|Koszmar|

Szybko przemierzała szpitalne korytarze, błądząc wzrokiem po numerach sal. Był już późny wieczór, kiedy Elize dotarła do lecznicy, od razu kierując się w stronę pokoju swojego wnuka, pomimo, że godziny odwiedzin dawno minęły. Pielęgniarki, recepcjonistki a nawet część lekarzy już przywykła do staruszki oraz jej nietypowych wizyt o późnych porach i mimo, że było to wbrew regulaminowi, który obowiązywał, nie byli w stanie powstrzymać kobiety przed wtargnięciem na salę, gdyż ona za każdym razem znajdywała sposób, aby znaleźć się przy łóżku chłopaka. Oprócz tego, każdy bardzo ją polubił, dlatego, żeby nie przyprawiać jasnowłosej o jeszcze więcej zmartwień, których i tak miała aż za nadto, czasami przymykano oko na jej wybryki, albo nawet dyskretnie wpuszczano tylnym wejściem, aby uniknąć wzroku i pretensji ze strony pozostałych pacjentów krzątających się pod nogami.

Tak samo było i tym razem, z tą różnicą, że Agreste wcześniej uprzedziła jedną z pracownic, dzwoniąc do niej z prośbą o otworzenie drzwi na tyłach budynku.

Normalnie, kiedy ktokolwiek, kto chociażby znałby ją z widzenia, spotykał ją gdzieś pomiędzy biało-niebieskimi pomieszczeniami, od razu uśmiechał się szeroko, witając ją krótkim „dzień dobry" albo „dobry wieczór" w zależności od pory dnia w jakiej odwiedziła placówkę, a ona zawsze odwdzięczała się tym samym, dodając od siebie „miłej pracy" na odchodne. Tym razem jednak, kobieta nie miała na to czasu, pędząc tak szybko, jak tylko mogła przed siebie, nie zwracając jakiejkolwiek uwagi na osoby, które mijała. Rzadko kiedy można było spotkać ją w takim stanie: z rozkojarzonym spojrzeniem; źrenicami, które co chwila rozszerzały się i zmniejszały, zmieniając podziwiany obiekt na jakiś inny; cieniem lęku usłanym na jej, zazwyczaj promiennej, twarzy.

Elizabeth nienawidziła ciszy, lecz teraz, pragnęła jej jak niczego innego, dziękując w duchu za to, że nikt nie zadawał jej żadnych pytań, na które i tak by nie odpowiedziała, gnając dalej przed siebie.

Pchnęła drzwi, kiedy w końcu znalazła się przy sali sto osiem, od razu zaciągając się niezbyt przyjemnym zapachem, charakterystycznym dla takich miejsc. Prędko rzuciła okiem na nastolatków, patrząc czy nic nie uległo zmianie od jej ostatniej wizyty, chwytając jednocześnie za metalowy taborecik, na którym usiadła pomiędzy łóżkami. Za każdym razem, kiedy siedziała obok nich, opowiadała im jakieś historie, niektóre zabawne, inne niekoniecznie, czytała książki, które akurat sama przerabiała, puszczała film na niewielkim telewizorze, komentując grę aktorską bądź inne elementy, czasami odtwarzała jakąś piosenkę, podśpiewując ją (albo jej melodię, w przypadku, kiedy był to utwór w całości instrumentalny) pod nosem. Gabriel od samego początku uważał to za głupie i niepotrzebne: w czasie wizyt zwyczajnie patrząc spokojny wyraz twarzy swojego syna, podczas gdy ona mówiła nieprzytomnemu o praktycznie wszystkim, począwszy od najnowszej książki swojego ulubionego autora, a kończywszy na nowych przepisach zdobytych na kółku dla seniorów.

Gabriel nigdy nie najlepiej radził sobie z okazywaniem uczuć, w przeciwieństwie do swojej matki, która nigdy nie miewała takich problemów. Momentami nawet, kiedy był młodszy, czuł się jak czarna owca w rodzinie, jakby nigdy nie pasował i nie był jej częścią. W takich chwilach na pomoc przychodzili mu jego bracia: Harry, wspominając o dziadku ze strony ojca, który również nie potrafił mówić ciepłych słów, nie mówiąc o gestach, oraz Travis, który, jako, że był najmłodszy, po prostu go rozbawiał, natychmiastowo poprawiając mu humor. Wtedy pojął, że tak naprawdę nie on jeden kompletnie różni się od rodziców i ich charakterów, przez co nie czuł się taki samotny. Od zawsze byli dla siebie wzajemnym wsparciem.

