|Dym|
Chodząc tak, wokół tej samej nicości i odkrywając coraz to nowsze odcienie bieli, składające się na ten jeden, czystszy niż wszystko inne i wypełniające sobą wszystko dookoła, niczym powietrze, obecne w (prawie) każdej chwili naszego życia- można odkryć wiele ciekawostek o sobie. Czasami najlepszą, acz często też jedyną rzeczą trzymającą nas przy życiu, jest szukanie pozytywów w sytuacji, w której tkwimy jak w bagnie.
Tak samo uczynili i oni. Najpierw mówili o tym, jak bardzo są bezpieczni od przemocy fizycznej i od wszystkich innych ziemskich zagrożeń; o braku zatłoczonych ulic, harmidru, chaosu, nieładu, tysiąca zobojętniałych masek i spojrzeń; o tej błogiej ciszy, która zarazem stała się niejako ich jedyną melodią i która nieraz dręczyła ich myśli, podjudzała wyobraźnię, mąciła umysły, przerażała samą swoją obecnością, a jednocześnie wprawiała w przyjemny spokój; o tym jak bardzo są szczęśliwi swoim towarzystwem, miłością, radością, beztroską.
Godziny, dni a nawet tygodnie mijały im w ten sposób, a oni, poza wszelkimi pojęciami czasu, upajali się tym uczuciem, tak lekkim jak piórko i tak słodkim jak miód. Może już zdołali się przyzwyczaić, a może troski leżące na tych młodych sercach zaczęły doskwierać im tak bardzo, że postanowili się ich wyprzeć? Albo, co bardziej prawdopodobne, zdążyli już się znudzić tą całą dotychczasową melancholią.
-Chciałabyś tak tkwić tu, już zawsze?- spytał nagle, przenosząc swoje zielone tęczówki na jej drobne ciało.
Dziewczyna otworzyła lekko usta w zdziwieniu, patrząc chwilę na niego zdumionym wzrokiem. Poczuła jak przez jej ciało przebiegają lekkie dreszcze, jej porcelanowe dłonie zaczęły leciutko drżeć, a oczy zostały utkwione w twarzy młodzieńca. W takiej pozie wyglądała jak lalka: blada, delikatna, lekko różana, piękna i niewinna, jak świeżo narodzona księżniczka.
-Nie wiem- odrzekła w końcu, spuszczając wzrok na swoje drobne stopy- chciałabym móc w każdym momencie wrócić do tego miejsca, odetchnąć od natłoku. Z drugiej strony nie wytrzymałabym wieczności, trzymana z dala od wszystkich bliskich mi osób.
Agreste nie odrywając od niej wzroku, przyciągnął ją ku sobie, nie siląc się nadto i objął swobodnie ramieniem, dodając otuchy i ukojenia. Sam nie potrafił wyrazić co dokładnie działo się w jego duszy, wydawało mu się, że spokój wypełnia go swoim cudnym nektarem, lecz jednocześnie coś mu mówiło, że wcale tak nie jest i że twierdząc tak oszukuje samego siebie, jak również Marinette. Za każdym jego uśmiechem szło trylion kolejnych pytań, czy to szczęście, które czuje oby na pewno jest prawdziwe czy raczej to tylko zlepek parszywych kłamstw. Czuł, że nawet sobie nie może ufać, że okłamuje i okłamywał wszystkich wokół, a nawet siebie. Nie chciał w to wierzyć, ale coś mu kazało, popychało w kierunku jeszcze głębszej otchłani. To kłamstwo, które zbudował targało nim na wszystkie strony, niczym sztorm łódką na morzu, był zarazem spokojny jak i rozszarpywany przez uczucia, szalejące jak dzikie lwy w jego sercu, zmęczony i energiczny, spragniony i napojony. Był trochę jak pogoda w lecie; nie mogąc się zdecydować na jedną opcją, wybierał każdą i z każdej korzystał po trochu.
-A ty?- odezwała się błękitnooka, odwracając głowę ku niemu.- Chciałbyś tu zostać?
