Rozdział 12
Rok 2020, Seattle
Kap, kap, kap.
Nie mógł spokojnie spać z powodu uciążliwego dźwięku, który ciągle świdrował na wskroś jego umysł. Słyszał go tylko jak zamknął oczy i udało mu się nieco odciąć od rzeczywistości, która zaczęła go przytłaczać. Starał się być silny dla swoich synów, a także dla samego siebie, aby nie zawieść w momencie, na który czekał całe życie i dążył do tego, aby móc zrobić to, co chciał uczynić od dziecka — zabić to coś, co zamordowało jego rodziców.
Kap, kap, kap.
Nie było to jednak takie łatwe. Głównie dlatego, że choć szykował się do tej walki całe życie i poświęcił temu kompletnie — nadal nie miał pojęcia, z czym miał do czynienia i jak walczyć. Czy w ogóle mógł z tym walczyć i miał jakiekolwiek szanse? Nie wiedział, ale chciał spróbować.
Kap, kap, kap.
— Cholera jasna! — mruknął zdenerwowany pod nosem i wysunął się spod ciepłej, przyjemnej kołdry, stawiając bose stopy na chłodnych panelach. Po jego ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Podszedł do okna i odsunął rolety, ze zdziwieniem zauważając, że na dworze nie padało. Noc była jasna, niemal wyglądała na ciepłą, a wszystkie gwiazdy na niebie były idealnie widoczne. Za to irytujące kapanie nieprzerywanie dręczyło jego myśli.
Kap, kap, kap.
Terrence westchnął ciężko i zrzucił wszystko na zmęczenie. Marzył jedynie o chwili odpoczynku. Nie mógł spać, ciągle myślał o lustrze i demonie, które je nawiedziło. Czuł nieustający ciężar w klatce piersiowej, który uniemożliwiał mu normalne oddychanie. Niemal nie pamiętał, jakie to uczucie; zaczerpnąć powietrza pełną piersią. Stres odbił się na jego twarzy; podkrążone, sine wory pod oczami z dnia na dzień były coraz bardziej widoczne. Miał wrażenie, że w jedną noc przybywało mu z kilka nowych zmarszczek, a liczba na wadze spadła. Nie da się w końcu żyć na samej kawie, energetykach i papierosach. To ostatnie skrupulatnie ukrywał przed bliźniakami, którzy nienawidzili nałogu ojca; słusznie zresztą.
Ułożył się znowu w łóżku, przykrywając się szczelnie kołdrą. Wcześniej nie myślał o swoim życiu. Nauczył się trwać w rozwodowej rutynie i nie zauważył nawet, że człowiekowi zimniej, gdy zasypiał sam i nie miał obok kogoś, komu może życzyć dobrej nocy. Pamiętał, że bezsenne godziny przy boku śpiącej Alice, były o wiele mniej męczące. Ledwo co poczuł, że jego ciało owiało ciepło, a z dołu rozległ się huk i szczekanie Sponge'a. Terrence drgnął i ponownie wyrwał się z łóżka. Tym razem bez zastanowienia zbiegł na dół, aby uspokoić psa, który szczekał i warczał coraz głośniej. Pierwszą myślą było to, że zapomniał zasłonić drzwi na taras, więc Sponge zobaczył na dworze jakiegoś jeża czy wiewiórkę i dostał szału. Zasłona była jednak na swoim miejscu, a pies wcale nie kierował swojej wrogości na coś, co było na zewnątrz.
Sponge warczał na drzwi, do których prowadziły schody w dół. Warczał na drzwi od piwnicy, które ktoś próbował otworzyć. Coś, co było zamknięte w środku szarpało za klamkę, wydając trzaskające dźwięki. Sponge nachylił się do ataku, patrząc na nie i warcząc złowrogo. Terrence wiedział jednak, że w środku nie mogło być człowieczej istoty. Zamknął tam lustro. Tylko lustro, nic więcej i nikogo więcej.
— Spokojnie, Sponge — powiedział kojąco, kucając koło swojego pupila i patrząc na klamkę, którą ktoś ciągle szarpał. Przełknął ślinę i pogłaskał psa za uchem, przyciągając go do siebie. Miał wielką nadzieję, że Tom i Jerry śpią na tyle mocno, aby nie usłyszeć hałasów z dołu. Terrence nie był w stanie wstać i otworzyć wrót do piekieł, które sam umieścił w swoim domu.