W ostatnim czasie relacja z jego bratem nie układała się najlepiej, głównie przez to, że projektant większość czasu wyrzucał Travisowi to, jak rzadko odwiedza swojego bratanka. Tak naprawdę przez cały ten czas starał się mu pomóc jak tylko potrafił, na przykład szukając dobrych adwokatów, którzy bronili by chłopaka i jego szofera w sądzie, ponieważ wypadek, nie odbył się tylko przez dostawcę sklepu ze zdrową żywnością, o wdzięcznej nazwie „Seuille"* utkwionej na listku, stanowiącym logo firmy. Ten feralny dzień otworzył mężczyźnie szerzej oczy, zobaczył to, czego wcześniej nie zauważał, udając ślepca: spostrzegł, jak mało czasu poświęcał rodzinie, zatracając się we własnych sprawach. Dlatego też, pomimo swojej natury i nawyków, zaangażował swoją osobę w całą tą sprawę chcąc jak najbardziej się przydać chłopakowi oraz pokazać mu, że również jest dla niego ważny.

Ponieważ rodziny nigdy nie zostawia się w tyle, racja?

Lautier miał jeszcze mniej czasu na codziennie obowiązki, nie mówiąc już o spędzaniu czasu z kimkolwiek niż samym sobą, jednocześnie nie chciał nikomu nic mówić, będąc zdania, że to i tak nic nie wniesie, a może go tylko dodatkowo rozpraszać. Podobno każdy skrywa coś w sobie, czasami tak głęboko, że sam o tym zapomina- i właśnie czymś takim była jego druga natura, bardziej zawzięta, opanowana, mniej leniwa i po prostu: dojrzalsza. Sam nie do końca umiał pojąć i obyć się ze swoją metamorfozą, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że jak już wszystko dobiegnie końca, życie ponownie wróci na swoje stare tory, zaszczycając go swoją monotonnością. Dusił się w tej nowej skórze, którą założył, czując jakby ktoś sterował nim jak kukiełką, ale czy nienawidził ją w całości? Nie- to odpowiedź, która najczęściej przewijała się kiedy jego głowę nawiedzały takie pytania.

U Adriena bywał wieczorami, podobnie jak jego matka, z tą różnicą, że on zazwyczaj wracał z miejsc, których normalnie by nie odwiedzał, gdyby nie wymagała tego obecna sytuacja, jak i on sam od siebie. Kiedy odwiedzał swojego chrześniaka, tak jak Elizabeth, dużo mówił, opowiadał o tym, jak się mają sprawy, co słychać u Dylana, jak wielkiej uległ zmianie on i Gabriel, jak bardzo wszyscy za nim tęsknią i jak strasznie jest już tym zmęczony. Często zwierzał się chłopakowi i pomimo, że nigdy podczas swoich wizyt nie usłyszał żadnego słowa z jego ust, to czuł ulgę wychodząc z sali, pierwszy raz miał tak zapalonego słuchacza.

Ze swoim bratem, pomimo, że byli blisko, to Travis zawsze był w stanie wyczuć tą małą różnicę, z jaką traktował go, a Harrego, najstarszego z nich. Nigdy jednak nie czuł się przez to gorszy, albo w jakiś sposób odrzucony, w końcu to normalne, że łatwiej złapać język z kimś w porównywalnym wieku do siebie, a nie młodszym o sześć lat. Byli braćmi, nawet jeżeli nie rodzonymi, to nadal nimi pozostawali: z każdej sprzeczki wychodzili jeszcze silniejsi niż przedtem, a ich więzi się umacniały, wypełniając umysł kolejnymi wspomnieniami. Za każdym razem kiedy miał podać swój autorytet, jego myśli mimowolnie przywoływały sylwetkę blondyna, a on, zawsze odpowiadał tak samo. Czym sobie zasłużył na tak zaszczytny tytuł ze strony najmłodszego? Przede wszystkim swoją powagą, inteligencją, niespotykaną wręcz determinacją, która przejawiała się w gorszych momentach- wszystkim, czego Travis nie posiadał, czego mu brakowało, albo nie potrafił tego odpowiednio wykorzystać.

Najzabawniejsze jest to, że Gabriel tak samo myślał o Harrym, a ten z kolei o ich ojcu.

