaczął czuć nieprzyjemny dyskomfort na ciele. Skóra piekła go niemiłosiernie, a przełykanie śliny było niemal niemożliwe przez ból rozchodzący się w krtani.

Bardzo tego nie chciał, ale otworzył oczy.

Ujrzał przed sobą twarz Josepha; ducha z Hernstron, który już kilka razy go nawiedził. Jego twarz wyglądała na zatroskaną, a Terrence nie miał pojęcia, gdzie się znajdował, ani dlaczego postać z miasteczka widmo stała przed nim.

— Gdzie ja jestem? Tom i Jerry... — Podniósł się do pozycji siedzącej.

— Twoje dzieci są u tej przemiłej sąsiadki obok. Przedstawiłem się jako twój kolega z pracy i powiedziałem jej, że średnio się czujesz i czy może się nimi zaopiekować — uspokoił go Joseph.

— Mary cię widziała? — zapytał zdumiony.

— Nie masz żadnych super mocy, chłopcze — zaśmiał się starzec. — Nie żyję, ale mam pewne zdolności. Ciężko to wyjaśnić, ale nie to powinno teraz chodzić ci po głowie. Mam wrażenie, że wpadłeś w większe tarapaty.

Terrence usiadł i spojrzał na siebie. Miał okropne ślady na nogach, rękach i zapewne również szyi. Jakby ktoś oplótł grubą liną jego ciało, zacisnął i próbował z niego zrobić szynkę.

— Ten skurwysyn — syknął.

— Zło? — zaśmiał się Joseph. — Tak, jest okropne, to prawda, ale ostrzegałem cię, mówiłem, abyś dał temu spokój i żył własnym życiem. Rozdrapywanie ran nigdy nic nie daje, oprócz większych dawek bólu.

— Będziesz się teraz wymądrzał?

— Tak — potwierdził krótko. — Lubię mieć rację. Zadziwiające, że niemal zawsze ją mam i nikt mnie nie słucha. To samo było z moim synem i całą wioską. Chciałem uniknąć tamtej tragedii. Twojej również. Zło jeszcze nie wygrało, możesz...

— Dlaczego Zło? — warknął Terrence. Jego ciało ze złości drżało i nie mógł opanować emocji, które go ogarnęły. — Czy nikt nie ma dla niego normalnej nazwy, żadnego imienia?

Joseph przez dłuższą chwilę stał w milczeniu i wpatrywał się w człowieka, który umiejętnie doprowadził swoje życie nad przepaść i wiedział, że nie miał zamiaru się cofnąć. Miał czas i mógł poczekać, aż Taylor się pozbiera. Sam nie pamiętał tych ludzkich odczuć i emocji, wyparł się ich, gdy tylko zrozumiał, że jego byt był zwykłym kłamstwem. Przynajmniej w tej rzeczywistości, gdzie świat żył całkowicie innym życiem, a jego miasteczko istniało jako straszna legenda dla dzieci.

— Terrence, mam aż nazbyt czasu, aby poczekać aż się uspokoisz — zaczął po chwili — aczkolwiek podejrzewam, że ty masz tego czasu coraz mniej. Dam ci moment, będę czekał w kuchni.

Terrence tego cennego czasu nie posiadał, jednak się nie śpieszył. Joseph zniknął z sypialni, a on nadal tkwił w miejscu, próbując przejąć kontrolę nad zdrętwiałym ciałem. Nie pamiętał, aby kiedykolwiek czuł się tak obco z samym sobą. Nawet po śmierci rodziców nie miał takiego mętliku w głowie, albo tak bardzo te wspomnienia wyblakły, a te nowe były świeże i nadzwyczaj bolesne.

