|Kamienie|

Na dole ważna notka!

Uśmiechnął się w jej stronę, szturchając żonę. Elize wyprostowała się, zaciskając z złości pięści. Patrzyli na nich jak dzieci na zabawki, nie wiedząc którą wybrać. To było strasznie denerwujące...
***

Spędziła w tej rodzinie resztę swojego marnego życia. Rodzina Guretti- bo takie odziedziczyła nazwisko, kiedy została adoptowana- pochodziła z Italii, i ich największym plusem była kuchnia, i dania jakie serwowała Maria pozostałym domownikom.

Na początku Elizabeth była sceptycznie nastawiona, do małżonków, którzy ją zaadoptowali, a później do całej rodziny Guretti. Oczywiście, zachowanie dziewczyny było jak najbardziej normalne, a nawet dziwne by było jakby od razu się zaklimatyzowała w nowym otoczeniu. Taką postawą, tylko by utwierdziła innych w przekonaniu, że jest łatwowierna, a tak nie było. Strasznie trudno było jej udowodnić, że jest się godnym jej uwagi. Jeżeli Elize komuś zaufała, to każdy inny człowiek na Ziemi mógł uczynić to samo, bez jakiejkolwiek blokady.

Mimo zastrzeżeń dziewczyny do swoich nowych 'rodziców' dała się oprowadzić po domu, i ogrodzie. Parę razy nawet się uśmiechnęła.

Dom był średniej wielkości, miał trzy sypialnie, z małymi balkonami, i pięknym widokiem wielkich polan, czy lasów, oraz dwie łazienki, salon połączony z jadalnią, i kuchnię, z wyjściem na taras.

Aleksandro, z Marią prowadzili wspólnie małą restaurację. Pięknie w niej pachniało. Głównie to pysznym, ręcznie robionym makaronem, bazylią, pomidorami, świeżym chlebem, i oliwą.

Kiedy te wszystkie zapachy łączyły się w jedną całość, to człowiek nie chciał stamtąd wychodzić. Wspaniała woń unosiła się w powietrzu, była w każdym zakamarku, pobudzała wszystkie zmysły, a nawet można by powiedzieć, że odkrywała nowe.

Mimo niechęci Elize, którą można było wyczuć na kilometr, to atmosfera, i charakter obojga małżonków, szybko przełamały gruby mur, który dziewczyna pomiędzy nimi wybudowała.

Co prawda, ich relacja nie była identyczna jak na przykład dziecka, i jego rodziców, ale była na swój sposób oryginalna. Głównie dzięki charakterze Elizabeth, który był dość...specyficzny.

-Kochanie, podałabyś mi te pomidory?- powiedziała ciepło kobieta, spoglądając w jej stronę. Akurat ugniatała ciasto, zapewne na makaron.

-Jasne, już podaję.- uśmiechnęła się, po czym wstała ochoczo, i podała owoc kobiecie.

-Dziękuję skarbie.- dodała ciepło- Popatrz, teraz robię makaron. Postanowiłam dodać do masy pomidory, zamiast na talerz.- poinformowała dziewczynę mieszając wszystkie składniki.- Nie wiem co z tego wyjdzie, ale coś musi.

-Na pewno wyjdzie przepysznie, zawsze tak wychodzi!- zaśmiała się blondynka, stojąc obok Marii.- To co teraz dodajemy?

Uwielbiała z nią gotować. Wtedy białe ściany kuchni nabierały nowych egzotycznych kolorów. Maria była na pewno jedną z tych osób, które nie potrafiły wytrzymać w jednym miejscu dłużej niż pięć minut. Jej dusza była jeszcze bardziej kolorowa, niż nie jedna kolorowanka antystresowa.

To aż dziwne jak bardzo miejsce, i ludzie z którymi się przebywa na codzień, wpływa na rozwój naszego życia.

Mocno się przywiązała do państwa Guretti. Na swój sposób stali się jej bliscy, zostali jej rodziną, z którą nie chciała się rozstawać. Byli przy niej w najważniejszych momentach jej życia. Kiedy brała ślub z Michaelem, choć teraz gdyby mogła to pewnie napluła by mu twarz, kopnęła z pół obrotu, i uciekła z kościoła krzycząc: "Motylem jestem". Lecz mimo wszystko, dzięki ich związku, doczekała się trzech pociech. Jak na przekór wszyscy byli chłopcami. Najstarszy z nich Harry, postanowił, że Paryż nie jest dla niego, i poszedł szukać Maków na Alasce. Drugi w kolejce był Gabriel, który geny niestety odziedziczył po ojcu całej trójki. Natomiast Travis, który był najmłodszy, żył własnym życiem. Tak naprawdę to nawet nie wiedział, która kobieta jest matką jego syna- Dylana. To już dawało dużo do myślenia.