— Przestań — powiedział, patrząc w stronę drzwi, jednak nie przyniosło to żadnego rezultatu. — Przestań! — powtórzył pewniejszym, mocniejszym głosem.
Cisza.
Chociaż ciężko było nazwać to ciszą. W uszach mu huczało i miał wrażenie, że nigdy tak głośno i wyraźnie nie słyszał bicia swojego serca. Przeraźliwie się bał i nie mógł odwrócić wzroku od schodów, które sięgały w dół, aż do tych przerażających drzwi, zamkniętych na klucz i dodatkową kłódkę. Doskonale wiedział, że to coś sobie z nim pogrywało, że mogło wyjść w każdym momencie, w którym by chciało. Jednak na razie odpuściło. Sponge przestał warczeć i pisnął, odwracając się w stronę właściciela, usadawiając się tuż przy jego nodze.
— Czujesz to, prawda? — zapytał psa, czując się jak kompletny idiota. Dałby sobie rękę uciąć, że gdyby zwierzęta mogły gadać, to dostałby odpowiedź twierdzącą. — Wiem, że nie jesteś zadowolony z naszego gościa. Ja też nie, ale coś wymyślę — mruknął, drapiąc włochatego przyjaciela za uchem.
Minęła chwila, zanim jego puls wrócił do normy i jeszcze dłuższa chwila, zanim czuł się na siłach, aby zajrzeć do środka. Wrócił do sypialni, aby zgarnąć z szafki nocnej portfel, w którym schował klucze, a potem ponownie wyszedł na korytarz i stanął przed schodami. Sięgnął po omacku dłonią w stronę ściany i zapalił światło. W oświetleniu żarówki schody w dół nie wyglądały już tak przeraźliwie i mrocznie. Poczuł się pewniej i zaczął powoli zbliżać się w stronę drzwi. Wsadził klucz do kłódki, która była nowa, a jednak przy otwieraniu wydała skrzypiący dźwięk, jakby mechanizm w środku był nieużywany od lat. Obejrzał się przez ramię. Sponge dzielnie siedział na szczycie schodów, patrząc na właściciela.
— Też bym chciał sobie obserwować, a nie musieć otwierać te przeklęte drzwi — zaśmiał się. Czuł się nieco pewniej, mówiąc i rozdzierając swoim głosem ciszę, która panowała w całym domu.
Otworzył drzwi i błyskawicznie sięgnął do przełącznika światła, aby rozgonić mrok, który panował w piwnicy.
Nic się nie zmieniło. Lustro stało dokładnie w tym samym miejscu, w którym je zostawił, a ściany były tak samo obdrapane i nieciekawe, jak kilka godzin temu.
— No proszę, kto by się spodzie... — przerwał w połowie słowa, gdy jego spojrzenie napotkało odbicie. Zakrył usta dłonią i gwałtownie cofnął się w tył, wpadając na ścianę. Oddech przyśpieszył, a z ust wydobył się cichy jęk. Nie mógł oderwać jednak wzroku od swoich oczu, które były kompletnie czarne. Bez białek, źrenic. Patrzył w bezkresną czerń, która go przytłoczyła. Miał wrażenie, jakby wpadł w te odbicie, w tę głębię i nicość.
Była tylko ciemność, ciemność i ciemność.
Kap, kap, kap.
***
Zerwał się z wrzaskiem do pozycji siedzącej i zorientował, że leżał we własnym łóżku, przykryty kołdrą. Rozejrzał się po pokoju, który rozświetlało słońce. Wszystko było na swoim miejscu, oprócz niego. Ostatnim, co pamiętał, było przerażające odbicie w lustrze i oczy, które w żadnym stopniu nie przypominały ludzkiego spojrzenia. Wybiegł z pokoju i szybkim krokiem ruszył na korytarz, stając przed schodami w dół. Drzwi do piwnicy były uchylone, a kłódka, wraz z kluczem, leżała na ziemi. Nie miał czasu na strach, bo z przerażeniem pomyślał o swoich dzieciach, które bez problemu mogły wejść do piwnicy. Zbiegł na dół i zajrzał do środka. Pusto, tak jak wtedy, gdy znalazł się tam w nocy. Z wahaniem spojrzał na odbicie, jednak wszystko było w porządku. Tęczówki miał zielone, choć w tamtym momencie bardziej wyblakłe i szare, zmęczone.