Nie robił z sobą wiele. Właściwie to wcisnął na siebie ubrania, które wydawały się być czyste i zdatne do założenia, a potem zszedł do kuchni. W domu panowała niepokojąca cisza. Nie słyszał śmiechów dzieci ani szczekania psa, więc duch starca musiał mówić prawdę i bliźniakami zajęła się Mary. Terrence wiedział, że musiał się odwdzięczyć tej kobiecie, która po tych wszystkich wydarzeniach musiała mieć go za totalnego dziwaka i właściwie powinien się obawiać, że jeszcze kilka takich akcji, a do jego drzwi zapuka opieka społeczna, bo nie był w stanie opiekować się dziećmi i ciągle wysyłano je do starszej sąsiadki. Nie wyglądałoby to dobrze w sądzie, chociaż po ostatnich wydarzeniach zaczął wątpić w to, że Alice będzie chciała ograniczyć jego prawa do dzieci. Kto by się wtedy nimi opiekował, gdy ona będzie musiała "nagle i nieoczekiwanie" wyjechać?

Wszedł do kuchni i spojrzał na lodówkę. W jego brzuchu głośno zaburczało jak na zawołanie. Właściwie to nie pamiętał kiedy zjadł jakiś sensowny posiłek. Gotował dla dzieci lub zamawiał im jakieś żarcie, ale sam nie mógł wcisnąć w siebie nic innego niż kawa, energetyki i papierosy.

Joseph siedział przy stole i ze zmarszczonymi brwiami czytał gazetę, co jakiś czas kręcąc głową w niedowierzaniu. Cóż, pewnie na tym świecie działo się o wiele więcej, niż w jego pamiętnej wiosce.

Ominął starca i zaczął przygotowywać sobie coś do jedzenia. Nie był wybredny i nie miał ochoty gotować czegoś czasochłonnego, więc chwycił po pakowane, gotowe burgery i wrzucił je do mikrofali. Po dwóch minutach usłyszał zbawienne pikanie i wyjął bułki, wgryzając się w nie od razu, nie zwracając uwagi na poparzenia języka przy pierwszym kęsie.

— Wiem, że nie masz pojęcia, z czym walczysz — usłyszał głos Joseph'a, który przerwał mu jedzenie drugiego burgera.

Terrence nie miał jednak zamiaru wdawać się w jakiekolwiek dyskusje, dopóki nie zjadł do końca, dlatego też w milczeniu czekał na dalszą część wypowiedzi staruszka. W tym wszystkim czuł się też po prostu głupio. Chciało go zabić jakieś wielkie Zło, w które wierzył tylko on, a jego kompanem okazał się duch z miasta widmo. Emily chyba nie byłaby w stanie znieść tych wszystkich rewelacji, a on naprawdę nie chciał jej teraz do siebie zrazić. Został więc chwilowo na polu bitwy z człowiekiem, który siedział w jego kuchni.

— Ale ja mam — dokończył po chwili i wzruszył ramionami, odkładając gazetę. — Tak wiele się teraz dzieje na tym świecie, ale to wszystko jest takie błahe, nie uważasz? — zapytał.

Terrence parsknął i wrzucił talerz po burgerach do zmywarki.

— Kiedyś się tym przejmowałem i, kurwa, tęsknię za tymi czasami jak cholera — zaśmiał się rozpaczliwie. — Wolę tamto gówno, niż walkę z jakimś demonicznym Złem.

— Tak — mruknął Joseph ze zrozumieniem — to dobre podejście do sprawy. Szkoda, że sądzisz tak dopiero teraz. Przechodząc do rzeczy... Zło to istota, której nie zobowiązuje żadna czasoprzestrzeń. Może być tu i może być tam.

— Tam, czyli gdzie? — Terrence uniósł brew w pytającym geście.

— W Hernstorn.

Taylor spojrzał na starca ze zdziwieniem. W końcu Hernstorn było jedną, wielką niewiadomą.

— Hernstorn to miasto, które istnieje w pewnym miejscu, nie wszędzie, nie zawsze, tylko dla wtajemniczonych — wyjaśnił Joseph. — I Zło było w nim uwięzione.

— Uwięzione? — zaśmiał się Terry. — No, nieźle. A co z tymi wszystkimi ofiarami?