Kiedy Harry postanowił wyjechać na studia do Belgii, a później po tajemniczej śmierci swojej ukochanej, całkowicie wyparować z życia wszystkich, którzy w jakiś sposób byli mu bliscy, Agreste przez długi czas nie mógł dojść do siebie, ciągle myśląc dlaczego podjął aż tak drastyczne kroki. W jednej chwili nie tylko stracił swojego brata, ale także najlepszego przyjaciela, powiernika tylu tajemnic i sekretów, doradcę oraz osobę, która znała go najlepiej ze wszystkich. Nagle w pokoju, który z nim dzielił kiedy ten przyjeżdżał w odwiedziny, zapanowała wielka pustka, cisza, której już nigdy miał nie przerwać jego donośny głos, odgrywany jak mantra w głowie niebieskookiego, od chwili dowiedzenia się o zniknięciu starszego. Na półkach przez dłuższy czas były jeszcze poustawiane jego perfumy, w szafie nadal wisiały idealnie wyprasowane koszule, których, jak zwykle, nie miał czasu ze sobą zabrać, wewnątrz dębowej gablotki ciągle były poukładane równo książki, jakby czekając na kogoś, kto chciałby po nie sięgnąć.

Lecz go nigdzie nie było: na nikim innym te idealnie wyprasowane koszule nie będą leżeć tak dobrze, jak na nim, charakterystyczna mieszanka zapachów nigdy nie zawiśnie w powietrzu, książki zostaną zakurzone, ciągle czekając na swojego czytacza. A go już nigdy nie będzie w tym pokoju.

Widok tych wszystkich rzeczy, należących niegdyś do jego brata, teraz tak zwyczajnie przez niego porzuconych, tak samo jak on i reszta rodziny, rozdzierała mu serce, które i tak po jego odejściu trzymało się tylko i wyłącznie na niewielkich strzępkach, które, niczym nitki w prującym się materiale, swobodnie zwisały, czekając tylko aż ktoś za nie pociągnie, aby te mogły dalej kłuć go w środku, zabierając kolejne kawałki jego, wystarczająco już krwawiącej duszy. On sam nie wiedział czy jest bardziej wściekły, czy po prostu jest mu przykro z tego wszystkiego. Targały nim strasznie sprzeczne uczucia: w jednej chwili był w stanie przeklinać moment przyjścia swojego brata na świat, a drugiej zaś nie był w stanie wyrzucić z siebie całej melancholii, za każdym razem walcząc z samym sobą aby nie uronić ani jednej łzy przywołując postać bruneta.

Jedno wiedział doskonale: cholernie mu go brakowało.

Przychodząc do domu, szukał wzrokiem jego roześmianych oczu kontrastujących z poważną miną, jaką miał prawie w każdej chwili, błądził w nocy rękami po szafce, w poszukiwaniu notesu, który uzupełniał przed snem, nasłuchiwał, czy przypadkiem nie słychać jego głośnego śmiechu z salonu, a on sam z niego nie wychodzi, oznajmiając, że wszystko było tylko słabym żartem. Tak bardzo chciałby to usłyszeć; tak bardzo pragnął zobaczyć jego bujne włosy, niesfornie roztrzepane w każdą stronę, otwierając rano oczy. Ale nie mógł, bo Harry Agreste opuścił postanowił zaszyć się z dala od niego, matki, najmłodszego i reszty, nie zostawiając im jakiegokolwiek listu z wyjaśnieniami, tylko co jakiś czas małe karteczki, po których domyślali się, że żyje i ma się dobrze.

Dobrze z dala od nich.

Nie mógł pojąć, dlaczego odważył się zrobić coś takiego, na taką skalę odseparować się od najbliższych, rozrywając im serca na tysiące małych kawałków, zabierając je ze sobą gdzieś daleko. Nie rozumiał przed czym jego brat chciał uciec. Jedyne co wiedział, to, to, że po śmierci Vanessy, jego cały świat się zawalił, ale czy to powód aby w tak okrutny sposób traktować najbliższych? Czy nie lepiej byłoby ochłonąć wśród najbliższych, którzy wspieraliby go najlepiej, jak to tylko możliwe?

Gabriel chciał zrozumieć jego intencje, ale nie mógł, mimo tego, że znał go najlepiej.