— W co ty się bawisz — warknął w stronę lustra i wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi z hukiem. Podniósł kłódkę i zamknął ją, chowając klucz.
Musiał sprawdzić, co z bliźniakami. Okazało się, że Tom i Jerry spali w łóżku, co go dość zdziwiło, gdy zerknął na zegarek. Zazwyczaj o tej godzinie byli już po śniadaniu i rwali się do zabawy. Przysiadł na brzegu posłania Toma i pogłaskał go po włosach.
— Tata? — usłyszał cichy głos Jerry'ego z drugiej strony pokoju. Obrócił się w stronę syna i uśmiechnął lekko.
— Obudziłem cię? — zapytał.
— Nie — mruknął.
— Trochę dziś pospaliście — zaśmiał się cicho.
— Też nie — odpowiedział Jerry. — W nocy Tom miał zły sen i pamiętam, że przyszedł do mnie do łóżka. Ja też miałem zły sen i mi to nie przeszkadzało, ale nie pamiętam, aby wracał spać do siebie. — Zmarszczył brwi i usiadł, podsuwając kołdrę pod brodę.
— A co ci się śniło? — zagaił. — Wiesz, gdy się mówi głośno o strachach to stają się mniej straszne — wyjaśnił.
— Śnił nam się las — szepnął Jerry, spuszczając wzrok na podłogę.
— Wam? — Uniósł brew ze zdziwieniem.
— Mhm, nam. Tom też miał sny o lesie. O dużym, gęstym i ciemnym lesie. Nie takim, do którego chodzimy ze Sponge'm na spacery. Tamten był... zły — wyznał ze strachem.
Terrence nie chciał martwić syna, więc uśmiechnął się i rzucił tylko, że rano, gdy było już jasno i strach ich opuścił, Tom na pewno wrócił do siebie, aby wyspać się we własnym, wygodnym, dużym łóżku. W rzeczywistości nie był tego taki pewien. W końcu on sam nie pamiętał, jak znalazł się w swoim posłaniu. Wszystko wskazywało na to, że nocny koszmar nie śnił mu się, a miał miejsce w realnym świecie. Naprawdę słyszał kapanie, jakby całą noc padało i zszedł na dół, bo Sponge zaczął szczekać. Wszedł do piwnicy i spojrzał na to przeklęte lustro, a potem... Potem nie miał pojęcia, co się działo. Ciemność owiała jego umysł i ukazała się w pamięci jako pustka.
— Tato? — Z zamyślenia wyrwał go głos syna. — Wszystko w porządku?
— Tak, jak najbardziej — odpowiedział i wstał, podchodząc do Jerry'ego i całując go w czoło. — Obudź brata i zejdźcie na śniadanie, dobrze? Dziś wybieramy się z Mary do schroniska — poinformował, czym skutecznie odwrócił uwagę od swojego chwilowego zamyślenia, a także od koszmaru, który dręczył go w nocy.
***
Podróż do schroniska mijała w naprawdę miłej atmosferze, choć Mary trochę się bała. Od wielu lat żyła samotnie i musiała dbać jedynie o swoje dobro. Przerażała ją myśl, że znów będzie za kogoś odpowiedzialna. Terrence to rozumiał, ale widział radość kobiety, gdy zajmowała się bliźniakami i Sponge'm — potrzebowała towarzystwa, które będzie z nią cały czas, a nie tylko dorywczo.
— A skąd ja będę wiedziała, co mu kupić? — zadała kolejne pytanie z kolei.
Terrence zaśmiał się serdecznie, a wokół jego oczu pojawiły się zmarszczki. Chwile z dala od domu napawały go szczęściem i udawanym spokojem. Nienawidził tego uczucia, bo po traumie z dzieciństwa musiał na nowo nauczyć się traktować dom, jako bezpieczne miejsce, a gdy w końcu mu się to udało... Pojawiło się lustro, znowu. Sam do końca nie był pewien, czy cieszył się z tego, że jego obsesja stała się prawdą. Coraz bardziej dochodził do wniosku, że niektóre strachy powinny zostać nieodkryte.