***
Westchnęła cicho wchodząc do swojego domu. Odłożyła klucze na stary, drewniany blat, po czym szybko ściągnęła swój żakiet i berecik.

Jedyne o czym marzyła, to pójście spać, oddanie się w objęcia Morfeusza. Nic więcej. No może jeszcze przydałaby się poduszka, kołdra, i jeden odcinek Wspaniałego Stulecia na dobranoc.

Znała już imiona wszystkich sułtanek występujących w serialu, a ilość intryg, które jeszcze dodatkowo podsycały w niej instynk Sherlocka, chyba nie najlepiej wpływała na jej życie, i stan psychiczny.

Już sam fakt, że kiedy Sułtan kazał zabić swojego syna, staruszka prawie dostała zawału, a w telewizor z napływu emocji cisnęła kamieniem daje do myślenia.

Ostatnio jednak, kiedy jeden z jej wnuczków, Dylan odwiedził ją, ona akurat właśnie to oglądała. Chłopak postanowił poświęcić się, po czym skomentował jeden odcinek słowami: "Jeden odcinek tego, to nic w przeciwieństwie do jednej dziesiątej dnia Valerii".

***
-Jak ty chcesz stąd wyjść do cholery?!- wydarła się, zasłaniając dłońmi twarz.- Tu nic nie ma, musimy czekać.

-To poczekamy.- odparł beztrosko.

-Ty chyba nadal nie do końca rozumiesz, sytuację w jakiej utkwiliśmy.- westchnęła cichutko.

Jej granatowe włosy już dawno straciły swój naturalny blask. Stały się matowe, szare, nijakie. Cała postura dziewczyny taka się stała.

Może to przez zmęczenie? A może, przez całą tą sytuację w jakiej utkwili, bez możliwości ucieczki?

Jedno wiedział na pewno: musi stąd uciec. Muszą, razem. Inaczej to by ich zniszczyło od środka, wyjadło. Wyssało brutalnie duszę, zostawiając po niej jedynie czarną pustkę.

-Dobrze się czujesz?- zapytał łamiącym głosem.

-Nie będę się czuła dobrze, dopóki stąd nie wyjdę.- powiedziała chłodno.- O ile to w ogóle możliwe.

-Na pewno jest jakiś sposób, żeby stąd uciec.

-A może po prostu jesteśmy w miejscu, gdzie mamy se po prostu siedzieć, i tak w nieskończoność?- prychnęła odwracając głowę.- Nie wszystko jest takie łatwe, Adrien. Równie dobrze możemy już dawno nie żyć, a to co teraz odczuwamy- to może być bolesna prawda. Może właśnie to jest po śmierci?

-Mamy za dużo niewiadomych, poczekajmy trochę, miejmy nadzieję, że coś się wydarzy.- zaproponował spoglądając na partnerkę.

Nikt z nich nie spodziewał się tego, co stało się chwilę później. Oczekiwali wielkiego Bum, czegoś dużego, oszałamiącego. A zobaczyli...

xxx
NIE JA WCALE NIE JESTEM NAJWREDNIEJSZYM POLSATEM NA ZIEMI.
WCALE.
Tak czy siak, dochodzę do wniosku, iż chyba za bardzo was rozpieszczam XD
Tyle rozdziałów, w tak krótkim czasie.
Dzisiaj macie dwa na przykład.
Oryginalnie ten rozdział miał się pojawić później, ale w związku, że jutro już wracam do Polski, to nie miałabym możliwości wrzucenia.
20 godzin autobusem, juhu!
Wracając, jak możecie zauważyć, w rozdziale mamy sporo Elize.
Trochę jej przeszłości, i w ogóle.
Głównie to pojawiły się dwie takie ważne postacie- Travis, i Dylan ❤
Jak pewnie już możecie się domyślić, nie są oni pełnoprawnie moi, tylko od Hogatka.
Postacie oryginalnie pojawiają się w 'Zapamiętaj' i bonusach do niego 👌
Oczywiście, o wszystkim poinformowałam, uzyskałam zgodę na parę tam postaci, i w ogóle 😎
Tak czy siak, dziękuję za zgode 👋
Ogólnie mogę wam zdradzić, że na początku Elize miała być francuską, z rodziny Rôtir, ale jako, że teraz jestem w Italii, dokładniej w urokliwym miasteczku Bracciano to nie mogłam oprzeć się, żeby wlepić ten smaczek.
Chyba wyszło lepiej 😂
Sami oceńcie 💕
P.s Kto według was pojawi się w następnym rozdziale? 😘

*rozdział bez korekty*


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top