|Szczęście|
-Jesteś już gotowa?- westchnął, wołając po raz tysięczny swoją wnuczkę.- W szpitalu mieliśmy już być trzydzieści minut temu.
-Jeszcze tylko włosy zwiąże!- krzyknęła przez drzwi swojego pokoju.
-Mówisz to już od godziny- sapnął, opierając się o framugę.
-Już! Jestem!- powiedziała, uśmiechając się w stronę swojego dziadka.- Możemy iść.
-Nareszcie!- uradował się staruszek, otwierając energicznie drzwi.
-Co sądzisz o moim sweterku?
-Jest ładny, ale długo zajmuje Ci ubranie go, więc jest niepraktyczny.
-Eh, nieważne. Gdzie jest ten szpital?
-Gdzieś na pewno- odezwał się Vulpi, wylatując zza głowy swojej właścicielki.
-Dlaczego moje kwami jest takim idiotą?- westchnęła, uderzając się w czoło otwartą dłonią.
-Jaka właścicielka, takie kwami. A nie, ty jesteś jeszcze gorsza- uśmiechnął się wrednie, podlatując w stronę Mistrza.
-Spokój!- powiedział stanowczo staruszek.- Nie chce mi się słuchać waszych sprzeczek. Za piętnaście minut powinniśmy być na miejscu.
-Jaka jest ta cała...Elize?- spytała Valeria, przerywając dosyć niezręczną ciszę, jaka między nimi zapadła.
-Jest naprawdę miła i jak na swój wiek ma świetne poczucie humoru.- odpowiedział Fu, spoglądając z uśmiechem na swoją wnuczkę.
-Uff, kamień z serca- odetchnęła z ulgą, wypuszczając przy tym prawie całe powietrze z płuc.- To w sumie może potwierdzać moją teorię, że Dylan tak naprawdę jest adoptowaną małpą.
-Jedyną małpą jesteś ty- wtrąciło stworzonko, nadal wrednie się uśmiechając w stronę dziewczyny.
***
-W końcu jesteście!- krzyknęła uradowana staruszka na widok Mistrza i jego wnuczki.- Miło was widzieć, ty musisz być tą słynną Valerią- zaśmiała się, spoglądając na dziewczynę.
-Tak, to ja. Miło mi- powiedziała nieśmiało, naciągając nieco rękaw swojego swetra.
-Mów mi Elize złotko- oznajmiła, patrząc na szatynkę jak na ósmy cud świata. -Chcecie się gdzieś przejść? Niedaleko jest taki ładny park, a ciągłe siedzenie w szpitalu doprowadza mnie do białej gorączki.- zażartowała, szybko zmieniając temat.
-Chętnie. Świeże powietrze dobrze nam zrobi- odpowiedział staruszek, wtrącając się do rozmowy.
-Koło parku jest też kawiarnia- dodał blondyn, podchodząc bliżej kobiety.
-A właśnie, przyszedłeś w dobrej porze- odparła staruszka, wlepiając swój wzrok w chłopaka.- Poznajcie mojego wnuczka, Dylana.
-Miło mi Cię poznać, Dylanie- powiedział siwowłosy, wyciągając swoją, nieco pomarszczoną dłoń.
-Mi również, Panie Fu- uśmiechnął się, ściskając rękę Mistrza.- Moja babcia zdążyła mi już wiele o Panu powiedzieć.
-Naprawdę? To bardzo miło z twojej strony, Elize.
-Oj tam, drobiazg- wtrąciła kobieta, śmiejąc się pod nosem.- Z tego, co mi wiadomo, to znacie się ze szkoły, mam rację?
-Tak, znamy się- odparł szybko niebieskooki, wpatrując się w Valerię, która stała naprzeciwko.
-Niestety- dodała szeptem, usiłując zabić chłopaka wzrokiem, a gdyby to było faktycznie możliwe, ten już by leżał plackiem na korytarzu.
Chłopak odpowiedział tylko krótkim prychnięciem, patrząc uporczywie w oczy dziewczyny.
Ich relacja była prawie tak samo zwariowana, jak oni. Ci dwaj nie byli przyjaciółmi- mimo że wiedzieli o sobie praktycznie wszystko- nie byli też zwykłymi znajomymi, którzy mówią sobie sporadycznie „cześć" na chodniku. Ta znajomość była jedną, wielką mieszanką wybuchową, głównie dzięki Valerii, która codziennie staczała minimum cztery wojny światowe, i strzelała przynajmniej pięćdziesiąt fochów- o których zresztą później zapominała.
Za to Dylan był jej całkowitym przeciwieństwem- zawsze elegancko ubrany, odpowiedzialny, stanowczy i sumienny. Do tego zawsze spokojny i opanowany.