Potrząsnął szybko swoją jasną czupryną, jakby wyrwany z najdalszych głębin swojej wyobraźni i zamyślenia. Spojrzał z dezorientowaniem w jej niebieskawe tęczówki, naiwnie szukając w nich pomocy, usiłując skonstruować jakąś sensowną odpowiedź, chociaż myśli biegały po całych czeluściach jego umysłu, a język zdawał się być nagle nieobecnym. Skierował głowę ku górze, może się modląc, a może szukając jakiejkolwiek podpowiedzi, której mógłby się chwycić jak ostatniej deski ratunku. W końcu się uśmiechnął, zaciągnął powietrzem i powiedział:
-Podobnie jak ty, nie mam pojęcia do którego portu mam płynąć - uśmiechnął się, dumny z swojego porównania, pół-żartu.
-Uważaj kapitanie, żebyś przypadkiem nie zatonął- uśmiechnęła się lekko, przystawiając swoją głowę do rozgrzanej piersi nastolatka.
-Nie byłbym w stanie zostawić takiej drobnej marynarki samej sobie- zaśmiał się głośniej, oczami wyobraźni płynąc wraz z granatowowłosą na niewielkim statku, przez błękitne wody oceanu, mijając ośnieżone góry, wioski, domy i bogate wille, łąki kolorowe, skromne zielone parki i przesycone rezerwaty. Zielonooki zaczął odlatywać myślami, hen daleko za Pacyfik, tak jak odlatują ptaki na zimę i tak jak one cieszył się już na samą myśl o wakacjach, letnich wieczorach na tropikalnych wyspach, czy kojących kąpieli w oceanie.
Podczas gdy Adrien rozkoszował się swoimi marzeniami, snując coraz to nowsze plany, kolejne jeszcze bardziej zwariowane od poprzednich, Marinette postanowiła po raz trzydziesty pomyśleć nad tym wszystkim co ich spotkało, znowu przeanalizować wszystko od początku, jeszcze obszerniej niż ostatnim razem. W tym wypadku to ona grała rolę tej dociekliwej, analizującej wszystko, przebiegłej kobiety i niczym wyszkolona tajna agentka, albo pani detektyw z sporym doświadczeniem zbierała każdą, nawet najmniejszą poszlakę dotyczącą zdarzenia, przez które znaleźli się w tym miejscu.
Mimo iż Cheng nigdy nie podzielała miłości swoich rodziców do Sherlocka Holmes'a, Alienisty, Narcos'a czy Luther'a, lecz teraz, gdy osobiście uczestniczyła we wszystkich wydarzeniach, analizowanie każdej klatki swojego życia stało się dla niej niezwykle interesujące, a każde, nawet najmniejsze posunięcie w sprawie przynosiło jej wręcz chorą satysfakcję. Dlatego też, postanowiła włożyć wszystkie swoje siły i energię aby rozwiązać tą zagadkę.
Najpewniejszą teorią, którą nastolatka wysnuła niedługo po tym, jak Adrien o mały włos nie pocałował klamki Bram Niebieskich twierdziła iż obaj uczestniczyli w wypadku, po którym zapadli w śpiączkę. Granatowowłosa często słyszała o tym, że ktoś brał udział w jakimś pełnym przygód śnie, który był tak rzeczywisty, że człowiek czuł się w nim jakby żył naprawdę, a nie w farmakologicznym śnie. To podejrzenie było bardzo wiarygodne, z paru względów: po pierwsze ostatnim co pamiętali to jazda samochodem, po drugie zaraz po obudzeniu a nawet później nie czuli żadnego bólu, co jest charakterystyczne w snach, czy to zwykłych, czy śpiączkowych. Jedyną poszlaką, która się nie zgadzała była obecność Mike'a, dokładniej niedawne spotkanie z nim. Dziewczyna nie widziała żadnego powiązania między sobą a nim, ani historią, którą sam przedstawił. Nawet go nie znała, skąd więc znalazłby się w jej śnie, gdyby była uśpiona?
W tym samym czasie, za nimi, pochłoniętymi do ostatniej myśli w swoich sprawach, zaczął kłębić się czarny dym, jakby wypuszczony z najstrachliwszej pieczary, powiększający się z każdą sekundą coraz bardziej i pochłaniający coraz więcej. Po chwili ów dym powoli, miarowo i spokojnie począł zbliżać się do zakochanych, chcąc objąć ich swoimi czarnymi obłokami, a później przydusić niby przypadkiem, niby z zamiaru i chęci piekielnej. Ich los został już przesądzony, gdyż nawet jakby jakimś sposobem uniknęli porwania przez ciemne macki dymowe, to i tak nie wiedzieliby jak z tym walczyć, bronić się, czy uciekać. Oprócz tego zważając na aktualne miejsce akcji- niewiele by im dała ta ucieczka. Więc, stali tak nieruchomo obaj, patrząc przerażonymi oczami przed siebie, w żelaznym uścisku, bojąc się wykonać jakikolwiek ruch.
