Olivia

[06.06.1977]

Zerknęłam jeszcze raz na zegarek, przeklinając siebie w duchu za spóźnialstwo i przyspieszając kroku, który już wcześniej nie był najwolniejszy. Słońce powoli opadało, znacznie pomarańczowiejąc, co, jakby nie patrzeć jest normalne o godzinie osiemnastej. Na ulicy nie było za wielu ludzi, a większość z tych, których mijałam, szybko znikała gdzieś w oddali, zapewne spiesząc się na kolacje ze swoimi rodzinami. Niektórzy z nich jednak nie spieszyli się nigdzie, jakby czas w ogóle nie miał dla nich znaczenia.

Też bym tak chciała.

Słysząc moje własne kroki, które w tej chwili przypominały mi tykanie zegara- zaczęłam biec, w głowie gratulując sobie wybór sportowych butów na dzisiejsze spotkanie. Poczułam, jak mój oddech przyśpiesza, serce zaczyna dudnić w środku, mięśnie pracują na pełnych obrotach, a pierwszy pot pojawia się na moim czole. Po raz kolejny wypominając swoje spóźnialstwo i, choć nie jest to najlepsze w aktualnej sytuacji, wyobrażając sobie zawiedzione miny ich wszystkich, kiedy po raz kolejny nie zdążyłam na umówioną godzinę.

Minęłam dom pani Jacqueline, skręcając w mniejszą dróżkę z udeptanego żwiru, prawdopodobnie wyglądając jak spocony burak, w lekko za dużej bluzie. Szczerze nienawidziłam sportu, wszelakiego. I to nie dlatego, że mi nie wychodził, czy coś z tych rzeczy, bo byłam jedną z lepszych w tej dziedzinie, bardziej chodziło o zrazę po wcześniejszym nauczycielu wychowania fizycznego, która mocno zasiadła mi w głowie. Dlatego też nigdy nie potrafiłam zrozumieć chłopaków, którzy przy każdej możliwej okazji zaczynali dyskusję na temat jakiejkolwiek dziedziny sportowej, nieważne, gdzie byśmy poszli.

Na początku mnie to męczyło, te ciągłe rozważania na temat aktywności fizycznej i rzeczy z nią związanych, ale po czasie się przyzwyczaiłam, a gdy któryś z nich nie zaczynał owego tematu, rozmowa w pewnym momencie przestawała się kręcić, czasami też w jej szeregi wpraszała się dziwna cisza, krępująca nas wszystkich. W takich wypadkach Louis jako pierwszy starał się uratować rozmowę, zaczynał nowy temat, wybrany tak, aby każdy miał okazję dodać coś od siebie. Byłam mu za to bardzo wdzięczna, zapewne tak samo, jak reszta, ponieważ nie lubiłam takiej przerwy w dyskusji, która wcześniej była bardzo ożywiona.

Oddychałam ciężko, prawie wypluwając płuca na ulicę. Czułam, jak moje ciało z każdą chwilą staje się coraz bardziej mokre i lepiące od potu, który niczym klej łączył niektóre kosmyki włosów z moją twarzą, dolewając przysłowiowej oliwy do ognia. Pokrzepiałam się faktem, że za moment zobaczę dom Angeli, u której się dzisiaj umówiliśmy, a gdy już będę miała cel w polu widzenia, pozostała część trasy pójdzie o wiele łatwiej.

Dzięki Bogu, że Wotson zaznaczyła, aby zabrać piżamę, bo gdyby nie ona, to zapewne bym o niej zapomniała i była zmuszona siedzieć w tych przepoconych ubraniach.

Zza horyzontu wyłonił się szary dom, z dachem pokrytym niebieskimi dachówkami, ogródkiem otaczającym go z praktycznie wszystkich stron, granatowym płotem i Daisy biegającą po otwartej przestrzeni. Uśmiechnęłam się na myśl o kończącym się biegu i z pewniejszą już miną popędziłam do furtki, która, jak zwykle nie była zamknięta na klucz.