Ze łzami w oczach patrzyła na spokojną twarz swojego wnuczka, na jego zamknięte oczy, miarowo unoszącą się klatkę piersiową, zielonkawą maskę na nosie, która pomagała mu oddychać. Według Elize wyglądał jak anioł, spowity w głębokim śnie, ale nadal z łagodnym wyrazem twarzy i półuśmiechem na ustach, jakby chciał przez to powiedzieć, że wszystko będzie dobrze i niedługo będą to wspólnie wspominać. Pochwyciła dłoń chłopaka, która do tej pory leżała wzdłuż jego ciała, ściskając ją delikatnie.

Chciała się uspokoić, odgonić przerażający koszmar, z którego dopiero co się obudziła i po którym nie była w stanie spokojnie usiąść, aby od razu nie zacząć o nim myśleć. Rzadko kiedy miewała takie sny, a jak już takowe się znalazły, to nie wprowadzały staruszki w taki rodzaj paniki, jak ten. Czuła każde pojedyncze uderzenie swojego serca, które teraz wydawało jej się jak najmocniejsze cios wymierzane w jej klatkę piersiową i atakujące od środka. Głowa niemiłosiernie pulsowała od natłoku tego wszystkiego, nie chcąc przestać, tykając jak bomba, która za chwilę ma wybuchnąć i roztrzaskać jej czaszkę na malutkie drobinki.

Musiała zobaczyć twarz Adriena oraz to, czy nadal żyje i nic mu nie grozi. Cały jej sen opierał się na tym, że pewna czarna postać goniła go, a on z przerażeniem wymalowanym w oczach starał się jej uciekać, trącąc przy tym przypadkowych ludzi. Kiedy już zdawało się, że jest od niej wystarczająco daleko- ona przyśpieszała, ponownie będąc w niebezpiecznej odległości od niego. W pewnym momencie krzyknął przeraźliwie, dostając czymś ostrym (jak się później okazało był to nóż) w plecy, a Elizabeth mogła w tym wszystkim tylko patrzeć jak się wykrwawia na jej kolanach.

Teraz kiedy zdołała się uspokoić, nie chciała wracać do pustego domu, w obawie, że przyśni jej się kolejny koszmar, który tym razem sparaliżuje ją na tyle, że nie będzie mogła ruszyć swoim ciałem ani odrobinę. Wolała zostać przy jasnowłosym, opowiadając mu o wszystkim, co leży jej akurat na sercu, jak to mieli w zwyczaju robić przy niedzielnej herbacie. Nie przeszkadzało jej niezbyt wygodne krzesło, czy cisza przerywana co chwilę piknięciami świadczących o stabilnym stanie chłopaka. Jedyne czego potrzebowała w tamtej chwili, to była sama obecność nastolatka, nic innego.

Tamtą noc, Elizabeth Agreste spędziła w szpitalu, cały czas ściskając za dłoń swojego wnuczka, opowiadając mu o wszystkim, a głównie o tym, jak są dla niej ważni. 



xxx

2031 słów bez notatki;

*Seuille- nie znajdziecie tego słowa w żadnym słowniku, ponieważ to połączenie słów "santé" (zdrowie) oraz "feuille" (można tłumaczyć jako liść)*

Okej, mamy kolejny rozdział z głowy! 

Wgl zauważcie to, że nie ma ani jednego dialogu, co nie zdarzyło się jeszcze w ani jednej części "Luster" :D

Co do rozdziału, to jestem z niego bardzo zadowolona, bo tak wlepiłam fragmenty z Harrym, Gabrysiem i Travisem że nie muszę robić osobnego listu, tak jak planowałam z początku :DD

 (oni tak bardzo zasługują na szczęście, którego nie mogę im dać ;'( )

Chociaż chyba i tak go zrobię, ale to kiedy zakończę Lusterka, wiecie taki dodatek po zakończeniu

Boże, ja będę tak płakać podczas pisania epilogu

Kupcie ktoś chusteczki, najlepiej całą fabrykę

Zapłacę w soku bananowym, albo ciastkach owsianych <3 

Mam nadzieję, że nie zdezorientowałam was jakoś mega bardzo tą wstawką z moją trójcą (Harryś, Gabryś i Traviś) bo tak jak mówię, kompletnie jej nie planowałam xd

Trochę dziwnie ją zakończyłam, ale cóż, nie można mieć wszystkiego, prawda? 

Dobra, to chyba na tyle, liczę na to, że komukolwiek się spodobało

Co sądzicie o wstawce z chłopakami? :D

dodzieńdobry <3 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top