W ten z nijakich obłoków ukształtowała się postać o kobiecej sylwetce, bujnych jasno-szarych włosach, lekkim lecz smutnym uśmiechu i pojedynczych łzach na swoich dymnych powiekach. Choć była stworzona z dymu, jaśniejszego i ciemniejszego, albo i całkowicie czarnego, wyglądała bardzo wyraźnie, jakby prawdziwa. Nie odezwała się z początku, patrząc na nich swoim smętnymi oczami, z których wręcz litrami wylewała się niedola i żałość. W jej spojrzeniu było jednocześnie coś przerażającego, mrożącego krew w żyłach, zmniejszającego w strachu źrenice, jak i obojętnego na wszystko wokół.
Jej twarz, choć przepełniona boleścią ludzką i wykrzywiona w smutku, sprawiała wrażenie śmiertelnie poważnej, wypełnionej dojrzałością, rozsądkiem, pewnością siebie, pięknością i jakimś niepojętym tryumfem nad całym światem i wszelkim gatunkiem. Wydawała się delektować swoją klęską, liczyć ze spokojem w duszy łzy i śmiać się z ich ilości, być szczęśliwą z przegranej, jak gdyby cały porządek świata został zburzony, a wobec tego wszystko zostało odwrócone do góry nogami. Szare obłoki stanowiące włosy powiewały delikatnie, niczym na lekkim wietrze letnim, czarny dym układał się warstwami, tworząc efektowną suknię, a łzy znikały w otchłani mgły i kłębowisk ołowianych.
-Więc to ty musisz być tą słynną Marinette, tak?- zwróciła się do dziewczyny, obserwując ją przeszywającym na wskroś spojrzeniem.
-T...tak, to ja- odpowiedziała cichym głosem, jak po długim płaczu albo krzyku. Utkwiła swoje przerażone oczy w postaci kobiety, przełykając ślinę i modląc się o jakikolwiek ratunek.- A czemu Pani pyta?
-Och, proszę Cię, tylko nie pani!- Prychnęła, podlatując trochę do przodu, ale nadal utrzymując odpowiedni odstęp.- Jestem niewiele starsza od was.
-Naprawdę? Na pierwszy rzut oka...
-Okiem lepiej nie rzucać, bo jeszcze natrafi na coś ostrego i już masz do wymiany- wtrąciła, przenosząc jakby od niechcenia wzrok na blondyna, a potem ponownie na Cheng, przypominając sobie o wcześniejszym pytaniu.- Z czystej ciekawości- odparła swobodnie.
-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła- dodał, unosząc głowę do góry.
-Kto powiedział, że już w nim nie jestem?- Odwróciła głowę w bok, wzdychając niejako ze zmęczenia.
Przez chwilę nikt z nich nie odważył się odezwać choćby słowem, patrząc z zapartym tchem na kobietę unoszącą się nad ziemią jak duch, z czaszką odwróconą i błądzącymi po wszystkich światach myślami. Był to żałosny widok; przejmujący, nędzny, upiorny, ale nie wnoszący nic do życia; żadnego współczucia, litości, empatii, dokładnie tak jakby zamiast serc posiadali kamienie niezdolne do odczuwania jakichkolwiek ludzkich uczuć. Ta obojętność zabolała ich bardzo, mimo iż to nie oni jej doświadczali, a zakrywali się nią. Dlatego, błękitnooka chcąc zapobiec dalszemu natłoku myśli dotyczących własnej pasywności, postanowiła przerwać ciszę:
-Dlaczego nazwałaś mnie wcześniej "słynną"?- Zapytała trochę pewniej, lecz nadal nieco nieśmiało. Kobieta sterczała nadal w tej samej pozycji, piękna i tajemnicza jak posąg.- Skąd w ogóle wiedziałaś o moim istnieniu?
-Mike pewnie sporo o mnie mówił, mam rację?- Odwróciła powoli głowę, patrząc prosto w oczy nastolatce, która pod wpływem jej spojrzenia zbladła jeszcze bardziej.