Chwyciłam za niewielką gałkę, przekręcając ją w lewo, a słysząc charakterystyczny dźwięk cofającego się języka w drzwiach, natychmiastowo je pchnęłam, umożliwiając wejście na posesję. Do moich uszu dobiegło wesołe szczekanie, a sekundę później suczka biegała wokół moich nóg, patrząc na mnie swoimi blado- niebieskimi oczami. Przykucnęłam przy niej, głaszcząc szarobiałą sierść, dając swoim mięśniom krótki odpoczynek.

-Daisy, spacer!- Zawołał Willliam, tata Angel, wyłaniając się zza domu ze smyczą w ręku. Spojrzał na mnie, zaśmiewając się pod nosem, zapewne przez mój obecny stan.- Dzień dobry, Oliv, czekają na Ciebie w środku- poinformował i nie czekając na moją reakcję, zapiął uwięź do obroży owczarka, po czym wyszedł na drogę, zaczynając truchtać.

„Jak ja bym chciała mieć takie ciało w jego wieku" - zamyśliłam się na chwilę, szybko się jednak otrząsając z niepotrzebnych myśli.

Stanęłam przed lazurowymi drzwiami, pośpiesznie je otwierając i równie szybko przekraczając próg, dzielący mnie z wiatrołapem. Od razu do moich nozdrzy dotarł zapach świeżych ciasteczek- specjału rodzicielki mojej przyjaciółki- i kawy, pewnie również dopiero co przygotowanej. Z prędkością światła zdjęłam buty, szybko zerknęłam w lustro, poprawiłam kucyka, rozpięłam bluzę i ruszyłam do góry, po drodze witając się z Lilą. Na całe szczęście nie charczałam już jak stara lokomotywa, a jedynymi pozostałościami po niedawnym maratonie były co po niektóre włoski przyklejone do brzegów mojej twarzy i wielkie rumieńce na niej.

Po dotarciu na pierwsze piętro skierowałam się w prawą stronę, wchodząc w korytarz, omijając pralnię i przelatując wzrokiem po białych drzwiach do innych pokoi, które teraz mnie nie obchodziły. Pokój Angeli znajdował się na końcu korytarza, naprzeciwko głównej łazienki i około sześciu metrów na lewo od pralni, tak więc nie zajęło mi zbyt wiele czasu znalezienie go. Nie zastanawiając się długo, pewnym ruchem otworzyłam drzwi, obdarzając uśmiechem wszystkich zgromadzonych, którzy wpierw patrzyli się na mnie jak na ducha, potem wymienili ze sobą spojrzenia, a następnie zerknęli ponownie w moją stronę, wwiercając we mnie swoje tęczówki.

-Spóźniłaś się na śmierć Dereka- oznajmiła Angela obojętnym tonem, przeżuwając popcorn.

-Powiesił się.

Popatrzyłam na Elize, autorkę wypowiedzi, która gryzmoliła coś w swoim zeszycie, a gdy nie otrzymałam upragnionej uwagi z jej strony, westchnęłam ze zrezygnowaniem. Zamknęłam drzwi, które do tej pory były nadal rozchylone, zdjęłam bluzę i miętoląc ją w rękach, szukałam dobrych słów. Nic nie wymyśliłam, a jedynym co czułam to zbierająca się złość na samą siebie, bo jakby nie było, gdyby nie ja, to nikt z nich nie byłby w takim nastroju. Rzuciłam materiałem w kąt pokoju, wyżywając się na nim, a widząc, jak wpada za rogówkę, uznałam, że gorzej już być nie może.

-Nie słuchaj ich- poradził Tony, wchodząc rozweselony z pełną miską przekąsek- nie zaczęliśmy nawet oglądać.

Rozdziawiłam usta zdziwiona, lustrując każdego z osobna pytającym wzrokiem. Poczułam, jak kamień spada mi z serca i roztrzaskuje się przy upadku, uśmiechnęłam się szeroko, kręcąc lekko głową na boki. Nie lubiłam, kiedy moi przyjaciele popisywali się swoimi umiejętnościami aktorskimi- których ja nawet nie posiadałam- zwłaszcza w takich sytuacjach. Trudno było wtedy odgadnąć, kto udaje, a kto mówi naprawdę i tak koniec końców osoby, które podejrzewałam o udawanie, okazywały się czyste jak łza, albo na odwrót. Mimo wszystko, świadomość, że tym razem nie zniszczyłam naszego spotkania, podnosiła mnie na duchu.

