Rozdział 41
GERARD
Zaskoczyła mnie szybka zmiana w nastroju Any, która od dobrej godziny, nie zamieniła ze mną żadnego słowa. Po spotkaniu z Ewą, zachowywała się dziwnie, jakby czar, który na nią rzuciła, miał efekt uboczny. Patrzyłem na nią podejrzliwie, gdy szukała w torbie czystych ubrań. Po chwili wyciągnęła dresy i moją podkoszulkę, w którą się przebrała. Dół bluzki zawiązała, ściskając materiał. Wyglądała bardzo seksownie, choć na twarzy miała grymas. Nie reagowała na moje pytania, czy choćby próby nawiązania kontaktu wzrokowego. Byłem skołowany, powoli żałując, że pozwoliłem jej na samowolną wycieczkę, bez mojej osoby. Czekałem, aż położy się do łóżka, gdzie będę mógł poprawić jej humor. Niestety, usłyszałem po chwili coś, co mi się nie spodobało.
— Muszę się przejść, wrócę za chwilę. — nie patrząc na mnie, ruszyła w stronę wyjścia. Stanęła, jednak zaskoczona, gdy moja ręka nie pozwoliła jej na otwarcie drzwi. — Jak ty tak szybko...
— Nigdzie nie pójdziesz — powiedziałem zbyt ostro. Ana zmarszczyła brwi.
— Nie będziesz mi mówił co mogę, a co nie!— krzyknęła na tyle głośno, że zapewne wszyscy domownicy słyszeli naszą rozmowę. Chciała mnie odepchnąć, lecz nie miała wystarczająco siły, by to zrobić.
— Co w ciebie wstąpiło?! — Także odpowiedziałem głośno. — Czy coś się stało, kiedy mnie nie było?
Nie odpowiedziała, kolejny raz odwróciła wzrok. Nie chciała nawet na mnie spojrzeć. Moja cierpliwość się kończyła, byłej już na krawędzi, co pewnie skończy się wymianą drzwi.
— Kurwa, czemu nie chcesz ze mną rozmawiać? — zapytałem już ciszej. Oparłem podbródek o czubek jej głowy. Nawet zapach zdradzał ją z emocji, była zarówno wkurzona, jak i smutna. Najgorsze, jednak było to, że nie chciała ze mną rozmawiać.
— Muszę wyjść na dwór, pozwól mi się przejść. Jeśli nie chcesz mnie puścić samej, to pójdź ze mną. — głos jej się łamał. Była zdesperowana, przez co zgodziłem się na krótki spacer.
Bez słowa minęliśmy rodzeństwo, które przyglądało nam się w zamyśleniu. Max zdecydowanie zbyt długo spoglądał w stronę Any. Opuściłem budynek, pozwalając dziewczynie, by wybrała trasę, w którą się skierujemy. Byłem całkowicie pewny, że sama nie wiedziała, gdzie chce iść. Po drodze mijaliśmy Koreańczyków w różnym wieku. Większość z nich była już pod wpływem alkoholu. Ana nie zwracała na nich większej uwagi, wolała przyglądać się ciemnemu niebu, które zdobiły liczne gwiazdy. Dzisiejsza noc była czysta od chmur, księżyc, prawie w pełni, oświetlał nam drogę. Natłok ludzi stawał się coraz większy, powoli zbliżaliśmy się do centrum.
— Skąd znasz Ewę? — zapytała Ana, wybijając mnie trochę z tropu. Czyżby była zazdrosna o rudowłosą czarownicę? Szczerze mówiąc, lekko mnie to kręciło.
— W sumie znam ją od niedawna, poznałem ją w tym samym czasie co ciebie.— widząc grymas na jej twarzy, dodałem od razu — To znajoma Jacka. Pomaga mi w pracy i przy okazji nam.
Było widać, że się nad czymś zastanawia. W zamyśleniu wpadła na młodą dziewczynę, która zirytowana zwróciła jej uwagę po koreańsku. Ana tylko kiwnęła głową, przepraszając za swoje bujanie w obłokach. Zaśmiałem się, widząc jak się rumieni. Ludzi przybywało, przez co szedłem za Aną jak cień. Miejsce, do którego się zbliżaliśmy, wydawało się dziwnie znajome, jakbym był już tu dużo wcześniej. Nagle przypomniałem sobie wizję sprzed kilku dni. Miejsce było zadziwiająco identyczne, jak to w moim śnie.
Głośny huk wytrącił mnie z zamyślenia. Jeden z pobliskich barów stanął w płomieniach. Przerażeni Azjaci wybiegli z budynku. Zrobił się wielki chaos, który sprawił, że panika udzieliła się także mnie. Mimo lat praktyki w brutalnym zawodzie nagle poczułem strach. Ciemnowłosa kobieta, z którą tu przyjechałem, wtopiła się w tłum uciekających ludzi. Starałem się ją znaleźć, jednak emocje sprawiły, że mój wilk nie był w stanie się uspokoić, a tym bardziej skupić. Cały zjeżony rozglądałem się dookoła, szukając mojej partnerki. Ana zniknęła mi z oczu... Jak się obawiałem, wizja się spełniała. W akcie desperacji zacząłem wołać jej imię.