Adrien, który dotychczas nie wyglądał na zbytnio zainteresowanego zaistniałą sytuacją i podchodził do niej z dużym dystansem przez ostatnie wydarzenia, teraz wyraźnie zainteresował się rozmową, a sama postać zaintrygowała go jeszcze bardziej. Widząc powiązanie między historią o tajemniczym chłopaku, którą opowiedziała mu Marinette, a tą, równie zagadkową kreaturą, chłopak wręcz nie mógł się pohamować z ekscytacji. Zresztą chłopak nigdy nie był cierpliwy, a nawet przeciwnie- zbyt porywczy. Chyba dlatego między innymi pokochał Biedronkę, za jej cierpliwość i opanowanie, czyli za to, czego on w sobie nie potrafił znaleźć.
Podczas gdy Agrest'a zżerała ciekawość i ekscytacja, granatowowłosa powoli odchodziła od zmysłów przez strach, który sparaliżował całe jej ciało. Sama myśl o tym, że możliwe teraz patrzy na osobę, która doprowadziła Mik'a do takiego stanu, w jakim go widziała- przyprawiała ją o dreszcze i gęsią skórkę, a co dopiero rozmowa z nią twarzą w twarz! Serce łomotało jej w piersi, oddech stał się straszliwie ciężki, jakby miała przyczepiony wielki głaz do płuc, a ona była w stanie patrzeć tylko na postać przed sobą z rozdziawionymi ustami.
-Czyli tak- stwierdziła po chwili.- Od zawsze nie potrafił siedzieć cicho.
-Mike mówił, że ty ich...- zrobiła pauzę, nie czując wielką gulę w gardle. Nette od zawsze brzydziła się morderstwami.
-Zabiłam? Owszem- przyznała, unosząc głowę- ale oni też nie byli święci.
-Co chcesz przez to powiedzieć?- Zapytał zielonooki, włączając się do rozmowy.
Dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo pod nosem, zamykając na chwilę oczy. Podleciała znowu do przodu, zmniejszając jeszcze bardziej odległość między nimi. Kiedy tak sunęła, wokół bieli w najczystszej postaci, czarna i zagadkowa, kontrastująca, niezależna- błękitnooka przypominała sobie całe spotkanie z granatowowłosym: ten dziwny ale jakże zmysłowy sposób narracji, scenerię, szum fal, skałę na której siedzieli, księżyc, tą przygnębioną twarz i to zagubione serce. Teraz patrząc na obiekt westchnień błękitnookiego, badając charakter i zachowanie, które przedstawiła, Marinette nie była w stanie pojąć jakim cudem Mike, którego też nie znała zbyt dobrze, mógł się w niej zakochać do tego stopnia.
-Żyjemy w świecie gdzie pieniądze są silniejsze od sprawiedliwości, a Ci którzy teoretycznie powinni nas ochraniać, mają jeszcze bardziej lepkie ręce od tych, których łapią na kradzieżach- wyjaśniła.- Nie zabiłam nikogo niewinnego, tylko tych, którzy sobie na to zasłużyli- ciągnęła dalej, a po jej policzkach nieustannie spływały strumyki łez.- Nie chcecie wiedzieć jakie zbrodnie czynili przed tym jak...im to uniemożliwiłam, uwierzcie mi
-Mogę Cię o coś jeszcze zapytać?- odpowiedziała przytakując.- Ilu ich było? Albo ile?
-Czternaście- rzekła, po czym prychnęła, odwracając wzrok.- Ulubiona liczba Mik'a...- wyszeptała, prawie słyszalnie.
Jej twarz już nie wyglądała tak poważnie i dojrzale jak wcześniej: wargi rozchyliły się delikatnie, oczy błądziły dookoła jakby czegoś szukając i nie mogąc tego nigdzie znaleźć; oddech przyśpieszył, a serce zaczęło dudnić w piersi, chcąc się z niej wyrwać i uciec gdzieś daleko, a myśli pędziły jak szalone: jedna potykając się o drugą, druga ciągnąc pierwszą. Jeszcze więcej łez zaczęło się gromadzić w kącikach jej oczu, utrudniając zobaczenie czegokolwiek. Pierwszy raz od wielu miesięcy czuła się tak zagubiona. Wspomnienie Mik'a, albo raczej jego ulubionej liczby, wywołało niechcianą falę wspomnień, która zaczęła ją zalewać, a ona bezradna jak małe dziecko zostawione na pastwę losu, poczęła w niej tonąć bez ratunku. Nie chciała przypominać sobie tych chwil z nim spędzonych z jednego, prostego względu- aby nie zmienić swojej decyzji. Wolna wola nigdy nie była jej silną stroną, dlatego, świadoma, że gdy będzie rozpamiętywać każdy dzień, to prędzej czy później wróci do niego i do świata przed którym tak uciekała, uznała iż lepiej będzie się wyprzeć wszystkiego i raz na zawsze to zapomnieć.