-To co, idziemy?- powiedziała ochoczo Elize, podchodząc bliżej staruszka.- Ten park jest naprawdę ładny, a o tej porze nie powinno być w nim wielu ludzi.
-Będziemy mijać po drodze jakąś budkę z kebabem?- spytała Valeria, kiedy już wyszli ze szpitala, i skierowali się w stronę parku.
-Raczej nie, za trzy minuty będziemy na miejscu, a ta część miasta raczej nie słynie ze swoich budek z kebabami- zaśmiała się staruszka, a Fu z nią.
-Chyba wytrzymasz jeden dzień bez okupowania ani jednej budki?- zażartował siwowłosy, głośno się śmiejąc.
-Nie, nie wytrzymam. Jak jestem zdenerwowana, to jem kebaba, a dzisiejszy dzień będzie właśnie jednym z tych dni- odpowiedziała, patrząc wymownie na Dylana, jakby cała jej wypowiedź była właśnie kierowana w jego stronę.
-Jesteś niemożliwa- westchnął ciężko blondyn, kręcąc przy tym głową.
-O i już jesteśmy!- uradowała się Elize, klaszcząc w dłonie.- Robi wrażenie, co? Nigdy nie byłam w tym parku przed wypadkiem Adriena, ale teraz, żeby nie siedzieć ciągle w tym szpitalu zaczęłam chodzić tutaj- powiedziała, spoglądając na różnokolorowe rabaty, i mniejsze krzewy.- Nie jest to największy park, ale ma swój urok, czyż nie Fu?
-Dokładnie tak- przytaknął mężczyzna, skanując wzrokiem każdy, nawet najmniejszy kwiat.- Nie sądziłem, że w sobotę może być tu tak mało ludzi.
-Prawda? To bardzo przykre, że coraz więcej ludzi zamyka się w swoich pokojach, nawet nie zdając sobie sprawy, jaki piękny świat ich otacza- odparła smutno, idąc przed siebie małą alejką.- Teraz ludzie nie widzą nic innego poza pracą, swoimi obowiązkami, i odpoczynkiem na kanapie.
-Otóż to, ale wiesz Elize, świat cały czas się zmienia. Za parę lat na ulicach możemy zobaczyć latające auta i ludzi ubranych w złoto- zaśmiał się, spoglądając na roześmianą twarz jego towarzyszki.
-Masz zbyt bujną wyobraźnię, Fu.
-"Wspólny spacer" co?- prychnęła szatynka, patrząc na oddalające się sylwetki staruszków.
-Ładnie razem wyglądają- uśmiechnął się pod nosem niebieskooki, siadając na zielonej, lekko już zardzewiałej ławce.
-Czy ja wiem? Normalnie wyglądają- powiedziała znudzonym tonem, opierając się bokiem o oparcie ławki.
Blondyn nic nie odpowiedział na początku, wiedząc, że jakakolwiek sprzeczka z tą dziewczyną nie ma najmniejszego sensu- a może jedynie spowodować wybuch kolejnej bomby atomowej.
-Tak czy siak, mam nadzieję, że będą razem szczęśliwi.
-Coś ty powiedział?!- wykrzyczała, patrząc na niego jak na wariata.
-To, co słyszałaś. Twój dziadek ma prawo do bycia szczęśliwym, a ty nie możesz mu zabronić spotykać się z moją babcią. On nie jest przedszkolakiem, a ty nie jesteś jego opiekunką.
W pierwszym momencie Valeria miała ochotę uderzyć go w twarz, potargać jego idealnie wyprasowaną koszulę, i powiedzieć mu, że jest idiotą, który nic nie wie o życiu.
Później zdała sobie sprawę, że ten PożalSięBoże blondyn w tym żałosnym krawacie, ma jednak rację, a ona nie może stanąć na drodze swojemu dziadkowi, który tak ochoczo skakał po drodze, która prowadziła go do szczęścia. Jego szczęścia.
-Powiem to niechętnie, ale...-zrobiła pauzę, patrząc na swojego dziadka- masz cholerną rację, Dylan.
xxx
TADAAA!
Mówiłam już jak bardzo kocham Valerię? ❤
Ogólnie to na początku rozdział miał być dłuższy, a rozmowy między Valerią a Dylanem miało wcale nie być...
Ale uznałam, że zrobię takie coś xd
Rozdział tak wieje nudą, że bardziej się nie da
Mam nadzieję, że kolejny wyjdzie lepiej 👌
No, to chyba tyle
Ja uciekam do krainy kołderek w My Little Pony użalać się nad swoim marnym losem :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top