— Nie martw się, Mary, my z chłopcami ze wszystkim ci pomożemy. Jeśli wybierzesz pieska dla siebie, to pojedziemy z nim do sklepu — obiecał.
— Właśnie! I kupimy coś dla Sponge'a! — wykrzyknął z entuzjazmem Tom.
— Aby nie było mu smutno, że został sam w domu, a my wrócimy z innym psem! — dopełnił Jerry.
Terrence nie poruszał z Tomem tematu koszmaru. Jerry zwierzył mu się sam, a Tom milczał. Taylor cieszył się z takiego obrotu spraw. Prawidłowym wyjaśnieniem dla dzieci było to, że miały zwykły koszmar. Złe sny się zdarzają, a las to popularny motyw. Cóż, to nic nadzwyczajnego wcisnąć kit dziesięciolatkom, że mogło przyśnić im się to samo.
— Sponge będzie miał ubaw z nowym towarzyszem — mruknął Terry, włączając kierunkowskaz. — Na pewno nam wybaczy.
Przejechał swoim zasłużonym Volvo v70 przez bramę z szyldem psiaków i zahamował, parkując przy budynku administracji schroniska. Nie musiał odpinać chłopców, bo byli na zewnątrz szybciej, niż on.
— Ależ one wszystkie szczekają — powiedział Tom, patrząc w dal na budynek, z którego dobiegały zwierzęce odgłosy.
— Czują, że przyjechał ktoś nowy.
Terrence obrócił się w stronę nieznanego głosu i ujrzał kobietę w średnim wieku, która wyszła im na przywitanie.
— Dzień dobry, nazywam się Emma — przedstawiła się, wyciągając dłoń w kierunku Taylora, a potem Mary. Do dzieci posłała serdeczny uśmiech i im pomachała. — Mogę wam w czymś pomóc?
— Och, no... — bąknęła Mary, drapiąc się po policzku.
— Szukamy przyjaznego pupila dla mojej przyjaciółki — oznajmił Terry, pociesznie obejmując Mary ramieniem.
— W takim razie zapraszam — Emma uśmiechnęła się i odwróciła na pięcie w stronę szczekania.
Chłopcy nie tak wyobrażali sobie to miejsce i Terrence zrozumiał, że nie do końca przemyślał wycieczkę do schroniska z dziećmi. Tom i Jerry byli świadomi, że są to bezpańskie psy, które oczekują na nowy dom, jednak nigdy nie widzieli podobnego miejsca w rzeczywistości. Schronisko bardziej kojarzyli, jako takie zoo dla niechcianych zwierząt, a nie kojce ze smutnymi psiakami, które cieszą się na widok ludzi, którzy przychodzą.
— A dlaczego niektóre pieski na nas warczą? — zapytał Tom, patrząc na Emmę, a Jerry uniósł wzrok, oczekując odpowiedzi. Niemal zawsze interesowało ich to samo. Jeden zadał pytanie, a drugi równie uważnie oczekiwał odpowiedzi.
— Och, wiesz — zaczęła spokojnie — niektóre pieski miały naprawdę ciężkie życie, ponieważ trafiły na nieodpowiednich ludzi, którzy nie umieli się nimi zająć. I zanim ktoś będzie chciał je adoptować to — przerwała na chwilę, szukając odpowiednich słów — to musimy je nauczyć lubić obcych ludzi. Ty też nie lubisz obcych ludzi, prawda? — zapytała, unosząc brew.
— No nie, nie lubię tego pana, co jest nowym kolegą mamy — mruknął Jerry.
Terrence przystanął, a Mary, która szła za nim, wpadła na jego plecy. Zaśmiała się i poklepała go po ramieniu. Emma podrapała się za uchem, czując się dość niezręcznie.
— Ja i mama nie jesteśmy już razem — wyjaśnił Terrence. — Zostawmy na razie ten temat — zacisnął zęby i wziął głęboki wdech. — A o tym, dlaczego nie lubicie tego nowego kolegi, pogadamy później — dodał.
