|Słońce|
— Pa, pa ty mała, biała, szatańska glizdo — powiedziała z uśmiechem na ustach, wypuszczając owada na wolność.
Po chwili Paryż wyglądał dokładnie tak samo jak przed atakiem złoczyńcy: ludzie przechodzili obok nich jakby ich nie widzieli, pędząc we własnych kierunkach; chmury odsłoniły Słońce, które swoimi ciepłymi ramionami natychmiastowo otuliło stolicę, a gołębie ponownie obległy dziedziniec, wyczekując swojego oddanego przyjaciela wracającego z pełną torbą ziaren. Miasto wróciło do swojego życia i tętniło nim jak przedtem, w przeciwieństwie do superbohaterów, którzy nie mogąc zrobić żadnego ruchu patrzyli na siebie w ciszy, uśmiechając się pod nosem zwycięsko.
— Nie lubisz motyli? — zerknął na właścicielkę miraculum Biedronki, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
— Nie do końca, po prostu nie lubię tracić czasu przez akumy, a one są motylami z nerwicą, więc, chcąc nie chcąc i tak obrywają rykoszetem- wytłumaczyła szybko, patrząc na o głowę wyższego od siebie chłopaka.
Ten tylko przytaknął, spuszczając ręce wzdłuż ciała. Podążył wzrokiem za pozostałą trójką, natrafiając ich obok niedawnego złoczyńcy, który teraz siedział zdezorientowany na bruku, patrząc na nich jak na duchy. Blondyn szybkim krokiem pokonał te parę metrów dzielących go z pozostałymi, pomagając chłopakowi wstać na równe nogi. Przypatrzył mu się dokładniej: jedno oko niebieskie, drugie zielone; mały nos; piegi na delikatnej twarzy; niewielkie usta ułożone w wąską linię; nieco przydługawa grzywka, zasłaniająca niewielki skrawek buzi a do tego te oczy błądzące po wszystkich jego zakamarkach, począwszy od czarnych uszu a na srebrnych łapkach, połyskających lekko w słońcu skończywszy. Pierwszy raz nie wiedział co powiedzieć, jak się zachować i co ze sobą zrobić, w jego głowie nie mieściło się, jakoby tak niewinnie wyglądająca osoba stojąca tuż przed nim mogłaby skrzywdzić mrówkę, nie wspominając o chęci mordu na wszystkich paryżanach.
— Wszystko w porządku?
— Głowa mnie lekko boli — przyznał, pocierając skronie. — Ale to chyba normalne, prawda?
Jego nietypowe tęczówki spoczęły na Queen Bee, jakby chciał coś zasugerować, choć wydawał się całkowicie nie zdawać z tego sprawy. Niebieskooka popatrzyła na niego, wykrzywiając swoje usta w niewyraźnym grymasie. Otworzyła usta chcąc zabrać głos, lecz przerwało jej głośne piknięcie, wydobywające się z przypinki w kucyku. Pokręciła szybko głową, ciągnąc kąciki ust do góry. Pożegnała się w błyskawicznym tempie z pozostałymi po czym zniknęła zza paryskimi murami huśtając się na swoim bączku. Chwilę później stała już w swoich normalnych ubraniach pośrodku swojego pokoju, padając na miękki materac. Chloe nigdy nie przejmowała się słowami innych, puszczała je mimo uszu, zaszczycając daną osobę kąśliwą uwagą z jej strony i idąc dalej z dumnie uniesioną głową. Była zniszczona do szpiku kości, a z każdym kolejnym dniem jej diabelska natura stawała się coraz trudniejsza do opanowania. Bourgeois rujnowała samą siebie każdego dnia.
— Powinno minąć za pół godziny — poinformowała Rena, patrząc na niego uspokajająco.
Wszyscy zaczęli się rozchodzić we własnych kierunkach, rozmawiając ze sobą, albo idąc w ciszy, zakłócanej co jakiś czas warkotem jakiegoś silnika albo sporadycznym śpiewem ptaków. Słońce już powoli zaczynało chylić się ku zachodowi, ludzie zaczęli uciekać do swoich mieszkań, albo wręcz przeciwnie- opuszczać je.
Tak jak Władca Ciem.
Przechadzał się wolnym, miarowym krokiem, unikając wzroku kogokolwiek. Nie jest tajemnicą, że od kiedy został posiadaczem miraculum ćmy, bał się spojrzeć komukolwiek w oczy, nawet samemu sobie. Dlatego też, pozbył się wszelakich luster ze swojego mieszkania, odizolował się od wszystkich, na tyle, na ile to było możliwe, zerwał kontakt z bliskimi, zwolnił się z pracy i zaczął pracować w domu. Nienawidził siebie i ludzi, uznając je za najpodlejsze istoty chodzące po tej planecie.