Gdy odwróciła swoją twarz ponownie w ich stronę, Marinette wydawało się, że widzi jakąś inną kobietę, a na pewno, że to nie jest Agata, która przed chwilą unosiła się zaledwie parę kroków od niej. Przyjrzała jej się bliżej; wcześniejszy spokój i opanowanie całkowicie ją opuściły, ustępując miejsca zakłopotaniu; oczy spoglądały zza kotary łez tęsknym wzrokiem, ciągle czegoś szukając; usta nadal lekko rozchylone, wykrzywiały się w delikatnym grymasie; dłonie zaciskały się w pięści i zatapiały w kopci; cień przerażenia wkradł się na jej posągową głowę.
-Zapomniałam tyle rzeczy, nauczyłam się żyć z duszami, które odseparowałam na zawsze od ciał- zrobiła pauzę, ściszając ton i leciutko się uśmiechając, niczym baranek a nie seryjny morderca- ale go nie potrafię wymazać z pamięci.
Granatowowłosa zauważyła sporo podobieństw między nią, a chłopakiem którego spotkała na skale i to właśnie ujęło jej serce. Widok tych dwóch strapionych melancholią dusz, które chcąc o sobie zapomnieć, cierpią jeszcze bardziej z dala od siebie i tylko przez pryzmat swoich żelaznych zasad nie mogą zaznać wzajemnego ukojenia.
-Wiecie, na początku nie chciałam nikomu odbierać życia- zwierzyła, patrząc na swoje dłonie.- Chciałam tylko z nim porozmawiać, zobaczyć czy ma chociaż wyrzuty sumienia- mówiła z załamującym się głosem- ale on wręcz był z siebie dumny, jak paw. Wtedy emocje wzięły górę, chwyciłam jakiś świecznik i...
Nie dokończyła, czując narastającą gulę w gardle i oddychając szybko. Mówienie otwarcie o tym, co zrobiła okazało się za ciężkie, nawet dla niej, tej która podcięła żyły tylu osobom, kompletnie pozbawiając ich jakiejkolwiek nadziei i ratunku. Każde kolejne morderstwo usprawiedliwiała chęcią wymierzenia sprawiedliwości własnymi rękami, ale teraz, stojąc tak przed dwójką nieznanych sobie ludzi, zdała sobie sprawę, że to i tak nic nie zmieni. Nawet jakby powiedziała, że nie zrobiła tego z własnej woli- nic by to nie zmieniło, ponieważ i tak byłaby morderczynią, tak jak jest nią teraz. W tym momencie, pierwszy raz od wielu miesięcy, poczuła coś tak silnego, co wstrząsnęło nią do szpiku kości i wbiło jeszcze więcej szpilek w jej zakrwawione serce. Czując, że zaraz straci całkowicie równowagę i panowanie nad sobą- upadła na kolana z hukiem, wyglądając jeszcze żałośniej.
-Nie powinnam was nawiedzać- wyszeptała przez łzy, które zalewały jej twarz.
-Nie mam pojęcia jaki jest związek między tym co nam obaj opowiedzieliście, ani czy w ogóle istnieje jakiekolwiek powiązanie, ale wiem jedno: jeżeli bardzo czegoś żałujesz, to wina nie spoczywa tylko na twoich barkach, lecz i Boga, który przyjmuje część twoich uczynków- powiedział, patrząc na kobietę z uśmiechem, usiłując dodać jej otuchy, a ona patrząc na niego zza załzawionych oczu, również się uśmiechnęła poniekąd mu dziękując za ciepłe słowa.
-Zapewne słowa babci?
-*Dziadka, babcia jest zdania, że Bóg to tylko i wyłącznie wytwór wyobraźni alkoholików.
-W takim razie masz niezłą babcię- zaśmiała się cicho, wzdychając lekko.