Spojrzał na Mary, która kucała przy kojcu i wyciągnęła rękę do psa, który oparł się dwoma łapami o siatkę i lizał jej palce. Stworzonko nie było duże, właściwie idealnie pasowało do starszej pani.
— A to jest Simba — wyjaśniła Emma.
Nazwa pasowała. Simba sięgał Mary lekko przed kolano i miał podobne ubarwienie do bajkowego lwa, a za uszami ciemniejsze pręgi, które mogły imitować kolorystycznie grzywę.
— Sponge i Simba. Podoba mi się! — Jerry klasnął w ręce.
— Simba lubi towarzystwo innych psów? Nieco... większych? — zapytała ze śmiechem Mary.
— Simba lubi każdego, obiecuję — powiedziała Emma. — Więc jesteś zdecydowani, tak?
Mary, Jerry i Tom równocześnie pokiwali głowami.
***
Dzięki nowemu przyjacielowi Mary — Simbie — jego dzieci, jak i zwierzak, mieli zajęcie na wieczór, więc on mógł całkowicie skupić się na spotkaniu z Emily, które zbliżało się wielkimi krokami. Mary nie miała nic przeciwko krótkiej, wieczornej opiece nad bliźniakami, ponieważ święcie wierzyła w to, że koleżanka z pracy to ktoś więcej, kto wpada na randkę.
Randka.
Słowo to brzmiało niewyobrażalnie dla Terrence, który był na randce kilkanaście lat temu. Z Alice gdzieś pomiędzy domem, pracą, a codziennymi obowiązkami zapomnieli o pielęgnacji małżeństwa i o takich wspólnych, romantycznych wyjściach. Właściwie w trakcie rozwodu mógł randkować, aczkolwiek w głowie miał tylko demoniczne lustro, które zapewniało mu wystarczająco dużo stresu, a wiadomo, że randki to stres. Mimo to wiedział, że Emily może te spotkanie odebrać jako coś więcej, bo oboje doskonale wiedzieli, że kobieta tego chciała i nie kryła zadowolenia z powodu rozpadu małżeństwa Taylora. Nie odbierał tego jak coś wrednego i niegrzecznego. Po Emily było widać, że ona szczerze uważała, że zasługiwał na lepszą relację.
Być może miała rację, a być może zmieni zdanie, gdy zauważy w nim wariata zwariowanego na punkcie lustra.
Drgnął, słysząc dzwonek do drzwi i ruszył w ich stronę. Po drodze mimowolnie przejrzał się w lustrze, które wisiało na przedpokoju. Zaśmiał się pod nosem, zauważając ironię. Ciągle patrzył w lustra. Miał ich w domu kilkanaście! Nawet w piwnicy.
Otworzył i uśmiechnął się na widok Emily, która w dłoniach trzymała wino i od razu wysunęła je w stronę Terrence'a.
— Jestem tu pierwszy raz — powiedziała z nieśmiałym uśmiechem, przekazując mu alkohol — więc pomyślałam, że nie wypada z pustymi rękoma. A tak w ogóle... To cześć.
— Witaj, Emily — odpowiedział, odbierając od niej butelkę. — Dziękuję, to miło z twojej strony. Proszę, wejdź. — Usunął się w wejścia, aby zrobić jej miejsce.
Czuję się jak sztywniak, pomyślał i przełknął ślinę. Nie traktował tego jak randki, a jednak się stresował. Całkowicie wypadłem z wprawy.
— Nie miałeś opiekować się bliźniakami? — zapytała, ściągając kardigan.
— A tak, są obecni. — Terrence sięgnął po okrycie kobiety i powiesił je na haczyku. — Ale moja sąsiadka, Mary.
Kiwnął głową w stronę okna, wskazując brodą kierunek domu obok.
— Dzisiaj wybrała sobie psa ze schroniska, potem były wielkie zakupy — tłumaczył. — A teraz Tom i Jerry jej pomagają oswoić Simbę z nowym miejscem, a Sponge im towarzyszy.
— Urocze — skomentowała Emily.
Stali tak chwilę w milczeniu, patrząc na siebie.
— Eee — Emily podrapała się po policzku. — To może... wejdziemy?