-Słuchajcie, wiem, że znowu zawaliłam- zaczęłam, spuszczając wzrok na swoje dłonie- ale pracuję nad tym, okej? Nie można wyrzec się swoich wszystkich nawyków z dnia na dzień, nawet jeżeli nam one nie pasują- powiedziałam, unosząc głowę, aby widzieć pozostałych.

Chyba byli zszokowani- w sumie na ich miejscu, też bym była- wywnioskowałam to po ich minach i oczach, które od paru minut były ciągle we mnie utkwione. Nie byłam najlepsza w przepraszaniu, przyznawaniu się do swoich słabości przed bliskimi, mówieniu o swoich wadach, należałam raczej do osób dodających otuchy w gorszych momentach, klepiących po plecach i mówiących „nic się nie stało". Takie wydarzenia bardzo mnie stresowały, więc starałam się ich unikać jak ognia.

-Zostawmy już to, nikt z nas nie jest idealny- odparł Louis, jak zwykle świetnie zacierając ślady po wcześniejszym temacie.- Może zaczniemy już coś oglądać?- zaproponował, na co wszyscy przystaliśmy.

Pokój Ann nie należał do największych, jednak jego układ został skrupulatnie przemyślany, przez co pomieszczenie wydawało się większe, niż było w rzeczywistości: szare ściany zdobiły fotografie; łóżko stało na dębowej, można by powiedzieć dwupiętrowej, konstrukcji, oddzielonej schodkami i podestem od podłogi, na którym dziewczyna zrobiła miejsce do przesiadywania; biurko z idealnie poukładanymi podręcznikami oraz zeszytami, skrzypcami i pulpitem na nuty znajdowało się tuż obok drzwi, niedaleko wyjścia na balkon.

Usadowiłam się na wolnym miejscu, między Tonym a Elize, opierając swoje plecy o drewniane podium. Zielonooka wstała ze swojego miejsca, zaczynając poszukiwania kaset, Louis począł rozśmieszać Guretti, a jedyny, który nic dotychczas nie robił, poszedł w kierunku kanapy. Westchnęłam cicho, wlepiając wzrok w biały sufit, zaczynając myśleć nad jakimiś błahostkami.

-Masz- powiedział, wyciągając w moją stronę swoją rękę z szarawą bluzą- rzuciłaś nią, jak tu weszłaś. Wyciągnąłem ją zza sofy.

Patrzyłam na niego lekko zdezorientowana. Nie myślałam o swoim ubraniu ani o tym, w jakim jest teraz stanie, jak bardzo jest pogniecione, ile kurzu zdążyło już zebrać, ale o Lautierze, który teraz uśmiechał się do mnie, stojąc ze wpatrzonymi we mnie tęczówkami. Właściwie to on nie zrobił nic wielkiego, ot podał mi moją narzutkę. Dlaczego przez to zastygłam w bezruchu?

Mimo tego uznałam to za bardzo urocze. W końcu nikt nie prosił go o to, aby wstać i silić się z wersalką, a jednak to zrobił, pokazując mi, dodatkowo swoją spostrzegawczość. Uśmiechnęłam się pod nosem, spuszczając wzrok na materiał, jednocześnie przyjmując go. Poczułam, jak policzki zaczynają mnie delikatnie piec pod wpływem jego intensywnego spojrzenia, nagle pomieszczenie wydało mi się strasznie gorące, a ja zapragnęłam uciec z niego.

-Dziękuję- obdarzyłam chłopaka swoim spojrzeniem, uśmiechając się najserdeczniej, jak tylko potrafiłam- pewnie bym o niej zapomniała.

-Znając Ciebie, to tak, na sto procent byś o niej zapomniała- zaśmiał się ciemnooki, siadając z powrotem na swoim pufie.

Uczyniłam to samo, wcześniej wkładając ubranie do plecaka. Zerknęłam dyskretnie w bok, obserwując moich przyjaciół, oddalonych parę metrów ode mnie, a oni, jakby żyjąc we własnym świecie, śmiali się w najlepsze, pewnie przez Loui'ego i jego kawały zwędzone od swojej sąsiadki. Właściwie, to kiedy oni zbliżyli się tak do siebie? Przecież ostatnio nawet nie chcieli o sobie słyszeć, nie wspominając o wspólnej rozmowie! Dlaczego wszyscy wokół tak usilnie chcą kogoś znaleźć?