Usiadł na jednej z ławek w najciemniejszym miejscu parku, odchylając głowę do tyłu, chwilę obserwując chłodnym wzrokiem młode ptaki śpiewające w gnieździe wieczorny koncert, jak zawsze o tej porze. Wyglądały na takie radosne i naiwne zarazem. Przymknął oczy, a na jego usta wkradł się półuśmiech wywołany falą wspomnień, która zalała go jak grom z jasnego nieba. Znał osobę, która była tak samo naiwna jak te ptaki, zdawał sobie sprawę dlaczego jej teraz nie ma obok niego i wiedział dokładnie co ma zrobić, aby usiadła na przeznaczonym dla niej miejscu.
Piegowaty szedł żwawym krokiem, chcąc jak najszybciej dotrzeć we wcześniej wskazane miejsce i choć był już spóźniony, to nie przejmował się tym, mając na swoją obronę idealną przykrywkę. Poprawił w biegu swoją grzywkę i koszulę, jak zwykle nierówno zapiętą aż po samą szyję. Odpiął parę guzików z góry, od razu czując się swobodniej. Zatrzymał się przed przejściem dla pieszych, naciskając guzik i czekając na zmianę koloru wyświetlanego na sygnalizatorze na zielony. Tupał nogą cicho, co chwila zerkając na zegarek i przełykając nerwowo ślinę. On nigdy nie znosił spóźnień.
— Ej, zaczekaj chwilę! — chłopak od razu spojrzał w stronę z której dobiegał głos Dylana, biegnącego w jego stronę nadal pod postacią Czarnego Kota, czując dreszcze i gęsią skórkę na swoim ciele. Obdarzył go swoim najładniejszym uśmiechem, patrząc zmartwionymi oczami w jego stronę.
Od zawsze był świetnym aktorem.
— Coś się stało?
— Zapomniałem zapytać jak masz na imię — zaśmiał się, stając obok szatyna.
On również się zaśmiał, kręcąc głową na boki.
— Liam — odpowiedział krótko, wystawiając w stronę Lautiera swoją dłoń.
— Miło było w takim razie poznać — uścisnął ją, żegnając się z nowo poznanym i znikając gdzieś w oddali.
Odetchnął z ulgą, wypuszczając z płuc trzymane dotychczas powietrze. Światło zmieniło się na zielone, ludzie czekający razem z nim zaczęli iść naprzód, a on ubierając kaptur wtopił się w miejski tłum, zaczął stawiać szybkie kroki. Nim się obejrzał już stał przed wejściem do parku, skanując wzrokiem wszystkie wolne miejsca do siedzenia, wypatrując tego jednego, zajętego przez szukaną przez niego osobę. Ruszył na północ, twardo stąpając po ziemi. Usiadł na równoległej zielonej ławce, ściągając kaptur.
— Piętnaście minut spóźnienia? — spytał mężczyzna, odchylając głowę w jego stronę, patrząc na niego swoimi niebieskimi oczami zza okularów przeciwsłonecznych. — Bijesz rekordy.
Nie odpowiedział, spuścił tylko bezwładnie głowę, zastanawiając się nad słowami, które chciał powiedzieć i nad postawą, jaką mógłby przyjąć niebieskooki. Znał go od roku i choć wiedział o nim dużo, to nie na tyle aby móc przewidzieć jego następny krok. Był jak zaszyfrowana w kilku nieznanych językach księga: tajemniczy, poważny, dostojny, a do tego spokojny, jakby ciągle czymś zmęczony. Jego każdy ruch był dokładnie przez niego przemyślany, każdy scenariusz przerobiony i każda sekunda przeliczona. Ten człowiek nie znał pojęcia „pomyłka".
— To przez nich, zatrzymali mnie — wyjaśnił, spoglądając przed siebie.
— Niech Ci będzie, masz coś dla mnie?
— Niewiele, oprócz tego wszystko już widziałeś — odparł beznamiętnie.
— Mam nadzieję, że następnym razem lepiej pójdzie — westchnął, ściągając i zaczynając czyścić swoje okulary.
Chłopak patrzył na niego ze szeroko otwartymi oczami i ustami, nie mogąc wydać z siebie żadnego dźwięku. Pierwszy raz był świadkiem takiego zachowania z jego strony, zazwyczaj na wieść o kolejnym niepowodzeniu szybko popadał w złość, którą zresztą przelewał na niego. Gdy już otrząsnął się z szoku, odważył się zabrać głos:
— Coś się stało, że jesteś taki spokojny?