Atmosfera już nie była tylko wielkim skupiskiem melancholii, łez, strachu i potu- stała się bowiem nie tylko przyjemniejszą ale i spokojniejszą, wypełniona pozytywną energią. Gdy zapadła cisza, nikt z nich nie chciał jej przerywać, a jak już ktoś się odzywał to rozmów nie było końca. Patrząc na Agatę w tamtym momencie, nikomu by nawet nie przeszło przez myśl jakoby to ona miała być zabójczynią, gdyż wyglądała bardzo niewinnie i po prostu przyjaźnie. Oto kolejny dowód na to, że pozory mylą.
-Przepraszam, że musieliście mnie wysłuchiwać- wstała z zamiarem odejścia.
-Już wychodzisz?
Lemaitre natychmiastowo odwróciła się w kierunku, z którego dochodził głos, a jej oczom ukazał się chłopak z założonymi rękami na krzyż, rozczochraną czupryną w kolorze granatowym i błękitnych jak ocean oczach. Kobieta poczuła jak jej serce zatrzymuje się na ułamek sekundy i jak zaraz po tym zaczyna bębnić w jej klatce piersiowej, zamrugała parę razy swoimi długimi rzęsami, sądząc, że chłopak jest tylko jej wyobrażeniem. Oddychała tak szybko, jakby dopiero skończyła biec jakiś maraton, a jej ciało przebiegały dreszcze, które jednocześnie je paraliżowały, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Patrzyła zaskoczona na chłopaka rozpromienionym wzrokiem.
-Mike...?
-Nie, duch święty przefarbowany- zażartował, patrząc na nią.- Mam dobre i złe wieści- rzekł, wymijając kobietę łukiem, stając przed Adrienem i Marinette.
-Zacznij od dobrej- powiedziała granatowowłosa.
-I tak zacznę od złej- wyszczerzył swoje białe zęby.- Mieliście wypadek, a teraz jesteście w śpiączce.
-No shit, Sherlock- skomentował blond-włosy.- A ta dobra?
-Dobra wiadomość jest taka, iż nie jesteście w niej zbyt długo, więc możliwie, że nie doświadczycie aż tak permanentnych zmian- uśmiechnął się serdecznie, patrząc na dziewczynę ze spokojem.
-Więc za niedługo powinniśmy się wybudzić?- Zapytała, ściskając Agrest'a dłoń.
-Tak, przynajmniej teoretycznie, w końcu mogą wystąpić jakieś komplikacje. Dlatego radziłbym żebyście jeszcze nie robili imprezy z tej okazji.
-Jasne, tutaj i tak dziwnie byłoby odprawiać cokolwiek- zaśmiał się.
-Racja, to bardzo depresyjne miejsce- odezwała się Agata, skanując wzrokiem wszystko dookoła.- Jedyne co można by tu świętować to swoja śmierć.
Mike westchnął ciężko, śledząc kątem oka kobietę, lecz mimo wszystko starając się nie okazywać emocji jakie szalały w jego środku. Chciał sprawiać wrażenie opanowanego, pewnego siebie, rozsądnego- i szło mu całkiem dobrze, dlatego robił wszystko aby tego nie zepsuć. Kiedy dotarł do miejsca pobytu nastolatków nie spodziewał się spotkać z Agatą, choć szczerze pragnął ją zobaczyć, choćby dla samego widoku jej zdziwionej miny i rozkoszy torturowania jej swoim zachowaniem. Mężczyzna znał ją lepiej niż ona sama, wiedział o niej wszystko: ulubiony kolor, wokalistę, jedzenie, zwierzę, miesiąc, dzień tygodnia, książkę, a nawet rodzaj pościeli. Dlatego, wiedząc dokładnie jak zareaguje na jego widok, postanowił zaatakować najgorszą możliwą bronią, jaką miał do wyboru: obojętnością wobec niej, unikaniem kontaktu wzrokowego i fizycznego, a nawet udawać głuchego na jej głos w rozmowach. Jednak błękitnooki zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później i on nie da rady, zmięknie pod jej wpływem; rozpłynie się w jej błagalnym spojrzeniu; zapomni o Bożym świecie patrząc na jej rysy twarzy, biodra, wcięcie w talii, obojczyki, ramiona; uschnie pod wpływem jej morderczego wzroku, który zawsze mu posyłała w chwilach kiedy za bardzo nadwyrężył jej cierpliwość, a przez który on nigdy nie potrafił pohamować swojego śmiechu; nie wytrzyma tęsknoty i przylgnie do niej, upojony pragnieniem jej dotyku, a wtedy już nigdy się od niej nie oderwie. Jego uczucia były sprzeczne z jego decyzjami. Chciał jednocześnie nigdy już jej nie opuszczać i zostawić ją samej sobie; śmiać się z jej kawałów, trzymać za rękę, składać delikatne pocałunki na jej zgrabnym nosie i przejść obojętnie, rozdzierając jej i sobie serce.