-Ciekawe, kiedy w końcu powiedzą oficjalnie, że mają się ku sobie- skomentowała ich właścicielka pokoju półszeptem, dosiadając się do nas z kasetami w rękach.- Obstawiam zakończenie naszego roku.

-Tak szybko?- Prychnął brunet, na co dziewczyna przewróciła oczami.

-Mojego i Olivii, pacanie!

Jaka była między nami różnica wieku? W zasadzie to niewielka prawie że niezauważalna gołym okiem, a ktoś, kto w ogóle by nas nie znał, mógłby uznać, że chodzimy do jednej klasy. Cóż, wcale tak nie było, niestety, albo na całe szczęście. Gdybyśmy chodzili do jednej klasy, zapewne szybko zostalibyśmy z niej wydaleni.

Najstarsza osoba w naszej paczce miała lat osiemnaście i był nią Louis. Nie chodził on z nami do szkoły, ponieważ po pierwsze ukończył ją o rok szybciej, a po drugie uczył się już na uczelni. Tony był od niego młodszy zaledwie o cztery miesiące i nie miał takich umiejętności (oraz motywacji), żeby o rok szybciej przystępować do egzaminów, więc zdawał je w tym roku. Wotson niedawno obchodziła swoje siedemnaste urodziny, za trzy miesiące dołączy do niej El, a ja, najmłodsza z nich wszystkich, dopiero pod koniec roku.

-Tylko żartowałem! Po co od razu nazywać mnie „pacanem", co?

-Kto kogo znowu nazywa pacanem?- Wtrąciła blondynka, nagle zainteresowana zaistniałą sytuacją.

-Angel Toniego, dzień jak co dzień- odpowiedziałam, wzruszając ramionami.- Lou, opowiedziałeś jej już wszystkie żarty?- parsknęłam, patrząc wyczekująco na chłopaka.

Podniósł głowę i pokiwał nią kilka razy w odpowiedzi, na koniec uśmiechając się szeroko. Podczas gdy nalewałam nam wszystkim lemoniadę do szklanek, reszta zaczęła wybierać film, dyskutując o tym, czy lepiej pierwsze obejrzeć ostatnie części sagi, czy od razy włączyć najnowszą produkcję. Postawiłam naczynia na niewielkim stoliku i zgasiłam światło, ponownie siadając na swoim miejscu.

Film się zaczął, napisy początkowe przeminęły, a na ekranie pojawili się pierwsi aktorzy, odgrywający swoje role. Szybko zdałam sobie sprawę, że to nie jest film, który został wcześniej wybrany, ale nie przeszkadzało mi to za bardzo, szczerze to nawet się cieszyłam z tego faktu- nigdy nie byłam jego zwolenniczką.

-Co to jest za film?- Spytałam, sięgając po miskę z jedzeniem.

-Jakaś komedia.

-Zazwyczaj nie oglądamy komedii- przyznałam, biorąc do ręki przekąskę.

-Dzisiaj robimy wyjątek- wytłumaczył Lautier, puszczając oczko w moją stronę, na co zachichotałam delikatnie.

Mimo ciemności panującej w pomieszczeniu oraz na dworze i minimalnej ilości światła, która pochodziła od niewielkiego ekranu, jego rysy twarzy nadal były dobrze widoczne. Przyjrzałam się jego podłużnej szczęce, zadartym nosie, idealnie wyrzeźbionym policzkom, delikatnym uśmiechu, który chyba nigdy nie schodził mu z ust- z takiej odległości, z której nigdy go jeszcze nie widziałam.

Poczułam, jak moje serce zaczyna bić z zawrotną prędkością, popychając mnie w stronę przyjaciela. Nie ważne ile razy starałam się je odtrącić, ono za każdym razem wygrywało, przybijając piątkę z moją wyobraźnią, sprawczynią tych wszystkich wyobrażeń, czerwieni na policzkach i „gorętszego oddechu". Chciałam chwycić moją szklankę i oblać się zimnym napojem, licząc na jakikolwiek rezultat, ale po co niszczyć meble przez moją nieporadność?