On tylko uśmiechnął się w odpowiedzi, co tym bardziej zadziwiło piegowatego. Milczał chwilę, co parę sekund zmieniając położenie swojej głowy, jakby zastanawiając się nad czymś. Latarnie zapaliły się żółtawym światłem, oświetlając ścieżki, rośliny i ludzi, którzy spokojnie przechadzali się wzdłuż alejek, albo siedzieli na drewnianych ławkach spędzając czas samotnie, lub gawędząc między sobą. Paryż przez moment wydawał się być najcichszym i zarazem najspokojniejszym miejscem na Ziemi: ptaki przerwały swoje występy; samochody jeździły delikatniej niż zwykle; wrzask zdenerwowanych obywateli przerodził się w szept, który wcale nie był głośniejszy od szmeru wiatru przenoszącego walające się wszędzie śmieci z jednego końca drogi na drugi- cisza zawładnęła miastem zakochanych.
— Dziś są jej urodziny — odezwał się w końcu, łapiąc z czarnowłosym kontakt wzrokowy. — Miałaby już trzydzieści siedem lat, gdyby nie to wszystko.
Na twarzy młodzieńca pojawił się cień smutku, tak samo jak w jego środku. Nie znał osoby za którą tak bardzo tęsknił jego „szef", gdyż kiedy zaczęli współpracę, jej już nie było. Była jedynie żałość i pustka w sercu, którą po sobie zostawiła. Mimo, że nie byli zbyt blisko, ich relacja nie należała do najlepszych, a Władca Ciem nie był zbyt gadatliwy, to za każdym razem kiedy widział go, szarpanego uczuciami na wszystkie możliwe strony- nie był w stanie stać bezczynnie obok niego. Widział w nim coś więcej niż tylko osobę, która każdego dnia stawia ludzi przeciwko siebie samych, wysysa z nich wszystko co dobre a w zamian wszczepia nienawiść do wszystkiego i wszystkich. Dla niego był bohaterem: osobą, która mimo wszystkich przeciwności losu, porażek czy upadków była w stanie odnaleźć w sobie ostatnie okruchy nadziei i stanąć do walki, o to, co było dla niej ważne, nie patrząc na dobro własne, lecz na bezpieczeństwo tego, o co walczył. Podziwiał go za to, za jego wytrwałość, determinację, wytrzymałość. Nigdy nie był zwolennikiem twierdzenia „cel uświęca środki", aż do momentu, kiedy spotkał błękitnookiego, a ten przedstawił mu swoje powody do działa w ten sposób. Wtedy to właśnie, Etîart stał się jego wspólnikiem.
— Teraz rozumiesz dlaczego tak bardzo mi na tym zależy? — dodał, poprawiając granatową kurtkę.
— Tak — odpowiedział, kiwając parę razy głową.
Siedzieli tak przez chwilę w ciszy, przerywanej co jakiś czas wieczornymi dźwiękami. Przechodnie patrzyli na nich, idąc obok, inni w ogóle nie zwracali uwagi, pędząc dalej w swoich kierunkach, zatapiając się w codziennym harmidrze obowiązków i monotonni.
W dzisiejszych czasach prawie nikt nie siedzi na zielonych ławkach.
— Pamiętaj, ten świat jest cholernie niesprawiedliwy — wstał, złożył okulary, które dotychczas trzymał w dłoniach i włożył je do kieszonki bluzy swojego towarzysza. Ruszył przed siebie pewnym krokiem, wychodząc z parku boczną bramką.
— Będę pamiętać — odpowiedział cicho, gdy mężczyzna zniknął mu z pola widzenia.
***
Liam od zawsze uwielbiał chodzić po mieście w nocy. Nieważne, jak późna byłaby godzina, on i tak w każdej chwili byłby chętny aby wyjść na świeże powietrze i iść nad najbliższy punkt widokowy. Od dziecka uwielbiał widok migoczących gwiazd, granatowego nieba i perlistego księżyca okalającego swoim blaskiem okoliczne budynki, a te małe spacerki uspokajały go lepiej niż wszystkie inne metody, które często na niego nie działały. Dlatego też chodził na nie codziennie- żeby odetchnąć od tego wszystkiego, wyciszyć się i przemyśleć to, co się nawarstwiło w ciągu dnia. Każdy ma swój nawyk, którym rozpoczyna lub kończy dzień- i to właśnie chodzenie w nocy było jego nałogiem.