-Mike, a jakim cudem ty się tego dowiedziałeś?- z transu wyciągnął go słodki głos jego przybranej bliźniaczki.
-Mam swoje sposoby- odpowiedział tajemniczo.- Oprócz tego nawet jakbym wam powiedział, to i tak byście tego nie pojęli.
-Niech Ci będzie, kolejne pytanie: skąd się tu wziąłeś? I nie próbuj osłaniać się tą samą wymówką!- Dodała, patrząc na niego z iskrami w oczach.
-Wyczułem wasz intrecjonat, później odszukałem drogę intercjanotyczną, a potem dostałem się tutaj dzięki salibrisowi*- powiedział z dumnym uśmiechem na ustach.- To tak w wielkim skrócie.
-Daję sobie rękę uciąć, że teraz wymyśliłeś te wszystkie nazwy!
-Nie, tym razem nic nie zmyślił- dodała jasnowłosa (no teraz nie, ale dymmnowłosa brzmi dziwnie).
-Ja nigdy nie zmyślam, skarbie- obronił się, niewiele myśląc nad słowami, a widząc zszokowane spojrzenia pozostałych naprostował: -Wybacz, to z przyzwyczajenia.
Oboje patrzyli chwilę na siebie, w skupieniu studiując swoje twarze i wymieniając ze sobą zarazem tęskne i poważne spojrzenia. Agata, tak samo jak Mike, starała się utrzymać swoją powagę i ukryć najstaranniej wszystkie inne emocje, które jak magnes ciągnęły ją w stronę mężczyzny.
-Zostawcie nas na chwilę- powiedzieli w tym samym czasie, stanowczym tonem, a nastolatkowie odeszli jak najdalej, zostawiając ich w oddali.
-Długo wytrzymałaś- zaczął z wyniosłym wyrazem twarzy.- Mało kto zniósłby tyle czasu w odosobnieniu.
-To samo mogłabym Tobie powiedzieć- prychnęła.- Mam rację?
-Nie- odparł krótko, wbijając w ziemię swoją towarzyszkę i mimo zakazów w swojej głowie zaczął zbliżać się do niej.- Nie byłem sam, moja droga.
-Myślisz, że nie śledziłam twojego intrecjonatu?- Spojrzała na niego, patrząc z uniesioną głową jak pokonywał odległość między nimi.
-Sądzisz, że nie potrafię go wyłączyć?- odparł z zagadkowym uśmiechem, kiedy był zaledwie parę centymetrów od kobiety.
Błękitnooka popatrzyła na niego zagubionym wzrokiem, starając się odnaleźć w nim jakiekolwiek dowody na to, że kłamał, a myśl jakoby ciemnowłosy miał mieć inne towarzyszki łamała doszczętnie jej serce, podsycała wyobraźnię i paliła wszystkie pozostałe jeszcze mosty. A on patrząc na nią, taką zakłopotaną, czuł jakby jego postanowienia powoli zaczynały się kruszyć.
-Kłamiesz, nie zrobiłbyś tego- wysyczała, badając jego reakcję i z zapartym tchem czekając na jego odpowiedź.
-Kiedy wyłączałem intercjonat zepsułem z nim parę rzeczy, przez co musiałem wzywać odpowiednich ludzi- wytłumaczył, cały czas się uśmiechając.- Więc, nie kłamałem.
Lemaitre wypuściła powietrze, a kamień który ciążył jej na duszy roztrzaskał się z hukiem o posadzkę. Mimowolnie uśmiechnęła się, a jej spojrzenie z powrotem wypełniło się malutkimi iskierkami, które tańczyły kiedy widziała Mike'a. Świadomość, że przez cały ten czas żadna inna nie kręciła się wokół niebieskookiego rozjaśniła jej twarz, umysł i duszę.