Oliv, przestań, oglądaj film, a nie Toniego. Przyszłaś tu na maraton filmowy, a nie Lautierowy. Za chwilę ktoś Cię przyłapie, odwróć ten pusty łeb w stronę ekranu!

-Hej, jesteś jeszcze z nami?- zapytał szatyn, szturchając mnie w ramię, a jak opatrzona, potrząsnęłam głową na boki, odwracając wzrok w kierunku pobliskiej ściany i już na dobre wyrywając się z chwilowego zapatrzenia, które- o zgrozo- akurat zostało wyłapane przez winnego mojemu rozkojarzeniu.

Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, a już na pewno schować głowę w piasek, żeby ukryć rumieńce, przez które zapewne wyglądałam jak pomidor. W głowie powstawało coraz więcej scenariuszy, świat zdawał się stać w miejscu, wydłużając moje męki wewnętrzne o kolejne minuty, podczas gdy ja myślałam tylko o tym, jak wyjść z tej niezręcznej sytuacji raz na zawsze. Przygryzłam policzek, szukając odpowiednich słów, które akurat, kiedy były mi najbardziej potrzebne postanowiły uciec na Majorkę.

-Jestem- powiedziałam w końcu, chwytając za naczynie i upijając z niego łyk lemoniady.

Usłyszałam ciche prychnięcie z jego strony, a gdy skierowałam, na dosłownie parę sekund, głowę w jego stronę, napotkałam parę wlepionych we mnie czekoladowych oczu, w parze z delikatnym uśmiechem na ustach. Wróciłam do oglądania filmu, nie chcąc pozwolić, aby incydent sprzed kilku minut się powtórzył. On po chwili zrobił to samo, a przynajmniej tak mi się wydaje, ponieważ...

Przez resztę wieczoru ani razu nie spojrzałam w stronę Toniego Lautiera.

xxx

*jakbyście zauważyli jakiś błąd typu "wzięła laptopa..." to proszę mnie o tym powiadomić, bo musiałam poprawiać rozdział z powodu mojego zapomnienia, że akcja ma się dziać w 1977 xd*

Okej, więc znowu długo mnie nie było.

I znowu powracam z nic niewnoszącym do fabuły rozdziałem! 

:D

No dobra, prawie nic niewnoszącym, mamy tu młodą Elize, to jest coś.

A i wybrałam zwycięzce konkursu, a było tak dużo zgłoszeń, że szok normalnie!

Amnaneos gratki, zgłoś się na privie jak wymyślisz sobie nagrodę ;) 

*ekhem, wracając*

Intercjonat- urządzenie małych rozmiarów, wszczepiane Błąkającym, czyli osobom (i nie tylko), które nie żyją, ale nie mogą opuścić Ziemi/ innych lokacji. Służy do odczytywania danych dotyczących danej istoty typu lokacja, stan zdrowotny itp. Oficjalnie intercjonatu nie da się wyłączyć, nieoficjalnie da się, lecz potrafią to tylko nieliczni. Naprawić zepsuty/ zniszczony intercjonat potrafi tylko i wyłącznie Inter-Mistrz, którego tożsamość nie jest nikomu znana. Współcześnie może to być telefon, czy coś w tym stylu. 

Mam nadzieję, że już nie umrę, bo finał trzeba zrobić, a jak na razie odkładam to jak się da, bo jeszcze nie wszystkie wątki wprowadziłam i ehh 

Życie pisarza (ta, bo ty wiesz o tym tak duuużo) jest takie ciężkie...

Mam nadzieję, że wam się spodobał taki rozdzialik, bo fajnie mi go pisało.

Plus jestem dumna, bo dałam tu taki fajny smaczek, którego zrozumieją tylko te osoby, które czytały moje wcześniejsze publikowane książki :3 

W sensie nie te sprzed Luster, ale te, których już nie ma na wattpadzie.

Pytanko: robić więcej takich rozdziałów retrospekcyjnych? A może podpiąć je do listów? 

P.s TO, ŻE DZIŚ MI WYBIŁO 60 FOLLOW NIE MA NIC WSPÓLNEGO Z TYM, ŻE DZISIAJ DODAJE ROZDZIAŁ XD

dziękuję i dodzieńdobry <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top