Nie wziął niczego oprócz cienkiej bluzy, której zresztą szybko się pozbył, ponieważ było mu w niej za ciepło. Czerwcowe noce właśnie takie były- ciepłe, w większości przypadków. Kostki po których chodził były lekko mokre, a trawa w parku pokryta małymi kropelkami, połyskującymi w świetle księżyca. O tej porze praktycznie nikt nie włóczył się po stolicy, czy to samochodem, czy też pieszo: wszyscy albo smacznie spali w swoich domach, albo imprezowali, zamknięci w klubach nocnych. Tylko on błądził po Paryżu.
Tym razem nie miał ustalonego celu podróży, szedł przed siebie, dając się prowadzić przez los. Dziwnie się czuł: zawsze miał ustaloną trasę, którą chciał przebyć, wiedział co chce zobaczyć, gdzie iść, a teraz czuł się jak małe dziecko, które nie potrafi się zdecydować na cukierka. Normalnie pewnie starłby się odzyskać kontrolę nad samym sobą, lecz tym razem, czuł się dobrze i nie chciał tego przerywać. Był trochę jak lunatyk, nie miał pojęcia co się dzieje wokół niego, ani gdzie idzie, nogi same go niosły tam gdzie chciały.
Zatrzymał się, rozglądając dookoła. Rozpoznał to miejsce dopiero po chwili patrzenia się na szyld piekarni państwa Dupain- Cheng, znanej i cenionej w całym mieście. Wyglądała o wiele gorzej niż parę miesięcy wcześniej, sprawiała wrażenie jakby nikt w niej nie urzędował od tygodni, choć nadal funkcjonowała, złote litery zdobiące tablice strasznie wyblakły, a kurz zastygł na szybach, brudząc je od wewnątrz i zewnątrz jednocześnie. To już nie była ta sama piekarnia, tak samo jak to nie byli Ci sami ludzie.
Po wypadku ich jedynej córki, coś w nich pękło, wszystkie brudy zebrane przez te wszystkie lata w końcu ujrzały ujście i skorzystały z niego, niszcząc wszystkie zapory, które zdążyli wspólnie wybudować. Gdy zabrakło Marinette w domu zapanowała pustka. Nikt nie wchodził z uśmiechem do domu po szkole, nie wygrywał w Ultimate Mecha Strike III, nie wywalał się z pełną tacą świeżych makaroników i nie rozlewał mleka przy śniadaniu. Żadna rzecz czy zajęcie nie potrafiło zająć myśli na tyle, żeby nie myśleć o swoim dziecku, zwłaszcza otaczając się przedmiotami, które w jakiś sposób były z nią związane. Dla Sabine i Toma były to ciągłe tortury, każdego dnia odtwarzane na nowo.
Patrzył się dłuższą chwilę na budynek, jak na najpiękniejszy obrazek wywieszony w galerii sztuki, stojąc przed nim z delikatnie opuszczoną szczęką. Etîart nie mógł uwierzyć w to, w jakim stanie jest obecnie piekarnia jak i sami jej właściciele. Od małego chodził do niej po świeże wypieki razem z mamą, a teraz, stoi tu, przed tym samym budynkiem i nie może go rozpoznać, mimo, że widział go już tysiące razy.
xxx
{niesprawdzony}
*muzyka w mediach nie jest dokładnie dopasowana do rozdziału, ale do Władcy Ciem, plus puszczałam ją sobie kiedy pisałam, więc ją dodaje*
Okej, więc muszę spiąć tyłek z tym finałem ostro
Because mam zaplanowany go na za niedługo
;)
Ale oczywiście musiało mi się przypomnieć, że przecież nie dodałam jeszcze Liama i wgl, że nie mam Władka wprowadzonego
i ugghhhhh
Mam nadzieję, że się wyrobię ze wszystkim
Proszę trzymać za mnie kciuki, czy coś~
A i zauważcie, że w końcu są ładne pauzy!
Ogólnie to mam nadzieję, że polubiliście Liama, ponieważ to bardzo kochany chłopiec był <3
Był zanim wpadłam na pomysł, żeby go zrobić na pomocnika Władka :')
Chociaż wsm nadal jest trochu
Ale na pewno mniej :(
Wgl nie wiem czemu, ale kiedy pisałam ten rozdział a szczególnie fragmenty z WC i Liamem to w głowie miałam ship Władek x Liam i oh god
Wezwijcie egzorcystę szybko, ja nie chcę wyznawać tego shipu ok?
Umieram przez to, bo nie umiem się tego pozbyć
oke, to by było na tyle, ide usiłować zapomnieć o tym czymś
dodzieńdobry <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top