-Tym razem.
-Tak jak mówiłem, ja nigdy nie kłamię- mimowolnie chwycił za jej podbródek- zapomniałaś?
-Nie- powiedziała, jakby otumaniona dotykiem.
-Powiedz mi, dlaczego nie mogę o Tobie zapomnieć?- Wyszeptał tuż nad jej uchem, zderzając się z nią nosami.
(JA WIEM ŻE STWORZYŁAM JĄ TUTAJ Z DYMU, ALE ZAMKNIJCIE SIĘ NA CHWILĘ WSZYSCY, KTÓRZY CHCECIE NAPISAĆ ŻE NIE MOŻE SIĘ STYKAĆ NOSEM Z MIKE'M. JA WIEM CO ONA MOŻE, A CZEGO NIE.)
-Powiedz mi to samo- westchnęła, zamykając oczy.
-W takim wypadku, to się chyba nazywa miłość- zaśmiali się, zapominając kompletnie o wszystkim co ich otaczało.
-Najwyraźniej- dodała, otwierając oczy.
-To nie zmienia faktu, że jesteś straszliwie egoistyczną, nerwową, bezczelną, wstrętną, niewychowaną, (kaczką) -zaczął mówić, wykonując kciukiem małe kółka podbródku ukochanej. Po czym zbliżył się jeszcze bliżej i podnosząc delikatnie brodę swojej partnerki, złożył na jej różowych ustach delikatny pocałunek, który z każdą sekundą stawał się intensywniejszy i jeszcze bardziej zmysłowy.- Moją wybranką- powiedział kiedy oderwali się od siebie.
-Rzadko to mówię, ale...-stanęła na palcach, żeby być na jego wysokości.- Kocham Cię- wyszeptała, zamykając oczy.
A gdy je otworzyła nie zobaczyła dymnej sukni, szarawej skóry i tego samego koloru włosów, lecz swój naturalny, jasny kolor skóry i ciemnoniebieską sukienkę. Zszokowana zaczęła oglądać swoje ręce, przyglądając im się z każdej strony i pod każdym możliwym kątem. Spędziła sporo czasu, wpośród mgły i dymu, a teraz, nagle, jak za dotknięciem magicznej różdżki odzyskała swoją dawną formę, blond włosy, ciemnoniebieskie oczy, aksamitną cerę, malinowe usta i śnieżnobiałe usta.
-Ja Ciebie też- dodał, całując nos dziewczyny.
xxx
*Salibris- {z łacińskiego} połączenie słów salire (skok) i orbis (świat). Po polsku można użyć słowa: światoskok
co do intercjonatu, to postanowiłam, że zrobię mini- konkurs na najciekawszą teorię/ wytłumaczenie dotyczącą intercjonatu. co to jest, czemu służy, co należy zrobić aby to wyłączyć i kto, waszym zdaniem może to naprawiać oraz co w współczesnym świecie może służyć za intercjonat?
{teorie spiskowe i inne odpowiedzi} -------------------->
X nazwa nie ma powiązania między innymi słowami X
3808 słów bez notatki
gratuluję wytrwałym !
zachęcam do brania udziału w tym konkursie, jeszcze nie obmyśliłam co byłoby ewentualnie do wygrania [szczerze to cały konkurs wymyśliłam jakąś minutę temu xd] więc wygrany mógłby sam zaproponować nagrodę :D {oczywiście w granicach rozsądku <3}
ogólnie to jestem dumna z tego rozdziału.
chyba wyszedł trochę za bardzo smętny i uczuciowy, ale to jest nie ważne
mi on się podoba, ok?
tam btw wymyśliłam parę fajnych powiązań między snem adiego i maryśki a światem rzeczywistym, ale je dopiero zobaczycie w ostatecznym finale, albo epilogu.
który zbliża się wielkimi krokami!
jeszcze tylko zrobić listy i parę większych rozdziałów :p
ogólnie to w śnie adrienette już nie zobaczymy tagim, bo byłoby to trochę bez sensu xd
ale chyba nikt oprócz mnie i tak by nie płakał, so xD
dobra, to by było na tyle, bo widzę że 4000 już przeleciały
*korekta będzie jutro, dzisiaj kaczka o imieniu agatka idzie odpoczywać*
4063~nowy rekord
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top