— To dość skomplikowane, a właściwie to nie, ani trochę — mruknął starzec, pukając palcami w blat. — Zło żyło uwięzione w Hernstorn, ciesząc się tym, co miało. Nas, mieszkańców, nasze dusze. Wystarczało mu to, że miał władzę nad nami. Baliśmy się go, ale nauczyliśmy się z tym wszystkim żyć, Terrence. Wiedzieliśmy, co robić, aby utrzymać tego potwora w ryzach. Nie narażać się, nie prosić o nic i nie wychodzić do tego piekielnego lasu. Nie każdy w to wierzył wystarczająco długo, wspomnienia z biegiem lat blakną. — Pokręcił głową, wspominając to wszystko. — Z czasem było coraz gorzej. Tak doskonale opanowaliśmy życie w tym mistycznym miejscu, że następne pokolenia zaczęły wierzyć w to, że żyjemy w normalnym świecie, rozumiesz? A nie żyliśmy. Ja otrzymałem miano wariata, bo swego czasu sam chciałem spróbować — wspominał z nadzieją. — Chciałem spróbować normalnego życia i wyszedłem zbyt głęboko. — Głos mu zadrżał, a w oczach zalśniły łzy. Zamknął je, a gdy ponownie uchylił powieki jego emocje zostały opanowane.

— Trochę to jednak skomplikowane — westchnął Terrence, siadając na krześle przy niecodziennym gościu.

— W każdym razie nie można było wychodzić zbyt głęboko — kontynuował. — A przede wszystkim nie można było prosić Zła o pomoc. To jak proszenie Diabła o przysługę! To nigdy nie kończy się dobrze, a ten głupiec Harry — jęknął. — Nie wiem do końca, czego chciał od tego upiornego lasu i jego właściciela. Wiem jednak, że złamał zasady i Zło mogło zacząć swoją rzeź. Nasze dusze sprawiały, że rosło w siłę. Jedna po drugiej, a brak wiary mieszkańców uczynił to wszystko tak łatwym, rozumiesz? Stworzyliśmy dla niego plac zabaw.

Terrence słuchał, pożerając każde słowo, które wypłynęło z ust Joseph'a. Całe życie pragnął rozwiązać zagadkę Hernstorn i dowiedzieć się tego, co tak naprawdę się tam wydarzyło.

— Gdy zginęli wszyscy to Zło nie miało już po co siedzieć w tym mistycznym miejscu, gdzie zostało uwięzione, gdzie żyło, krzywdząc tylko pewną garstkę osób. Ja tak naprawdę do tej pory nie wiem, czy żyłem naprawdę — powiedział, patrząc na swoje dłonie. — Niby jestem, ale czy na pewno? Wiem jednak, że ten świat jest prawdziwy i lepiej, aby Zło wróciło tam skąd przyszło, niż zostało tutaj.

— Dlaczego więc lustro? Czemu tam tkwi Zło? — zapytał Terrence.

Joseph zaśmiał się i wzruszył ramionami.

— Przeklęte lustro Marianne, myślę, że to po prostu ironia losu rodziny Northwoodów, a poza tym... Gdzie w tych wielkich metropoliach lasy? Większa pożywka w miastach — mruknął. — A Josephine była przepiękną, miłą dziewczyną. Jej oblicze kusi i zbliża do lustra, tak wywnioskowałem po tym, gdy mi opisałeś istotę, którą widziałeś. Na ciebie podziałało i na innych pewnie także.

— Więc jak z tym walczyć? — zapytał zniecierpliwiony Terrence.

Joseph spojrzał na niego, uśmiechając się delikatnie, ale uśmiech ten nie dosięgnął oczu.

— Powiedziałem, że wiem z czym przyszło ci walczyć, ale nie jak to pokonać — przyznał ze smutkiem.

Terrence, ogarnięty nadzieją, ponownie pozostał z niczym, oprócz doskonale znanego mu strachu. 

*** *** ***

Kochani, stało się, zdążyłam dodać rozdział jeszcze w tym roku!  Więc tutaj chciałabym Wam życzyć wszystkiego najlepszego w roku 2022! I w tym roku "Lustro" dobiegnie także końca, bo przed nami tylko trzy rozdziały!

Mam nadzieję, że ta część nieco wyjaśniła. No i oczywiście, że się podobało. Bez zbędnego przedłużania, do przeczytania! :) 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top