Zobaczyłem ją! Dostrzegłem czubek jej głowy, a potem jej twarz. Ana krzyczała, także wołając moje imię. Twarz miała zaczerwieniałą z wysiłku, wyrywała się mężczyźnie, który brutalnie ciągnął ją za sobą. Od razu rozpoznałem, że nie jest on osobą ludzką. Kobieta nie miała szans, by wyrwać się wampirowi, który był o wiele silniejszy niż człowiek.
Widząc swój cel, rozpocząłem atak. Napiąłem wszystkie mięśnie, powstrzymując się jednak przed przemianą. Idąc pod prąd, taranowałem ludzi, którzy w panice uderzali we mnie niczym skały. Złość rosła we mnie szybko, tworząc w mojej głowie chęć mordu. Wilk chciał przejąć kontrole, z czym musiałem walczyć. Gdybym pozwolił mu na kolejny ruch, prawdopodobnie pozabijałbym niewinnych ludzi.
Mimo wszechobecnego tłumu udało mi się zbliżyć do Any. Dzieliło nas zaledwie kilka metrów. Moja partnerka uspokoiła się, widząc moją twarz. Zobaczyłem w jej oczach pewność, że ją uratuje. Brakował nam tak niewiele, byłem coraz bliżej... Ktoś pociągnął mnie za rękaw koszulki. Odwracając na chwilę głowę, zobaczyłem, że to Ewa. Te pare sekund nieuwagi wystarczyło, bym zgubił kobietę, która była dla mnie wszystkim. Przepadła, a ja nawet nie czułem już jej zapachu. Zawołałem żałośnie, choć wiedziałem, że już mnie nie usłyszy.
— Ana!
Zabrali ją, odebrali mi kobietę. Ich zaplanowany atak się udał, choć byłem już tak blisko. W moich myślach krążył wyłącznie obraz jej spokojnych oczu, gdy mnie zobaczyła. Była tak cholernie pewna, że ją uratuję... Kurwa!
Ludzie opuścili niebezpieczne miejsce, zostawiając mnie samego z Ewą na placu. Upadłem ciężko na kolanach, nagle wyczerpany ze wszystkich możliwych sił. Z niedowierzaniem wpatrywałem się na pustą przestrzeń przede mną. Ewa chciał coś powiedzieć, jednak ją uprzedziłem.
— Straciłem ją, zabrali mi Anę.— głos się załamał, tworząc z mojego głosu cichy jęk. Nawet nie wiedziałem gdzie jej szukać.
— Kurwa — odpowiedziała Ewa, słysząc moje słowa. Uklękła obok mnie. Pocieszająco, chciała złapać mnie za dłoń, lecz nie pozwoliłem jej na dotyk. Potrzebowałem być teraz sam, by móc się skupić. Musiałem wrócić do mojego miasta, sprawdzić stara fabrykę, jej pokój, jej rzeczy. Na pewno znajdę jakąś wskazówkę.
— Znalazłam go Gerardzie, znalazłam Iwanowicza. Wiem, gdzie mieszka.
Rozumiałem co do mnie mówiła, choć nie chciałem jej słyszeć. Znalezienie starego maga, straciło dla mnie sens. Miałem w dupie ten przeklęty znak na moich plecach. Teraz miałem inną misję, która miała za zadanie odzyskanie dziewczyny. A jeśli ktoś stanie mi na drodze, nawet Ewa... to nie ręczę za siebie. Spojrzałem na rudowłosą dziewczynę. Wzdrygnęła się, widząc moje wilcze oczy.
— Idę po nią. Możesz mi pomóc lub dać mi święty spokój. Nie zabronię ci iść do maga, jednak mnie już w to nie mieszaj.
— Ale... — z niedowierzaniem słuchała co do niej mówię. Jej także groziło niebezpieczeństwo, ale nie był to mój problem.
— Podjąłem decyzję — warknąłem zbyt ostro. — Dzwonie do Willa, będę potrzebował transportu.
Podniosłem się powoli, wyciągając z kieszeni spodni telefon komórkowy. Chyba nadszedł czas, bym pozwolił wilkowi przejąć kontrolę.
PS
Dawno mnie tu nie było, ale obowiązki i brak czasu wolnego, nie pozwalają mi na pisanie. Mam nadzieję, że rozdział się podobał :) Życzę udanego, długiego weekendu, może uda mi się w tym czasie coś naskrobać!
Komentarze mile widziane :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top