Świetnie sobie radzisz, Terrence, godne pochwały, zadrwił ironicznie.
Terry spojrzał na Emily i westchnął ciężko.
— Po co chciałaś zobaczyć lustro? — zapytał prosto z mostu. — Znasz legendę o Hernstorn i w to nie wierzysz. Pewnie jak reszta masz mnie za lekkiego wariata, nieszkodliwego, ale wariata — podkreślił.
Emily podeszła do niego bliżej. Na tyle blisko, że czuł zapach jej perfum. Położyła mu ciepłą dłoń na ramieniu i zaczęła je rozmasowywać.
— Wyglądasz okropnie, Terrence — powiedziała pewnie, patrząc mu w oczy. — Schudłeś, powinieneś nieco przyciąć włosy, a twoje okulary mają skrzywione noski — mruknęła sfrustrowana, sięgając po nie i poprawiając. — Powinieneś się wyspać, bo masz wory pod oczami jak ci heroiniści, co śpią pod wiaduktem w centrum Seattle — dodała, zakładając mu okulary na nos.
— Och... dzięęęękuję, Emily — przeciągnął i wywrócił oczami. Ścisnął nasadę nosa i oparł się o ścianę. — To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
— Chcę sprawdzić, zobaczyć.
— Co?
— Lustro! — jęknęła, machając dłońmi. — Lustro chcę zobaczyć. Przekonać się, nie wiem... Może masz rację, może coś z nim jest nie tak. Staram się zrozumieć... Twój stan — warknęła, lustrując go wzrokiem.
Rzuciła swoją torbę na krzesło i sama weszła do środka mieszkania.
— A więc, gdzie ono jest? — zapytała wyczekująco.
— W piwnicy.
— A więc trzymasz zabójcze lustro razem ze swoimi dziećmi? Pod jednym dachem? — Uniosła brew.
— No, mam do wyboru uniwersytet pełen studentów. Nie mam potrzeby zabijania was wszystkich, aby udowodnić swoje racje — prychnął.
— Brzmisz jak wariat — odparła. — Pokaż mi je.
Obiecał jej, że to zrobi. Pokaże jej lustro, więc wyminął kobietę i wyjął z kieszeni klucz do kłódki, a potem szybkim krokiem zbiegł po schodach. Słyszał jak Emily podążała tuż za nim, za jego plecami. Zdenerwowany odblokował kłódkę i pchnął drzwi, uchylając wnętrze piwnicy. Wychylił się i zapalił światło, a lustro stało wprost nich.
— Nie wiem, co mam powiedzieć — westchnęła Emily, patrząc na Terrence'a. — Czuję się idiotycznie. Cała ta zła atmosfera, zdenerwowanie i wariactwo dla... Tego? — Wskazała na lustro. — To mebel. Ładny, zabytkowy mebel.
Terrence prychnął na kobietę.
— A co myślałaś? — zapytał ze śmiechem. — Czego oczekiwałaś? Lustra oblepionego pajęczyną z wielkimi pająkami z demonicznymi oczami i nietoperzami zwisającymi ze zdobień? Czy wielkiego napisu: jestem opętanym lustrem i chcę cię zabić!
— Sama nie wiem. Czegoś... straszniejszego? — odpowiedziała pytająco.
— Przykro mi, że to cię nie zadowoliło, ale wierz mi, że byś nie chciała.
Wyszli z piwnicy, a Terrence zamknął za sobą drzwi i kłódkę. Odwrócił się w jej stronę i wziął kilka głębszych wdechów. Chciał wykasować całą tę sytuację ze swojego życia i ich znajomości.
— A więc — zaczął — masz już dość wariata i wychodzisz, czy napijemy się tego wina?
Emily uśmiechnęła się lekko, patrząc na zmęczoną twarz Terrence'a.
— Napijemy się wina.
Hej!
A więc; stało się. Mam nowy sprzęt i rozdział powstał w kilka dni! Niesamowicie się cieszę, że mogę wrócić do wygodnego, sprawnego pisania. I z powrotem z dbałością pisać tę historię.
Rozdział 12 jest najdłuższym do tej pory i mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu :). A zabawa dopiero się rozkręca!
Do następnego, CM Pattzy!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top